Jakoś przegapiłem pierwszą część cyklu, ale nadrobię i to już wkrótce, bo lektura książki Horovitza to miła odmiana po wszystkich kryminałach współczesnych, pełnych mroku, obrzydliwości i śledczych z problemami. Podobał mi się nie tylko pomysł na to, by w fabule umieścić inną książkę w całości (łącznie z okładką, numeracją stron itd.), ale i atmosfera całości. Niespieszna akcja, może nawet ciut rozciągnięta na boki, spora ilość postaci, wcale nie męczą, cały czas zdajemy sobie sprawę jak skomplikowana jest sprawa jakiej podjęła się bohaterka i że właśnie przyjęta przez nią metoda może przynieść rozwiązanie. Skoro wiadomo, że nie dojdziemy w którym miejscu gruzowiska może znaleźć się to czego szukamy, można mieć jedynie nadzieję, że trącając pojedyncze małe kamyczki, coś się w pewnym momencie dojrzy i wtedy będzie można kopać głębiej. Śledztwo bez szerszego planu, trochę na oślep, bo przecież Susan Rveland nie jest policjantką ani detektywem. Jest... redaktorką książek. No owszem, redagowała również kryminały i to właśnie dlatego, że w jednym z tych, które wyszły spod jej ręki jest klucz do sprawy, została poproszona o pomoc.
Od kilku lat wraz z ukochanym żyła w Grecji, prowadząc mały hotelik i ledwie spinając koniec z końcem, kasa więc się przyda. Ale chyba stało za tym coś jeszcze - chciała wrócić do Anglii, na stare śmieci, żeby przemyśleć pewne sprawy, może wrócić do zawodu, odnowić dawne kontakty. Mimo całego piękna Grecji, czuła się tam jak w jakimś kieracie, biegając dzień i noc wokół spraw gości i w trybie alarmowym organizując naprawy lub realizację ich zachcianek. Tęskni za Londynem. Nawet za wykłócaniem się z autorami o ich koncepcje...
Powieść, w której ma znaleźć rozwiązanie zagadki, będzie i dla nas do przeczytania, zbieramy więc podobne informacje jak i bohaterka. Czy dojdziemy do rozwiązania tak szybko jak ona? Czy też jak w klasycznych powieściach Agaty Christie będziemy czekać w napięciu w finalnej scenie, gdzie zbiera się wszystkich podejrzanych, by wskazać sprawcę? To mruganie okiem do czytelnika, rozwiązania, które dziś mogą wydawać się już trochę passe, ma w sobie dużo uroku. Po raz kolejny okazuje się, że liczy się zagadka i klimat, a nie tempo prowadzenia akcji, czy jakieś spektakularne niespodzianki. Tu tych ostatnich raczej wiele nie będzie - ot rozmowy, poszlaki, podejrzenia, szukanie motywów do morderstwa sprzed kilku lat, bo zdaje się, że sprawca złapany przez policję wcale nie jest winny. To właśnie lektura kryminału, w którym autor zakamuflował tą informację, wzburzyła jedną z sióstr prowadzących hotel, gdzie tego zabójstwa dokonano. Tyle, że od razu potem zaginęła, autor też nie żyje, dla rodziców kobiety właśnie redaktorka, znająca książkę od podszewki jest ostatnią nadzieją na pomoc.
Co tu dużo gadać. Czyta się to wybornie. Dostajemy aż dwie sprawy, sami możemy ocenić czy bardziej nam się spodoba ta bardziej retro, czy ta współczesna, ale też z ciekawością będziemy próbowali rozgryźć jak też są one połączone. Przyznam szczerze, że zawartość historii o Atticusie Pündzie była tak dobra, że chciałbym więcej właśnie jego. Kto wie, może jeszcze powróci? A na razie pierwszy tom cyklu, czyli Morderstwa w Somerset już na stosie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz