Weekend z książkami, ale siedząc przy kompie postanowiłem wrzucić też w głośniki trochę muzy. Padło na nowy album Nergala i jego ekipy, w tej łagodniejszej odsłonie. Bez Portera, więc nie wiem czemu wciąż ta sama nazwa projektu, ale liczy się pomysł, a ten jak widać chwycił. Chodzi o zaproszenie znanych wokalistów z kapel grających muzę bardzo ostrą do zaśpiewania numerów, które pokazują trochę inne ich oblicze. Nie ukrywajmy bowiem - to co jest zawarte na krążkach firmowanych tą nazwą, to raczej hard rock, a nie metal, czasem nawet blues, czy country, tyle że chwilami bardziej podrasowany, może z ostrzejszą solówką.
Całkiem fajnie się tego słucha, nawet jak ktoś obawiał się bardzo ostrej muzy - może nie są to same ballady, ale też nie jest to na pewno to co pokazują ci państwo na co dzień. Pandemia pozwala na takie eksperymenty, choć szkoda, że nie jest to nagrane na żywo, tylko dogrywane, dzięki temu jednak wszystko można pięknie doszlifować.
Kto poza Adamem Nergalem Darskim i jego polsko-włosko-ukraińskim składem? Ano choćby Gary Holt (Slayer, Exodus), Alissa White-Gluz (Arch Enemy), Mary Goore, Randy Blythe (Lamb Of God), Myrkur, Devin Townsend, David Vincent, Doug Blair (WASP), Hank von Hell ( Turbonegro) i Olve „Abbath” Eikemo (Immortal, Abbath). Będą więc nie tylko panowie, ale i panie. Generalnie dużo gitar, choć nie zawsze jest dużo popisów, fajny klimat (spaghetti westerny byłyby idealne z taką ścieżką dźwiękową). Szatan, mrok i śmierć pojawiają się w tekstach, ale przynajmniej można je zrozumieć :)
Wybaczcie, że tak z przekąsem, ale po prostu jakoś nie odnajduję się w Behemothowych dźwiękach. Dlatego w tej łagodniejsze odsłonie, może i nie ma jakiegoś wielkiego wow! ale słucham tego z przyjemnością. Sprawdźcie i Wy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz