Koniec roku 2015, koniec piątego roku blogowania i 1825 notka... Uff. Ciekawe jak długo jeszcze starczy sił żeby tak to ciągnąć. Bo materiału do pisania mam nadzieję, że mi nie zabraknie. Wam także życzę dużo ciekawych książek, filmów i płyt w nowym roku! Niech kultura da nam dużo przyjemności w życiu!
A dziś ostatnie moje podsumowanie tego roku. Na bogato. W tym roku rzeczywiście udało obejrzeć się wyjątkowo dużo (a przecież kilkadziesiąt filmów jeszcze czeka na swoją notkę), musiałem więc grupować różne tytuły po kilka. Zrobiłem to niechętnie, bo mam wrażenie, że kusi by wtedy pisać "po łebkach", ale to była konieczność - zapominam, wrażenia ulatują, zbyt szybko pojawiają się kolejne tytuły.
To był dobry rok, bo dużo częściej bywałem w kinie - do współpracy z Gutkiem, doszło najpierw Multikino, a potem jeszcze kino Atlantic, mogłem więc pisać dużo częściej o nowościach.
Co w takim razie było najlepszego z oglądanych/opisywanych w 2015? Pełen spis 190 tytułów znajdziecie na końcu (przez 5 lat przekroczyłem już 1000 pozycji, które znajdziecie w zakładce obejrzane). I tym razem bez zwiastunów, bo za dużo by tego było. Ale są w każdej notce, więc klikajcie ile dusza zapragnie.
czwartek, 31 grudnia 2015
środa, 30 grudnia 2015
Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy, czyli odżywają emocje
To naprawdę zadziwiające, że kręcenie kontynuacji (i to z zadziwiającym efektem) Gwiezdnych Wojen, spada na ludzi, którzy w momencie wejścia na ekrany pierwszej części, mieli po kilkanaście lat. A grają w tym filmie ludzie, których jeszcze na świecie nie było - pewnie lepiej znają sagę 1-3, którą Lucas położył, niż tę pierwotną... I oto okazuje się, że można przywracać tę magię sprzed lat - ponownie zaprosić widzów do emocjonującego widowiska, gdzie raczej kibicuje się bohaterom, a nie idzie na efekty. Może właśnie dlatego, że J.J. Abrams pamiętał swoje odczucia sprzed lat, wlał w przebudzenie mocy tyle ducha, obecnego w klasycznych już odcinkach 4-6. Jest moc!
Oczywiście to nadal nie jest arcydzieło filmowe - to przede wszystkim rozrywka i taką ma pozostać. Dziury fabularne w historii, błędy? Nie przeczę, że są. Ale przyznajcie sami, że nawet wtedy było ich sporo. Może nawet w tym własnie urok? W przygodzie, w pewnej dość swobodnej narracji, a nie próbie opowiedzenia wszystkiego na raz i to jeszcze z uzasadnieniem wszystkich wyborów bohaterów.
Oczywiście to nadal nie jest arcydzieło filmowe - to przede wszystkim rozrywka i taką ma pozostać. Dziury fabularne w historii, błędy? Nie przeczę, że są. Ale przyznajcie sami, że nawet wtedy było ich sporo. Może nawet w tym własnie urok? W przygodzie, w pewnej dość swobodnej narracji, a nie próbie opowiedzenia wszystkiego na raz i to jeszcze z uzasadnieniem wszystkich wyborów bohaterów.
wtorek, 29 grudnia 2015
Przeczytane 2015, czyli stare, nowe, najlepsze
Pora na kolejne podsumowania, tym razem czytelnicze. Nie mam ambicji oceniać jedynie nowości, bo przecież nie ze wszystkimi jestem na bieżąco, zresztą zauważam u siebie mocną tendencję do dość krytycznego oceniania masowo wydawanych nowych tytułów (dosyć sztampowych najczęściej), a z zachwytem odkrywać na nowo lub po raz pierwszy różne tytuły sprzed lat.
Pełną listę znajdziecie na samym dole - wyszło na to, że dobiłem do 100 pozycji (wliczając dwa bardzo smakowite komiksy) - było ich trochę więcej, ale część przechodzi mi na opisanie w przyszłym roku :(
Kto jest ciekaw jak wyglądało to w latach poprzednich: zapraszam do klikania
2014, 2013, 2012, 2011
A co podobało się najbardziej w roku 2015?
poniedziałek, 28 grudnia 2015
Sześć razy seriale kryminalne, czyli kto to robi lepiej
Ponieważ zbieram się do podsumować filmowych roku, sporo zaległości do opisania zostaje na styczeń, ale o serialach warto napisać jeszcze w tym roku. W końcu działo się w nim sporo. O wielu już pisałem (Fargo, Detektyw i inne), ale zostawiłem sobie na deser aż sześć obejrzanych do końca albo w dużej części. Miał być tu jeszcze jeden, ale obiecałem sobie, że dopóki nie obejrzę do końca, to o nim nie napiszę (a jest o czym!).
Układ, Pakt, Mały Quinquin, Prokurator, Backstrom, Grantchester
Przyjrzyjmy się kto wyszedł z tego pojedynku zwycięski.
Układ, Pakt, Mały Quinquin, Prokurator, Backstrom, Grantchester
Przyjrzyjmy się kto wyszedł z tego pojedynku zwycięski.
niedziela, 27 grudnia 2015
Córka papieża - Dario Fo, czyli jak cię widzą...
Kiedy słyszy się hasło: noblista, od razu człowiek ma trochę więcej szacunku do literatury, prawda? A potem się zastanawia, co takiego kiedyś dostrzeżono w twórczości danego pisarza albo też dlaczego, skoro to takie świetne, jakoś się w tym człowiek nie odnajduje? W przypadku Dario Fo, można jeszcze trochę zwalać na karb wieku - w końcu nie wszyscy ukończywszy 80 lat, zachowują pełnię zdolności twórczych, czy intelektualnych (choć są tacy!).
Po takim wstępie już wiecie co myślę o tej powieści. Sięgałem po nią ze sporą ciekawością - wszak zdawałem sobie sprawę, że twórcy serialu HBO o rodzinie Borgiów, sporo fantazjowali i szukali pomysłu jak by tu mieć w fabule jak najwięcej pikantnych, czy sensacyjnych szczegółów. Jak więc honoru Lukrecji Borgii zamierzał włoski dramatopisarz? Do jakich źródeł dotarł?
Po takim wstępie już wiecie co myślę o tej powieści. Sięgałem po nią ze sporą ciekawością - wszak zdawałem sobie sprawę, że twórcy serialu HBO o rodzinie Borgiów, sporo fantazjowali i szukali pomysłu jak by tu mieć w fabule jak najwięcej pikantnych, czy sensacyjnych szczegółów. Jak więc honoru Lukrecji Borgii zamierzał włoski dramatopisarz? Do jakich źródeł dotarł?
sobota, 26 grudnia 2015
Zupełnie Nowy Testament, czyli co tam słychać w dole?
Dziś o filmie, który na ekranach kin dopiero za kilka dni, ale ponieważ na pokazach przedpremierowych można go już upolować, a sporo osób ma kilka dni wolnego, to może skorzystacie... Ja na pewno na dniach będę nadrabiał Gwiezdne Wojny. Do końca roku zostało już kilka dni, ale pewnie jeszcze zmieści się notka serialowa, Star Wars, coś książkowego z zaległości i dwa podsumowania... Szósty rok blogowania zbliża się wielkim krokami.
"Zupełnie Nowy Testament" reklamowany jest u nas jako świetna komedia, porównywany z "Amelią", ale prawdę mówiąc to chyba trochę szukanie podobieństw na siłę. Owszem - jest to podobny rodzaj narracji i trochę absurdalny humor, ale ciężar tego jest zupełnie inny. Tam dość banalnie, lekko, a tu jednak bliżej dramatu i dość smutnych refleksji na temat stanu kondycji ludzkiej.
W Polsce nawet może dla niektórych samo wyobrażanie sobie Boga jako wrednego, złośliwego wobec ludzi, abnegata, który bawi się zadawaniem cierpienia, a ludzi wymyślił jako rozrywkę, dla niektórych może być trochę szokujące. Nie ma w tym jednak jakiejś super prowokacji, chęci szokowania. To raczej próba pokazania Stwórcy na podobieństwo człowieka - jak sobie go niektórzy wyobrażają albo jak to by było gdyby moc Boga oddać człowiekowi.
"Zupełnie Nowy Testament" reklamowany jest u nas jako świetna komedia, porównywany z "Amelią", ale prawdę mówiąc to chyba trochę szukanie podobieństw na siłę. Owszem - jest to podobny rodzaj narracji i trochę absurdalny humor, ale ciężar tego jest zupełnie inny. Tam dość banalnie, lekko, a tu jednak bliżej dramatu i dość smutnych refleksji na temat stanu kondycji ludzkiej.
W Polsce nawet może dla niektórych samo wyobrażanie sobie Boga jako wrednego, złośliwego wobec ludzi, abnegata, który bawi się zadawaniem cierpienia, a ludzi wymyślił jako rozrywkę, dla niektórych może być trochę szokujące. Nie ma w tym jednak jakiejś super prowokacji, chęci szokowania. To raczej próba pokazania Stwórcy na podobieństwo człowieka - jak sobie go niektórzy wyobrażają albo jak to by było gdyby moc Boga oddać człowiekowi.
piątek, 25 grudnia 2015
Przesłuchane 2015, czyli skromnie coś w tym roku, ale obiecuję poprawę
Podsumowanie różnych płyt i koncertów, o jakich pisałem w tym roku niestety wypada w tym roku baaaardzo skromnie. Sam nie wiem czemu - jakiś chyba miałem okres, gdy nie ciągnęło mnie do muzyki (płyt w całości), ale już widzę, że ten okres mija. Chyba zafunduję sobie Deezera na jakiś czas i zobaczymy jakie będą tego efekty.
A co z koncertami? Żona przecież wciąż mnie ciągnie na jakieś wydarzenia, a czasem z powodu mojego rozleniwienia korzysta sama (Jarocin, Dezerter, Moskwa i inni)... Ją niestety ciągnie na rzeczy coraz ostrzejsze, a jak widzicie po zestawie płyt w tym roku przesłuchanych, mi chyba gust się zmienia. Coraz trudniej się oderwać od ziemi, brzuszek ciąży, w pogo dostaje się zadyszki, raczej więc szukam okazji do delektowania się muzyką - zasłuchania, a nie do szaleństw i broń Boże do durnego stania z komórką przez całą imprezę...
Pełen zestaw na koniec, a póki co moje typy. Oczywiście nie będę udawał, że znam wszystkie nowości - robię ranking jedynie z tego co opisałem. Za kilka dni podobne zestawienia z rzeczy obejrzanych i przeczytanych, a na razie muzycznie.
Jesteście ciekawi jak to wyglądało w latach poprzednich? Tu: 2014, 2013, 2012, 2011
Po raz kolejny wychodzi na to, że najbardziej podoba mi się to co wydaje się u nas w kraju :) Ale sami przyznajcie - nie brak u nas oryginalnych nagrań i twórców. A jeżeli mam wydawać 4 dychy na płytę, to wolę, żeby te pieniądze otrzymał artysta krajowy, za którym nie stoi tak wielka maszyna do promocji. Jaka jest więc trójka najlepszych krążków?
A co z koncertami? Żona przecież wciąż mnie ciągnie na jakieś wydarzenia, a czasem z powodu mojego rozleniwienia korzysta sama (Jarocin, Dezerter, Moskwa i inni)... Ją niestety ciągnie na rzeczy coraz ostrzejsze, a jak widzicie po zestawie płyt w tym roku przesłuchanych, mi chyba gust się zmienia. Coraz trudniej się oderwać od ziemi, brzuszek ciąży, w pogo dostaje się zadyszki, raczej więc szukam okazji do delektowania się muzyką - zasłuchania, a nie do szaleństw i broń Boże do durnego stania z komórką przez całą imprezę...
Pełen zestaw na koniec, a póki co moje typy. Oczywiście nie będę udawał, że znam wszystkie nowości - robię ranking jedynie z tego co opisałem. Za kilka dni podobne zestawienia z rzeczy obejrzanych i przeczytanych, a na razie muzycznie.
Jesteście ciekawi jak to wyglądało w latach poprzednich? Tu: 2014, 2013, 2012, 2011
Po raz kolejny wychodzi na to, że najbardziej podoba mi się to co wydaje się u nas w kraju :) Ale sami przyznajcie - nie brak u nas oryginalnych nagrań i twórców. A jeżeli mam wydawać 4 dychy na płytę, to wolę, żeby te pieniądze otrzymał artysta krajowy, za którym nie stoi tak wielka maszyna do promocji. Jaka jest więc trójka najlepszych krążków?
środa, 23 grudnia 2015
Życie na pełnej petardzie, czyli daj Boże każdemu tyle wiary, nadziei i miłości
Dziś tylko krótka notka, bo i przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia jeszcze sporo. Znikam pewnie na jakiś czas z sieci. Zostawię Was z życzeniami i dobrą lekturą :) I przypominam o konkursie z 3 książkami (zakładka na górze).
Składam Wam serdeczne życzenie radosnych Świąt Bożego Narodzenia, tego dziecinnego zachwytu nad cudem życia, szczęścia jakie daje dawanie innym (nie tylko prezentów, ale i czasu, siebie). Zaufajmy miłości i wbrew wszystkiemu (choćby zwątpieniu, kłopotom, złości, urazom), to właśnie ją pielęgnujmy!
Znajdźcie trochę czasu dla bliskich, a w zabieganiu, również dla siebie. I na lekturę, obcowanie z kulturą również :) Czego życzy Wam z całego serca autor Notatnika Kulturalnego.
Lektura wywiadu rzeki, jaki przeprowadził Piotr Żyłka z księdzem Janem Kaczkowskim, to rzecz na Święta Bożego Narodzenia podwójnie pasująca. Po pierwsze - świetnie się to czyta, a fragmenty dotyczące wiary, podejścia do życia, do drugiego człowieka, naprawdę mogą okazać się inspiracją do pracy nad sobą. Jak znalazł w tym okresie. Ale jest jeszcze drugi argument, którym chcę Was zachęcić do kupna tej pozycji, nawet po świętach - w każdej chwili możecie poczuć się trochę jak św. Mikołaj - anonimowo dorzucić swój drobny wkład do dużego, dobrego dzieła. Prawie wszystkie zyski ze sprzedaży książki idą na wsparcie hospicjum w Pucku, które założył ks. Kaczkowski.
Składam Wam serdeczne życzenie radosnych Świąt Bożego Narodzenia, tego dziecinnego zachwytu nad cudem życia, szczęścia jakie daje dawanie innym (nie tylko prezentów, ale i czasu, siebie). Zaufajmy miłości i wbrew wszystkiemu (choćby zwątpieniu, kłopotom, złości, urazom), to właśnie ją pielęgnujmy!
Znajdźcie trochę czasu dla bliskich, a w zabieganiu, również dla siebie. I na lekturę, obcowanie z kulturą również :) Czego życzy Wam z całego serca autor Notatnika Kulturalnego.
Lektura wywiadu rzeki, jaki przeprowadził Piotr Żyłka z księdzem Janem Kaczkowskim, to rzecz na Święta Bożego Narodzenia podwójnie pasująca. Po pierwsze - świetnie się to czyta, a fragmenty dotyczące wiary, podejścia do życia, do drugiego człowieka, naprawdę mogą okazać się inspiracją do pracy nad sobą. Jak znalazł w tym okresie. Ale jest jeszcze drugi argument, którym chcę Was zachęcić do kupna tej pozycji, nawet po świętach - w każdej chwili możecie poczuć się trochę jak św. Mikołaj - anonimowo dorzucić swój drobny wkład do dużego, dobrego dzieła. Prawie wszystkie zyski ze sprzedaży książki idą na wsparcie hospicjum w Pucku, które założył ks. Kaczkowski.
wtorek, 22 grudnia 2015
Srebrny orzeł - Ben Kane, czyli Mitra i jej nowi wyznawcy
Po lekturze pierwszego tomu (o nim tu), było oczywiste, że się nie powstrzymam przed tym, by drugi tom, sprezentowany do recenzji przez Wydawnictwo ZNAK, przesuwać na stosach jak najbliżej szczytu. A kiedy już zabrałem się za czytanie, to wystarczyły dwa dni (i to normalne pracujące), żeby stwierdzić, iż drugi tom nawet ciekawszy i z szybszym tempem. Autor chyba stwierdził, że skoro znamy już bohaterów, to nie musi specjalnie nam ich na nowo przedstawiać, ale od razu posadzi ich obok nas w rozpędzonym rydwanie...
Zastanawiam się czy jest sens czytać trylogię z czasów starożytnego Rzymu, czyli "Kronik zapomnianego legionu" od środka i zdecydowanie radzę jednak zapoznać się z tomem pierwszym. Niby tu cały czas przypomina nam się pewne sceny i wydarzenia, ale jednak uwierzcie: polubicie tych bohaterów bardziej, gdy poznacie ich bliżej, ich przeszłość, która w dużej mierze determinuje różne wybory i decyzje.
Zastanawiam się czy jest sens czytać trylogię z czasów starożytnego Rzymu, czyli "Kronik zapomnianego legionu" od środka i zdecydowanie radzę jednak zapoznać się z tomem pierwszym. Niby tu cały czas przypomina nam się pewne sceny i wydarzenia, ale jednak uwierzcie: polubicie tych bohaterów bardziej, gdy poznacie ich bliżej, ich przeszłość, która w dużej mierze determinuje różne wybory i decyzje.
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Fismoll - Box of feathers, czyli jest boska symetria w delikatności i sile
Jakiś czas temu pisałem o pierwszej płycie tego chłopaka. Debiut był po prostu cudny. I to on dostaje na wyłączność ostatnią notkę muzyczną tego roku. Ostatnia w tym roku, pewnie jeszcze tylko jakieś małe podsumowanie zrobię, ale już widzę, że w przyszłym roku notek muzycznych będzie dużo więcej - jakoś chyba znowu nabrałem chęci do słuchania płyt w całości, przeglądam zestawienia roku 2015, spisuję sobie tytuły, których będę szukał...
A dziś Fismoll.
Może jestem w takim nastroju, że akurat taka muza mnie wycisza, uspokaja, koi duszę w całym tym cholernym zabieganiu. Płytka jest już z nami od prawie pół roku, ale jakoś dopiero teraz, w tym dziwnym grudniu, który przypomina wczesną wiosnę, zakochałem się w niej na maksa. W pracy gdy tylko mogę odciąć się od telefonów i pogaduch koleżeństwa, w drodze na przystanek, na rowerze gdy jadę do domu... Deezer. Słuchawki. I już. I zatapiam się w dźwiękach, które są tak delikatne, tak ulotne i tak cudownie otulają ciepłem...
niedziela, 20 grudnia 2015
Kochajmy się od święta, czyli daj coś od siebie
Co prawda wszyscy teraz walą do kina na Star Wars, ale może jest ktoś kto szuka innych klimatów? Przed Świętami Bożego Narodzenia zwykle mamy przynajmniej jeden film, który jakoś nawiązuje do tego wyjątkowego czasu, zwykle w tonie mniej lub bardziej komediowym, przyjrzyjmy się więc tegorocznej propozycji...
Generalna uwaga - zwykle mamy do czynienia z historiami przesłodzonymi, ciepłymi jak papucie babci, a w tej filmowej opowieści o relacjach wewnątrzrodzinnych i przygotowaniach do świąt (które oczywiście muszą być idealne, choćby wszyscy mieli udawać na jeden dzień), jest dużo goryczy, ironii. Większość z postaci raczej z niechęcią myśli o spotkaniu przy wigilijnym stole i najchętniej jakoś by się od tego wykręcili, gdyby nie to, że "nie wypada".
Generalna uwaga - zwykle mamy do czynienia z historiami przesłodzonymi, ciepłymi jak papucie babci, a w tej filmowej opowieści o relacjach wewnątrzrodzinnych i przygotowaniach do świąt (które oczywiście muszą być idealne, choćby wszyscy mieli udawać na jeden dzień), jest dużo goryczy, ironii. Większość z postaci raczej z niechęcią myśli o spotkaniu przy wigilijnym stole i najchętniej jakoś by się od tego wykręcili, gdyby nie to, że "nie wypada".
...coś jeszcze musiało być, czyli Hanna Krall i Izabella Cywińska o winie, którą sami musimy osądzić...
Zaledwie półtora miesiąca po fenomenalnej premierze spektaklu „One same” Teatr Żydowski znów zaskakuje: tym razem biorąc na warsztat jedne z najtrudniejszych do przeniesienia na deski teatru utwory Hanny Krall. Dlaczego tak trudne jest przeniesienie ich na scenę? Już tłumaczę: reportaże autorki słynnych opowiadań cechuje szlachetna prostota formy, zaś teatr poszukuje metafor i plastycznych obrazów. A przecież pisarka epatuje raczej surową prawdą o najboleśniejszych i najtrudniejszych do zniesienia momentach z naszej historii. Naszej...
Wiem, że znów zacznie się dyskusja: dlaczego spektakl poświęcony Holocaustowi, dlaczego Teatr Żydowski kultywuje pamięć o zagładzie, jątrzy rany? Znowu! Dziwicie się? Żyjemy w bardzo dziwnych czasach, gdy w świecie, który nas otacza zaczynają się dziać rzeczy niesłychane, a nawet w Polsce sami siebie zaczynamy dzielić na lepszych i gorszych, walczy się ideologicznie ze sztuką, gdy pokazuje inny sposób widzenia, choć przecież równie prawdziwy (nie muszę chyba wspominać nagonki na „Idę” czy „Pokłosie”?).
Wiem, że znów zacznie się dyskusja: dlaczego spektakl poświęcony Holocaustowi, dlaczego Teatr Żydowski kultywuje pamięć o zagładzie, jątrzy rany? Znowu! Dziwicie się? Żyjemy w bardzo dziwnych czasach, gdy w świecie, który nas otacza zaczynają się dziać rzeczy niesłychane, a nawet w Polsce sami siebie zaczynamy dzielić na lepszych i gorszych, walczy się ideologicznie ze sztuką, gdy pokazuje inny sposób widzenia, choć przecież równie prawdziwy (nie muszę chyba wspominać nagonki na „Idę” czy „Pokłosie”?).
sobota, 19 grudnia 2015
Coldplay - A head full of dreams, czyli muza do mycia okien
Myślałem, że do końca roku będę miał tylko jedną notkę muzyczną i jakieś skromne podsumowanie, bo też i dużo w tym roku o płytach nie pisałem. Ale dzisiejszy dzień na sprzątanie :( Mogę więc zapomnieć o tym, by pisać notkę o wczorajszej premierze w Teatrze Żydowskim (może Włodek da radę pierwszy). Ale Deezer nie zawiódł - świetne miejsce by znaleźć w nowościach coś, czego jeszcze nie znasz w całości, a miałbyś ochotę posłuchać. Tym razem trafił się najnowszy Coldplay. Kiedyś lubiłem ich niektóre kawałki, choć trzeba przyznać, że sprawdzali się raczej jako twórcy przebojów, pojedynczych singli wpadających w ucho, a gdy się słuchało całości płyt, okazywało się, że wszystko się zlewa w jedno i robi się nudnawo. Kapela zawsze kojarzyła mi się z popem, ale raczej tym gitarowym, dlatego ta płyta jest dla mnie trochę zaskoczeniem.
piątek, 18 grudnia 2015
Peter J. Birch - The shore up in the sky, czyli cudze chwalicie, swojego nie znacie
Uwierzycie, że ten facet ma niewiele ponad 20 lat, pochodzi z małego Wołowa, ma za sobą ponad 400 koncertów i kilka fajnych krążków?
Gdy pisałem o poprzednim krążku, już podkreślałem, że gość za granicą pewnie już miałby wyrobione nazwisko i byłby gwiazdą, a tu jakoś wciąż o nim niewiele osób wie. Tamten album trochę wkraczał w inne obszary - nawet elektronikę, było ciekawie, ale zastanawiałem się jak to brzmi na żywo. Gdy widziałem fragmenty z koncertów, widziałem najczęściej faceta z gitarą, śpiewającego ballady, a gdyby tak trochę ostrzej i z zespołem?
No i mam! Ten album jest właśnie odpowiedzią na moje pytanie: jak mogłoby to zabrzmieć. Całość nagrana "na setkę", czyli na żywo w studiu, ma w sobie tyle energii, że aż chciało by się natychmiast wyruszyć gdzieś na ich koncercik.
Gdy pisałem o poprzednim krążku, już podkreślałem, że gość za granicą pewnie już miałby wyrobione nazwisko i byłby gwiazdą, a tu jakoś wciąż o nim niewiele osób wie. Tamten album trochę wkraczał w inne obszary - nawet elektronikę, było ciekawie, ale zastanawiałem się jak to brzmi na żywo. Gdy widziałem fragmenty z koncertów, widziałem najczęściej faceta z gitarą, śpiewającego ballady, a gdyby tak trochę ostrzej i z zespołem?
No i mam! Ten album jest właśnie odpowiedzią na moje pytanie: jak mogłoby to zabrzmieć. Całość nagrana "na setkę", czyli na żywo w studiu, ma w sobie tyle energii, że aż chciało by się natychmiast wyruszyć gdzieś na ich koncercik.
czwartek, 17 grudnia 2015
Gwiezdne Wojny I-VI, czyli wspominki przed premierą
Ponieważ już dziś o północy pierwsi widzowie w Polsce zasiądą do oglądania najnowszego dzieła legendarnej sagi, to i mnie wzięło na wspominki. Staram się nie poddawać szaleństwu, sam na seans poczekam pewnie kilka dni, ale nie ukrywam, że zacieram ręce, z nadzieją, że będzie to powrót do pierwszych trzech części i ich klimatu.
Niedawno powtórzyłem sobie po raz kolejny swoje ulubione części IV-VI, pierwszą, która mnie rozczarowała i II-III, które dotąd omijałem szerokim łukiem, mając świadomość, że bliższe są jedynce, niż temu co pokochałem. Spór pewnie będzie trwał - każdy bowiem, kto oglądał sagę w latach 80 jak ja, pamięta jakie nam towarzyszyły emocje i to pewnie trochę przekłada się na nasz sentyment, na tą "kultowość" i na rozczarowanie dużo bardziej efekciarskimi, ale i jakoś bardziej płaskimi produkcjami, które zrobiono już za zupełnie inne pieniądze.
środa, 16 grudnia 2015
Jane Eyre, czyli walcz o własne marzenia
Pierwsza z obiecanych notek teatralnych. No może tak nie do końca teatralnych, bo przecież nie siedziałem w siedzibie National Theatre w Londynie, a w kinie Atlantic, ale za to oglądaliśmy przedstawienie na żywo. Polecam Wam ten projekt z całego serca! I okazuje się, że Atlantic w Warszawie zwykle wyprzedza Multikino z pokazami - już samorząd studentów UW, który jest współorganizatorem przedsięwzięcia, zapowiedział premiery na styczeń i luty! Tytułów szukajcie w sieci!
Gdy myślałem sobie o tym tytule (przyznam się, że nic nie czytałem Brontë) i wiedząc, że będzie melodramat, nie obiecywałem sobie zbyt wiele. W dodatku ponad 3 godzinny spektakl? O miłości? Toż to zgroza. Powtarzałem sobie: najwyżej wyjdziesz...
I zostałem do końca...
wtorek, 15 grudnia 2015
Autostopem przez Atlantyk i Amerykę Południową, czyli czyżby przesyt?
Przemysław Skokowski - jeden z tych globtroterów, którzy jakoś mocniej się przebili do szerszej publiki. Takich szaleńców jest sporo, piszą blogi, robią filmy, wrzucają zdjęcia, robią spotkania, na które przychodzą pasjonaci podróży. Ale nie każdemu udaje się wydać książkę, zdobyć popularność ciut większą. Jemu się udało. Pamiętacie jego pierwszą książkę? Pisałem o niej tu. Ja jakoś nigdy nie zdobyłem się na taką szaloną wyprawę stopem, z namiotem, zdając się trochę na los, ale zawsze gdzieś głęboko wewnątrz chyba marzyłem o takich przygodach. Dziś coraz bardziej "tatusieję", szukam wygód, planuję, myślę o kosztach, więc z żalem stwierdzam, że chyba pozostają mi ciut mniej szalone wyjazdy i ich kierunki (Skokowski marzył w trakcie tej wyprawy o dotarciu na Antarktydę). Zazdroszczę pewnej odwagi, swobody, bo przecież najczęściej na wielomiesięczne wyjazdy decydują się ludzie młodzi, bez zobowiązań, ale też z ciekawością czytam ich refleksje. Przemyślenia nie tylko z różnych miejsc na świecie, ale i te dotyczące samych siebie. Ta książka Skokowskiego tym właśnie się różni od poprzedniej.
Pamiętajcie, że możecie ją u mnie wygrać w konkursie (i dwie inne). Klikajcie tu.
Pamiętajcie, że możecie ją u mnie wygrać w konkursie (i dwie inne). Klikajcie tu.
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Ślubna suknia - Pierre Lemaitre, czyli co się ze mną dzieje
No i tak - kolejna powieść Lemaitre i im więcej go czytam, tym bardziej mi się jego powieści podobają. Z przetłumaczonych na polski pozostał mi jeszcze "Zakładnik" i pewnie w styczniu będzie notka. A na rok przyszły już mam swoją "ofiarę" - będę czytał Jamesa Ellroya. Na początek poszła Czarna Dalia - przeczytajcie dwugłos na temat tej książki. Cel minimalny - cały "Kwartet LA". W planach czytelniczych też starsze książki Bondy, Pużyńska, Mróz, Nesbo, może Beśka. Kryminały zdecydowanie mi się na razie nie przejadły.
A co w najbliższych dniach? Do końca roku coraz mniej dni, muszę zostawić sobie miejsce na podsumowania, ale mam nadzieję, że jeszcze w grudniu zmieszczę dwie notki muzyczne, dwie teatralne i coś o Gwiezdnych Wojnach. Wszystko wskazuje na to, że licznik wystuka na koniec roku
800 000 odwiedzin, ale jakoś nigdy specjalnie na rankingach, konkursach popularności mi nie zależało, nie będzie specjalnego świętowania.
Chyba większą radość sprawia mi fakt iż na blogu jest już ponad 1800 notek! 5 latek powoli zbliża się do końca. Czyli w przyszłym roku idziemy do szkoły :)
No dobra, żarty żartami, ale przejdźmy do kolejnej powieści Lemaitre. Francuz chyba będzie u mnie dzierżył laur zwycięzcy na pisarza, który potrafi najbardziej czytelnika omotać. Wolty jakie on robi w połowie albo czasem i w jednej trzeciej książki, są godne po prostu braw na stojąco. Wciągnąłeś się w opowieść, snujesz jakieś domysły i dostajesz obuchem w łeb - zmiana o 180 stopni. Znowu się oswajasz, oddychasz z ulgą, myśląc, że już teraz będzie tylko budowane napięcie, a tu kolejna przewrotka. No takie thrillery kryminalne to ja lubię! Nawet jeżeli nie będę miał kogo w danej książce polubić...
A co w najbliższych dniach? Do końca roku coraz mniej dni, muszę zostawić sobie miejsce na podsumowania, ale mam nadzieję, że jeszcze w grudniu zmieszczę dwie notki muzyczne, dwie teatralne i coś o Gwiezdnych Wojnach. Wszystko wskazuje na to, że licznik wystuka na koniec roku
800 000 odwiedzin, ale jakoś nigdy specjalnie na rankingach, konkursach popularności mi nie zależało, nie będzie specjalnego świętowania.
Chyba większą radość sprawia mi fakt iż na blogu jest już ponad 1800 notek! 5 latek powoli zbliża się do końca. Czyli w przyszłym roku idziemy do szkoły :)
No dobra, żarty żartami, ale przejdźmy do kolejnej powieści Lemaitre. Francuz chyba będzie u mnie dzierżył laur zwycięzcy na pisarza, który potrafi najbardziej czytelnika omotać. Wolty jakie on robi w połowie albo czasem i w jednej trzeciej książki, są godne po prostu braw na stojąco. Wciągnąłeś się w opowieść, snujesz jakieś domysły i dostajesz obuchem w łeb - zmiana o 180 stopni. Znowu się oswajasz, oddychasz z ulgą, myśląc, że już teraz będzie tylko budowane napięcie, a tu kolejna przewrotka. No takie thrillery kryminalne to ja lubię! Nawet jeżeli nie będę miał kogo w danej książce polubić...
Do utraty tchu, czyli nonszalancja i nieskrępowana wolność
Mały poślizg z notką o kolejnej powieści Lemaitre, za to dokładam jeszcze jedną rzecz z Francji do obejrzanych produkcji filmowych. Klasyk, ale raczej dziś już chyba mało kto o nim pamięta. Ja do tych czarno-białych filmów wracam z dużą przyjemnością, wciąż odkrywając różnice w podejściu reżyserskim i to ile potem czerpano z tych, może i niedoskonałych obrazów.
Z Nowej Fali dotąd pisałem głównie o obrazach Truffaut, no to nadrabiam i przedstawiam debiut Jean-Luc Godarda. Warto podkreślić iż to jego pierwszy film fabularny, bo może to tłumaczyć pewne niedociągnięcia (choćby montażowe). A może są one zamierzone? W końcu facet w wywiadach podkreślał, iż wchodząc na plan filmowy po raz pierwszy nie wiedział gdzie jest wizjer kamery, a kręcąc "Do utraty tchu" twierdził, że kończąc jeden dzień zdjęciowy jeszcze nie wiedział co nakręci dnia następnego.
niedziela, 13 grudnia 2015
Poupoupidou, czyli odkryć jej historię
A dziś najpierw "Poupoupidou". Film, który tak naprawdę trudno nazwać kryminałem. Jest raczej mieszanką czarnej komedii z lekką nutką kryminalną, a przyciąga uwagę nawet nie tyle wątkiem śledztwa, co raczej historią głównej bohaterki. Ale po kolei.
piątek, 11 grudnia 2015
Most szpiegów, czyli papuga zawsze (?) postawi na swoim
Co prawda ten film ze względu na czasy do jakich nawiązuje, powinienem może zostawić na 13 grudnia, ale co tam - może akurat wybierzecie się do kina na niego... Wszak to właśnie jutro Święto kina i spore promocje w większości kin - wiem o sieci Multikina i o warszawskim kinie Atlantic gdzie w kameralnych warunkach mogłem obejrzeć ten film, ale zdaje się, że inne placówki przyłączyły się do tej akcji. Warto więc zerknąć na repertuar!
Steven Spielberg nawet gdy kręci coś mało zaskakującego, to ciężko w jego produkcjach wskazać jakieś niedociągnięcia. Nie będę oszukiwał - film mnie nie powala, bo brakuje w nim napięcia, dla nas też ta historia nie będzie niczym nowym (jak być może za Oceanem). Nowa może być wiedza na temat roli głównego bohatera w działaniach Amerykanów (film jest oparty na faktach), ale na pewno nie rozgrywki między szpiegami i próby dogadywania się pół-oficjalnie, żeby w przypadku złapania jakiegoś na swoim terenie, można było ich wymienić na własnych, którzy wpadli u wroga. W tym wszystkim - retoryce wojennej, między Stanami i ZSRR, wysyłaniem agentów i straszeniem drugą stroną - główny bohater wydaje się postacią trochę z innego świata. Adwokat niczemu nie powinien się dziwić, zawsze powinien starać się schować swoją własną opinię w kieszeń, a stawać po stronie swojego klienta. Przynajmniej na zewnątrz. I taki jest właśnie James B. Donovan - profesjonalista, który tak zaangażuje się w dość przypadkowo otrzymaną sprawę, że zmieni ona jego życie.
Steven Spielberg nawet gdy kręci coś mało zaskakującego, to ciężko w jego produkcjach wskazać jakieś niedociągnięcia. Nie będę oszukiwał - film mnie nie powala, bo brakuje w nim napięcia, dla nas też ta historia nie będzie niczym nowym (jak być może za Oceanem). Nowa może być wiedza na temat roli głównego bohatera w działaniach Amerykanów (film jest oparty na faktach), ale na pewno nie rozgrywki między szpiegami i próby dogadywania się pół-oficjalnie, żeby w przypadku złapania jakiegoś na swoim terenie, można było ich wymienić na własnych, którzy wpadli u wroga. W tym wszystkim - retoryce wojennej, między Stanami i ZSRR, wysyłaniem agentów i straszeniem drugą stroną - główny bohater wydaje się postacią trochę z innego świata. Adwokat niczemu nie powinien się dziwić, zawsze powinien starać się schować swoją własną opinię w kieszeń, a stawać po stronie swojego klienta. Przynajmniej na zewnątrz. I taki jest właśnie James B. Donovan - profesjonalista, który tak zaangażuje się w dość przypadkowo otrzymaną sprawę, że zmieni ona jego życie.
czwartek, 10 grudnia 2015
House of cards. Ograć króla - Michael Dobbs, czyli żądza władzy i nienasycone ambicje
Zanim słów kilka o "House of Cards" dwie szybkie sprawy. Na miejsce jednego z zakończonych konkursów wrzuciłem recenzję filmu o chyba najsłynniejszym terroryście Carlosie. A druga sprawa wymaga kliknięcia na banerek, który widzicie z prawej strony - znacie akcję Biblioteka Małego Pacjenta? Może się przyłączycie?
Po wczorajszym wpisie o Makbecie, coś jakby w podobnym klimacie. W końcu bohater "House of cards" też jest dolny do wszystkiego, byle tylko mieć władzę i z nikim się nią nie dzielić. Pamiętacie, pisałem o pierwszej części tej książki, którą wydał u nas ZNAK. Napisana lata temu (Michael Dobbs był w ekipie rządowej za czasów Żelaznej Damy) zainspirowała najpierw twórców serialu brytyjskiego, a potem genialnego amerykańskiego, w którym głównego bohatera zagrał Kevin Spacey. Od tego momentu na nowo obudziło się zainteresowanie pisarzem i oto dostajemy do łapek kontynuację losów jego bohatera - rzecznika partii Francisa Urquharta, który postanowił zawalczyć dla siebie o większy kawałek tortu.
W części drugiej jesteśmy już w zupełnie innej sytuacji. Co innego walczyć o nominację partii i o pokonanie konkurentów, a zupełnie co innego gdy jesteśmy już premierem i musimy zmagać się z opozycją, własnymi kolegami, mediami, opinią publiczną... No i w Wielkiej Brytanii jeszcze z królem. Ten, którego rola jest raczej jedynie prestiżowa i nie powinien się angażować w politykę rządu (pamiętacie jak pisałem o spektaklu Audiencja z Hellen Mirren?), okazuje się, że może zepsuć sporo nerwów.
środa, 9 grudnia 2015
Makbet, czyli wizualna uczta, realizm i duch Szekspira
Ten rok jest dla mnie wyjątkowo obfity w rzeczy z pogranicza teatru - niby pokazy w kinie to nie to samo, ale też jest w nich zwykle coś bardzo wyjątkowego, co ma jednak w sobie magię sceny, siły słowa i gestu, a nie tylko nowinek technicznych. W tym roku już jedną adaptację Makbeta (i to z teatru The Globe) opisywałem, ale uwierzcie - gdy zestawicie te wersje obok siebie, niewiele podobieństw tam znajdziecie.
Wersja filmowa, jaką możemy zobaczyć w najlepszych kinach (jak zwykle kłaniam się nisko kinu Atlantic za możliwość obejrzenia seansu) to adaptacja, która przenosi nas w czasy i miejsce, o których opowiada. Oto Szkocja, w której dwór i król wcale nie wygląda tak pięknie i strojnie jak to sobie wyobrażamy myśląc o naszych realiach. Oto kraina, w której wciąż toczone są jakieś wojny, bo każdy klan, każdy pan na zamku, roi sobie marzenia o tym, by jego władza była większa. A co mu tam - nawet ściągnie na kark rodakom najeźdźcę, byle tylko jego było na wierzchu.
Cholera - może i komuś będą się rodziły w głowie jakieś skojarzenia z kultową w ostatnich latach "Grą o tron", może w scenach bitewnych zobaczy podobieństwo do "Braveheart", ale przecież tu nie chodzi o kopiowanie czyichś pomysłów i bazowanie na tym co już znamy. Gdyby rzecz oddać historykom, rekonstruktorom, archeologom, to mogę się założyć, że opowieść jaką opowiada Szekspir, nabrałaby by właśnie takich kształtów.
Aha - jeżeli chcecie zobaczyć jak różnie można opowiadać tę historię, to zajrzyjcie do kina Iluzjon, robią właśnie cykl z Makbetem.
Wersja filmowa, jaką możemy zobaczyć w najlepszych kinach (jak zwykle kłaniam się nisko kinu Atlantic za możliwość obejrzenia seansu) to adaptacja, która przenosi nas w czasy i miejsce, o których opowiada. Oto Szkocja, w której dwór i król wcale nie wygląda tak pięknie i strojnie jak to sobie wyobrażamy myśląc o naszych realiach. Oto kraina, w której wciąż toczone są jakieś wojny, bo każdy klan, każdy pan na zamku, roi sobie marzenia o tym, by jego władza była większa. A co mu tam - nawet ściągnie na kark rodakom najeźdźcę, byle tylko jego było na wierzchu.
Cholera - może i komuś będą się rodziły w głowie jakieś skojarzenia z kultową w ostatnich latach "Grą o tron", może w scenach bitewnych zobaczy podobieństwo do "Braveheart", ale przecież tu nie chodzi o kopiowanie czyichś pomysłów i bazowanie na tym co już znamy. Gdyby rzecz oddać historykom, rekonstruktorom, archeologom, to mogę się założyć, że opowieść jaką opowiada Szekspir, nabrałaby by właśnie takich kształtów.
Aha - jeżeli chcecie zobaczyć jak różnie można opowiadać tę historię, to zajrzyjcie do kina Iluzjon, robią właśnie cykl z Makbetem.
wtorek, 8 grudnia 2015
Diabli nadali - Olga Rudnicka, czyli szare myszki: głowa do góry!
Już dawno nie miałem okazji tak się wyluzować w trakcie lektury. Może Stephanie Plum, może Zamboch, ale np. Polakowa raczej rozczarowała, a Marta Kisiel z zupełnie innej bajki. No, dawniej mieliśmy mistrzowską Chmielewską, ale jej późniejsze tytuły omijam szerokim łukiem. Olga Rudnicka wydaje się podążać śladami tej królowej komedii kryminalnej, czy też "kryminału humorystycznego". Chociaż to może złe określenie. Bo przecież zbrodnia jest tu jak najbardziej na poważnie, a jedynie wszystko co wokół niej, jest dość szalone i zabawne. Chyba muszę sprawdzić jakieś starsze tytuły Pani Olgi, czy są równie zakręcone. I cieszę się, bo jej najnowsza powieść, która tak mnie pozytywnie nastroiła, zakończona jest tak, że tylko wyglądać kontynuacji.
Kto ma ochotę na ten tytuł niech szuka np. tu.
Kto ma ochotę na ten tytuł niech szuka np. tu.
niedziela, 6 grudnia 2015
Trzy animacje na Mikołajki, czyli Mały książę, W głowie się nie mieści i Hotel Transylwania 2
Dzień uwielbiany przez wszystkie dzieci - jakieś drobiazgi, ale ponieważ to niedziela, dużo większa szansa, że rodzice będą mogli poświęcić im więcej czasu niż zwykle.
No dziś notka wyjątkowa - zbieram filmy animowane z ostatnich kilku miesięcy, jakie obejrzałem z rodzinką. Może będą inspiracją do jakichś prezentów (moje już wyrosły z bajek na dvd, ale to zawsze był trafiony prezent).
Który z trzech filmów podobał się mi najbardziej? A Wam? Poniżej o "Małym księciu", "W głowie się nie mieści" i kolejnej odsłonie "Hotelu Transylwania".
No dziś notka wyjątkowa - zbieram filmy animowane z ostatnich kilku miesięcy, jakie obejrzałem z rodzinką. Może będą inspiracją do jakichś prezentów (moje już wyrosły z bajek na dvd, ale to zawsze był trafiony prezent).
Który z trzech filmów podobał się mi najbardziej? A Wam? Poniżej o "Małym księciu", "W głowie się nie mieści" i kolejnej odsłonie "Hotelu Transylwania".
Wakacje Mikołajka, czyli przepis na dobre kino familijne
Ponieważ jutro Mikołajki to zapodam na blogu kilka rzeczy familijnych. Kto wie, może ktoś zainwestuje w płytę dvd jako prezent?
O Pingwinach z Madagaskaru piszę w miejsce zakończonego konkursu - gdzie jest Julian?
Dziś Mikołajek, a może jutro kolejne trzy kreskówki, w tym jedna z moich ulubionych z tego roku produkcji (a może nawet z ostatnich kilku lat). Pewnie się domyślacie co to.
O pierwszej części filmowej adaptacji kultowych książek Gościnnego i Sempego o dziwo nie napisałem. Sam nie wiem czemu, bo przecież bardzo mi się podobała. Miałem wobec niej spore obawy, ale okazało się, że udało się przenieść dość specyficzne poczucie humoru z rysunkowych obrazków na film fabularny. Może jeszcze do niego wrócę i kiedyś notkę dorzucę.
Siłą tych filmów jest dobra obsada i utrzymanie podstawowego pomysłu książki: narratorem wszystkich historii jest mały chłopak, który rezolutnie komentuje całą otaczającą go rzeczywistość. Kłótnie rodziców, dyscyplina, jaką próbują utrzymać nauczyciele, różne pomysły dorosłych albo konflikty między rówieśnikami - wszystko co obserwujemy, gdy dodamy do tego słowa Mikołajka, nabiera jakby dodatkowych znaczeń lub wręcz odwrotnie - zdziera zasłonę z różnych naszych sztuczek i udawania.
O Pingwinach z Madagaskaru piszę w miejsce zakończonego konkursu - gdzie jest Julian?
Dziś Mikołajek, a może jutro kolejne trzy kreskówki, w tym jedna z moich ulubionych z tego roku produkcji (a może nawet z ostatnich kilku lat). Pewnie się domyślacie co to.
O pierwszej części filmowej adaptacji kultowych książek Gościnnego i Sempego o dziwo nie napisałem. Sam nie wiem czemu, bo przecież bardzo mi się podobała. Miałem wobec niej spore obawy, ale okazało się, że udało się przenieść dość specyficzne poczucie humoru z rysunkowych obrazków na film fabularny. Może jeszcze do niego wrócę i kiedyś notkę dorzucę.
Siłą tych filmów jest dobra obsada i utrzymanie podstawowego pomysłu książki: narratorem wszystkich historii jest mały chłopak, który rezolutnie komentuje całą otaczającą go rzeczywistość. Kłótnie rodziców, dyscyplina, jaką próbują utrzymać nauczyciele, różne pomysły dorosłych albo konflikty między rówieśnikami - wszystko co obserwujemy, gdy dodamy do tego słowa Mikołajka, nabiera jakby dodatkowych znaczeń lub wręcz odwrotnie - zdziera zasłonę z różnych naszych sztuczek i udawania.
piątek, 4 grudnia 2015
Listy do M 2, czyli jak się wybierać to teraz (ale czujcie się ostrzeżeni)
Makbeta zostawiam na jutro, bo stwierdziłem, że ten weekend oprócz szaleństwa zakupowego może być dla kogoś okazją do wypadu do kina. Może warto więc napisać czy warto wybrać się na produkcję, która reklamowana jest właśnie jako przebój świąteczny. Choćby w moim miasteczku, gdzie akurat w tym tygodniu będziemy mieli seanse w świeżo wyremontowanym kinie. A przy okazji mogę jeszcze przypomnieć Wam o dwóch innych notkach, które pojawiły się na miejsce zakończonych konkursów:
Kac Vegas w Bangkoku, czyli a miało być tak miło
i
Kochaj i tańcz, czyli jak każdy, to babcia też
A teraz możemy już przejść do produkcji, która okazała się kilka lat temu wielkim hitem, a jej obecna kontynuacja ma chyba jedną z większych kampanii reklamowych jak na nasze warunki. I pewnie się zwróci. Część druga ewidentnie miała powtórzyć nie tylko sukces, ale i zapowiadano, że uda się powtórzyć tamtą atmosferę - mieszankę humoru i magicznej atmosfery przygotowań do Bożego Narodzenia.
Czy się udało?
Kac Vegas w Bangkoku, czyli a miało być tak miło
i
Kochaj i tańcz, czyli jak każdy, to babcia też
A teraz możemy już przejść do produkcji, która okazała się kilka lat temu wielkim hitem, a jej obecna kontynuacja ma chyba jedną z większych kampanii reklamowych jak na nasze warunki. I pewnie się zwróci. Część druga ewidentnie miała powtórzyć nie tylko sukces, ale i zapowiadano, że uda się powtórzyć tamtą atmosferę - mieszankę humoru i magicznej atmosfery przygotowań do Bożego Narodzenia.
Czy się udało?
czwartek, 3 grudnia 2015
Korolian, czyli nie pozwolę na to, by motłoch o mnie decydował
Moja przygoda z Szekspirem trwa w najlepsze. No naprawdę chyba aż wrócę do lektury, bo w tekście na scenie odnajduję coraz więcej ciekawych fragmentów, w dodatku wciąż aktualnych. Niezależnie czy twórcy próbują widza osadzić mocniej w kontekście historycznym, czy też wprost nawiązują do współczesności, tak czy inaczej tych odniesień można znaleźć całkiem sporo. Korolian - chyba jeden z mniej znanych dramatów Szekspira jest tego najlepszym dowodem.
Sztuka nagrywana w Royal National Theatre (ale na mniejszej scenie) krąży po Polsce już od ponad roku, ciesząc się wciąż niesłabnącą popularnością. Udało mi się upolować ją w kinie Atlantic na pokazach organizowanych we współpracy z samorządem studenckim UW. Zaglądajcie na stronę kina, bo już niedługo kolejne propozycje. W przyszłym tygodniu idę tam na Jane Eyre.
Podobnie jak w przypadku Hamleta, o którym pisałem kilka dni temu - sporo ludzi przyjdzie głównie ze względu na aktora grającego głównego bohatera - w tym przypadku jest to Tom Hiddleston (czy tylko mi przypomina trochę naszego Szyca?), ale miejmy nadzieję, że nawet oni rozsmakują się trochę tym co zobaczą w teatrze.
Sztuka nagrywana w Royal National Theatre (ale na mniejszej scenie) krąży po Polsce już od ponad roku, ciesząc się wciąż niesłabnącą popularnością. Udało mi się upolować ją w kinie Atlantic na pokazach organizowanych we współpracy z samorządem studenckim UW. Zaglądajcie na stronę kina, bo już niedługo kolejne propozycje. W przyszłym tygodniu idę tam na Jane Eyre.
Podobnie jak w przypadku Hamleta, o którym pisałem kilka dni temu - sporo ludzi przyjdzie głównie ze względu na aktora grającego głównego bohatera - w tym przypadku jest to Tom Hiddleston (czy tylko mi przypomina trochę naszego Szyca?), ale miejmy nadzieję, że nawet oni rozsmakują się trochę tym co zobaczą w teatrze.
Bent, czyli człowiek potrafi czerpać siły nawet z wyschniętej studni, jeśli musi...
Na blogu coraz więcej notek teatralnych - między innymi dzięki Włodkowi. Dziś gości na Notatniku Teatr Dramatyczny z "Bentem" , a potem ode mnie notki teatralno-filmowe, czyli Korolianus i Makbet.
Bywają spektakle
łatwe w odbiorze, lekkie tematycznie, przewidywalne, takie, po których
naładowani pozytywną energią wychodzimy z teatru, by żyć dalej swoim życiem. Są
jednak i takie, które wywierają na nas piętno, otwierają rany, takie, które
zmuszają do myślenia, czasem wywołują refleksję nad tym, jak sami żyjemy,
takie, po których płakać się chce i nie da się ich zapomnieć. „Bent” jest
jednym z nich...
W
teatrze szukam piękna, emocji i prawdy. Wszystko to – w dużym natężeniu
odnajduję w wystawianym od niedawna w Teatrze Dramatycznym (na Scenie
Przodownik) spektaklu pt. „Bent”. Sztuka bardzo zręcznie wykorzystuje popularny
w sztuce wątek homoseksualizmu, by nadać mu koloryt niemal całkowicie dotąd
nieznany. Zamiast więc epatować tanimi chwytami, autorzy przedstawienia
wciągają nas w emocjonalną karuzelę, która zmienia nasze spojrzenie na miłość.
Bo
przecież „Bent” jest właśnie przede wszystkim uniwersalną opowieścią o miłości,
całkowicie niezależną od kwestii bycia homo- czy heteroseksualnym człowiekiem,
na dodatek opowieścią tragiczną, choć z przepięknym morałem.
środa, 2 grudnia 2015
Godzina rysia, czyli kot do mnie mówi. I rozdawajka
Ciekawy dramat psychologiczny, tylko nie wiadomo czemu nazywany jest kryminałem. Dlatego, że gdzieś w tle jest morderstwo? Gdyby ktoś go szukał, musi też uważać, bo istnieją aż dwie polskie wersje tytułu. Tą drugą są "Wyjątki z dekalogu".
Film surowy, dość ponury, a jednocześnie z pięknymi zdjęciami. Skandynawowie potrafią fajnie łączyć jedno z drugim.
Mamy dwie płaszczyzny czasowe - chłopak zamknięty w szpitalu psychiatrycznym po zamordowaniu dwojga ludzi, którym próbują rozmawiać najpierw psycholożka, a potem pani pastor oraz jego wspomnienia z dzieciństwa, które trochę nam wyjaśniają jego zachowanie, pokazują jego świat.
Film surowy, dość ponury, a jednocześnie z pięknymi zdjęciami. Skandynawowie potrafią fajnie łączyć jedno z drugim.
Mamy dwie płaszczyzny czasowe - chłopak zamknięty w szpitalu psychiatrycznym po zamordowaniu dwojga ludzi, którym próbują rozmawiać najpierw psycholożka, a potem pani pastor oraz jego wspomnienia z dzieciństwa, które trochę nam wyjaśniają jego zachowanie, pokazują jego świat.
wtorek, 1 grudnia 2015
Bagaże kultury: Danuta Szaflarska – czyli dlaczego pół Warszawy żałuje, że nie było już miejsc w Teatrze Żydowskim...
Do dzisiejszego tekstu mogę dodać tylko tyle: żałuję i ja, bo miałem szansę na miejsce, ale sprawy rodzinne nie pozwoliły tam być. Po prostu zazdroszczę.
Nie
wiem doprawdy, dlaczego o BAGAŻACH KULTURY nie słyszałem
wcześniej. Tyle już było tych spotkań poświęconych wybitnym
postaciom polskiej kultury. Wiera Gran, Stefan Kisielewski, Leopold
Tyrmand, Julian Tuwim, Agnieszka Holland, Ida Kamińska... - ile
przegapiłem wspaniałych rozmów... Człowiek ma czasem wrażenie,
że nie starczy mu życia, żeby ogarnąć wszystko to, co w nim
najpiękniejsze. No nic, najważniejsze, że wiem już o tym cyklu i
będę go Wam regularnie przybliżał.
W
ostatnich BAGAŻACH KULTURY, które odbyły się 29 listopada 2015 r.
o godz. 14.00 na Dużej Scenie Teatru Żydowskiego, bohaterką była
wielka postać polskiej sceny: Danuta Szaflarska. Na spotkanie z
Artystką (bo mała litera nie odda wszak jej przymiotów!) przybyli
licznie mieszkańcy stolicy. Każdy chciał choć przez chwilę
zobaczyć ją na scenie, jak z wrodzoną swadą opowiada historie ze
swojego życiorysu.
Dużym zaskoczeniem
było już samo pojawienie się aktorki na scenie. Nie wypominając
wieku, wkroczyła na scenę niezwykle dziarsko, znakomicie wyglądając
i wzbudzając owację na stojąco. Uśmiech, serdeczność wobec
słuchaczy i wrodzony talent do opowiadania historyjek sprawiły, że
każda minuta spotkania była dla widzów droga! Gośćmi spotkania z
artystką, prowadzonego przez Remigiusza Grzelę, byli: Izabella
Cywińska, reżyserka przygotowująca grudniową premierę sztuki
„...coś jeszcze musiało być" na podstawie
opowiadań Hanny Krall, a także Łukasz Kos, reżyser, autor
będącego w przygotowaniu spektaklu „Sklep przy głównej ulicy”,
w którym Danuta Szaflarska grać będzie główną rolę (na
marginesie: czy nie będzie to światowy rekord wieku artysty
kreującego główną rolę w teatrze?).
poniedziałek, 30 listopada 2015
Hamlet - National Theatre Live, czyli w roli głównej Cumberbatch i... scenografia
Co prawda notka miała być ciut wcześniej, by chętni mogli jeszcze załapać się na pokaz 30 listopada, ale nic straconego - macie szansę zdobyć bilety jeszcze na 8, 15 lub 17 grudnia. Tyle razy pisałem już o spektaklach Multikina i British Council, że mam nadzieję linki do wydarzeń nie są dla Was miejscem w sieci zupełnie nowym. Zaglądajcie tam regularnie!
"Hamlet" zapowiadany jest jako przebój tej jesieni. Podobno to przedstawienie, które w Londynie sprzedawało się najszybciej w jego teatralnej historii, ludzie na nie przyjeżdżali z całego świata, a i na pokazy kinowe też walą tłumy. Pomyślicie sobie: ale czemu? Ano odpowiedź widzicie obok na zdjęciu. Takie mamy czasy, że wystarczy obsadzić znanego aktora w głównej roli, a tłumy i rozgłos mamy zapewnione. Na szczęście tym razem nie ma wstydu i adaptacja jest ciekawa, nie tylko ze względu na samego Cumberbatcha.
Oglądana na wielkim ekranie - gdy widzimy twarze w zbliżeniach, gdy kamera pokazuje nam to co zdaniem reżysera było najbardziej istotne, jesteśmy prowadzeni trochę jak za rączkę, ale mimo wszystko zostaje chwila, aby zachwycić się niektórymi pomysłami, zostaje miejsce na nasze przemyślenia.
"Hamlet" zapowiadany jest jako przebój tej jesieni. Podobno to przedstawienie, które w Londynie sprzedawało się najszybciej w jego teatralnej historii, ludzie na nie przyjeżdżali z całego świata, a i na pokazy kinowe też walą tłumy. Pomyślicie sobie: ale czemu? Ano odpowiedź widzicie obok na zdjęciu. Takie mamy czasy, że wystarczy obsadzić znanego aktora w głównej roli, a tłumy i rozgłos mamy zapewnione. Na szczęście tym razem nie ma wstydu i adaptacja jest ciekawa, nie tylko ze względu na samego Cumberbatcha.
Oglądana na wielkim ekranie - gdy widzimy twarze w zbliżeniach, gdy kamera pokazuje nam to co zdaniem reżysera było najbardziej istotne, jesteśmy prowadzeni trochę jak za rączkę, ale mimo wszystko zostaje chwila, aby zachwycić się niektórymi pomysłami, zostaje miejsce na nasze przemyślenia.
Cień latarni morskiej, czyli niespełnione ambicje i marzenia
Kończy się listopad - znowu ciężko było z notkami, ale wszystko wskazuje na to, że plan zostanie wyrobiony :) Jutro jeszcze o Hamlecie słów kilka. Aha - czy pamiętacie o konkursie? Zgłoszenia jeszcze tylko jutro! Ja już myślę nad kolejnym pakietem. Pewnie będzie coś podróżniczego...
A dziś film, który w kinach studyjnych już od kilkunastu dni, przepraszam więc za spóźnienie. Ale może go jeszcze gdzieś upolujecie. Jeżeli dla kogoś argumentem mogą być jakieś nagrody to było to fiński kandydat do Oscarów w tym roku. Ale w sumie argumenty skłaniające do obejrzenia mogą być lepsze.
To kino dość kameralne, ale mam wrażenie, że skandynawskie produkcje interesują nas raczej nie ze względu na akcję i wartości rozrywkowe, ale tę głębię psychologiczną, którą tam znajdujemy. Zauważcie, że sporo prozy i filmów z północnych krajów Europy, zachwyca nas właśnie dlatego, że jest tam coś co nas fascynuje - jakiś chłód, surowość, a jednocześnie szczerość w obnażaniu różnych dramatów. "Cień latarni morskiej" jest właśnie dla ludzi, którzy tego w kinie szukają.
A dziś film, który w kinach studyjnych już od kilkunastu dni, przepraszam więc za spóźnienie. Ale może go jeszcze gdzieś upolujecie. Jeżeli dla kogoś argumentem mogą być jakieś nagrody to było to fiński kandydat do Oscarów w tym roku. Ale w sumie argumenty skłaniające do obejrzenia mogą być lepsze.
To kino dość kameralne, ale mam wrażenie, że skandynawskie produkcje interesują nas raczej nie ze względu na akcję i wartości rozrywkowe, ale tę głębię psychologiczną, którą tam znajdujemy. Zauważcie, że sporo prozy i filmów z północnych krajów Europy, zachwyca nas właśnie dlatego, że jest tam coś co nas fascynuje - jakiś chłód, surowość, a jednocześnie szczerość w obnażaniu różnych dramatów. "Cień latarni morskiej" jest właśnie dla ludzi, którzy tego w kinie szukają.
sobota, 28 listopada 2015
Kosogłos cz. 2, czyli igrzyska śmierci po raz ostatni
Kto widział któryś z poprzednich filmów tego cyklu, ten na 100% wybierze się na "Kosogłosa" - w końcu to domknięcie cyklu, finał, a zwykle twórcy fajerwerki zostawiają na koniec. Pod tym względem film nie rozczarowuje. Powiedziałbym, że po troszkę mniej żywej pierwszej części "Kosogłosa" (jak zwykle dzielenie na pół dla kasy), powraca tempo, akcja i nudzić się raczej nie będziecie. Zanim jednak wystukam kilka zdań na temat najnowszej odsłony "Igrzysk śmierci" - zapraszam do zerknięcia co wcześniej pisałem o filmach i książce:
Książka Suzanne Collins
Igrzyska śmierci
W pierścieniu ognia
Kosogłos cz. 1
Czy zmieniłem zdanie? Generalnie nie. Pewnie kiedyś wrócę do książki, by sobie różne wątki posprawdzać i poukładać - przecież nie od dziś wiadomo, że filmowcy dość okrutnie obchodzą się z materiałem literackim. Rzecz ewidentnie dla młodzieży, dla dorosłych chyba ciut zbyt proste i mało oryginalne, ale jako widowisko filmowe sprawdza się nieźle. Oczywiście pod warunkiem, że przymkniemy oczy na pewne nielogiczności. Ale w blockbusterach to norma, więc by się na tym bawić, lepiej nie czepiać się detali typu: skoro ludzie w Kapitolu są tacy świetni w tworzeniu broni, pułapek i podglądów kamer, to czemu nie radzą sobie z grupką, która przecież niewidzialna nie jest. Olać to. Oglądać. Chłonąć. Cieszyć się z widowiska. W końcu o to też chodziło w tytułowych Igrzyskach, prawda? Tu na szczęście mamy świadomość, że nikt nie ginie naprawdę, ale kto wie w jakim kierunku pójdzie kiedyś telewizji i jej show...
Książka Suzanne Collins
Igrzyska śmierci
W pierścieniu ognia
Kosogłos cz. 1
Czy zmieniłem zdanie? Generalnie nie. Pewnie kiedyś wrócę do książki, by sobie różne wątki posprawdzać i poukładać - przecież nie od dziś wiadomo, że filmowcy dość okrutnie obchodzą się z materiałem literackim. Rzecz ewidentnie dla młodzieży, dla dorosłych chyba ciut zbyt proste i mało oryginalne, ale jako widowisko filmowe sprawdza się nieźle. Oczywiście pod warunkiem, że przymkniemy oczy na pewne nielogiczności. Ale w blockbusterach to norma, więc by się na tym bawić, lepiej nie czepiać się detali typu: skoro ludzie w Kapitolu są tacy świetni w tworzeniu broni, pułapek i podglądów kamer, to czemu nie radzą sobie z grupką, która przecież niewidzialna nie jest. Olać to. Oglądać. Chłonąć. Cieszyć się z widowiska. W końcu o to też chodziło w tytułowych Igrzyskach, prawda? Tu na szczęście mamy świadomość, że nikt nie ginie naprawdę, ale kto wie w jakim kierunku pójdzie kiedyś telewizji i jej show...
Subskrybuj:
Posty (Atom)