sobota, 11 czerwca 2011

Gra wstępna, czyli japońska masakra nawet bez piły mechanicznej

Tak to jest jak człowiek sięga po coś nie czytając recenzji ani nie szukając żadnych informacji o tytule. Gdzieś tylko przemknęła mi informacja, iż zrobiono to na podstawie opowiadania Murakami, no i sam fakt, że to produkcja japońska na kanale Kultura sprawiły, że postanowiłem obejrzeć. Brrrr. Ledwie dotrwałem do końca, zdecydowanie nie moje klimaty. Na samym początku blogowania wspominałem o filmie, które mnie zniesmaczył i oburzył czyli rosyjskim Ładunku 200 - tu odczucia miałem podobne. A zapowiadało się nawet ciekawie.
Aoyama, wdowiec, postanawia ożenić się po raz drugi - samotnie wychowuje nastoletniego syna, ma dobra prace ale czuje się trochę samotnie (zdziadział jak to określa jego syn). Ale żona ma być nie tylko ładna ale dobrze wykształcona, inteligentna no i grać na fortepianie jak jego była żona. Z pomoca przychodzi jego znajomy z branży filmowej. Organizują po prostu casting do filmu i tam ma sobie znaleźć kandydatkę na małżonkę.
Przeglądając papiery dziewczyn Aoyama zwraca szczególną uwagę na jedną - Asami. To co napisała o sobie, o swoim dzieciństwie zainteresowało go na tyle, że na castingu czeka tylko na nią, a po rozmowie jest kompletnie zauroczony - nie może przestać o niej myśleć i mimo rad przyjaciela by troszkę ją sprawdził  natychmiast chce się umówić. Coś jest niejasnego i tajemniczego w jej życiorysie, ale Aoyama nie zważa na nic. Wspólne spotkania, kolacje, wreszcie wyjazd na weekend. I do tego momentu wydawało by się całkiem normalny film obyczajowy, nawet ciekawy przez to, że "coś" jeszcze w zanadrzu wiemy, że będzie - jakaś zagadka. No a dalej to już coraz szybsza jazda bez trzymanki - gdy Asami znika, Aoyama próbuje ją odnaleźć, ale gdzie by nie trafił dowiaduje się coraz dziwniejszych rzeczy - jakieś morderstwo, jakaś tragedia itp. Teraz kto nie lubi spoilerów ten niech ominie jeden akapit :)
Asami pojawia się ponownie już w domu Aoyamy po to by dopilnować realizacji jego obietnicy: że nigdy nie będzie kochał nikogo innego. Morduje mu więc psa i urządza w domu zasadzkę - najpierw podaje mu środek paraliżujący, a potem zaczyna torturować - wbijając igły, obcinając stopy, cały czas sobie miło z nim gawędząc. Akt zemsty za to, że traktuje kobiety instrumentalnie? Choroba psychiczna wynikająca z krzywd uczynionych jej w dzieciństwie przez mężczyzn? Sami musimy sobie to dopowiedzieć - w filmie sceny realne przeplatając się z z jakimiś wizjami z przeszłości, obrazami, które nie wiemy czy miały naprawdę miejsce. Odniosłem wrażenie, że spójność chyba nawet nie była dla reżysera ważna - ważne było doprowadzenie fabuły do finału, który celebrowany  jest przeraźliwie długo. 
Od filmu obyczajowego do krwawego thrillera (a może to gore? jakby nazwać te sceny?). Okrucieństwo dokonane na kimś kompletnie bezradnym, po części niewinnym - to sedno tego obrazu. Mamy się bać? Dla mnie to tylko niesmaczne i obrzydliwe. Rozumiem, że japońskie kino grozy jest specyficzne i że ma swoich zwolenników (na pewno jest oryginalnie), a Takashi Miike należy do bardziej znanych twórców w tym nurcie. Ale moim zdaniem nawet straszenie nie musi być aż tak absurdalne jak w tym filmie (chodzi o epatowanie torturami) - czym innych jest strach, a czym innym upajanie się czyimś bólem i męczarniami.
To co było dla mnie interesujące to pomysł na pierwszą część filmu. Jakaś przenikająca samotność i troszkę brak umiejętności radzenia sobie w kontaktach z ludźmi większości bohaterów oraz to jakie sposoby znajdują na to by tą samotnośc wypełnić, zaspokoić. Pomysł na casting i podejście obu przyjaciół pokazuje też kawałek tego jak traktowane są w kulturze japońskiej kobiety. Czy w takim razie film miał być protestem przeciw mężczyznom? Chyba nie. Raczej ten niewinny początek miał dać nam możliwość polubienia bohatera, aby potem w finale dotkliwiej nas zabolało jego cierpienie - szok poprzez zestawienie tak zupełnie odmiennych nastrojów. Uczta filmowa, ale chyba tylko dla niewrażliwców albo dla sadystów. Ja - przyznaję sie bez bicia, nie rozumiem zachwytów czy nagród. Bliżej temu do kina klasy B niż do arcydzieła. 

1 komentarz:

  1. Miałem podobne odczucia względem tego filmu i ta drastyczna końcówka zepsuła nieco odbiór filmu.

    OdpowiedzUsuń