Długo się jakoś zbierałem do tego filmu. Nie dlatego żebym nie lubił kina rosyjskiego, ale dlatego, że raczej z nieufnością podchodzę do kostiumowych melodramatów. Te robione w starym stylu (mimo scen batalistycznych, efektów itd. nie da się ukryć, że są robione głównie po to by wzruszać historią o nieszczęśliwej miłości) filmy wydawałoby się, że powinny odejść do lamusa, ale przy ostatniej modzie (również u nas: patrz robione w podobnym stylu Ogniem i Mieczem albo Bitwa warszawska) na kino historyczne, gatunek ma się całkiem dobrze. Ba - najwyraźniej twórcy nie wierzą w to, że bez wątku miłosnego da się opowiedzieć o jakichkolwiek ważnych wydarzeniach czy postaciach historycznych. W efekcie - ci co lubią kino historyczne kręcą nosem na skupienie się na ckliwym romansie, a ci co lubią wielkie uczucia, marudzą, że wątek był rozmyty przez jakieś bitwy i wielość postaci, które nie wiadomo jak się miały do romansu.
niedziela, 30 września 2012
sobota, 29 września 2012
Bez tchu - George Orwell, czyli to co dobre już za nami
Och to już moje trzecie podejście do tej notki bo albo sieć albo blogspot robiły mi psikusy i dwa razy traciłem już napisany tekst. Wybaczcie więc, że może być trochę chaotycznie...
Ten pisarz coraz bardziej mnie fascynuje. Znany głównie z Folwarku czy Roku 1984 nie tylko publikował inne rzeczy, ale sam jego życiorys byłby niezłym materiałem na książkę. Zarówno w powieści, którą czytałem ostatnio, czyli Na dnie w Paryżu i w Londynie jak i tu zawarł całkiem sporo wątków autobiograficznych. Tam były to lata młodzieńcze, a w "Braku tchu" wspomnienia głównie z dzieciństwa. Ale choć mogą zauroczyć fragmenty opisujące życie w małym miasteczku na początku XX wieku, to nie jest książka jedynie o tym. Nostalgia jest tu silna, ale równie wszechobecny jest niepokój i pesymizm.
Ten pisarz coraz bardziej mnie fascynuje. Znany głównie z Folwarku czy Roku 1984 nie tylko publikował inne rzeczy, ale sam jego życiorys byłby niezłym materiałem na książkę. Zarówno w powieści, którą czytałem ostatnio, czyli Na dnie w Paryżu i w Londynie jak i tu zawarł całkiem sporo wątków autobiograficznych. Tam były to lata młodzieńcze, a w "Braku tchu" wspomnienia głównie z dzieciństwa. Ale choć mogą zauroczyć fragmenty opisujące życie w małym miasteczku na początku XX wieku, to nie jest książka jedynie o tym. Nostalgia jest tu silna, ale równie wszechobecny jest niepokój i pesymizm.
Born in the USA - Bruce Springsteen, czyli mit faceta w dżinsach
Już parę razy wspominałem pisząc o muzyce, że jakoś mało mnie kręcą super nowości i coraz częściej z ogromna frajda sięgam po klasykę. I zbieram ją nieustannie. Czyż będziecie się dziwić ostatniemu zakupowi - za niecałe 2 dychy Bruce oraz "Ten" Pearl Jam. Z jaką przyjemnością wkładasz oryginalną płytę do odtwarzacza i możesz cieszyć się pełnią muzyki... Pewnie stare nagrania na kaseciaku tez sobie zostawię na pamiątkę, ale teraz jakość po prostu wymiata - można dać na cały regulator i nic nie trzeszczy (choć przy tej muzie to nawet mi nie przeszkadzało)... Kurcze, to już 28 lat od premiery tej płyty. Ja ją odkryłem dość późno - w połowie lat 80-tych raczej słuchałem polskiej muzy i sporo elektroniki, takie dźwięki mało mnie kręciły. Ale cóż - najwyraźniej dorosłem.
czwartek, 27 września 2012
Bękarty wojny, czyli oblicze żydowskiej zemsty. I konkurs!
Trudno ten film traktować poważnie. Choć przecież opowiada o poważnych sprawach. Quentin Tarantino
już od dawna potrafi zaskakiwać od czasu do czasu tworząc filmy, które
dla niego są zabawą z formą, z gatunkiem, a dla widza, który przecież
nie zawsze chwyta tych wszystkich gier konwencją stają się one czystą
rozrywką i poszczególne sceny omawiane są jako "kultowe". Mieszanka
absurdu, wykorzystywanie różnych motywów serio, aby za chwilę rozłożyć
widza na łopatki jakąś woltą, np. wybuchem przemocy, czy kretyńską
sceną, dialogiem. Taaak, granie u tego reżysera musi być niezłą
przygodą, bo na etapie scenariusza wydaje mi się, że nie wychwyci się
wszystkich niuansów - to wychodzi dopiero na planie. Możemy się dziwić
skąd zamiłowanie Tarantino do kina klasy B, rozwiązań stamtąd, nawet
pewnej przesady, ale nikt jak on nie potrafi pokazać tego zupełnie w
nowym świetle - tak, że zaczynamy się tym nie tylko bawić, ale doceniamy
kunszt, pomysłowość w tego rodzaju scenach. Nawet coś co przypomina nam
dawno oglądane filmy z cyklu ekranizacji prozy MacLeana, nagle
przeradza się w coś przewrotnego, co jest już czymś zupełnie nowym. I
nie chodzi tu tylko o czarny humor i przemoc.
Światła o zmierzchu, czyli nadzieja wbrew wszystkiemu
Nadrabiam zaległości. Co prawda pisanie idzie mi ostatnio jakoś coraz trudniej, bo i czas znaleźć niełatwo, ale na szczęście szkiców notek zrobiłem wcześniej sporo. Wciąż znajduję perełki, dwie kolejne niedługo będą w kinach, ale o nich napisze wkrótce. Plan - 30 notek we wrześniu będzie wykonany, ale już widzę, że będzie ciężko w kolejnych miesiącach. Przede mną jeszcze kilka wyjazdów służbowych no i ta chwila, o której często ludzie mówią, że jest jakaś przełomowa. He? Jaka 40-tka? Ale o tym napiszę może jak już będę po.
A dziś parę słów o filmie, który upolowałem , podobnie jak ostatnio często to robię na iplex.pl. Znowu kino skandynawskie i tym razem dość znany i u nas reżyser Aki Kaurismaki. Choć przy tej Skandynawii to się trochę zawahałem, bo mimo naszych skojarzeń Finowie akurat mają więcej wspólnego z ludami z Azji niż z Północy Europy... Zostawmy to etnografom.
wtorek, 25 września 2012
Paradoks, czyli znowu się zdenerowałem
Na wyjazdach jak sami widzicie po notkach przydaje się dostęp do sieci - skoro legalnie mogę oglądać sobie to co chcę, to i nie muszę się martwić, że długie wieczory w hotelu będą bez kablówki. Tym razem o serialu. Ileż to już prób było nakręcenia w Polsce dobrego serialu kryminalnego. Wychodziło różnie, choć trzeba przyznać, że np. Pitbull nie był zły, Oficer już bardziej sensacyjny, ale czegoś na kształt mrocznych rzeczy rodem ze Skandynawii, czy też produkcji zza Oceanu jak Killing (świetny!) brakowało. I oto dwójka od trzech tygodni raczy nas nową produkcją z Bogusławem Lindą. Deszczowa, ponura czołówka z klimatyczną muzyką zapowiadała coś obiecującego. Wiem, wiem, nie powinienem oceniać całości po 3 odcinkach, ale zwykle po takiej próbce już jesteśmy w stanie stwierdzić czy rzecz nas wciągnie. Serial o polskich policjantach, prokuratorze dziwaku i pani inspektor z wydziału wewnętrznego moim zdaniem zapowiada się całkiem obiecująco.
Seks po fińsku, czyli zmęczenie materiału
Gdy już machniemy ręką na idiotyczny tytuł, który znalazł polski dystrybutor dla tego filmu, można na spokojnie zastanowić się o czym on opowiada. Bo choć seks to się pojawia, to nie jest główny temat i ci, którzy szukają scen, niech sobie szukają, ale nie tu.
Czy można opowiedzieć w sposób komediowy o tym jak dwoje ludzi po latach małżeństwa stali się sobie obcy i myślą o rozwodzie? Jak widać Finom się to udało. Tragikomedia, bo oprócz scen zabawnych jest tu też sporo bardzo prawdziwych i szczerych słów na temat związku, oczekiwań, pragnień i zranień. Prawie wszyscy bohaterowie tu prezentowani mają jakieś dziwne relacje, nie dość, że jakieś traumy i porażki w przeszłości to i w teraźniejszości nie bardzo potrafią budować coś na serio, wolą szukać szczęścia w przygodach. Trudno z tego wyciągać jakieś wnioski na temat tego jak wygląda "seks po fińsku" - takie sobie po prostu przyjęli założenie twórcy, zresztą i u nas w komediach i filmach popularnych już dawno wykreślono coś takiego jak szczęśliwy związek po ślubie. Atrakcyjne dla filmu są tylko przygody, małżeństwa zwykle są nudne i nieszczęśliwe, a szczęście znajduje się dopiero jak człowiek "otworzy się" na przeżycie czegoś nieoczekiwanego. Co za dziwne czasy...
poniedziałek, 24 września 2012
David chce odlecieć, czyli o MT z ironią i jeszcze parę słów o wyprawie w Tatry
Maharishi Mahesh Yogi. Mówi Wam to coś? A
określenie medytacja transcendentalna? Obojętnie czy odpowiecie na to
pytanie twierdzącą, czy nie i tak polecam Wam ten film. Bo mimo pewnego
subiektywnego spojrzenia i doboru poruszanych tematów ten film naprawdę
otwiera oczy na to jak łatwo robi się ludziom wodę z mózgów. Wystarczy
znana postać, trochę szumu medialnego i odpowiednia oprawa i możesz
tylko z radości zacierać ręce jak rośnie konto w twoim banku. Tak działa
Kościół Scjentologiczny, tak działa wiele różnych dziwnych sekt i
organizacji, warto więc być uważnym gdy tak łatwo odrzuca się jako
"przebrzmiałe" religie z jakimś fundamentem, a idzie się za obietnicami
szczęścia pierwszego lepszego "nauczyciela" czy "mistrza".
David chce odlecieć to film dziwny. Reżyser David Sieveking
jak sam przyznaje rozpoczynał prace nad tym filmem, bo chciał uchwycić
geniusz człowieka, którego podziwiał i chciał tworzyć tak samo wielkie
dzieła - Davida Lyncha.
Zafascynowany reżyserem snuje się za nim prawie po całym świecie i
zadaje mu pytania o źródła inspiracji, talentu itd. Ale równie dużo
Sieveking poświęca tu czasu by opowiadać o sobie - o swoim związku z
dziewczyną, o tym jak mu się układa życie. Nie wiem czy to był świadomy
zabieg i całość była kręcona nie do końca ze świadomością finału - wtedy
to ma sens - czy też dopiero potem różne wątki zostały dobrane i
opatrzone komentarzem lub nawet zainscenizowane (wtedy mamy trochę
zafałszowany ten dokument).
Habakuk - Family Front, czyli energia, nadzieja i słońce
Od kliku tygodni "chodziła" za mną ta płyta. Zwykle w pracy nie słuchamy głośno muzyki, bo jednak gusta nie są identyczne. Ale piątek rozpocząłem w pracy samotnie. Ach jakże rozkręciły mnie te rytmy, jakże miło i szybko różne rzeczy udało się załatwiać przed naszym planowanym wyjazdem na konferencję. Gdy przyszła koleżanka zajęła się ostatnimi przygotowaniami i po dwukrotnym przesłuchaniu płyty też stwierdziła, że to świetny, energetyczny materiał, który daje kopa do pracy i do działania. Do samochodu płyty już nie wzięliśmy, ale coś czuję, że być może i korki bym lepiej znosił :).
Habakuk działa na scenie muzycznej już blisko 20 lat, ale to wciąż kapela, o której poza fanami muzyki reggae niewielu słyszało. Trochę narozrabiali poprzednim materiałem do tekstów Kaczmarskiego, ale aż szkoda, że to wokół tej płyty nie zrobiono takiej promocji - moim zdaniem jest dużo lepsza.
Habakuk działa na scenie muzycznej już blisko 20 lat, ale to wciąż kapela, o której poza fanami muzyki reggae niewielu słyszało. Trochę narozrabiali poprzednim materiałem do tekstów Kaczmarskiego, ale aż szkoda, że to wokół tej płyty nie zrobiono takiej promocji - moim zdaniem jest dużo lepsza.
sobota, 22 września 2012
Kawałek nieba, czyli nie trać nadziei i troszkę o wypadzie w Tatry
Tak
sobie myślę, że to tylko Czesi potrafią nawet opowiadając poważną,
tragiczną historię wprowadzić tam element humoru, ironii i postawy
Szwejka. No bo jak to? O więzieniach w czasach stalinowskich opowiadać w
sposób taki gdzie obok tortur, bicia, karcerów, kar śmierci itd.
pokazać humor, miłość, optymizm, szaleństwo? Wyobraźcie sobie coś
takiego np. jako elementy naszego Przesłuchania z Jandą. Każdy promyk
słońca natychmiast musiałby jak najszybciej być zgaszony. A tu przeplata
się to prawie cały czas. Nie jest to komedia, ale ten dramat naprawdę
nie przytłacza tak bardzo jak inne tego typu obrazy. Przypomina to
trochę w klimacie to co pisał o pobycie w obozie koncentracyjnym nasz
Grzesiuk. Bo okazuje się, że nawet w takich miejscach ludzie żartują,
kombinują, a i na kobitki lubią popatrzeć i pomarzyć.
piątek, 21 września 2012
Dziewięć, czyli dawni mistrzowie i współczesne reinterpretacje
Co by tu napisać o „Dziewięć”, żeby nie ściemniać, a jednocześnie spróbować uchwycić fenomen tych nagród i zamieszania wokół tego filmu? Czy to kwestia pewnych nawiązań do Felliniego i jego "Osiem i pół", hołdu jaki tu jest składany tym "dawnym" mistrzom kina? A może po prostu tak rzadko oglądamy musicale na ekranie, że człowiek bije brawo, nawet jeżeli w głowie ma znaki zapytania i wcale się nie zachwyca. Ja przynajmniej miałem takich znaków zapytania sporo.
Może dlatego, że trochę mnie bawił Daniel Day-Lewis, grający włoskiego reżysera, starszego pana, który śpiewa po angielsku ganiając po rusztowaniach. Bawiły mnie też śpiewające panie, bo wszystkie te sceny nakręcono prawie na jedno kopyto - musiało być kusząco, w bieliźnie i z mnóstwem jeszcze bardziej rozebranych panienek wokół. Nicole Kidman, Kate Hudson, Penelope Cruz, czy Fergie sprowadzone trochę do poziomu wygibasów na sali gimnastycznej. Owszem jest fabuła, ale prawdę mówiąc te sceny musicalowe pokazane prawie tak samo, mimo fajnych zdjęć, choreografii trochę mnie drażniły. Przecież nie wszystkie piosenki musiały być kręcone w studiu, we wnętrzach, nawet jeżeli wszystko miało wiązać się z produkcją filmu. I nawet jeżeli pierwowzorem był musical sceniczny, to przenosząc go na ekran warto było zadbać o jakieś urozmaicenie...
czwartek, 20 września 2012
Wallander, czyli która wersja lepsza?
No właśnie - co takiego jest w tych powieściach Mankella, że tak fascynują i doczekały się już nawet nie jednej, ale kilku wersji serialowych? Ciekawy bohater? Ta atmosfera i chłód jaki bije nie tylko z krajobrazów, ale nawet z wnętrz? Jak to oddać w obrazach?
Pisałem jakiś czas temu o wersji brytyjskiej, którą bardzo lubię. A na dziś parę słów o skandynawskiej produkcji - jakiś czas temu upolowałem kilka odcinków by trochę ogarnąć go jako całość (choć wymiękłem już po jednym odcinku). Rozczarowanie. I to spore. Wydawałoby się, że Szwedzi najlepiej będą potrafili wydobyć z powieści Mankella to co najbardziej fascynujące. Tymczasem otrzymujemy przeciętny serial, prawie bez napięcia, bez atmosfery, z dziwnie drętwymi postaciami i ze sporymi zmianami w stosunku do treści książek (np. dziwny wątek niełatwych relacji detektywa z córką, którą wepchnięto na ten sam posterunek jako policjantkę).
wtorek, 18 września 2012
Pocztówki z Europy, czyli kto tu zwariował?
Dziś krótko o ostatnim wypadzie do teatru. Mimo dużej dziury budżetowej w rodzinnym portfelu człowiek jednak nadal ma potrzeby trochę przekraczające jedzenie i ubranie :) Teatr Och jest kilka kroków od mojej pracy, a tu jeszcze bilety za połowę ceny... Skusiliśmy się.
I tym razem muszę stwierdzić, że chyba muszę odpocząć troszkę od tego teatru. Spróbować czegoś innego. Sięganie po różne teksty amerykańskich czy brytyjskich komedii licząc, że za każdym razem będzie to strzał w dziesiątkę chyba jednak nie do końca im się sprawdza. Ja rozumiem, że trzeba zarabiać na lżejszym repertuarze na sztuki ambitniejsze, ale trzeba mieć wtedy po pierwsze świetny tekst, a po drugie włożyć w to serce. Tym razem tego czegoś zabrakło - podobne odczucia miały moje koleżanki po "Trzeba zabić starszą panią". Kto zawinił? Reżyser, aktorzy, czy adaptacja tekstu? Wciąż pełne sale teatru Kwadrat pokazują, że Polacy lubią się bawić. Tym razem ze smutkiem stwierdziliśmy iż mimo promocji na bilety zajęto może 1/3 miejsc. Szkoda, bo to na pewno niełatwa sytuacja dla aktorów - świadomość, że coś w ich grze/tej sztuce jest nie tak... O aktorach muszę wspomnieć, bo gdy coraz częściej odchodzą ci, których pamiętamy jako twarze świetnie nam znane, człowiek ma ogromną frajdę zobaczyć kogoś ze swych ulubieńców na żywo, cieszy się, że jeszcze grają i są pełni sił, energii. Jednak ta dawna szkoła aktorska o niebo przewyższa tych wszystkich młodziaków, którzy częściej niż samą grę decydują się pokazywać swoje życie prywatne...
poniedziałek, 17 września 2012
Co nas kręci, co nas podnieca, czyli mistrz ciętej riposty
W ciągu ostatnich kilku tygodni kolejny raz o filmie Allena. Ale mi się seria zrobiła - to wszystko przez tę noc Allenowską w Multikinie, bo nagle nabrałem ochoty by przypominać sobie, albo odkrywać wszystkie jego nowsze filmy (do starych też pewnie wrócę). Co można powiedzieć o "Whatever works" (beznadziejne tłumaczenie prawda)? Na pewno to, że choć sam reżyser się tu nie pojawia to w postać głównego bohatera i w te dialogi włożył bardzo dużo swojego poczucia humoru i zgryźliwości, tej cudownej mieszanki inteligencji i ironii. Bo tego, że film dzieje się na Manhattanie (ukochanym dla Allena) jakoś tak bardzo nie widać.
Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza - ostatnio często mamy u niego wątek młodych bohaterów, którzy poszukują jakichś zmian w swoim życiu i dojrzewają do prawdziwej miłości, która jest tuż za rogiem. Może bawić to, że tu mentorem życiowym i partnerem (mężem) dla 20 letniej Melodie staje się lekko zgrzybiały już i zdziwaczały staruszek. Ale jak sobie przypomnimy życiorys bohatera to przestajemy się dziwić czemukolwiek...
Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza - ostatnio często mamy u niego wątek młodych bohaterów, którzy poszukują jakichś zmian w swoim życiu i dojrzewają do prawdziwej miłości, która jest tuż za rogiem. Może bawić to, że tu mentorem życiowym i partnerem (mężem) dla 20 letniej Melodie staje się lekko zgrzybiały już i zdziwaczały staruszek. Ale jak sobie przypomnimy życiorys bohatera to przestajemy się dziwić czemukolwiek...
niedziela, 16 września 2012
Homeland, czyli wilk w owczej skórze. I konkursy!
Wszystkie roztrzygnięcia i ogłoszenia kolejnej rozdawajki na dole :)
Za pierwszym razem muszę przyznać, że mnie nie wciągnęło prawie wcale. Wydawało mi się, że większość tych chwytów i granie zagrożeniem ze strony terroryzmu w serialach widziałem już tyle, że trudno przyciągnąć uwagę czymś nowym. Jeden z lepszych jakie pamiętam z ostatnich to rzecz o czarnoskórym agencie FBI, który przeniknął do komórki terrorystów i musiał cały czas grać na dwie strony - za cholerę nie pamiętam tytułu, ale rzecz była niezła, bo koleś sam był muzułmaninem, więc pokazano nam dwie strony medalu. W Homeland przyjęto inne rozwiązanie - tu w centrum mamy samych Amerykanów, a przywódcy Al-Kaidy są gdzieś tam w tle na drugim planie. Tamten wróg jest znany, warto wiec rozegrać inna kartę - czy nasi obywatele z różnych przyczyn mogą odwrócić się od kraju i planować zamachy, czy mogą stanąć po "tamtej" stronie? Na logikę powodów przecież mogliby znaleźć setki - ale Amerykanie najwyraźniej wciąż są zszokowani każdym takim przypadkiem i wydaje im się, że ich kraj jest idealny, a każdy kto myśli inaczej jest wariatem.
Za pierwszym razem muszę przyznać, że mnie nie wciągnęło prawie wcale. Wydawało mi się, że większość tych chwytów i granie zagrożeniem ze strony terroryzmu w serialach widziałem już tyle, że trudno przyciągnąć uwagę czymś nowym. Jeden z lepszych jakie pamiętam z ostatnich to rzecz o czarnoskórym agencie FBI, który przeniknął do komórki terrorystów i musiał cały czas grać na dwie strony - za cholerę nie pamiętam tytułu, ale rzecz była niezła, bo koleś sam był muzułmaninem, więc pokazano nam dwie strony medalu. W Homeland przyjęto inne rozwiązanie - tu w centrum mamy samych Amerykanów, a przywódcy Al-Kaidy są gdzieś tam w tle na drugim planie. Tamten wróg jest znany, warto wiec rozegrać inna kartę - czy nasi obywatele z różnych przyczyn mogą odwrócić się od kraju i planować zamachy, czy mogą stanąć po "tamtej" stronie? Na logikę powodów przecież mogliby znaleźć setki - ale Amerykanie najwyraźniej wciąż są zszokowani każdym takim przypadkiem i wydaje im się, że ich kraj jest idealny, a każdy kto myśli inaczej jest wariatem.
sobota, 15 września 2012
Gentlemani - Klas Östergren, czyli rzeczywiście dreszczyk kulturalny
Pisząc o tej książce warto najpierw wspomnieć o pewnego rodzaju zaskoczeniu. O tym jak ta książka jest oryginalnie wydana przez DodoEditor pewnie już czytaliście na innych blogach - szyty, niczym zasłonięty grzbiet, tekst, który zaczyna się już na okładce - to wszystko zachwyca. Ale dla mnie to jeszcze inne zaskoczenie. Książka, która ma już 30 lat, w Szwecji jest uznawana za jedną z najważniejszych powieści ostatnich kilkudziesięciu lat, a my nic o niej, ani o autorze nie wiedzieliśmy? To wokół średniego Millenium robi się tyle hałasu, a taka książka ma przejść bez echa? Brawa dla wydawnictwa, które wypuszcza ten tom (tom, bo to blisko 500 stron) na nasz rynek jednocześnie z jego kontynuacją, pisaną już bardziej współcześnie. Dzięki temu możemy poznać tę historię w większej całości.
A trzeba przyznać, że historia to ciekawa i bardzo wciągająca. Nawet powiedziałbym, że kilka historii, bo powieść ma w sobie sporo szufladek, które można otwierać i przyglądać się ich zawartości. Już punkt wyjścia jest dość intrygujący - oto młody człowiek siedzi od wielu dni w zamkniętym mieszkaniu i owładnięty jest jakimś dziwnym niepokojem. Nie wiemy czego się obawia, czemu tak obsesyjnie pragnie spisać wszystko to co przeżył w ciągu ostatniego roku, co takiego się wydarzyło. Do tego dodajmy jeszcze, że nosi imię i nazwisko samego autora. Co tu jest prawdą, a co jedynie konfabulacją?
piątek, 14 września 2012
Pogorzelisko, czyli wobec prawdy wszyscy milkną
Mając jutro przed sobą dłuższą wyprawę do stolicy (Walkathon) postanowiłem już dziś przejrzeć na szybko wszystkie zaległe tytuły filmów, o których chcę napisać. A jutro będzie o Gentlemanach, których też skończyłem jakiś czas temu. Ci którzy widzieli "Pogorzelisko" pewnie nie będą zdziwieni, że z kilkunastu filmów wybieram właśnie ten, choć widziałem go całkiem niedawno. Jest to film z rodzaju tych, które trudno wyrzucić z głowy, ale równie niełatwo opowiadać, albo pisać. To jedna z historii, których słuchanie lub oglądanie (na początku pomyślane to było jako sztuka teatralna) porusza na tyle mocno, że masz chęć natychmiast uciekać, masz już dość. Trudno sobie wyobrazić tyle bólu, cierpienia, złości, żalu... i miłości.
Big - Macy Gray, czyli łagodna muza, ale głos jak żyleta
Wybierając różne płytki, którymi chcę się z Wami podzielić najczęściej mało zwracam uwagę na to czy jest to nowość, czy o artyście jeszcze ktoś pamięta. Ważne, że mi coś tam w duszy zagra przy słuchaniu. A z tą artystką moja "przyjaźń" trwa już kilka lat. Co prawda nie mam zbyt wielu jej nagrań, ale te kilka płyt jak wpadną mi w ręce to czasem słuchane są non stop przez wiele dni.
Jak w tytule notki - muzyka łagodna - mieszanka soulu, R&B, może troszkę funky, jest melodyjnie, chwilami przebojowo, ale ten głos! To on stanowi o sile tej muzyki. Nie chodzi tylko o charakterystyczną barwę (nie będę przytaczał jej własnych wypowiedzi skąd ta barwa, bo to lekko niecenzuralne), ale przede wszystkim o to co Macy ze swoim głosem wyczynia. Od szeptu aż po krzyk, od spokoju i kołysania, aż po uniesienie, skoki w tonacjach i zmiany napięcia. Ta jej chrypka cudownie pasuje do tej muzyki, jest feeling, dużo emocji, dzięki temu całość aż kipi od energii. Bo nawet przy spokojnych numerach, które ktoś by zakwalifikował jako pościelówy, trudno by usnąć - wiem, bo ostatnio wracałem po nocy z wesela w kółko słuchając właśnie tej płyty).
Nasza klasa, czyli kiedyś tylko się przyglądałem
Jako pedagog (choć od lat obserwujący szkołę raczej z boku) zawsze z zainteresowaniem przyglądam się temu co gdzieś o szkołę i współczesną młodzież zahacza. Nie mogłem przegapić tego filmu. I mimo różnych niedociągnięć to warto go zobaczyć. Debiut reżyserki Estończyka Ilmara Raaga na pewno będzie porównywany z innymi filmami na temat przemocy w szkole - choćby amerykańskimi. Ale w sumie nie o to tutaj chodzi, który wydaje nam się najciekawszy, najbardziej przekonywujący, realistyczny, czy też jakie ma walory artystyczne. Tu siła tkwi w samej opowieści, w tych drobiazgach, które niezauważane, tolerowane, potem urastają do ogromnego problemu, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Przy każdej tego typu historii oglądanej na ekranie przede wszystkim powinniśmy zastanowić się na tym czemu takie rzeczy w ogóle się zdarzają, jak im przeciwdziałać. To banał, ale to przede wszystkim uderzyło mnie w tym obrazie. Nawet nie jakieś klapki na oczach, które mieli nauczyciele, ale zimna obojętność, odwracanie się i brak reakcji gdy ktoś staje się ofiarą znęcania. Brak reakcji może równie boleć jak samo wyśmiewanie, bicie, docinki.
czwartek, 13 września 2012
Girls, czyli znowu seks w wielkim mieście
Mam problem z tym serialem. Nie wiem po prostu jak mam go traktować. Jako głupawą i zwariowaną komedię gdzie bohaterowie nie muszą zachowywać się zgodnie z jakimikolwiek normami, czy też jako obraz bardziej na serio, który pokazuje nam dzisiejszych 20-30 latków i ich świat (nawet jeżeli nieco w krzywym zwierciadle). Mówi się o tej produkcji HBO jako o współczesnej wersji "Seksu w wielkim mieście", bo mimo różnicy wieku bohaterek znajdziemy tu sporo odniesień. Na pewno porównywanie z serialami o nastolatkach (np. 90210) nie bardzo mają sens - tu mimo niedojrzałości, pewnego zagubienia bohaterki prowadzą w miarę samodzielne życie, mieszkają poza domem i same się utrzymują. A, że wychodzi im to tak a nie inaczej to już inna sprawa.
poniedziałek, 10 września 2012
Tajemniczy kosmos: Wszechświat Stephena Hawkinga, czyli wielkie pytania
Na początku szczerze przyznam się, że do wszelkich kolekcji kioskowych podchodzę raczej bardzo sceptycznie - nie wiadomo do końca czy jakość z początku dorówna tej z końca, a tego ostatniego często nie widać, bo kolekcja jest rozbudowywana o kolejne "atrakcyjne uzupełnienia". Większość celuje też w dzieciaki, bo to one są pasjonatami kolekcjonowania i naciagają rodziców (co mnie wkurza). Ale ta seria mam wrażenie, że będzie inna. Po pierwsze mamy dobrą jakość - BBC raczej nie wypuszcza bubli, a tu dodatkowo mamy świetne nazwiska ekspertów m.in. prof. Stephena Hawkinga, prof. Briana Coxa i polskiego konsultanta, który czuwa nad całością: dr Tomasza Rożka - fizyka, znanego popularyzatora nauki i dziennikarza, który o niej pisuje.
Cała kolekcja obejmuje 26 płyt DVD i podzielona jest na kilka części: Wszechświat Stephena Hawkinga - 6 płyt (filmy z roku 1999, ale wciąż dobrze się je ogląda), Cuda wszechświata - 4 płyty, Kosmos - 3 płyty, Magia Systemu Słonecznego - 5 płyt oraz Planety - 8 płyt. Do każdego filmu dodana jest książeczka z krótkimi artykułami z danego tematu. Całość zapowiada się ciekawie i mimo ceny, raz na dwa tygodnie wydaje się, że warto się szarpnąć, bo rzecz może zainteresować nie tylko latorośle (o ile są w Waszych domach takowe w wieku szkolnym), ale i nas samych.
Cała kolekcja obejmuje 26 płyt DVD i podzielona jest na kilka części: Wszechświat Stephena Hawkinga - 6 płyt (filmy z roku 1999, ale wciąż dobrze się je ogląda), Cuda wszechświata - 4 płyty, Kosmos - 3 płyty, Magia Systemu Słonecznego - 5 płyt oraz Planety - 8 płyt. Do każdego filmu dodana jest książeczka z krótkimi artykułami z danego tematu. Całość zapowiada się ciekawie i mimo ceny, raz na dwa tygodnie wydaje się, że warto się szarpnąć, bo rzecz może zainteresować nie tylko latorośle (o ile są w Waszych domach takowe w wieku szkolnym), ale i nas samych.
sobota, 8 września 2012
Tost. Historia chłopięcego głodu, czyli kuchnia też inspiruje
Lubicie oglądać programy kulinarne, albo samemu pichcić? Ja od razu przyznam się do tego, że choć sam rzadko coś gotuję (chyba, że mnie dopadnie akurat ochota, wtedy nawet kilka rzeczy naraz) to oglądam z przyjemnością. A więc korzystając z inspiracji jaką funduje nam telewizja - Master Chef, inne nowe programy i serie w ramówce i ciekawy filmik, który będzie niedługo nadany przez Canal+ - ogłaszam konkurs!
Film (sam jeszcze nie widziałem - najbliższe emisje 11-go i 25 września), o którym wspominam to "Tost. Historia chłopięcego głodu", a w rolach głównych m.in. Helena Bonham Carter. O konkursie na dole!
Pisałem o książce, a teraz czas na film. I prawdę mówiąc trudno mi stwierdzić, co bardziej mi się podobało. Film - choć przecież wykorzystuje jedynie część sytuacji i opisów z tej specyficznej książki wydawał mi się dużo bardziej spójny. Podobna trochę rwana narracja - krótkie scenki i dużo miejsca na nasze refleksje, dopowiedzenia. To na plus. Natomiast na pewno - mimo fajnego klimatu trochę brakowało tu tych wszystkich potraw, smaków i doznań kulinarnych, których tyle autor zawarł w swoich wspomnieniach. Ale fajnie było porównywać sobie swoje wyobrażenia, z tym jak sobie wymyślił reżyser (nie wiem czemu, ale np. oczekiwałem, że gosposia będzie starsza). Pewne sceny są fajnie rozwiązane, innych bardzo brakuje. Na pewno też nie ma tu aż tyle nawiązań do seksu, potraktowane to raczej bardzo delikatnie i wygładzono różne rzeczy, które mogły być kontrowersyjne.
Pisałem o książce, a teraz czas na film. I prawdę mówiąc trudno mi stwierdzić, co bardziej mi się podobało. Film - choć przecież wykorzystuje jedynie część sytuacji i opisów z tej specyficznej książki wydawał mi się dużo bardziej spójny. Podobna trochę rwana narracja - krótkie scenki i dużo miejsca na nasze refleksje, dopowiedzenia. To na plus. Natomiast na pewno - mimo fajnego klimatu trochę brakowało tu tych wszystkich potraw, smaków i doznań kulinarnych, których tyle autor zawarł w swoich wspomnieniach. Ale fajnie było porównywać sobie swoje wyobrażenia, z tym jak sobie wymyślił reżyser (nie wiem czemu, ale np. oczekiwałem, że gosposia będzie starsza). Pewne sceny są fajnie rozwiązane, innych bardzo brakuje. Na pewno też nie ma tu aż tyle nawiązań do seksu, potraktowane to raczej bardzo delikatnie i wygładzono różne rzeczy, które mogły być kontrowersyjne.
piątek, 7 września 2012
Beirut - The Rip Tide, czyli czy pamiętacie zdolnego dwudziestolatka?
Uwielbiam Beirut od pierwszych nagrań, odkrywanych z tego co pamiętam dzięki radiowej trójce. Ta niesamowita nostalgia, jaka jest w muzyce Zacha Condona (pierwszą płytę nagrywał w wieku 20 lat zupełnie sam w swoim domu), te cudowne melodie, klimat i moje ukochane dęciaki. Ominął mnie koncert w Warszawie, ale potem długo siedziałem przed kompem oglądając nagrania ze Stodoły. Ich muzyka to podróż przez świat, przez różne regiony i ich muzykę, a jednocześnie
nadanie im własnego brzmienia - były porywające Bałkany, taneczny
Meksyk, roztańczony Paryż. Wciąż wracam do ich różnych nagrań, ale dziś o najnowszej płycie. A The Rip Tide jest...
O północy w Paryżu, czyli ech te złote czasy
Woody Allen ostatnio u mnie częstym gościem. W zanadrzu mam jeszcze do opisania dwa, ale tego nie chciałem dłużej odkładać (i tak czekał dwa tygodnie). Dlaczego? Bo bardzo ten film polubiłem. Wiem, wiem, To nie ten sam Allen co w dawnych mistrzowskich filmach. Ale i tak jak na ostatnie lata, ten film i tak jest najciekawszy. Polubiłem go nawet nie za Paryż, za ten klimat, ale przede wszystkim za pomysł cofania się w czasie i możliwości spotkania z dawnymi mistrzami. To pełne humoru, ironii mruganie okiem do widza bawiło mnie niezmiernie i nawet nie przeszkadzał mi nawet dość słodkawy i prosty ton całości.
Pewnie już wszyscy ten film znają, narobił sporo szumu, więc niby o czym pisać, skoro nie odkryję nic nowego, więc tylko wypunktujmy.
czwartek, 6 września 2012
Solista, czyli ja ci pomogę
Doliczyłem się już 29 tytułów filmów, albo książek, które są już za mną, a chciałbym o nich napisać. A tu bida - tytuł notki jest, ale kiedy to pisać? Zwłaszcza, że każdego dnia pojawiają się jeszcze dodatkowe pomysły i rzeczy godne uwagi.
Dziś kilka słów o filmie sprzed trzech lat - pamiętam nawet, że widziałem jego zwiastun, a ponieważ lubię takie historie i filmy z muzyką to jakoś utkwił mi w głowie. I oto wreszcie go upolowałem w wypożyczalni w N-ce.
Dziś kilka słów o filmie sprzed trzech lat - pamiętam nawet, że widziałem jego zwiastun, a ponieważ lubię takie historie i filmy z muzyką to jakoś utkwił mi w głowie. I oto wreszcie go upolowałem w wypożyczalni w N-ce.
Historia jest autentyczna (tam natychmiast takie historie z prasy przerabiane są na a) książkę, b) scenariusz filmu, a czasem nawet c) sztukę teatralną albo musical. Bo czyż może być lepszy temat niż poruszająca historia o talencie, bohaterstwie itd.?
środa, 5 września 2012
W drodze, czyli bunt i młodzieńcze ideały
Wciąż nie mogę się jakoś pozbierać po dzisiejszym seansie "Miłości" Hannekego, ale przecież jestem sobie i Wam winien jeszcze inny film Gutka, który w tym tygodniu wchodzi na ekrany. Ekranizacja słynnej powieści Jacka Kerouaca, więc i film wchodzi na ekrany ze sporym hałasem. Czy to co było kultowe w czasach bitników i fascynowało tamto pokolenie dziś może być atrakcyjne? Pewnego rodzaju nonkonformizm, odrzucenie kariery za wszelką cenę, odrzucenie wartości i zasad starszego pokolenia (i poświęcenie swojej wolności), otwartość na różnego rodzaju eksperymenty (seks, narkotyki), fascynacja muzyką... Hmmm. Tych podobieństw całkiem sporo.
wtorek, 4 września 2012
Książki najgorsze - Stanisław Barańczak, czyli też chciałbym coś napisać
Po lekturze "Ex libris" Fadiman wydawało się, że na jakiś czas w DKK nie będziemy bawić się w felietony, ale zadziałał trochę przypadek. Najpierw pojawił się pomysł by wybrać się w ramach spotkania do Cmentarzyska zapomnianych ksiażek i szukaliśmy tytułu, który by nie był zbyt ciężki, nadal trzymał nas w temacie książek no i stąd Barańczak. Do Cmentarzyska ostatecznie grupą się nie wybraliśmy, bo jedno autko okazało się zbyt mało, ale lektura pozostała i przyjemność z jej czytania również.
poniedziałek, 3 września 2012
Kret, czyli ukrywanie przeszłości to krzywda dla następnych pokoleń
Korzystając z tego, że wypatrzyłem w kioskach Galę z tym filmem za jedyne 12 złotych, postanowiłem o nim szybko napisać, by - jeżeli ktoś nie widział - można było pobiec do kiosku. W tym samym numerze też spory materiał z Krystyna Janda i Marią Seweryn - może więc będzie też co poczytać?
A "Kret" naprawdę wart jest polecenia. Raz - naprawdę dobrze się go ogląda, robi wrażenie zarówno gra aktorska, całość od strony technicznej, scenariusza, dialogów, ale dla mnie dużo ważniejsze: dwa - bardzo dojrzałe podejście do tematu współpracy ze służbami bezpieczeństwa w PRL. Świetnie poprowadzona historia, w której tak naprawdę nie ma narzuconych gotowych odpowiedzi, oskarżeń, usprawiedliwień. To widz sam dokonuje własnej oceny moralnej i musi odpowiedzieć sobie na różne pytania. Duży plus wiec nie tylko za podjęcia ważnego tematu, który ostatnio wciąż obecny jest w mediach tylko w krańcowo różnych ocenach, które zniechęcają młodych Polaków do rozmawiania o tym temacie w ogóle. Reżyser Rafael Lewandowski jest niewiele starszy ode mnie i choć przecież sam nie doświadczył tego okresu tak okrutnie jak starsze pokolenia, świetnie oddał atmosferę tamtych czasów, ludzkie dylematy.
niedziela, 2 września 2012
Przyjeżdża orkiestra, czyli spotkanie przed duże S. I odrobina porządków
Im więcej oglądam, tym później mam kłopot by na bieżąco od razu robić jakieś notatki. A przecież już nie raz doświadczyłem tego, że najlepiej pisać na gorąco, bo potem z głowy ulatuje. Mogę więc z ręka na sercu powiedzieć Wam, że tuż po obejrzeniu tego filmu bylem zachwycony. Ale teraz jak to po kilku dniach ubrać w słowa i Wam wytłumaczyć dlaczego?
Punkt wyjścia "Przyjeżdża orkiestra!" wydaje się dość komediowy. Oto ośmioosobowa orkiestra policjantów z Egiptu przyjeżdża na zaproszenie do Izraela. Mają zagrać na otwarciu Centrum Kultury Arabskiej w Petah Tikvah, tyle, że na skutek pomyłki językowej trafiają do Bet Hatikvah, czyli na jakieś betonowe pustkowie. Ostatni autobus odjechał, oni nie znają języka, kasy też niewiele. Tak zaczyna się ta historia - cudowna, prosta i kameralna opowieść o spotkaniu grupy ludzi. Wiele ich dzieli, ale jak pokazuje też ten jeden wieczór i jedna noc, poranek, wiele też może ich łączyć, upodabniać do siebie.
Punkt wyjścia "Przyjeżdża orkiestra!" wydaje się dość komediowy. Oto ośmioosobowa orkiestra policjantów z Egiptu przyjeżdża na zaproszenie do Izraela. Mają zagrać na otwarciu Centrum Kultury Arabskiej w Petah Tikvah, tyle, że na skutek pomyłki językowej trafiają do Bet Hatikvah, czyli na jakieś betonowe pustkowie. Ostatni autobus odjechał, oni nie znają języka, kasy też niewiele. Tak zaczyna się ta historia - cudowna, prosta i kameralna opowieść o spotkaniu grupy ludzi. Wiele ich dzieli, ale jak pokazuje też ten jeden wieczór i jedna noc, poranek, wiele też może ich łączyć, upodabniać do siebie.
sobota, 1 września 2012
Valhalla. Mroczny Wojownik, czyli mgła, milczenie, przemoc i deprecha
Film wypuszczono, chyba tylko dlatego, że późniejszy film Nicolasa Windinga Refna,
czyli Drive narobił sporo zamieszania. Sięgnięto więc po jego
wcześniejsze dzieło, dużo cięższe w odbiorze, równie mroczne, depresyjne i trochę
klaustrofobiczne, mimo przestrzeni w jakich dzieje się akcja. Od razu
trzeba zastrzec, że to kino dla koneserów - nie spodziewajcie się
żadnego wielkiego widowiska i brutalne sceny są bardzo ostre (to co
widzieliśmy w Apocalipso to pikuś) to raczej nie o akcję tu chodzi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)