poniedziałek, 30 września 2013

Trociny - Krzysztof Varga, czyli banalnie nie będzie...


„W dniu, w którym umarła Amy Winehouse, miałem potężną biegunkę”

Już pierwsze zdanie tej powieści zapowiada, że banalnie nie będzie. 
I nie jest.

Jest ostro. Chwilami bardzo celnie. Wulgarnie. I z pomysłem.

Ta powieść jednocześnie odpycha, zniechęca i wciąga jak najlepszy thriller. 

Nie, nie dlatego, że te potoki jadu i frustracji są jakąś fascynującą lekturą. Drażnią jak cholera. Ale z jednej strony z niektórymi fragmentami nawet bym się zgodził, a z drugiej strony ciekawość budzi też to dokąd ten monolog zaprowadzi, jaką diagnozę przed naszymi oczyma chce postawić autor? Kto tu jest chory?

Niektórzy twierdzą, że to książka zabawna, porównują ją do "Dnia świra". Nawet jeżeli pewne obserwacje i ostrość spojrzenia i ironia jest podobna, w powieści jednak niewiele rzeczy jest zabawnych. To dość porażająca refleksja na temat naszego kraju. Bolesna nie tylko ze względu na to jakie sprawy opisuje bohater powieści, ale również ze względu na niego samego, na to jak myśli o swoim życiu, o sobie, swoim otoczeniu, irytujących sprawach codzienności. W tym monologu czujemy bezsens, gorycz, narzekanie, złość i sarkazm wobec wszystkiego na co by się nie spojrzało, czego by się nie dotknęło. 

Krzysztof Varga stwierdził w jakimś wywiadzie, że tematem książki uczynił esencję polskości. I tylko od nas zależy ocena, co w tej "polskości" zobaczymy. Czy konsumpcjonizm, prymitywizm, hipokryzję, chamstwo, pustą religijność, mnóstwo głupich przyzwyczajeń, tradycji, czy też tą niechęć do wszystkich, wieczne niezadowolenie z życia, które reprezentuje bohater. On nie lubi nikogo. Nawet siebie.   

niedziela, 29 września 2013

Szybki cash, czyli chciwość i determinizm

    Młody, ambitny, zdolny, ale nie śmierdzący groszem koleś znajduje okazję by wreszcie zdobyć trochę kasy, przestać czuć się zakompleksionym prowincjuszem. Niby znany motyw, od razu nam się też pojawiają obrazki jak z "Młodych wilków", ale trzeba przyznać, że Daniel Espinosa zrobił film z nerwem, któremu bliżej do krwistego dramatu niż płytkiej sensacji. A wszystko to pamiętajmy z niewielkim budżetem, bo dopiero po tej produkcji jego kariera nabrała tempa.
    Na początku trochę można się pogubić w ilości różnych postaci i ich powiązań, ale na szczęście to szybko mija. Bohater o ksywce JW studiuje ekonomię i chętnie właśnie w obracaniu wielkimi pieniędzmi widział by swój sposób na życie, ale przecież najpierw tą kasę trzeba jakoś zdobyć. Taryfa nie przyniesie zbyt wiele grosza, a i ryzyko spore, że napotka tam znajomych, przed którymi na imprezach odgrywa wielkiego bogacza... 

    sobota, 28 września 2013

    20/2", czyli sięgajcie po nasze, polskie! I raz, dwa, trzy, wybierasz Ty - pakiet na październik, czyli kolejne trzy kniżki ruszają w drogę

    "20/2" cover artJuż kiedyś wspominałem o stronce TegoSlucham.pl. Portal, który pisze o polskich kapelach i wykonawcach, o debiutach, odkrywa i promuje. Genialne źródło fajnej muzy, informacji, inspiracji. I oto już po raz drugi wrzucają do sieci darmową próbkę różnych nagrań - z okazji 2 lat portalu, 20 kawałków. Wystarczy kliknąć i słuchać.
    Większość nazw mało znana (przynajmniej mi), więc tym bardziej niewiele jest wydawnictw i miejsc promujących młode kapele - Kaczkowski już chyba też przestał wydawać Minimax. A przecież to był fajny projekt: za 13 zeta kilkadziesiąt ciekawych nagrań.
    Mam nadzieję, że coś odkryjecie tu dla siebie. Muzycznie bardzo różnorodnie: od psychodeli, przez punk, ska, aż po elektronikę.
    Mi wpadły w ucho np. Towary Zastępcze, ale ciekawe też są Drekoty.  


    ***********************

    Ufff... Wszystko wskazuje na to, że i we wrześniu uda się zachować dotychczasowy rytm notek, a dłuższe i chłodniejsze wieczory może sprawią, że i na czytanie będzie więcej czasu. A ponieważ wszystko wskazuje na to, że w poniedziałek idę do kina na Wałęsę,to już dziś wrzucam pakiet do rozdania na październik (wrześniowy jeszcze trwa, więc jakby co szukajcie go w zakładce z konkursami).
    Na blogu znowu eksperymentuję z szablonami - niby jest ok, ale kolory mi jakoś dają po oczach. Pewnie za jakiś czas kolejna zmiana. Aha - pamiętajcie o notce z okazji 1000 posta - tam do zdobycia paczka z niespodziankami!

    Co do pakietu na październik: dwie książki ode mnie (bo nadal się wysypują z regału), jedna to egzemplarz do recenzji od wydawnictwa Agora (podziękowania!). O żadnej jeszcze nie pisałem, ale obiecuję, że napiszę wkrótce!
    Mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie. A nawet jeżeli nie, to podeślijcie proszę info o rozdawajce znajomym lub udostępnijcie u siebie, aby skorzystali inni (banerek na dole).
    Bawimy się w ten sposób już po raz piąty, więc chyba nie muszę długo tłumaczyć zasad "Raz, dwa, trzy, wybierasz Ty". Zgłaszacie się (najlepiej od razu z e-mailem, bo to ułatwia kontakt) pod tym postem wskazując jaką lekturą jesteście zainteresowani. Nie ma ograniczeń co do ilości, ale każda jest losowania osobno, więc małe prawdopodobieństwo, że wszystko zgarnie jedna osoba.

    Wysyłka raczej na terenie kraju (jeżeli to możliwe, abym nie zbankrutował). Książki są moją własnością, wszystkie były czytane, ale są w stanie dobrym.
    Banerek do zamieszczenia i promocji dla chętnych jest obok, ale nie jest obowiązkowy. Nie ma też żadnych dodatkowych obowiązków (np. dodawania do obserwowanych, lajkowania itd.). Pełna dobrowolność :)
    A teraz to co najważniejsze, czyli skład pakietu:
    1. Robert M. Wegner - zwycięzca tegorocznych nagród Zajdla, a ode mnie dla Was starsza pozycja z tego cyklu: Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Północ-Południe.
    2. Ja, My, Oni - Teresa Torańska w rozmowie z Małgorzatą Purzyńską
    3. Mariola, moje krople... -  kolejna pozycja Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk jaka wpadła mi w ręce drogą wymianek.

    Czas do 31 października do północy. Szczęśliwców wybiorą jak zwykle koty...
    I jeszcze coś muzycznego :)

    piątek, 27 września 2013

    Labirynt, czyli a zapowiadało się tak dobrze. I post nr 1000


    Ponieważ lubię zarówno powieści, jak i filmy historyczne, jak naiwny wciąż daję się łapać na koszmarki, których pełno po Kodzie da Vinci. Tym razem dałem się złapać na mini serial, który powstał na podstawie powieści Kate Moss pod tym samym tytułem co i film.
    Jest święty Graal, są Katarzy, których prześladują m.in. przedstawiciele zakonów katolickich, jest historia i śledztwo we współczesności, w którym trupy padają niczym muchy. No czy Wam to czegoś nie przypomina? Cholera, czemu nie powstają powieści w stylu Folleta, albo chociażby Noaha Gordona, tylko wszyscy uparli się na łączenie sensacji z jakimiś bujdami pseudo mistycznymi? Już tyle było wersji tego czym miał Kielich Graala być i gdzie się znajdować, że niedługo wszyscy zapomną, że miał on mieś związek z ukrzyżowaniem Jezusa. Ludzie naczytają się bzdetów i uważają, że dzięki tym lekturom, czy filmom, stają się specami od historii Kościoła...


    środa, 25 września 2013

    Obok Julii - Eustachy Rylski, czyli urok chwili, nieuchronność przeznaczenia

    Ale jazda. Po opublikowaniu zobaczyłem, że to notka nr 1000 na moim blogu... To co jakiś konkurs na dniach?
    Szkic notki długo czekał na swoją kolejkę i wreszcie rzucam się w odmęt wątpliwości, niejasnych odczuć i mętnych wrażeń, by z nich wydobyć choć kilka zdań, w których mógłbym o tej powieści napisać. Dużo na jej temat zachwytów, ale mimo że dobrnąłem do końca (a znam osoby, które nie dały rady), to jakoś trudno mi podpisać się po takimi opiniami. Mam w tym przypadku trochę tak jak z Madame Libery. Dostrzegam piękno języka, kunszt budowania historii, doceniam klimat, interesują mnie postacie i poszczególne sceny, ale jakoś nie składa mi się to wszystko w sensowną całość, którą mógłbym uznać za przekonywującą. Zbyt wiele we mnie jest też wrażenia, że więcej jest w tym popisywania się i zabawy formą niż treści (popisywania nie w sensie szczeniackim, ale takiego samozadowolenia człowieka dojrzałego, że ma pomysł by coś zapisać w sposób szczególnie oryginalny, by piętrzyć przenośnie, porównania, aż czytelnik jęknie z zachwytu nad głębią tego co zostało napisane). Powiecie żem niedojrzały? Trudno. Udawać nie mam zamiaru - to nie jest dla mnie powieść, do której bym chciał wracać, która by zrobiła jakieś wyjątkowe wrażenie. W moim prywatnym rozstawieniu na korcie piszących panów w pojedynkach: Rylski - Myśliwski, Libera - Pilch, na razie zdecydowanie stawiam na M. i P. 

    książka do kupienia m.in. tu

    Gossip - A Joyful Noise, czyli malujemy pazurki i w tany

    Jeszcze nie wiem co będzie grało w odtwarzaczu w drodze powrotnej do domu, w tamtą stronę zabrzmiało m.in. Voo Voo i polska płytka z piosenkami Nohawicy, ale przepatrując w głowie różne przesłuchane ostatnio rzeczy, pomyślałem sobie by napisać o czymś trochę z innej bajki. Rzadko piszę o muzyce tanecznej, więc czemu nie? Gossip. Kojarzycie tę kapelę i jej charyzmatyczną, korpulentną wokalistkę? Grunt to pomysł na siebie i oryginalność...
    Gdy usłyszałem tytuł tej płyty od razu skojarzyła mi się inna kapela, jeszcze z lat 80-tych: Art of Noise. Czemu? Ano dlatego, że i w jednym i w drugim przypadku nie mamy do czynienia z hałasem, a jeżeli nawet puścimy to za głośno - to bardzo miłym dla ucha. Muzycznie może nie te same klimaty, ale pomysł podobny - trochę elektroniki, chwytliwe melodie do tańca, no i w przypadku Gossip jeszcze ten wokal i odrobina rockowego pazura (ale w przypadku tej płyty raczej nieduża).

    wtorek, 24 września 2013

    Iluzja, czyli nie daj się nabrać

    Dopiero niedawno miałem okazję obejrzeć wakacyjnego hiciora (takie filmy chyba lepiej ogląda się w wakacje, gdy pozwalamy sobie na wyłączenie racjonalności i dużych oczekiwań). Po różnych klonach Mision Impossible, Piratów, możemy pewnie oczekiwać kolejnych prób wykorzystania chwilowego zainteresowania trickami i "magią". Świeżego w tym zbyt wiele nie ma - ot pomysły w stylu Ocean Eleven, dużo fajerwerków i zamieszania. 
    Można nawet dać się na chwilę wciągnąć w tę zabawę i pokombinować samemu, gdzie twórcy scenariusza zastawiają na nas pułapkę. Podkreślam: można dać się wciągnąć, bo wymaga to pewnego wysiłku od nas - trzeba wyłączyć logikę, przekonanie, że wszystko musi być jakoś tam uprawdopodobnione i po prostu się bawić. Po to są takie filmy. A że ostatnio dobre rozrywki brakuje...

    poniedziałek, 23 września 2013

    Solaris - Stanisław Lem, czyli kimże jest człowiek

    O filmie amerykańskim już pisałem, na radziecki jeszcze poluję, ale może choć kilka słów o samej powieści? Wybrana jako lektura na DKK chyba przeraziła i zniechęciła ludzi na tyle, że oprócz mnie i dwójki nowych osób, ze stałych klubowiczów nikt nie przyszedł :( I muszę przyznać, że nie jest to łatwa lektura. Może dlatego, że podszedłem do niej trochę zadaniowo i "na szybko", czyli w 3 dni, sprawiła mi spory problem. Miałem przyjemność z czytania i wydaje mi się, że wychwytuję to o co chodziło autorowi, ale mam wrażenie, że to samo udało się zawrzeć w trochę bardziej zwięzłej formie w Niezwyciężonym. Tu trochę za dużo jest kombinowania. Namęczyłem się trochę - szczególnie z Solarystyką i opisami Oceanu. 
    A może to jest powieść do które trzeba podejść na spokojnie, bez pośpiechu?

    Książka do kupienia tu

    Człowiek, którego nie było, czyli hołd dla dawnego kina, czy tylko zabawa formą?

    Ośrodek Harcerski na Wartą. Las, cisza, spokój, nawet komórki zasięgu nie mają. I nawet nie pada i nie zamarzamy. Zajęć dużo i bałem się, że nie będzie czasu na napisanie notki, ale ten kwadrans można wygospodarować :) Nawet wi-fi cudem się znalazło. Bo inaczej człowiek by chyba zwariował. Albo znormalniał. Bo rzeczywiście łapię się na tym, że gdzie bym nie jechał komórka, ładowarka, często laptop lądują w walizce. A tu okolica aż kusi spacerami, tym, żeby pogadać na spokojnie. A może zmobilizuję się przed zajęciami do biegania? 
    Ci co zaglądają na bloga, wiedzą, że dla zabawy zmieniłem szablon. I sam chciałem - nie ma kiedy przywrócić tego co było jakoś z sensem, ludzie nie wrzucają komentarzy, bo nie zawsze ta opcja się powtarza (trzeba odświeżać), ale za to statystyki szaleją jak nigdy. Chyba w tym miesiącu licznik przekroczy barierę 20 tys. odwiedzin na miesiąc. Dziwy jakieś.
    Ale ja tu gadu gadu, a miało być o filmie. Joel i Ethan Coen już nie raz mnie zaskoczyli swoimi pomysłami, ale takiego filmu chyba się po nich nie spodziewałem. No owszem jest zbrodnia (jak to u nich często), jest specyficzny główny bohater, ale sam klimat filmu, wysmakowane czarno białe zdjęcia, estetyka i styl narracji rodem z filmów sprzed wielu lat, do tego ten spokój, tempo, którego nawet żółwim nie można nazwać... Trzeba być dobrze nastrojonym, by nie odejść od ekranu zniechęconym.

    sobota, 21 września 2013

    Głośniej od bomb, czyli zostawcie nas w spokoju

    O tym filmie słyszałem sporo, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, by go zobaczyć. I strasznie  żałuję, bo te 11 lat temu, mój odbiór"Głośniej od bomb" byłby pewnie inny. Ja miałem mniej lat, pokazywana rzeczywistość pewnie wydawałaby się bardziej realna, a wymowa filmu świeża. Dziś to już raczej tylko zbiór kilku ciekawych pomysłów i scen. I co w kinie polskim jest raczej rzadkie opowieść o młodych ludziach, o ich perspektywie, bez żenady, nadęcia i wciskania kitu. Taaak w roku 2002 to rzeczywiście mógł być obraz ważny dla młodych.

    Solaris, czyli ile zostało z Lema


    Znowu pracowity dzień i nie starczyło już sił (choć chęci były) na nocny maraton filmowy z filmami polskimi. Trzeba będzie polować na nie gdzie indziej... Zaległych tematów na notki filmowe już prawie nie mam, ale może październik pozwoli na jakieś wypady do kina. Krach finansowy związany z podręcznikami do szkoły odczuwalny był głównie teraz, a i z remontem wreszcie chyba damy sobie na jakiś czas spokój... Na razie przede mną pierwszych z kilku wyjazdów służbowych, być może więc notek przez kilka dni nie będzie. Biorę za to książkę na wieczór, więc pisać potem będę miał o czym. Może coś muzycznego wezmę też do samochodu. Gdy jedzie się z kimś audiobooka słuchać głupio... 
    Rozgadałem się. Szybko więc zapraszam Was do notek, które pojawiły się pod wieczór w różnych lukach na blogu: 
    Cantigas de Santa Maria - Macieja Maleńczuka i Consort
    Lacrimosa - Revolution
    i przechodzę do pierwszego spotkania z Solaris. W pierwszej kolejności film amerykański, o książce pewnie w najbliższych dniach, a jeszcze szukam dla porównania radzieckiej produkcji z lat 70-tych. Może ona mnie bardziej usatysfakcjonuje, bo film z Clooneyem to raczej dość odległa wariacja na temat niż wierna ekranizacja. 

    czwartek, 19 września 2013

    W rajskiej dolinie wśród zielska - Jacek Hugo Bader, czyli homo sowietikus

    Ale dzień... Sporo pracy i pewnie jutro ciąg dalszy zapieprzu, ale za to wieczorem w Matrasie spotkanie z Markiem Krajewskim, udało się kupić z dużą zniżką najnowszą książkę, zdobyć autograf, a po powrocie do domu miłe niespodzianki. Oczywiście najpierw czekało mnie jeszcze odrabianie lekcji z dziećmi, ale paczki dostrzegłem. A w nich - od Gutka płyta z Sugar Man, a od Czarnej Owcy dwie kniżki z Czarnej serii - oj będzie uczta! Tylko muszę się zastanowić, czy starym zwyczajem oddawać Wam to w jakichś konkursach - byliby chętni? Po takim zakończeniu dnia, nawet zmęczenie nie przeszkadza, bo też humor poprawia satysfakcja, że ten wysiłek nie idzie na marne. Przygotowywanie szkolenia, czy konferencji zwykle sporo kosztuje, ale radocha z tego jak wszystko wyjdzie spora...
    Jutro może coś filmowego, w różne luki wrzucę dwie notki muzyczne (wreszcie znowu była chwilka by wysłuchać jakichś płyt od początku do końca), a na dziś książka. Hugo Bader został wybrany jako lektura na DKK i wzbudził całkiem pozytywne reakcje. Ale oprócz rozmowy o poszczególnych reportażach z tego zbioru i tego które zrobiły na nas największe wrażenie, zeszło nam trochę na temat subiektywności takiej formy pisania. Traktujemy je jako dokument, świadectwo prawdy o czasach, miejscach, ludziach. Ale to jest nie tylko skażone osobowością, możliwościami autora (gdzie uda mu się dotrzeć) i jego poglądami. Do tego dochodzi jeszcze jedna rzecz: reportaż mam wrażenie skłania do tego by szukać czegoś kontrowersyjnego, ciekawego, skupia się na jakimś wycinku (np. bolesnym, trudnym), a my czytając myślimy sobie, że ten wycinek jest w jakiś sposób reprezentatywny dla społeczności, dla kraju. Zadajemy sobie pytania: jak to możliwe? Czemu takie rzeczy się dzieją?

    książka do kupienia m.in. tu

    Lacrimosa - Revolution, czyli nawet najlepszy pomysł kiedyś się kończy

    Gdy myślę o różnych kapelach, o których jeszcze wcale na blogu nie pisałem to robi mi się dłuuuga lista wykonawców, a każdy na swój sposób ciekawy. Nie zawsze jednak mam możliwość powrotu do tego czego słuchałem kiedyś - część nagrań było jeszcze na kasetach, albo płytki gdzieś sobie powędrowały (Ty co czytasz, a pożyczyłeś niech Ci wyrzuty sumienia spać nie pozwolą). Do takich kapel należy i Laibach, Lacrimosa, po części też Rammstein (choć jakieś nowsze rzeczy chyba mam). Muza surowa, ciężka i mająca w sobie jakiś niesamowity klimat. Tu nawet język niemiecki, który zawsze mnie denerwuje, pasuje jak ulał. 
    Szwajcarzy z Lacrimosy od lat tworzyli płyty, które swoim brzmieniem zachwycały i rzucały na kolana wszystkich miłośników mrocznej, gotyckiej muzy. Organy i gitary elektryczne. Delikatny fortepian i burza, ściana dźwięków, które przywalają cię niczym wysadzany wieżowiec. Piekło i niebo. Sakralność i uniesienie, piękne melodie, ale i cholernie twarde, dołujące, dramatyczne, przeszywające na wskroś dźwięki gitar, perkusji i orkiestry, przy której nawet niektóre metalowe kapele brzmią jak przedszkolaki. Stworzyli kilka świetnych płyt. Ale jeżeli wciąż gra się podobnie, to niestety prędzej czy później pomysłów i oryginalności musi zabraknąć.

    środa, 18 września 2013

    Take this waltz, czyli wszystko co nowe zamienia się w stare


    Jakoś ten wrzesień mało pozytywnie mnie nastraja do jesieni. Nie dość, że pracy sporo, a brak na wszystko czasu i kasy, to jeszcze z różnymi rzeczami nagle pod górkę. Najpierw przedłużający się remont, wciąż jakieś usterki, a teraz po ostatnich deszczach nagle siadła nam tv :( Jak żyć Panie Premierze bez Ale Kino, albo Cinemax (o HBO nie wspomnę)... Na razie więc pewnie spadnie ilość notek filmowych, bo jak dekodera brak to nie ma jak nagrywać tego co wartościowe puszczają po nocy... 
    Ale z upolowanych jeszcze kilka do opisania pozostało. Na początek dziwaczny "Take this Waltz". I zapraszam również do przeczytania notki o Zaciszu (Retreat).
    Aha! przypominam, że do jutra do 12 czekam na chętnych w konkursie z e-bookami! Czy wszyscy widzą zakładkę konkursy na górze?

    Take this waltz. Piękny tytuł nawiązujący do piosenki Cohena. Od razu kojarzy się z miłością. Ale nie spodziewajcie się zwykłego romansu. To opowieść o wahaniu, marzeniach, pożądaniu, wyrzutach sumienia. O nudzie. O poszukiwaniu odmiany. O fascynacji. I o rozczarowaniu. Jest więc o miłości, ale cały film jest raczej nie tyle zapisem uniesień, a raczej gorzką opowieścią o tym jak można gonić za jakąś ułudą, tracąc z oczu to co najważniejsze.

    wtorek, 17 września 2013

    Mietek Szcześniak - Signs, czyli nagrywać to co się czuje...



    No i nadal jakieś takie jesienno nostalgiczne klimaty w odtwarzaczu. Tym razem głos, który znam i lubię od lat kilkunastu (a może kilkudziesięciu?). Ile to już było prób przebicia się tego artysty na rynek, ile już płyt? Zmieniają się trochę pomysły na repertuar, ale głos pozostaje ten sam, zresztą muza też podobna - fascynacje do soulu, gospel i czarnymi brzmieniami były przecież u niego zawsze. 
    Tym razem po 4 latach nieobecności Mietek Szcześniak wrócił w dobrym stylu. Ale od razu warto zaznaczyć, że mimo świetnej dopracowanej, produkcji, jest to płyta, która pewnie nie zdobędzie szerokiej popularności, no chyba, że wśród słuchaczy smooth jazzowych audycji Niedźwiedzkiego. Czy ktoś zwrócił na ten krążek w ubiegłym roku? A przecież rzecz jest na taką pogodę idealna - to muza delikatna, nastrojowa, klimatyczna...

    poniedziałek, 16 września 2013

    Ciemno, prawie noc - Joanna Bator, czyli całe to zło wokół nas

    Nominacje do Nike już znamy od jakiegoś czasu, a ja z przyjemnością odkrywam, że częściowo pokrywają się one z moimi odkryciami i planami czytelniczymi. Bator już za mną, Varga też (a na deser nasz DKK zorganizował z nim spotkanie autorskie). I pewnie do końca roku jeszcze do przeczytania Twardoch i może coś z reportaży. 

    O "Ciemno, prawie noc", mimo, że lekturę skończyłem już dość dawno (kolejna pozycja przeczytana na smartphonie dzięki Legimi) jakoś nie mogłem się zebrać by napisać. Ta książka z jednej strony ma w sobie coś oryginalnego, czyta się na pewno dobrze, ale muszę przyznać też, że drażni jak cholera. Chodzi mi zarówno o pewne rozwiązania językowe, jak i pewne smaczki w opisie rzeczywistości, w tym jak autorka postrzega i pokazuje rzeczywistość. Wałbrzych (ha! wspominałem o tym już przy Sztuczkach) przytłacza nie tylko biedą w infrastrukturze, ale przede wszystkim nędzą mentalną większości mieszkańców. Po Tokarczuk (i Varga ma podobnie) kolejny współczesny autor (-ka), który Polaków (szczególnie tych z prowincji) postrzega jako prymitywne, chamskie, zabobonne (oczywiście katolicyzm opisywany prześmiewczo) postacie, które nie mają żadnych wyższych uczuć. Bo te może mieć tylko ktoś taki jak główna bohaterka - wrażliwa na krzywdę i troskliwa (szczególnie dla zwierząt), może i zamknięta w sobie, ale domyślamy się, że to dzięki temu, że została zraniona. Ona jest lepsza, bo przynajmniej swym egoizmem nie krzywdzi innych. Woli być sama.  

    sobota, 14 września 2013

    Sztuczki, czyli magiczny Wałbrzych


    Zanim o filmie, troszkę radości i troszkę narzekania. Radości to głównie przyjemność z lektur i spotkań z ludźmi. Udaje się uczestniczyć równolegle w dwóch DKK, w obu udaje się wybierać w miarę ciekawe lektury, a jeszcze okazja do spotkań - to z Krzysztofem Vargą było świetne. A narzekanie? Cóż - miasto 23 tys. mieszkańców, a przyszli głównie członkowie klubu (mimo dużej reklamy). Ponieważ Trociny naprawdę są ciekawą lekturą postanowiłem się nią z Wami podzielić - dołączyć książkę do akcji Podaj dalej książkę, ale tu też na blogu cisza i pies z kulawą noga się tym nie zainteresował (ostatnio nawet konkursy ludzi nie przyciągają, a co dopiero coś co wymaga wydania kilku złotych na posłanie paczki dalej). Troszkę żal, bo wydawało się, że to też okazja do złapania nowych kontaktów - można wysłać komuś coś od siebie bardziej osobistego, coś skrobnąć, coś wrzucić do paczki... Ale widać nie każdego to kręci. Pozostaje na razie cieszyć się spotkaniami w realu jedynie w ramach DKK. A pisać i tak będę. Najwyżej machnę ręką na robienie konkursów, skoro nie ma zainteresowania.
    Dziś o Sztuczkach. Nie widziałem "Zmruż oczy" (do nadrobienia), ale Andrzej Jakimowski wydaje się mieć ciągoty do powrotów do świata dzieciństwa. No i znowu ten Wałbrzych (niedawna lektura Bator jednak w innym klimacie). Tym razem jakiś trochę odrealniony, podobnie jak cała ta opowieść - chyba również dzięki zdjęciom Adama Bajerskiego.

    piątek, 13 września 2013

    Zacisze (Retreat), czyli co ja tutaj robię

    Jak to dobrze, że nie pamiętam już kto mi ten film polecał, bo już na długo byłby skreślony z listy osób, którym można zaufać w takich kwestiach. Ten film jest tak nudny, że nawet pojawiające się i mające nas zaskoczyć różne zwroty akcji, kompletnie są nam obojętne. Rzadko kiedy zdarza się film, w którym najlepszym aktorem jest... wyspa, na której mieszkają bohaterowie.
    Jak się tam znaleźli - małżeństwo (które jak możemy wywnioskować przeżywa jakiś kryzys), szuka tam wytchnienia, chwili spokoju. Wracają do miejsca, w którym kiedyś było im dobrze. Totalne pustkowie - na wyspę przywiózł ich właściciel starej chaty, w której zamieszkali. Są więc sami. Mają czas dla siebie nawzajem (ale raczej każde zajmuje się sobą) i borykają z przewidywalnymi kłopotami w takich warunkach: zimno, szwankujący generator, brak prądu, albo zepsuta radiostacja.

    czwartek, 12 września 2013

    Kongres, czyli ta przyszłość coraz bliżej

    Dziś rocznica urodzin Stanisława Lema, więc nie ma lepszej okazji by napisać o filmie, który od tego tygodnia już na ekranach kin. 
    Wizjonerska - takie określenie pada często przy ocenie tej produkcji Ari Folmana, twórcy głośnego, nominowanego do Oscara „Walca z Baszirem". Gwarantuję Wam, że film inspirowany "Kongresem futurologicznym" (dorzucam do lektur na ten rok) jest ciekawy i oryginalny, ale jednak moim zdaniem nie robi tak wielkiego wrażenia jak "Walc...". Ciekawy pomysł by wykorzystać w części obrazu sekwencje animowane na pewno sprawia, że całość staje się trochę psychodeliczna, ale niestety nie robi to tak dużego wrażenia jak w przypadku tamtego filmu. 
    Warto podkreślić, że nie jest to adaptacja, więc Ci którzy czytali Lema mogą na pewno odnaleźć pewne inspiracje, ale niech nie oczekują wierności w fabule, bo jej tu nie znajdą. No i Ci, którzy gdy słyszą nazwisko Lema, spodziewają się widowiska Sci-Fi, też mogą się rozczarować. To raczej przypowieść filozoficzna na temat pokusy uciekania w fikcję i w krainę marzeń (i halucynogenów) niż opowieść o tym jak będzie wyglądała przyszłość. Po raz kolejny jednak okazuje się, że to co kiedyś opisywał nasz pisarz, staje się na naszych oczach rzeczywistością.

    środa, 11 września 2013

    Cantigas de Santa Maria - Maciej Maleńczuk i Consort, czyli połączenie delikatnie mówiąc dziwaczne ...i konkurs dla maniaków e-booków


    Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym, że pieśni o tematyce religijnej (a dokładnie hymny na część Matki Bożej) z epoki Średniowiecza ma zaśpiewać Maciej Maleńczuk, zebrało mi się na śmiech i żal. Co za czasy, co za kraj, by kapitalną muzę i projekt trzeba było "upupić", czyli połączyć z nazwiskiem kogoś ze współczesnych artystów (kto jest zupełnie z innej bajki i porusza się tylko w swojej stylistyce) tylko po to by ktokolwiek zwrócił na to uwagę? Ten wokal tu psuje połowę przyjemności i psuje klimat całości... A może chodziło o uwspółcześnienie tej twórczości? To w takim razie idźmy na całość i zróbmy to co RUTA, czyli zagrajmy też nowocześnie. Tu zarówno instrumentarium, jak i same melodie są oryginalne. Może jedynie chwilami rozpędzają się w inne bardziej folkowe i współczesne rejony). No i perkusja jest jak najbardziej współczesna. Ale klimat pozostał z muzyki dawnej. I co trzeba przyznać, brzmi to fajnie!

    wtorek, 10 września 2013

    32 omdlenia - Antoni Czechow w teatrze Polonia, czyli taka klasyka wciąż zachwyca


    Od dłuższego czasu marzyłem, by zobaczyć ponownie Jerzego Stuhra na scenie teatralnej (ostatni raz to chyba prawie 20 lat temu w Molierze z jego studentami). Do wyboru miałem albo 32 omdlenia, albo Kontrabasistę (oba w teatrze Polonia), ale zaporowe ceny dotąd mnie skutecznie stopowały. Dopiero wybór prezentu urodzinowego przez przyjaciela zmobilizował mnie do wykonania ruchu. I nie żałuję ani jednej wydanej złotówki!
    Wykorzystując trzy jednoaktówki ("Niedźwiedź", "Oświadczyny" oraz opowiadania z tomu "Historie zakulisowe") młodego Czechowa, reżyser Andrzej Domalik wraz z trójką wielkich aktorów, zafundował nam nie tylko miły wieczór (który zakończyliśmy w Babooshce), ale i ogromną przyjemność kosztowania teatru w jego klasycznej formie. Scena, słowo i człowiek. Nawet dekoracje nie potrzebne (jedynie trzy krzesła, wieszak). Bez wydumanych odniesień do współczesności, bez eksperymentowania, szokowania, zabawy formą. Po prostu zagrać jak najlepiej to co ma się do zagrania. Widz i tak czuje przecież kiedy się go olewa i podsuwa mu się chałturzenie zamiast gry. Nawet przecież w te klasyczne komedie teksty, na których pewnie studenci szkół teatralnych mogą sobie ćwiczyć, można tchnąć życie. W 32 omdleniach doświadcza się właśnie takiego dotknięcia teatru, w którym nie tylko się bawisz, ale czujesz, że i aktorzy bawią się tym tekstem, wkładają w niego serce.

    My way, czyli kto dziś pamięta Claude Francois?


    Trafiłem na ten film zupełnym przypadkiem i mimo pewnych wad obejrzałem ze sporym zainteresowaniem. Gdyby nie ten seans, ten artysta byłby dla mnie nadal zupełnie nieznaną postacią, a przecież sporo z tych numerów ze ścieżki dźwiękowej jakoś kojarzyłem. Niby możemy się nabijać, że co tam nam jakiś piosenkarz popularny we Francji - to tak jakby nakręcić biografię Wodeckiego i uważać, że ma się nią zainteresować cały świat. Ale po pierwsze - jeżeli życiorys jest ciekawy, może nawet postać nam dotąd nieznana może nas zainteresować. No i jednak chyba "zasięg rażenia" człowieka, który sprzedał ponad 80 mln płyt, utrzymywał się na rynku kilkanaście lat i skomponował "My way" (tak, tak - kawałek Sinatry jest jedynie przeróbką!) jest większy niż naszych gwiazdek.

    poniedziałek, 9 września 2013

    Lilly Hates Roses - Something to happen, czyli jesień idzie

    Jakiś czas temu pisałem o płycie Fismolla, przy okazji filmu wspominałem o muzyce Pauli i Karola, a dziś ciąg dalszy trochę w takich delikatnych (niektórzy mówią, że hipsterskich) klimatach. Lilly hates roses to duet, który miesiąc temu wydał swoją debiutancką płytkę, ale już wcześniej o nich było sporo szumu - Piotr Metz spokojnie dawał im zielone światło na występy na zagranicznych festiwalach. Katarzyna Gołomska i Kamil Durski - młodziutki skład, ale z pomysłem na to co chcą grać, co śpiewać. Dobrze zgrane głosy, w większości kawałków jedynie gitara akustyczna, troszkę melancholijne, zwiewne melodie i oto płyta, która chyba zagości na dłużej w moim odtwarzaczu tej jesieni.

    niedziela, 8 września 2013

    Dzieci z brodą - Czuwaj wiaro!, czyli historia wciąż żywa i przypominana

    Coraz częściej w ramach edukacji, przypominania historii, różnych postaci i wartości za jakie walczyły wykorzystuje się nie tylko tradycyjne metody przekazu. I dobrze! Komiks, gra, film, muzyka? Czemu nie? Wypatrujcie tych perełek, szukajcie ich w sklepach, albo w muzeach, bo często mają tak malutkie nakłady, że szybko znikają. Dla swoich dzieci, dla znajomych przecież to dobry prezent i okazja, by pokazać, że liczy się nie tylko rozrywka, zabawa... 
    Dziś o jednej z takich płyt, kupionych kiedyś w Muzeum Powstania (bo dla niego nagrano tę płytę). Były już chyba jej wznowienia, więc powinna być do zdobycia. A "naszło mnie" na ten temat, bo już za tydzień premiera kolejnego tego typu wydarzenia. Już szykujemy się na płytę i na sobotni koncert Panien Wyklętych. 
    A dziś jeszcze w klimatach stolicy, czyli "Czuwaj wiaro. Piosenki z Powstania Warszawskiego 1944". Joszko Broda zebrał nie tylko fajną grupę dzieciaków, ale jak zwykle w swoich projektach również świetnych muzyków, m.in. Wojtka Waglewskiego, Piotra Żyżelewicza, Marcina Pospieszalskiego i kwartet smyczkowy Kwadrat.

    piątek, 6 września 2013

    Miłość, czyli rozedrganie


    Seans ciężki i bolesny niczym oglądanie wiwisekcji. Tytuł (ile to już było filmów w ostatnim czasie o tym tytule) podobnie jak w przypadku filmu Hannekego dość przewrotnie wskazuje nam główny temat. O ile tam tę miłość się czuło, choć realia wystawiały ją na ciężką próbę, tu mamy raczej historię o tym jak szybko to uczucie może się skończyć. 
    Szczęśliwe małżeństwo pary trzydziestolatków Tomka (Marcin Dorociński) i Marysi (Julia Kijowska) żyje w świecie prawie idealnym - stabilność finansowa, kariera, dziecko w drodze. Niewiele o nich i o ich życiu dowiadujemy się więcej, bo tak naprawdę od pierwszych dziesięciu minut filmu sprowadzeni jesteśmy do zupełnie innej perspektywy. Nieważne już będzie otoczenie, praca, ich świat zewnętrzny, a jedynie to co dzieje się w ich głowach, ich stan psychiczny. Nadaje to filmowi dziwny klimat i trzeba przyznać, że nie jest to łatwe w oglądaniu. Szczególnie gdy ktoś stara się w każdym obrazie znaleźć prawdopodobieństwo wydarzeń, postaci, jakiś sens. Tu może trochę tego brakować. Ale nawet jeżeli w poszczególnych scenach nie odnajdujemy jakiejś prawdy, to wszystkie razem tworzą coś cholernie intensywnego i prawdziwego.

    czwartek, 5 września 2013

    Ciemno, czyli jasno, czyli zła się nie ulęknę...


    Przyzwyczajeni jesteśmy do różnych wywiadów, podglądania celebrytów, pytania ich o zdanie na każdy temat, wchodzenia do ich domów. Wystarczy sięgnąć po dowolną kolorową gazetkę, włączyć telewizję. I jakoś czasem nawet umyka nam sens tego co oni mówią, wszystko się miesza, to słowa często kompletnie puste, bo niby są w nich emocje, ale czujemy, że jakieś nieprawdziwe. W jednym wywiadzie opowiadanie o wielkiej dozgonnej miłości, fascynacji, szczęściu, a po roku (może nawet na tych samych łamach), spowiedź jaka to była trauma, trudny związek i ranienie siebie... I tak w kółko. 
    Nic dziwnego, że do wywiadów, do rozmów podchodzimy dość nieufnie, podejrzewając, że nie będzie tam nic dla nas, nic mądrego. Ta książka, mimo, że zawiera właśnie wywiady, gwarantuję Wam, że jest zupełnie inna. Marcin Jakimowicz ma jakiś szczególny dar, że nikt z jego rozmówców nie uciekł, nie próbował uników. Nie ma pytań o duperele, o kolor mebli, czy wysokość zarobków. Od pierwszego pytania od razu wrzucani jesteśmy na głęboką wodę. 
    Piszę o tej książce teraz, bo właśnie dziś od 21.00 w Klubie Trójki będzie okazja posłuchać rozmowy o niej z autorem Marcinem Jakimowiczem. Gorąco polecam - najpierw audycję, potem lekturę.

    środa, 4 września 2013

    Zamieszkajmy razem, czyli nie chcemy starzeć się w samotności

    Być może to kwestia braku urlopu w tym roku, ale jakoś mam wrażenie ostatnio, że chodzę wiecznie w niedoczasie i z wielu rzeczy muszę rezygnować, bo jakoś sił na nie brakuje. Chyba za wcześnie na jesienny dołek?
    By chociaż z blogiem jakoś utrzymać się w ryzach, kolejna szybka wieczorna notka (choć już tyle razy mi powtarzano: wrzucaj popołudniu, bo wtedy większa klikalność). Trudno. Ale będzie za to o filmie całkiem ciekawym, więc mam nadzieję, że mimo wszystko ta notka zwróci czyjąś uwagę. Już sama obsada jest godna uwagi - m.in. Geraldine Chaplin, Jane Fonda i Pierre Richard (pamiętacie Pechowca?). Tylko jedna uwaga - po raz kolejny film obyczajowy, który oprócz warstwy dramatycznej ma jakieś elementy lżejsze, nazywa się u nas w reklamach komedią... Litości!

    wtorek, 3 września 2013

    Kochankowie z księżyca, po prostu smakować


    Ciąg dalszy porządków - notka o filmie Highland Park. Teraz pozostaje mi jeszcze tylko zapukanie do ludzi by zbadać co tam w akcji Podaj dalej książkę i uzupełnienie spisów. Ufff. W domu remont i na blogu wciąż trzeba jakieś porządki robić :)
    A dziś coś oryginalnego. Na wieczór danie zarazem słodkie, dziecięce (jak np. budyń z sokiem malinowym), ale jednocześnie wytrawne i jakieś takie wyjątkowe (niczym najdroższy kawior podany na zwykłej grzance)... Zaskakuje. I smakuje. 
    Kto zetknął się z kinem Wesa Andersona wcześniej ten pewnie zaskoczony nie będzie, ale jeżeli ktoś spotyka się z twórczością tego reżysera po raz pierwszy? To chyba będzie przyjemne kosztować coś takiego po raz pierwszy, przy następnych mamy już zbyt wiele porównań i oczekiwań. Tu najlepiej podchodzić bez nich. Po prostu smakować.

    poniedziałek, 2 września 2013

    Cosmopolis, czyli z tej limuzyny to ja wysiadam

    Uwaga na początek - na blogu comiesięczne porządki - czyszczę śmiecie i wrzucam nowe notki: w ten sposób kto chce może przeczytać kilka zdań p. o "Bokserze".  Jutro ciąg dalszy porządków.
    Dziś za to o filmie, który dzieli widzów jak mało który, a rozrzut jego ocen ma rozpiętość chyba całej skali. Cosmopolis. Zobaczyć zwiastun i zainteresować się tym filmem to pułapka jakich mało. No chyba, że jest się miłośniczką (miłośnikiem? muszę być tolerancyjny) Pattinsona.Ani tu akcji, ani kontrowersji, a dominującym uczuciem jest chyba nuda. I w zależności od poziomu wytrzymałości, większe lub mniejsze zażenowanie. Po co to wszystko? Why mr Cronenberg ? Why?

    niedziela, 1 września 2013

    Highland Park, czyli czekając na cud. I wyniki rozdawajki

    Gdy każdego dnia zmagasz się z szarą codziennością, gdy w swoim otoczeniu wciąż widzisz ile marnuje się potencjału, ile jest zniechęcenia, jak ludzie się poddają depresji i przestaje im się chcieć... Co robisz? Wyjeżdżasz? Machasz ręką, czy jednak próbujesz małymi krokami coś robić?
    Bohaterowie tego filmiku mają marzenia i one ich jednoczą, dają im coś czego nie mają inni. Możemy śmiać się, że ich wspólne obstawianie kuponów na loterię to po prostu egoizm, a nie żadna pozytywna postawa społeczna, ale warto zobaczyć do końca, dokąd ich to wszystko doprowadzi. 

    Niby nie ma nic nadzwyczajnego w tej historii, ale jej tło jest ciekawe. Kryzys dotyka różne miejscowości i to nie jest tylko rzeczywistość amerykańska - opuszczone miasta, zniszczone zakłady, domy, bezrobocie, brak nadziei, ciecia budżetowe na każdym kroku w społecznościach lokalnych (nawet w szkołach). I tylko jedno miejsce gdzie cięć ani kryzysu nie widać?