Conan. Któż na dźwięk tego imienia nie ma natychmiast jakichś skojarzeń. Najczęściej pojawia się w głowie olbrzymi mięśniak z dwoma mieczami, bezlitosny zabójca, który rzadko poddaje się procesom myślowym, ale rządzą nim instynkty, barbarzyńca ubrany w skóry, albo w jakąś przepaskę. Wciąż wpadający w kłopoty i cudem się z nich wydobywający. Zgadłem? Na dodatek ma twarz gubernatora jednego ze stanów amerykańskich? No popatrzcie, ja mam tak samo.
I od razu się przyznam, że nigdy nie byłem fanem tego bohatera. Wolałem coś inteligentniejszego, z większym jajem, choć jak pamiętam kumpel, który jest Conana wielkim smakoszem, próbował mnie przekonać do tych klimatów. Bardzo liczyłem na to, że pomoże mi w tej notce, że będzie to dwugłos, ale biedakowi zalało mieszkanie, więc ma teraz większe problemy na głowie niż pisanie recenzji (np. rozpaczanie nad kolekcją książek). Ale dotarły do mnie wieści, że mu się podobało. I wiecie co? O dziwo mi też. To co w czytaniu wydawało się dość miałką mieszanką przygodówki i fantasy, magii i miecza, męskiego testosteronu i pięknych ciał kobiet, które bohaterowie podbijają, w wersji audio okazuje się wyśmienitym słuchowiskiem. Po raz kolejny to zasługa przede wszystkim...