Co prawda miała być dziś notka M. O Kto się boi Virginii Woolf, a ja spokojnie po pracy miałem iść do teatru i nic już dziś nie pisać, ale uświadomiłem sobie, że przecież ten spektakl jest już w zasobach notatnika. Mamy więc aż 3 głosy na jego temat! Doklejone slowa M. znajdziecie tu: Kto się boi Virginii Woolf, czyli cztery serca, jedna pustka
A dziś w takim razie o książce. I kolejny kryminał - ile razy kończę, od razu mam pokusę by zacząć kolejny. Tym razem jednak trafiłem słabo, a może po prostu nie miałem nastroju aż na taką dawkę brutalności o obrzydliwości. Niby mroczne historie dotąd mi nie przeszkadzały, ale tu jednak coś odrzucało mocno od fabuły. Może chodziło o uprzedmiotowienie ofiar, traktowanie ich z taka pogardą, że poruszało to bardziej niż samo zadawanie bólu.
Czasem czytając takie kryminały zastanawiam się nawet, czy nie nakręcają one jeszcze bardziej jakichś świrów, którzy mieliby potem ochotę powtarzać jakieś czyny. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. I co z tego, że jak to bywa w kryminałach, prędzej czy później zło jest ukarane. Wcześniej jednak potrafi zranić lub zabić.
Tu właśnie tak się zaczyna. Od samobójstwa dziewczyny. Coś jednak zaczyna niepokoić śledczych i powoli zaczynają drążyć sprawę. Rok wcześniej, w tym samym mieszkaniu samobójstwo popełniła inna dziewczyna. Coś jest na rzeczy... Policja zaczyna dostrzegać inne zgłoszenia z przeszłości i obecne - zaginięcia, akty przemocy, po których kobiety nie chcą nic mówić, tak jakby nie tylko nie widziały sprawcy, ale i boją się zdradzić jakąkolwiek informację, która by mogła go wskazać.
Łódź bywała już mroczna i mało przyjazna (choćby u Bondy), ale tym razem brud i patologia aż się wylewają z kart powieści. Rodziny, w których się nie rozmawia, obojętność albo wręcz niechęć, alkohol, narkotyki, seks którego potem się żałuje, jeszcze więcej alkoholu. Blokowiska, w których sąsiedzi udają, że nic nie wiedzą i nic nie widzą... Nie jest przyjemnie i naprawdę po lekturze człowiek czuje się brudny. Nawet działania policjantów (a raczej w większości policjantek) nie stanowią jakiejś przeciwwagi, one też są przesiąknięte dziwną atmosferą rezygnacji, brak sensu, działań wynikających raczej ze złości niż jakichś planów zespołowych.
Osobiście wkurzały mnie też mocno opisy niektórych scen, sugerujące, że naprawdę na kobiety jest tak łatwo "zapolować", że są tak głupie i naiwne. Sprawcy długo czuli się bezkarni. A to boli najbardziej.
Nie moja bajka. I nie chodzi o to, że "zbyt mocne". Raczej poziom obrzydliwości przekroczył dla mnie jedną granicę za dużo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz