Ostatnia notka w roku 2018. Udało się ósmy rok z kolei napisać tyle wpisów co dni w roku. Szalone to, ale zamierzam to kontynuować. Co prawda wkrada się sporo bałaganu ostatnio, niektóre wpisy są dość skromne, inne to zaledwie szkice. Może kiedyś będzie chwila, by to uporządkować. Na razie spis obejrzanych zrobiony na roboczo, czyli jeszcze bez dat produkcji i tytułów oryginalnych. Ale jest. 149 obejrzanych i opisanych filmów i seriali. A gdyby ktoś miał ochotę sprawdzić jak to wyglądało w poprzednich latach, to niech wbija tu.
Nadal podstawowym źródłem dla mnie jest tv, do kina chodzę nieregularnie i pewnie przegapiam sporo nowości, do Netflixa nie mam dostępu, ale powolutku zaczynają do mnie docierać stamtąd niektóre rzeczy. Co było najciekawszego dla mnie w tym roku? A co dla Was?
poniedziałek, 31 grudnia 2018
niedziela, 30 grudnia 2018
Dom, który zbudował Jack, czyli to jest chore panie Von Trier
Jakoś na początku nowego roku ten film pojawi się oficjalnie w kinach, ale chyba już teraz warto ostrzec wszystkich, którzy zastanawiają się nad wybraniem się do kina. Lars Von Trier dla miłośników kina to nazwisko, które kojarzy się z kontrowersjami, nie dziwne więc, że i jego najnowszy film je wywołuje.
I prawdę mówiąc nie wiem za bardzo co o nim myśleć, jak się do niego ustosunkować. Przecież lubię czarny humor, nie unikam przemocy na ekranie, ba - nawet czasem zdarza mi się czerpać sporą frajdę z oglądania jakiś pokręconych pomysłów z psychopatami w roli głównej. A jednak w wypadku "Domu, który zbudował Jack" stwierdzam, że chyba moje granice tolerancji dla takich obrazów zostały przekroczone.
I prawdę mówiąc nie wiem za bardzo co o nim myśleć, jak się do niego ustosunkować. Przecież lubię czarny humor, nie unikam przemocy na ekranie, ba - nawet czasem zdarza mi się czerpać sporą frajdę z oglądania jakiś pokręconych pomysłów z psychopatami w roli głównej. A jednak w wypadku "Domu, który zbudował Jack" stwierdzam, że chyba moje granice tolerancji dla takich obrazów zostały przekroczone.
sobota, 29 grudnia 2018
Przeczytane 2018, czyli niby dużo, a jednak niedosyt
Po podsumowaniu teatralnym i muzycznym, pora na kolejne, tym razem czytelnicze. 121 tytułów. Niby dużo, ale wiecie co? Sporo jest we mnie jakiegoś niedosytu. Może wynika on z tego, że stosy do przeczytania wcale nie maleją, że leżą na nich tytuły, które bardzo kuszą, a nawet takie, które znalazły się na listach z podsumowaniami o innych? Wiadomo, że pewnym wyjściem byłoby zdecydowanie się na czytanie jedynie rzeczy ambitnych, selekcję rzeczy do recenzji (i tak mam wrażenie, że to robię), ale co ja na to poradzę, że lubię czasem coś lżejszego i czytam po kilka tytułów na raz.
Pełną listę znajdziecie na dole, a jakby podsumowanie poprzedniego roku i wcześniejszych znajdziecie tu. Udało się zaktualizować też listę wszystkich przeczytanych. Przy 365 notkach w roku nie jest to proste, ale dałem radę. Widzę, że przy niektórych tytułach pisałem po łebkach, niektóre muszę pouzupełniać, to zostawiam sobie jednak na inny czas. Nie znajdziecie na liście notek pisanych przez M. a było ich trochę. Co zrobić - podsumowania zawsze są subiektywne. Może namówię ją, by napisała o swoich ulubionych z tego roku?
Nie jest to na pewno próba podsumowania roku wydawniczego - czytam przecież nie tylko nowości i nie ograniczam się do egzemplarzy recenzenckich. To notki zebrane z roku po prostu tego co było w czytaniu. Przejdźmy do konkretów.
Pełną listę znajdziecie na dole, a jakby podsumowanie poprzedniego roku i wcześniejszych znajdziecie tu. Udało się zaktualizować też listę wszystkich przeczytanych. Przy 365 notkach w roku nie jest to proste, ale dałem radę. Widzę, że przy niektórych tytułach pisałem po łebkach, niektóre muszę pouzupełniać, to zostawiam sobie jednak na inny czas. Nie znajdziecie na liście notek pisanych przez M. a było ich trochę. Co zrobić - podsumowania zawsze są subiektywne. Może namówię ją, by napisała o swoich ulubionych z tego roku?
Nie jest to na pewno próba podsumowania roku wydawniczego - czytam przecież nie tylko nowości i nie ograniczam się do egzemplarzy recenzenckich. To notki zebrane z roku po prostu tego co było w czytaniu. Przejdźmy do konkretów.
piątek, 28 grudnia 2018
Raport z północy - Andrzej Pilipiuk, czyli niewolnik co zerwał się z łańcucha
Jutro podsumowanie tego co przeczytane w roku 2018, ale dorzucam jeszcze jedną książkę do kolekcji. W sumie wyszło ich chyba 121.
Szkoda tylko, że ta ostatnia, o której piszę, była sporym rozczarowaniem. Pilipiuka czytuję od lat, lubię, choć przyznam szczerze, że niektóre rzeczy Wielkiego Grafomana mnie rozczarowywały, zbyt wiele było tam schematów i powtórzonych pomysłów. Czegoś takiego jednak się nie spodziewałem. Coś co jest reklamowane jako podróż do wnętrza Andrzeja Pilipiuka, możliwość lepszego poznania autora i jego marzeń, to pisane na kolanie gawędy pełne wspomnień i marudzenia na tematów poprzedniego systemu, zagłady jaką niosą imigranci oraz garść ciekawostek ze Skandynawii.
Szkoda tylko, że ta ostatnia, o której piszę, była sporym rozczarowaniem. Pilipiuka czytuję od lat, lubię, choć przyznam szczerze, że niektóre rzeczy Wielkiego Grafomana mnie rozczarowywały, zbyt wiele było tam schematów i powtórzonych pomysłów. Czegoś takiego jednak się nie spodziewałem. Coś co jest reklamowane jako podróż do wnętrza Andrzeja Pilipiuka, możliwość lepszego poznania autora i jego marzeń, to pisane na kolanie gawędy pełne wspomnień i marudzenia na tematów poprzedniego systemu, zagłady jaką niosą imigranci oraz garść ciekawostek ze Skandynawii.
Kto napisze naszą historię, czyli nie zapomnijcie
Nie wiem w ilu kinach będzie ten dokument wyświetlany, ale zainteresowani tematem niech się rozglądają. Nancy Spielberg (nazwisko nie jest przypadkowe - to siostra) i Roberta Grossman tworzą filmowy pomnik dla ludzi, którzy tworzyli projekt Oneg Szabat. Nic Wam to nie mówi? A tematem warto się zainteresować. Emanuel Ringelblum gdy Niemcy zaczęli tworzyć getto w Warszawie i na siłę gromadzić tam Żydów nie tylko z miasta, ale z całej okolicy, postanowił w jakiś sposób dokumentować to w jaki sposób są łamane prawa człowieka, jak odbiera się godność jego narodowi. Poprosił o pomoc, najpierw kilka osób, a potem w projekcie uczestniczyło ich ponad 60. Zbierali nie tylko świadectwa, to co usłyszeli od innych, czego sami byli świadkami, ale z czasem również wszystkie ślady dotyczące życia w getcie: plakaty, obwieszczenia, rysunki. To wszystko było ich sposobem na walkę w podziemiu - by Niemcom nie udało się wszystkich wymordować, zacierając wszelkie ślady, by ich kłamstwa, jak choćby te, że mur miał chronić miasto przed epidemią tyfusu, wyszły na jaw. Sami chcieli pisać swoją historię, a nie umierać bezradnie, skazani na zapomnienie.
czwartek, 27 grudnia 2018
Lepsi od Pana Boga - Janusz Rolicki, czyli reportaże z Polski Ludowej
Niemcy
mają Güntera Wallraffa, wcielającego się m.in. w imigranta szukającego pracy, Amerykanie Johna
Howarda Griffina, który ze skórą pomalowaną na czarno przemierzał w
latach sześćdziesiątych południe Stanów Zjednoczonych. Jak się okazuje jednak reportaż wcieleniowy był praktykowany i u nas, a sporą dawkę tego typu tekstów znajdziemy w zbiorze wydanym przez Wydawnictwo Poznańskie. Reportaże z lat 60 i 70 autorstwa Janusza Rolickiego, szczególnie te początkowe miały właśnie taki charakter. Zgłaszał się jako pracownik sezonowy do PGR, jako pomocnik na budowę, do przewożenia świń transportem kolejowym, zaciągał się na statki dalekomorskie... Pisał o tym czego doświadczał, o warunkach życia i pracy, notował obserwacje, rozmowy, starając się nie wychodzić z roli kogoś, kto jest po prostu ciekawy, ukrywając że będzie to potem oddawał do druku. Być może gdyby to zdradzał, wszystko by wyglądało inaczej. A tak... Naocznie mógł przekonać się o różnych absurdach, jakich pełno było w PRL i o tym co ludzie naprawdę myślą o sensie wykonywanej pracy.
środa, 26 grudnia 2018
Paragraf 148 - Jacek Ostrowski, czyli władza wie lepiej
Drodzy Państwo, jest szansa na nowy ciekawy cykl kryminałów. Seria z papugą, którą otwiera "Paragraf 148" zapowiada się naprawdę świetnie. Nie wiem co prawda, czy autor pozostanie w klimatach retro, ale mam na to dużą nadzieję.
Powiecie - wszystko już było. Niby tak, jednak nie do końca. Po pierwsze kryminałów osadzonych w czasach PRL wciąż chyba jest mniej niż tych np. w dwudziestoleciu międzywojennym i nie wiadomo czemu. Czyż w Polsce ludowej nie było ciekawych spraw kryminalnych? Nie było szans na prowadzenie śledztwa? To drugie to częściowo prawda, bo też władza lubiła we wszystko wtykać nos i efekty dochodzenia musiały spełniać pewne wytyczne po linii społeczno-politycznej, to przecież stanowi dodatkowy ciekawy element, który można wykorzystać w kryminale. Po tej linii poszedł właśnie Jacek Ostrowski. No i druga rzecz - nie było chyba jeszcze powieści kryminalnej, której akcja toczy się w Płocku. A w czym on gorszy od takiego Lublina, Poznania, czy Wrocławia, co? Może się przecież pochwalić ciekawą przeszłością, a to, że potem miasto popadło w marazm może stanowić fajne tło dla bohaterów.
Powiecie - wszystko już było. Niby tak, jednak nie do końca. Po pierwsze kryminałów osadzonych w czasach PRL wciąż chyba jest mniej niż tych np. w dwudziestoleciu międzywojennym i nie wiadomo czemu. Czyż w Polsce ludowej nie było ciekawych spraw kryminalnych? Nie było szans na prowadzenie śledztwa? To drugie to częściowo prawda, bo też władza lubiła we wszystko wtykać nos i efekty dochodzenia musiały spełniać pewne wytyczne po linii społeczno-politycznej, to przecież stanowi dodatkowy ciekawy element, który można wykorzystać w kryminale. Po tej linii poszedł właśnie Jacek Ostrowski. No i druga rzecz - nie było chyba jeszcze powieści kryminalnej, której akcja toczy się w Płocku. A w czym on gorszy od takiego Lublina, Poznania, czy Wrocławia, co? Może się przecież pochwalić ciekawą przeszłością, a to, że potem miasto popadło w marazm może stanowić fajne tło dla bohaterów.
Teatralnie i muzycznie w 2018, czyli i mało i dużo
Ubiegłoroczne podsumowanie, gdzie po raz pierwszy pojawił się teatr, ale połączyłem go z muzyką, znajdziecie tu.
I najpierw słowem wprowadzenia jedna ważna uwaga: podsumowanie dotyczy rzeczy, które pojawiały się na blogu, nie są w żaden sposób próbą podsumowania roku 2018 w teatrze, czy w muzyce, bo zawierają też rzeczy starsze, a nie jedynie premiery. Statystycznie ten rok pokazał, że nadal wycofuję się chyba ze słuchania płyt w całości i pisania o nich... Może dlatego, że tak mało kupuję, nie mam czasu na słuchanie w całości płyt... Słabo. 15 krążków. W sumie koncertów też niewiele, bo 12, ale tu niestety kilka wciąż jest nieopisanych więc nie trafiły na listę, na razie notki zawierają zajawki, a gdzie mam szkice do pełnych tekstów - tak jest np. z Woodstockiem, czy Róbreggae. Za to coraz więcej jest teatrów - w tym roku 39. Pełne listy na samym dole notki.
Płyty. Koncerty. Teatr. Mało tego i dużo zarazem. Mało, bo wiadomo, że nie ogarniam nawet 1/10 tego co się pojawia ciekawego w sezonie. Ale dla mnie dużo frajdy i emocji.
A poniżej to co uznałem za najciekawsze...
wtorek, 25 grudnia 2018
Sagrada, czyli kolorowy zawrót głowy
Ach jakże się cieszę z tego prezentu rodzinnego pod choinką. Nie mam własnego Azula, który podbił moje serce w tym roku, ale mam za to coś co sprawia porównywalną frajdę. Mam chyba słabość do gier logicznych z elementami losowości, bo mam wrażenie, że dość szybko wyrównują one szanse graczy mniej doświadczonych, nie ma aż takiego rozgoryczenia (nie wiedziałem...). Obok kooperacji to dla mnie hit tego roku. O Bukiecie jeszcze napiszę, a na razie kolorowe cudeńko od FoxGames.
Począwszy od pomysłu na grę, po wykonanie, duże brawa za estetykę! Kolorowe witraże jakie musimy budować, oprawa kart z nimi, wszystko po prostu cieszy oczy i aż chce się grać. Sami zobaczcie poniżej na fotkach Tomka z zaprzyjaźnionego bloga Board Games Addiction.
poniedziałek, 24 grudnia 2018
Niespodzianki, czyli notka na Boże Narodzenie
Dziś notka wyjątkowa. Zwykle na blogu pisałem o jakiejś książce "do refleksji". W tym roku też miałem taki plan i nawet wybrałem sobie jak widzicie obok lekturę. Na jej recenzję jednak musicie poczekać. Cóż zrobić - brak czasu na czytanie i na pisanie :(
Chciałbym Wam jednak na te dni złożyć życzenia. Nawet nie do końca swoimi słowami, a zainspirowany tym co powiedział kilka dni temu papież Franciszek. Poniżej znajdziecie spory fragment jego przesłania na Boże Narodzenie.
A ja od siebie życzę Wam, aby to nie było "kolejne" odbębnienie tradycji, ale właśnie takich niespodzianek o jakich wspomina papież. Dobro dawane powraca. Radość dzielona podwójną radością. Smutek dzielony połową smutku.
To od nas zależy czy ten Boży pokój, którego tak pragniemy i staramy się w okolicach świąt wypełnić nasze serca, obdarowując innych, dzieląc się i ciesząc się z bliskości z innymi, z uśmiechów, życzliwości, czy też Boży pokój będzie trwał i przemieniał nas i nasze życie. Tego właśnie i sobie i Wam życzę.
Chciałbym Wam jednak na te dni złożyć życzenia. Nawet nie do końca swoimi słowami, a zainspirowany tym co powiedział kilka dni temu papież Franciszek. Poniżej znajdziecie spory fragment jego przesłania na Boże Narodzenie.
A ja od siebie życzę Wam, aby to nie było "kolejne" odbębnienie tradycji, ale właśnie takich niespodzianek o jakich wspomina papież. Dobro dawane powraca. Radość dzielona podwójną radością. Smutek dzielony połową smutku.
To od nas zależy czy ten Boży pokój, którego tak pragniemy i staramy się w okolicach świąt wypełnić nasze serca, obdarowując innych, dzieląc się i ciesząc się z bliskości z innymi, z uśmiechów, życzliwości, czy też Boży pokój będzie trwał i przemieniał nas i nasze życie. Tego właśnie i sobie i Wam życzę.
niedziela, 23 grudnia 2018
Fuga, czyli jak możesz mnie nie pamiętać
Ostatnio słabo u mnie z nowościami filmowymi, ale kilku tytułów nie chciałem przegapić, ciekawy jak też wypadną. "Fuga" mnie zaskoczyła, ale nie zawiodła. To na pewno nie jest film łatwy ani przyjemny. Świetny w warstwie psychologicznej, pozostawiający ze znakami zapytania, ogląda się lepiej gdy nie zastanawiamy się nad detalami, nie zadajemy sobie pytań o zachowania i reakcję konkretnych osób.
Kingę poznajemy w sytuacji gdy jest w szpitalu, dokąd przywiozła ją policja z dworca - nie potrafi nic powiedzieć o swojej przeszłości, nie wie kim jest. Diagnoza: fuga dysocjacyjna, czyli utrata pamięci w wyniku silnego stresu. Dobry kontakt złapała jedynie z jednym z lekarzy i to za jego namową pojawia się w telewizji, w programie, który ma na celu poszukiwanie zaginionych.
Beginning, czyli słów kilka o samotności
MaGa:
Nie ma większej przyjemności niż iść na spektakl, który stawia
pytania, który jest wieloznaczny, który nie daje łatwych
odpowiedzi i w dodatku jest na wskroś współczesny, taki „tu i
teraz”.
R:
Masz rację, że „Begining” jest tekstem, który odbieramy jako
bardzo współczesny. Widzimy w nim postawy, które obserwowane wśród
naszych znajomych, gdzieś w mediach, możemy potem pogadać ile w
tym prawdy o pokoleniu dzisiejszych 30 i 40 latków, a ile uogólnień.
Moda na bycie singlem, na luźne związki, olewanie tradycji i
konwenansów, uśmiech do selfie, życie na bogato, sukces i
blichtr... Zazdrościmy czy współczujemy, wyczuwając podskórnie
pod tym wszystkim głęboką pustkę i samotność?
sobota, 22 grudnia 2018
Oni, czyli oczarować, uwieść i cały czas się uśmiechać
Paulo Sorrentino stworzył obraz, w którym dosłowność chwilami przeszkadza, ale jednocześnie fascynujący. Bo jego bohater (trzeba być ślepym by nie rozpoznać byłego premiera), to człowiek nie tylko zapatrzony w siebie, wykorzystujący ludzi, manipulant o władzy i możliwościach prawie nieograniczonych. To również starszy już facet, który choć wciąż otrzymuje upragnione od otoczenia oznaki uwielbienia i pochwał, zaczyna już czuć, że jego młodość i energia już dawno za nim. Może udawać, ale sam siebie nie oszuka. I to jest właśnie ciekawe: śmiejemy się z tego nadętego pajaca, ale i współczujemy my, wydaje się groteskowy, ale też trudno go nie podziwiać.
Ludzie garną się do niego nie tylko po to, by coś zarobić (choćby na organizacji imprez w stylu bunga bunga), by ogrzać się w blasku tyrana lecz by czerpać również tę energię. Ten film to nie tylko satyra, ale i próba zrozumienia jego fenomenu.
Ludzie garną się do niego nie tylko po to, by coś zarobić (choćby na organizacji imprez w stylu bunga bunga), by ogrzać się w blasku tyrana lecz by czerpać również tę energię. Ten film to nie tylko satyra, ale i próba zrozumienia jego fenomenu.
piątek, 21 grudnia 2018
Detektyw Staffe. Mroczne zbrodnie, czyli lepiej sobie radzę w życiu zawodowym
Czemu z Willa Wagstaffe'a zrobiono Staffe'a nie mam pojęcia. Kto zna powieści Adama Creeda będzie mógł sobie porównać swoje wyobrażenie o głównym bohaterze. Ja nie znam, więc scenariusze oglądałem z ciekawością, choć same zagadki były dość wydumane. Każdy odcinek to jedna sprawa, nad którą pracuje nie tylko sam detektyw, ale cały jego zespół. Czyli mamy takie połączenie powiedzmy "Kości" i "CSI". Czasem w śledztwie przyda się jakaś nowinka techniczna, detal z miejsca zbrodni, ale równie ważne są tradycyjne metody, czyli łażenie i przesłuchiwanie.
czwartek, 20 grudnia 2018
Miłość szuka mieszkania, czyli komedia z getta
Gdy słyszysz: komedia z getta, może myślisz sobie: jak można się śmiać? Ale przecież to nie jest rzecz napisana teraz, nikt sobie nie żartuje z tego co się tam działo - Jerzy Jurandot napisał ją właśnie w getcie i tam ją właśnie wystawiał. Potem sztuka wraz z innymi zapiskami była zakopana i choć wydobyto ją na światło dzienne, przez wiele lat była zapomniana.
Właśnie dziś oglądałem dokument "Kto napisze naszą historię" (Kino Atlantic - polecam, bo chyba mało kto będzie to puszczał) i pomyślałem, że to być może właśnie wśród tych okruchów pamięci, świadectw i dokumentów opisujących różne aspekty życia w getcie, zbieranych przez grupę w ramach projektu "Oneg Szabat" był również tekst tej komedii. Ten jeden egzemplarz, dzięki któremu możemy teraz powrócić do tamtych dni, śmiać się z podobnych rzeczy, z jakich śmiano się i wtedy, pomyśleć nad tym czemu to było dla tak ważne, by w tak trudnych czasach nie porzucać również prób dostarczenia ludziom odrobiny wytchnienia, zapomnienia. Odebrano im tak wiele, ale wciąż zapaleńcy, prawie do końca podejmowali się misji prowadzenia nie tylko stołówek, ale i teatrów czy szkół. Nie dać sobie odebrać godności, człowieczeństwa, prawa do pamiętania o tym jak było, zapomnieć choć na chwilę o głodzie i o tym, że kolejnego dnia może już nie przeżyją.
To połączenie brzmi dziwnie, ale to prawdziwa komedia z warszawskiego getta.
Właśnie dziś oglądałem dokument "Kto napisze naszą historię" (Kino Atlantic - polecam, bo chyba mało kto będzie to puszczał) i pomyślałem, że to być może właśnie wśród tych okruchów pamięci, świadectw i dokumentów opisujących różne aspekty życia w getcie, zbieranych przez grupę w ramach projektu "Oneg Szabat" był również tekst tej komedii. Ten jeden egzemplarz, dzięki któremu możemy teraz powrócić do tamtych dni, śmiać się z podobnych rzeczy, z jakich śmiano się i wtedy, pomyśleć nad tym czemu to było dla tak ważne, by w tak trudnych czasach nie porzucać również prób dostarczenia ludziom odrobiny wytchnienia, zapomnienia. Odebrano im tak wiele, ale wciąż zapaleńcy, prawie do końca podejmowali się misji prowadzenia nie tylko stołówek, ale i teatrów czy szkół. Nie dać sobie odebrać godności, człowieczeństwa, prawa do pamiętania o tym jak było, zapomnieć choć na chwilę o głodzie i o tym, że kolejnego dnia może już nie przeżyją.
To połączenie brzmi dziwnie, ale to prawdziwa komedia z warszawskiego getta.
środa, 19 grudnia 2018
Śmierć Komandora. Tom 1. Pojawia się idea - Haruki Murakami, czyli czekając na natchnienie
Miałem już kilka spotkań z prozą Murakamiego i choć nie jestem zagorzałym fanem, przyznaję że facet potrafi stworzyć ciekawy klimat, mieszankę zwyczajności i czegoś tajemniczego. I powiem Wam, że choć złości mnie podzielenie tej historii na dwie części, to po "Śmierci Komandora" jakoś jeszcze bardziej to jego pisanie polubiłem. Może miałem akurat fazę na coś z dreszczykiem, a to właśnie w tej historii m.in. jest. Urwane, niedopowiedziane, na szczęście drugi tom już się ukazał, lada chwila więc będę mógł kontynuować lekturę. Niby niczym nowym Murakami nie zaskakuje, ale przecież niektórych pisarzy kochamy właśnie za to, że trzymają się pewnego własnego stylu, pokochaliśmy ich za te wszystkie zaskoczenia, wzruszenia i zachwyty jakie nam fundują, za ich wyobraźnię. I choć mamy już jakieś swoje ulubione powieści i bohaterów, z ciekawością wyglądamy kolejnych. Zwłaszcza gdy tak długo pisarz obdarowywał nas jedynie esejami i opowiadaniami.
Czas Apokalipsy. Powrót, czyli kto bohaterem a kto zdrajcą
W kilkanaście godzin dwie skończone książki, dwa świeżutkie filmy w kinach, będzie więc o czym pisać. W przerwach w sprzątaniu i zakupach, he he.
Dziś więc kolejne dwie notki. Na początek: absolutny klasyk. Nie wiem ile już razy widziałem ten film i za każdym razem fascynuje. Jest w nim jakiś pierwiastek szaleństwa, pokazuje czym jest wojna może nawet lepiej niż niejeden film z pola walki. Bo tu przecież front jest dziwny - dżungla, w której wróg może być wszędzie, a jednocześnie często go nie widać. Zginąć można więc w każdej chwili albo wypatrywać śmierci i czekać na nią dniami i nocami. Z palcem na spuście.
wtorek, 18 grudnia 2018
Ludzie inteligentni, czyli kto ma rację i kto rządzi
Podobno ludzie inteligentni z pewnych spraw nie robią problemów, awantur, przyjmując je na spokojnie jak przystało komuś z klasą. W teorii oczywiście. Bo przecież czasem emocje mogą wziąć górę i wtedy okazuje się, że mit o lepszym radzeniu sobie z problemami, dojrzałości, przemyślanych decyzjach i wyważonych reakcjach pryska. W komedii "Ludzie inteligentni" będziemy mogli przyjrzeć się trzem parom, które zmierzą się z taką sytuacją w praktyce. Przekonani, że przecież w ich związku panuje ład, harmonia, zrozumienie i pełna akceptacja, nawet sytuacji, które idealne na pewno nie są, pragną za wszelką cenę udowodnić przyjaciołom, że mogą się od nich uczyć. Przecież człowiek inteligentny właśnie tak załatwia wszystkie sprawy...
Niezłomny, czyli każdy dzień walką
Angelina Jolie coraz mniej gra, a coraz częściej staje po drugiej stronie kamery. Niestety mimo ciekawego materiału - biografii kogoś zwykłego, a zarazem niezwykłego, wyszło dość przeciętnie. Oto olimpijczyk, człowiek, który swoją wytrwałością potrafi udowodnić, że można osiągnąć bardzo wiele. I nie chodzi tu jedynie o wydolność ciała, ale raczej o niezłomność charakteru.
niedziela, 16 grudnia 2018
Słoneczna dolina - Stefan Darda, czyli żyć, nie umierać
Późno poznaję prozę Stefana Dardy, ale po łyknięciu jednego tytułu już wiem, że chętnie sięgnę po kolejne. Niewiele jest rzeczy tego typu u nas na rynku - mieszanka grozy, tajemnicy, ale mocno osadzona w codzienności, zwyczajności. Trochę jak u Kinga - nie zawsze potrzebne są jakieś stwory z innego świata, skoro człowiek sam potrafi sprawić, że aż ciarki chodzą na samą myśl o tym do czego jest zdolny.
Czego się boimy? Kary za przewinienia, ujawnienia naszych kłamstw, wstydu, a może jeszcze czegoś innego? A ile jesteśmy zdolni zrobić, by tego wszystkiego uniknąć? Z nadzieją, że nigdy nie ujrzy to światła dziennego. Wychodząc z tego punktu Darda stworzył cały cykl na temat mieszkańców pewnej wioski, w której za karę czas się zatrzymał - tkwią jakby w inne rzeczywistości, nie starzejąc się, nie mogąc stamtąd uciec, zdani jedynie na to co może wyrosnąć w ich wiosce i okolicznym lesie. Ile można tak przeżyć - dni, tygodni, lat... Gdy jedynym sposobem na przerwanie takiej wegetacji jest samobójstwo, a nawet wtedy wcale nie jesteś wolny, tyle, że jako upiór masz chyba trochę inne problemy niż ludzie. "Słoneczna dolina" otwiera cykl pt. "Czarny Wygon", wprowadzając nas w ten świat, ale nie dając nawet do końca odpowiedzi na temat przyczyn tego co się z mieszkańcami tej wioski stało.
Czego się boimy? Kary za przewinienia, ujawnienia naszych kłamstw, wstydu, a może jeszcze czegoś innego? A ile jesteśmy zdolni zrobić, by tego wszystkiego uniknąć? Z nadzieją, że nigdy nie ujrzy to światła dziennego. Wychodząc z tego punktu Darda stworzył cały cykl na temat mieszkańców pewnej wioski, w której za karę czas się zatrzymał - tkwią jakby w inne rzeczywistości, nie starzejąc się, nie mogąc stamtąd uciec, zdani jedynie na to co może wyrosnąć w ich wiosce i okolicznym lesie. Ile można tak przeżyć - dni, tygodni, lat... Gdy jedynym sposobem na przerwanie takiej wegetacji jest samobójstwo, a nawet wtedy wcale nie jesteś wolny, tyle, że jako upiór masz chyba trochę inne problemy niż ludzie. "Słoneczna dolina" otwiera cykl pt. "Czarny Wygon", wprowadzając nas w ten świat, ale nie dając nawet do końca odpowiedzi na temat przyczyn tego co się z mieszkańcami tej wioski stało.
sobota, 15 grudnia 2018
Góry. Stan umysłu - Robert Macfarlane, czyli adrenalina, zachwyt i coś jeszcze
Góry kocham od lat i choć kondycja oraz waga ciała ostatnimi czasy coraz bardziej ciągną mnie ku dolinom, ja wciąż spoglądam z nadzieją na szczyty. W nasze Tatry pojechałem ponad 20 lat temu w podróż poślubną, teraz ciągnę tam młodszą córkę (starsza nie ma jakoś ochoty) i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie mi dane gdzieś się wdrapać, a potem cieszyć serce i oczy tym co widać z góry. Gdy czytałem "Góry" poczułem, że zarówno z autorem, jak i wieloma postaciami tu opisywanymi całkiem sporo mnie łączy. To nie jest tylko fascynacja górami, ale również pewnego rodzaju tęsknota, upór, by mimo przeciwności przeć do góry. Gdy trzeba zawrócić, gdy pogoda nie pozwala na wejście, człowiek czasem idzie za głosem rozsądku, ale nie znaczy to, że jest szczęśliwy. Góry go wciąż wzywają. Wchodzi się przecież nie raz i nie dwa tym samym szlakiem, na ten sam szczyt, ale radość, satysfakcja, poczucie spełnienia wcale nie jest dużo mniejsze niż za pierwszym razem.
Nie chodzi tu więc jedynie o rekordy, sukces, najwyższe wierzchołki, ale raczej o pokonywanie własnej słabości, wysiłek, który potem jest nagrodzony. Gdy wjedziesz na górę kolejką, będziesz miał podobne widoki, ale dla mnie one będą dużo cenniejsze.
Właśnie o tych paradoksach i fenomenie miłości do gór pisze Robert Macfarlane - brytyjski pisarz, podróżnik i historyk idei. Jak to się dzieje, że one tak bardzo fascynują i przyciągają, czy działo się tak zawsze, czemu nawet śmierć tak wielu ludzi, nie odciąga kolejnych od podejmowania wyzwania i wspinaczki coraz wyżej, coraz szybciej, trudniejszymi drogami.
Twarz, czyli ryj narodowy
O ile o Smarzowskim wiemy czego się spodziewać i nawet jeżeli nie lubi się pewnych przerysowań, trudno mu odmówić celności jego obserwacji, mam wrażenie, że Szumowska zwyczajnie się pogubiła w tym co chce przekazać widzowi w "Twarzy". Wobec tych wszystkich scen jakimi przeładowała swój film, by pokazać brak tolerancji, głupotę i prymitywizm Polski prowincjonalnej, zabawne wydają się stwierdzenia, że komu się ten film nie podoba ten nie przyjmuje krytyki. Czyli co? Mamy teraz uznać, że żarty z Grażyn i Januszów, cebularstwa za zbyt słabe i mało ostre, trzeba je jeszcze bardziej przerysować i nazwać diagnozą społeczną? I najlepiej jeszcze połączyć z sukcesem PiS. Dziękuję za takie diagnozy. O ile "Wesele"jest aktualne po latach, to "Twarz" trudno uznać za aktualną nawet dziś. Wygląda to wszystko tak jakby w tym kraju całe zło, frustracja, to co najgorsze miało się objawiać na wsi, bo reżyserce kojarzy się ona z ciemnogrodem (czyli rodzinnym biesiadowaniem, chodzeniem do kościoła, prostym życiem bez ekscytowania się tym czym żyją media). Nie, w miastach nikt nie wpada na pomysł, by rozebrać się przed sklepem celem upolowania telewizora na promocji. U Szumowskiej cała ta krytyka i obnażanie naszych wad musi być sprowadzona ostatecznie do czegoś co definiuje nieudacznictwo, brak tolerancji i empatii, czyli klęczenia przed wielką figurą Chrystusa. Król Polski ma patrzeć w kierunku Częstochowy, a świat ma się z nas śmiać...
środa, 12 grudnia 2018
Nielegalni, czyli prywatnie agenci mają przechlapane
Canal + na pewno sporo zainwestował w ten serial. Niezła obsada, masa lokacji, niezłe tempo... Powieści Severskiego były hitami, więc materiał na sukces wydawał się gotowy. Coś jednak nie do końca poszło tak jak trzeba. To ma być kino szpiegowskie na światowym poziomie? Bo co? Bo mówią obcymi językami i raz na jakiś czas pojawi się w filmie odrobina napięcia albo jednostka specjalna ściągnięta na interwencję?
A gdzie realizm, którym Severski tak się przechwalał? A gdzie jakaś wciągająca akcja? Jeżeli dopiero przy 8 odcinku coś zaczyna się mgliście rysować jako główna rozgrywka trzymająca w napięciu, to znaczy że ktoś coś zawalił. I nie tylko to. Szpiegowanie, które polega na tym, że idziesz 10 krokiem za śledzonym, który podobno jest szpiegiem, ale się nie kapnął... No wolne żarty. Te wszystkie podsłuchy, kryjówki, sztuczki - może jedna na dziesięć rzeczywiście wydaje się czymś nowym i zaskakującym, pozostałe to zagrania na poziomie Hansa Klossa. Zresztą, tam wszystko służyło budowaniu napięcia. Tu prawie nic widza nie trzyma za gardło.
A gdzie realizm, którym Severski tak się przechwalał? A gdzie jakaś wciągająca akcja? Jeżeli dopiero przy 8 odcinku coś zaczyna się mgliście rysować jako główna rozgrywka trzymająca w napięciu, to znaczy że ktoś coś zawalił. I nie tylko to. Szpiegowanie, które polega na tym, że idziesz 10 krokiem za śledzonym, który podobno jest szpiegiem, ale się nie kapnął... No wolne żarty. Te wszystkie podsłuchy, kryjówki, sztuczki - może jedna na dziesięć rzeczywiście wydaje się czymś nowym i zaskakującym, pozostałe to zagrania na poziomie Hansa Klossa. Zresztą, tam wszystko służyło budowaniu napięcia. Tu prawie nic widza nie trzyma za gardło.
wtorek, 11 grudnia 2018
Niedzielne popołudnie, czyli ona i on, Ty i ja...
Nie raz już zachwycałem się miniaturami scenicznymi Teatru Młyn.
Nazywam je tak, bo rzadko kiedy trwają dłużej niż 70 minut, dostarczają
jednak całej masy emocji i nie raz ciekawych przemyśleń.
Czasem rozśpiewane, lżejsze, ale nawet wtedy nie brakuje tam miejsca na bardziej trudne i bolesne sprawy. Natalia Fijewska-Zdanowska (scenariusz, reżyseria), ma dar do tego, by wychwytywać żywy język jakim się posługujemy, jak się kłócimy, przekomarzamy, jak wyrażamy nasze marzenia, tęsknoty, a jak bezradność. W najnowszej premierze udowadnia to po raz kolejny.
"Niedzielne popołudnie" to słodko-gorzki obrazek z życia pary. Pewnych rzeczy się domyślamy, pewne wiemy od początku, a niektóre dopiero zostaną nam zdradzone w trakcie. Od zwykłych przekomarzanek, żartów, codzienne narzekania, czułości lub tęsknotę za nimi, aż do słów, które być może nie powinny zostać wypowiedziane. A może powinny, skoro dusiło się je w sobie, skrywało lub z drugiej strony wyczekiwało się ich z obawą...
Czasem rozśpiewane, lżejsze, ale nawet wtedy nie brakuje tam miejsca na bardziej trudne i bolesne sprawy. Natalia Fijewska-Zdanowska (scenariusz, reżyseria), ma dar do tego, by wychwytywać żywy język jakim się posługujemy, jak się kłócimy, przekomarzamy, jak wyrażamy nasze marzenia, tęsknoty, a jak bezradność. W najnowszej premierze udowadnia to po raz kolejny.
"Niedzielne popołudnie" to słodko-gorzki obrazek z życia pary. Pewnych rzeczy się domyślamy, pewne wiemy od początku, a niektóre dopiero zostaną nam zdradzone w trakcie. Od zwykłych przekomarzanek, żartów, codzienne narzekania, czułości lub tęsknotę za nimi, aż do słów, które być może nie powinny zostać wypowiedziane. A może powinny, skoro dusiło się je w sobie, skrywało lub z drugiej strony wyczekiwało się ich z obawą...
poniedziałek, 10 grudnia 2018
OJCIEC, czyli o tym co każdy z nas przeżyje…
Kochamy komedie, przedstawienia
lekkie, łatwe i przyjemne… Odpychamy od siebie myśli o chorobach, starości,
przemijaniu i śmierci. Obezwładnia nas lęk o tym co z nami będzie gdy dopadnie
nas jakaś niemoc. Głośno krzyczymy o kulcie młodości i chowamy za śmiechem lęk i
myśli o śmierci. Swojej lub osoby bliskiej. A przecież końcówka życia
większości z nas nie będzie trwać sekundę…
czwartek, 6 grudnia 2018
Miasta równoległe, czyli komu zależy by ten podział istniał?
Cztery odcinki, duży apetyt, bo połączenie kryminału i SF obiecywało coś smakowitego. Jesteśmy wrzuceni od razu mocno w pewne realia, bez tłumaczenia zasad tego świata i to trochę może przeszkadzać. Dwa miasta oddzielone czymś w rodzaju muru, każde z nich zupełnie inne, przejście pilnowane przez policję - przypomina Berlin, prawda? I wizualnie też twórcy bardzo nie poszaleli, bo obrazki jako żywo przypominają konfrontację szarej nijakości socjalistycznej i przepychu kapitalizmu. Ba, nawet mundury podobne.
Do tego jednak jeszcze są dodatkowe elementy: jacyś "czarni", których boją się wszyscy po jednej i po drugiej stronie granicy, strażnicy porządku i istniejących podziałów, jakieś schizy przy przechodzeniu z jednego miasta do drugiego - tak jakby wywoływało to trudności psychiczne... No i podziemne miasto, które podobno istnieje tuż obok, marzenie wszystkich buntowników, legendarna i utopijna kraina, w której postęp poszedł dużo bardziej do przodu.
środa, 5 grudnia 2018
DON KICHOT, czyli balet energetyzujący jak red bull
Jeśli dzięki
nazywowkinach.pl można na widowni
przeżyć magię, to wyobrażam sobie jaki efekt jest w rzeczywistości…
Czegoś takiego się nie spodziewałam,
choć balet Teatru Balszoj z Moskwy zadziwiał mnie już niejednokrotnie
mistrzostwem wykonania, choreografią, scenografią, kostiumami. Tutaj, niemal od
pierwszej sceny, wszystko jest w niesamowitym ruchu, kręci się, wiruje, podryguje
i skacze. Nigdy nie byłam w Hiszpanii, ale mogę sobie wyobrazić sławny
temperament południowców… a w wykonaniu teatru Balszoj , w tym przedstawieniu
podniesiony został do potęgi n-tej. Są tawerny portowe i torreadorzy, tamburyny
i kastaniety, tańce uliczne, hiszpańskie, cygańskie i dworskie, na scenie mamy
prawdziwego konia i osła, a wszystko to jest radosne, roztańczone, psotne i
zabawne. I jest piękne!
wtorek, 4 grudnia 2018
Niewidzialni - Roy Jacobsem czyli gdy uciekniesz i tak będziesz tęsknił
Wznowienie serii skandynawskiej przez Wydawnictwo Poznańskie raduje serducho, zwłaszcza że ostatnimi czasy wszyscy zajęli się kryminałami, zapominając, że stamtąd pochodzi masa ciekawej literatury zupełnie nie związana z tym gatunkiem.
Jak choćby "Niewidzialni", na poły baśniowa, na poły realistyczna powieść, która trafiła w ubiegłym roku do finału Międzynarodowej Nagrody Bookera 2017. Spotkałem się już z określeniem, że to takie "Dzieci z Bullerbyn", tyle że dla dorosłych. Podobnie jak tam obserwujemy codzienne życie, jakieś troski, plany, radości i smutki niewielkiej rodziny mieszkającej na uboczu. Wszystko tu jest ściśle połączone z porami roku, proste, bliskie natury. Choć ludzie nieustannie próbują dla siebie wywalczyć jakiś kawałek przestrzeni, gdzie nie będą narażeni na jej kaprysy, to jednocześnie mają jakąś pokorę wobec niej, akceptują ze spokojem, że raz na jakiś czas muszą zaczynać coś od nowa.
Jak choćby "Niewidzialni", na poły baśniowa, na poły realistyczna powieść, która trafiła w ubiegłym roku do finału Międzynarodowej Nagrody Bookera 2017. Spotkałem się już z określeniem, że to takie "Dzieci z Bullerbyn", tyle że dla dorosłych. Podobnie jak tam obserwujemy codzienne życie, jakieś troski, plany, radości i smutki niewielkiej rodziny mieszkającej na uboczu. Wszystko tu jest ściśle połączone z porami roku, proste, bliskie natury. Choć ludzie nieustannie próbują dla siebie wywalczyć jakiś kawałek przestrzeni, gdzie nie będą narażeni na jej kaprysy, to jednocześnie mają jakąś pokorę wobec niej, akceptują ze spokojem, że raz na jakiś czas muszą zaczynać coś od nowa.
poniedziałek, 3 grudnia 2018
Czarownice z Eastwick, czyli każda kobieta nosi w sobie tę moc
Jeżeli jeszcze myślicie nad jakimś prezentem na Mikołajki lub chcecie jeszcze w grudniu zapewnić sobie i komuś bliskiemu miły wieczór, będę namawiał Was na teatr. Zdecydowanie za rzadko kupujemy bilety, a przecież to może być nie tylko jeden uroczy wieczór, ale okazja, by kolejne osoby połknęły bakcyla. W tym miesiącu powracam więc z notkami na temat tego co w ostatnich tygodniach widziałem na warszawskich scenach.
Na początek: Teatr Syrena. Pod nową dyrekcją odważnie wkroczyli z kilkoma premierami musicalowymi - o "Rodzinie Adamsów" słyszałem już sporo dobrego, wybieram się więc niedługo, udało mi się natomiast zobaczyć na ich deskach "Czarownice z Eastwick" i powiem Wam, że wraz z żoną bawiliśmy się świetnie. Jest w tej wersji szczypta pikanterii, jest sporo dobrych pomysłów, jest ruch i dużo muzyki. Niezależnie czy pamiętacie wersję filmową, czy też jesteście z pokolenia, które jej nie kojarzą, w tym scenariuszu i w tym wykonaniu, odnajdziecie to co w oryginale najważniejsze. A potem możecie sobie jeszcze powtórzyć seans z Jackiem Nicholsonem, oraz z Cher, Michelle Pfeiffer i Susan Sarandon, choć przecież nie muzyczny, ale pełen humoru i magii.
Na początek: Teatr Syrena. Pod nową dyrekcją odważnie wkroczyli z kilkoma premierami musicalowymi - o "Rodzinie Adamsów" słyszałem już sporo dobrego, wybieram się więc niedługo, udało mi się natomiast zobaczyć na ich deskach "Czarownice z Eastwick" i powiem Wam, że wraz z żoną bawiliśmy się świetnie. Jest w tej wersji szczypta pikanterii, jest sporo dobrych pomysłów, jest ruch i dużo muzyki. Niezależnie czy pamiętacie wersję filmową, czy też jesteście z pokolenia, które jej nie kojarzą, w tym scenariuszu i w tym wykonaniu, odnajdziecie to co w oryginale najważniejsze. A potem możecie sobie jeszcze powtórzyć seans z Jackiem Nicholsonem, oraz z Cher, Michelle Pfeiffer i Susan Sarandon, choć przecież nie muzyczny, ale pełen humoru i magii.
niedziela, 2 grudnia 2018
Ramen. Smak wspomnień, czyli nie idź głodny do kina
Dziś pół dnia przy kuchni, więc i notka kulinarna. Przynajmniej po części. Jakoś tak się składa, że w tym co do nas trafia z kinematografii japońskiej ostatnimi laty, mocno ten wątek jest obecny. Może właśnie takie rzeczy wybierają też dystrybutorzy, wiedząc, że wzbudzą one większe zainteresowanie? Niby to kuchnia, która nie jest jakoś wielce skomplikowana, obudowana jest jednak pewną aurą, w której nawet to co proste wymaga ćwiczenia, studiowania, odpowiedniego podejścia. Jeżeli coś będzie zrobione w pośpiechu, byle jak - smakować nie będzie.
W tym filmie też to wyraźnie się czuje. Choć wątek gotowania nie jest najważniejszy, nadaje jednak całości pewnego ciepła i rodzinnej atmosfery. Jedzenie gotowane z sercem i tak właśnie ofiarowane, może być wyrazem troski, serdeczności, przeprosinami, czy podziękowaniem. Dla głównego bohatera: Masato, jest też sposobem na zachowanie pamięci o mamie, która zmarła, o tych wszystkich dobrych wspomnieniach z dzieciństwa.
W tym filmie też to wyraźnie się czuje. Choć wątek gotowania nie jest najważniejszy, nadaje jednak całości pewnego ciepła i rodzinnej atmosfery. Jedzenie gotowane z sercem i tak właśnie ofiarowane, może być wyrazem troski, serdeczności, przeprosinami, czy podziękowaniem. Dla głównego bohatera: Masato, jest też sposobem na zachowanie pamięci o mamie, która zmarła, o tych wszystkich dobrych wspomnieniach z dzieciństwa.
100 minut dla urody, czyli mądrze i poetycko
W
chłodny wieczór jakim nas przywitał grudzień, wybraliśmy się
kilkuosobową grupą do Promu Kultury (Saska Kępa) na spektakl „100
minut dla urody”, w reżyserii Magdy Smalary, inspirowany i oparty
na twórczości Wisławy Szymborskiej. Mieliśmy więc możliwość
przeglądu różnorodności literackich jakimi „parała się”
nasza noblistka. Były wiersze, była proza, limeryki i moskaliki, a
wszystko to przyprawione gracją i urodą czterech aktorek, które z
wdziękiem i subtelnym humorem prezentowały je na scenie w
towarzystwie tria muzycznego. Na scenie cztery aktorki: Magda
Smalara, Joanna Trzepiecińska, Katarzyna Dąbrowska oraz Izabela
Bukowska-Chądzyńska, w strefie muzycznej: Urszula Borkowska
(piano), Wojciech Gumiński (kontrabas) oraz Marcin Świderski (flet,
saksofon). Tych kilka osób wyczarowało wieczór pełen poezji
przyprawiony ciepłym i życzliwym stosunkiem do bliźnich i samego
życia charakterystycznym dla zawsze uśmiechniętej Pani Wisławy, z
muzyką „na żywo”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)