Kolejna notka. I tym samym dzięki Zadie Smith mam 30 wpisów w czerwcu :) A następne pewnie dopiero w połowie lipca. Miała być jeszcze pożegnalna notka o filmie "Barry Lyndon", ale będzie na powitanie po powrocie.
Zielona wyspo - przybywamy!
Niedługo o najnowszym zbiorze opowiadań Zadie Smith, ale przecież został mi jeszcze Londyn NW. Nie dlatego, że nie przeczytałem, ale dlatego, że jakoś trudno mi było wyrazić odczucia wobec tej pozycji.
Podobno problem tkwi po części w tłumaczeniu, bo w naszej wersji językowej trudno wyłapać wszystkie "smaczki" różnice w pisaniu każdej z czterech części.
Cztery postacie, jedno miasto, w którym żyją. Choć być może wychowali się w jednej dzielnicy, widywali się w dzieciństwie, mieli wspólnych znajomych, ich drogi się rozeszły w innych kierunkach. Każdy żyje innymi sprawami. Trzydziestolatkowie, których marzenia jakoś rozminęły się z rzeczywistością.
I każda z tych części w zamierzeniu autorki różni się nie tylko użytym językiem używanym przez bohatera, ale stylem pisania całości. Sprawia to trochę wrażenie zabawy z czytelnikiem, ale muszę przyznać, że w polskim wydaniu było mało czytelne i raczej drażniło niż sprawiało frajdę.
I każda z tych części w zamierzeniu autorki różni się nie tylko użytym językiem używanym przez bohatera, ale stylem pisania całości. Sprawia to trochę wrażenie zabawy z czytelnikiem, ale muszę przyznać, że w polskim wydaniu było mało czytelne i raczej drażniło niż sprawiało frajdę.