I tak też się właśnie dzieje w książce "Rumunia. Albastru, ciorba i wino". Agnieszka Krawczyk studiowała filologie rumuńską, wielokrotnie tam bywała, a przez ostatnie lata mieszkała i pracowała z mężem w branży turystycznej. Mogłaby więc napisać przewodnik, oprowadzając nas po mapie kraju, ale to byłoby chyba mało ciekawe - przewodników mamy już trochę na rynku.
Jest to więc raczej podróż w czasie i przestrzeni, w której może nawet więcej jest tego co mało uchwytne: wrażeń i emocji, niż zabytków, pomników i cudów przyrody. O niektórych regionach nawet jest dość mało, co przyznaje sama autorka (bo nie przepada za górami), ale o tym co kojarzy nam się z Rumunią na pewno znajdziecie sporo. Czasem może potwierdzą się Wasze wyobrażenia, a czasem pewne stereotypy (typu bieda, zacofanie, zamek Drakuli jako jedyna atrakcja itp.) zostaną obalone. i dobrze.
Na pewno sporo o historii w różnym kontekście - również zarysowania tła dla pewnych informacji. Chwilami może też męczyć odwoływanie się do źródeł - ja wiem, że dla kogoś link do filmu, do raportu to dodatkowa możliwość poszerzenia swojej wiedzy, ale trochę za mało konkretów w samym tekście, a za wiele takich odnośników typu "możecie obejrzeć...". Nie zabraknie "wesołego cmentarza", Vlada Palownika, Ceaușescu, Bukaresztu, twórczości ludowej, kuchni. Sporo więc i różnorodnie, a czyta się fajnie, w miarę lekko. Na minus zdjęcia (i ilość i jakość), ale sam tekst już przekonał mnie, że znajdę tam sporo pięknych i fascynujących miejsc. W porównaniu z Pragą, Budapesztem, czy Chorwacją, Rumunia wciąż chyba jest niedoceniana, ale może to też stanowi trochę o jej uroku - dzięki temu pewne rzeczy wciąż nie są skażone do końca komercją, chciwością i znudzeniem, a gościnność ma w sobie naturalną szczerość.
Oj chciałoby się tam pojechać. Chyba nawet bardziej niż do Bułgarii, o której czytałem nie tak dawno w ramach tej samej serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz