czwartek, 30 czerwca 2011

Prawdziwe męstwo, czyli niewinność i determinacja

Koniec czerwca i mimo ostatnich kłopotów technicznych z blogiem obiecalem sobie, że "wyrobię normę" notatek. Kurcze - pół roku to niezły maraton, ale ja nie mam dość, trochę może wprowadzę porządków do archiwum, może za jakis czas konkurs, ale jestem pełen motywacji, że wakacje nie przeszkodzą mi i w kosztowaniu rzeczy ciekawych i w tym aby sie nimi dzielić. Odwiedzin sporo więc mimo niewielu komentarzy mam nadzieję, że można znaleźć tu coś ciekawego dla siebie :)
A notka na dziś to nadrabianie zaległości z tegorocznych Oscarów. Sam nie wiem czemu tyle odkładałem obejrzenie tego filmu. Może dlatego, że nie przepadam za westernami? A tym razem bracia Coen postanowili nakręcić właśnie coś w tym gatunku. Ale zrobili to trochę po swojemu - nie spodziewajmy się więc przygody, pościgów, strzelanin, super uczciwych szeryfów i tym podobnych schematów, które przychodza nam do głowy. Prawdziwe męstwo najbliżej chyba będzie dramatowi. I podobnie jak w ostatnich filmach tych reżyserów treścią jest nie tylko sama historia ale pokazanie pewnej konfrontacji - jak w świecie bez wartości i zasad zachować swoje morale, jak nie zginąć zbyt szybko, jak sobie radzić w trudnym świecie bez honoru, uczciwości i krztyny miłosierdzia.

Gra o tron, czyli kostiumy, średniowiecze, władza i nadchodzące zło

Wczoraj powrót z Krakowa więc i znowu czasu mało (ostatnie dni dość intensywne więc to norma, może jak dzieci wyjadą to się odpocznie). Ale ponieważ już od jakiegoś czasu zbierałem się aby napisać coś o serialu "Gra o tron" dziś jest dobra okazja na krótką notkę.
Książki George'a R.R. Martina nie czytałem więc i podszedłem do tej ekranizacji z dużym spokojem, bez większych oczekiwań i mimo głośnej reklamy bez emocji. Produkcje HBO zwykle wróżniają się dbałością o oddanie klimatu epoki, o szczegóły, które dodają barwy fabule - kostiumy, dekoracje, wnętrza czy smakowite epizody (często pełne przemocy czy nagości co małolaty nazywają "realizmem"). Nie inaczej jest tu. Tym razem pierwsze wrażenie jest takie - oto kolejny serial historyczny (jak np. Tudorowie) czyli rozgrywki o władzę, romanse na dworze, spiski, zdrady, wierność dla rodu i śmierć dla nieprzyjaciół. Przypomina to nasze średniowiecze, ale w trakcie kolejnych epizodów poznajemy specyfikę tej fantastycznej krainy. Południe, gdzie znajduje się stolica królestwa, kraina gdzie ludzie mają o sobie lepsze mniemanie oraz mroźna północ, gdzie żyja ludzie surowi ale uczciwi. Tu też znajduje się wysoki na 800 stóp lodowy mur który chroni całe królestwo przed siłami ciemności, które leżą poza nim. Ten wątek wydał mi się najbardziej intersujący - oto nadchodzi zima i wraz z nią zza muru nadchodzi coś nieznanego - siły tak przerażające, że trudne do wyobrażenia. Ci którzy potrafią widzieć trochę więcej niż czubek własnego nosa (i rozgrywki o władzę) czują, że to co nadchodzi zmienić może całą ich cywilizację. Ale niestety są oni bardzo nieliczni.

wtorek, 28 czerwca 2011

Festiwal kultury żydowskiej, czyli po prostu alchemia


Być w Krakowie i przegapić taką okazję gdy trwa właśnie festiwal? No przecież aż żal, zwłaszcza, że parę razy już oglądałem transmisję koncertu finałowego na Szerokiej i tak bardzo mi się podobała ta atmosfera. Na koncerty oficjalne bilety drogie no i w ciągu dnia trzeba być do dyspozycji na konferencji. Ale widać Pan obdarza hojnie tych co proszą :)
Najpierw krótki spacer po Kazimierzu i zupełnie przypadkiem natknęliśmy się na koncert trzech kantorów na schodach synagogi na Izaaka. Potem w poszukiwaniu miejsca gdzie można by posiedzieć knajpka na Szerokiej i znowu malutki koncert - tym razem bardzo kameralny (duet gitara i skrzypce) ale i tak potrafili sprawić, że się "rozbujaliśmy".
No i wreszcie na finał powrót szybkim marszem z Rynku Głównego na Kazimierz. Dobrodziejstwa internetu - udało się wyhaczyć informację, że oprócz koncertów oficjalnych o północy zaczyna się jeszcze jam session (a raczej chyba jazz klezmer session).

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Boisko bezdomnych, czyli każdy ma prawo do sukcesu

sobota, 25 czerwca 2011

Bachata, czyli notka trochę nietypowa i wyjazdowa

Dziś jeszcze jedna notka i jak w tytule - trochę nietypowa. Po pierwsze jutro na kompa nie będzie czasu bo sporo czasu zajmie podróż do Krakowa, a potem też pewnie nic się nie napisze. Po drugie - pisząc zwykle staram się wskazać konkretną płytę, a tym razem jest trochę inaczej. To notka dotycząca raczej pewnego nastroju, gatunku muzyki, więc i wykonawców i płyt można by wymieniać sporo. Ale po kolei. Dostałem kiedyś od koleżanki z pracy na pendrive cały katalog o nazwie Xtrme Bachata. Przesłuchałem specjalnie się nie przyglądając, ponuciłem bo wpada w ucho - ot takie ludowe granie z Ameryki Płd, typowo latynoskie rytmy, może trochę przypominające nam telenowele rodem stamtąd. Odłożyłem "na później" bo muzyki mam tyle, że już na kompa się nie mieści, trzeba to upychać w różne zakamarki, do których sięgam rzadziej. I oto dziś przy sprzątaniu nagle "załapałem " i ta muzyka nie chce za diabła odpuścić, leci w kółko.

Nasza Rosja, czyli dość g...a w kinie

Zastanawiałem się czy w ogóle o tym "filmie" pisać, bo poziom tej komedii trudno porównać do czegokolwiek co dało się oglądać ostatnimi laty (bo głupawych komedii amerykańskich raczej z zasady unikam). Gagi i pościgi rodem z Flipa i Flapa, mnóstwo przerysowań, absurdu i do tego jeszcze rasistowskie dowcipy z imigrantów. No ale muszę przyznać - po pierwsze obejrzałem do końca i nie wyłączyłem, po drugie całość głupawa, ale parę dialogów i parę scen było naprawdę zabawnych, po trzecie ewidentnie jest to specjalnie doprowadzone do przesady więc nawet te rasistowskie dowcipy można wybaczyć (bo śmiejemy się nawet nie z samych dowcipów tylko raczej z tych co się z nich śmieją) - to przewaga dowcipów dla nastolatków ale też mruganie okiem do tych, którzy lubią przerysowany humor. Po czwarte i chyba najważniejsze - zwyciężyła ciekawość co też było hitem kinowym w Rosji w ubiegłym roku przebijając Avatara i inne "hity". Niby demokracja i głosowanie nogami większości nie świadczą o wartości ich wyborów ale zawsze można dowiedzieć sie w ten sposób czegoś o samych głosujących :)

piątek, 24 czerwca 2011

The event, czyli obcy są wśród nas


Kolejny dość ciekawy serial, który prawdopodobnie skończy się już po pierwszym sezonie. Rozumiem, że tego typu produkcje wymagają sporo większych nakładów niż komedie, czy sensacje (choć tu nie jestem pewien) ale przecież oglądalność i popularność nie jest wcale niska (wliczając nie tylko USA ale też inne kraje). Szkoda, bo podobnie jak w przypadku Flashforward pomysł był bardzo rozwojowy i tak jak tamten trochę gubił napięcie i tempo to ten raczej pod koniec przyspieszał (a zakończenie dawało sporą nadzieję na ciekawą kontynuację).
Może nie jest to arcydzieło, ale przy braku ciekawych, niesztampowych seriali była to ciekawa odmiana. Niby jest to Scie-Fi bo fabuła tyczyła sie "obcych", którzy są wśród nas, ale kręcone to było po prostu jak dobry sensacyjno-polityczno-konspiracyjny thriller.

czwartek, 23 czerwca 2011

Wszyscy umrą, lecz nie ja, czyli po raz kolejny o nastolatkach

Ostatnio mam fazę na kanał Wojna i pokój czyli kino rosyjskie. Wiadomo, że oprócz perełek znajdą się tu i rzeczy słabsze - jak w każdej kinematografii, ale ponieważ filmy rosyjskie tak rzadko pojawiają sie w naszych kinach czy w tvp to ten kanał jest dobrym miejscem by nadrabiać zaległości. Tym razem trafiłem na coś mocnego - porównywanego do naszych Galerianek, ale zdaje się że ich produkcja była wcześniejsza. To obraz pokolenia dzisiejszych rosyjskich nastolatków, którym głównie w głowie zabawa i ciekawość tego czego jeszcze nie doświadczyli (kto by tam myślał o konsekwencjach). Dorośli dla nikogo tu niestety nie są autorytetem, a nawet ich wsparcie i zwykła troska bywa odtrącana jako coś żenującego i niepotrzebnego.  Trzy czternastolatki  z Moskwy -  Katia, Żanna i Wika, z wielkim podekscytowaniem oczekują szkolnej dyskoteki - marzą o tym dniu od dawna i robią przy okazji sporo planów (alkohol, ciuchy, no i żeby ktoś zwrócił na nie uwagę).

środa, 22 czerwca 2011

Boso ale na rowerze, czyli wcale nie śmiesznie o dzieciństwie

Różne rzeczy są w trakcie czytania, płyty poszły trochę w odstawkę (ale pewnie na wakacje spory zapas muzyki zabiorę ze sobą) za to filmów ostatnio u mnie tyle obejrzanych, że ciężko nadążyć z zapiskami. Tym razem kolej na Belgię (chyba koprodukcja z Holandią), a w kolejce jeszcze chyba 3 filmy rosyjskie.
Boso ale na rowerze - warto zacząć od tytułu bo sugeruje nam coś zabawnego i głupawego a tymczasem oryginalny tytuł czy nawet angielskie tłumaczenie jest bliżej pojęcia beznadziei (na pewno nie ma tam sugestii niczego wesołego). Czyżby nasi dystrybutorzy obawiali się braku zainteresowania? Toż to zagrywka niczym opisywane przez M. Szczygła zagrania czeskich wydawców którzy każdy film czy książkę muszą zaopatrzyć w określenia typu: zabawna albo ironiczna opowieść, lekka historia, komedia itp.
Film to pewnego rodzaju retrospekcja Gunthera Strobbe - przyglądamy się jak zmaga sie z życiem, z problemami, ale by go lepiej zrozumieć musimy cofnąć się do jego dzieciństwa . Film więc pokazuje chłopaka w wieku lat trzynastu gdy mieszka w domu swojej babci z ojcem, listonoszem i trzema stryjami. Jego normalny dzień to czepiający się nauczyciele, bieda i pijaństwo w domu, zero wsparcia wsparcia i pomocy od bliskich (no chyba, że pomocą nazwiemy poklepywanie po ramieniu i wyciąganie do knajpy na piwo).

wtorek, 21 czerwca 2011

Nostalgia anioła, czyli bajkowe "pomiędzy"

Jakoś długo u mnie przeleżał ten film. Niby nazwisko reżysera kusiło (Peter Jackson), jakieś głosy pozytywne docierały, ale mimo to jakoś nie miałem do niego serca. I chyba miałem sporo racji omijając go z daleka - cholernie dużo emocjonalnie mnie kosztowal ten film. Nie dlatego, żeby był jakoś super poruszający i wyjątkowy, ale jednak temat i sposób opowiadania był dla mnie jako ojca dwóch córek cholernie trudny. Fabuła? Nastoletnia Susie Salmon zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana przez swojego sąsiada. To, co się dzieje po jej śmierci, obserwuje z miejsca jakby pomiędzy niebem a ziemią - nie może i nie potrafi odejść. Trzyma ją nie tylko chęć zemsty i ukarania czlowieka, który ją skrzywdził, ale też głęboka więź z rodziną, żal za tym co zostawiła i czego nie doświadczyła. Obserwuje zatem zmagania bliskich z tym co się stało, jest obok i to ona swoim głosem komentuje to wszystko co się dzieje (również poczynania mordercy). To chyba było najtrudniejsze do oglądania - obserwowanie jak systematycznie zacierane są wszystkie ślady, bezradność całej rodziny i bezkarność sprawcy (a nawet przygotowywanie kolejnej zbrodni, której miałaby paść ofiarą siostra Susie). Nie dość, że człowiek musiał oglądać zwyrodnialca dokonującego zbrodni to jeszcze prawie cały film zaciska pięści i zgrzyta zębami, że uniknie on kary.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Made in Dagenham, czyli ile jest warta praca kobiety

Z dużą przyjemnością obejrzałem ten obraz - niby ckliwy, ile razy oglądaliśmy już tego typu historie oparte na prawdziwych wydarzeniach - trudne zmagania, przeciwności, które i tak udaje się pokonać, historie optymistyczne i podnoszące na duchu. Ale mimo wszystko - zagrane z werwą, bez jakichś dużych luk w scenariuszu no i historia ciekawa. Dziś pewnie mogłaby się wydarzyć np. w Polsce bardzo podobna i pewnie budziłaby podobne kontrowersje.  
Oto rok 1968, kilkaset pracownic fabryki Forda w Dagenham, rozpoczyna strajk aby uzyskać lepszą płacę i lepsze warunki (na głowy cieknie a ich pracę szwaczek zakwalifikowano jako najsłabiej płatną i wykonywaną przez "niewykwalifikowanych"). Czując, że są ignorowane zamiast ustąpić stają sie coraz bardziej zdeterminowane aby walczyć o swą godność. Ich nieformalna przywódczyni (Miranda Richardson) pod wpływem przyjaznych rad kierownika szwalni (Bob Hoskins) zaostrza swe postulaty do wyrównania płac kobiet z tym co zarabiają mężczyźni. Realne? Niby żądanie szacunku, zaprzestania dyskryminacji ze względu na płeć oraz równouprawnienia to ich oczywiste prawa, ale czy będą zrozumiane w świecie mężczyzn?

niedziela, 19 czerwca 2011

Orange Warsaw Festiwal, czyli spory plusik za taki sponsoring

Właściwie z góry powinienem zaznaczyć, iż udało mi się zdobyć bilety tylko na drugi dzień (strasznie żałuję bo jednak to co mnie najbardziej interesowało to Moby i Skunk Anansie) - za późno podjąłem decyzję i mogę sobie tylko pluc w brodę. Za tę cenę tego typu koncerty to gratka nie lada, więc brawa dla organizatorów i sponsorów - chyba nie tylko orange ale i tvn. Można popracować nad organizacją - np. nagłośnieniem czy dystrybucją biletów (w sobotę naprawde było sporo miejsc pustych mimo, że biletów dawno zabrakło), ale i tak dobrze, że Warszawa doczekała się takiego wydarzenia - oby częściej! Stadion ładny wiec jest i miejsce gdzie można to organizować (organizacja dobra, jakoś nie widziałem przepychanek czy absurdalnych kolejek). Ale miało być o wrażeniach muzycznych - w sobotę tylko 3 wystepy, zaplanowany koncert the Streets został odwołany bo lider został z żoną w szpitalu (chyba poród wkrótce). A więc w kolejności: Sistars, Plan B oraz Jamiroquai.

sobota, 18 czerwca 2011

Zmowa vs lincz, czyli kolejny raz na faktach

Ponieważ dziś kolejny dzień "koncertowy" i mało czasu na siedzenie przy kompie (powrót pewnie znowu po północy) więc wrzucam krótką notkę Basi, którą mnie obdarowała kilka dni temu. Filmu nie widziałem więc kolejna rzecz dopisana do listy na później aby wyrobić sobie opinię.
R.
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się oglądać filmy parami - najpierw obejrzałam "Lincz" później "Zmowę". Oba filmy przedstawiają folklor polskiej wsi jej raczej ciemne strony. Zmowa jest filmem z 1988 r. W związku z tym metody realizacji były nieco anachroniczne, jakość też, nie mniej jednak na plus temu filmowi trzeba uznać to, że nie bazuje wprost na przemocy, klimat grozy jest budowany środkami pośrednimi, nie ma w nim pustych scen oraz są dobre dialogi. Film przedstawia również prawdziwą historię.

piątek, 17 czerwca 2011

Koncert dla "Stopy", czyli trochę sentymentalny powrót do Stodoły

Jak pisałem kilka dni temu przyjaciele zmarłego perkusisty Piotra "Stopy" Żyżelewicza zorganizowali wspólny koncert aby nie tylko "Stopę" wspominać ale i po to wspomóc finansowo jego rodzinę. Mimo, że tydzień zrobił się wybitnie "wyjściowy" i cięzko było zgrac rózne rzeczy to jednak takiej okazji nie można było przepuścić. Po pierwsze cel, po drugie lista zespołów i artystów, którzy zgłosili chęć wystąpienia wyglądała bardzo smakowicie. Dla mnie to był trochę sentymentalny powrót do warszawskiego klubu Stodoła po latach nastu (o ile nie dwudziestu). A więc przy samych barierkach i mimo, że "rozsądek" nie pozwalał rzucić się na środek w pogo to jednak całkiem nieźle udało się poskakać i z boku. Bo też koncert nie miał charakteru stypy - raczej wspominania i zabawy przy świetnej muzyce, którą w jakiś sposób Stopa współtworzył. Niby się o tym wiedziało, ale ten koncert jeszcze mocniej pokazał jak różne to były projekty.

czwartek, 16 czerwca 2011

Nieważne jak wysoko jesteśmy... - Myslovitz, czyli niezmiennie czuję się...

 
Sporo czekałem na tę płytę - to prawie pięć lat od poprzedniej, a ja od początku lubiłem Myslovitz (choć chyba nawet bardziej pierwsze płytty niż ostatnie). Kto ich kiedykolwiek słyszał ten na kilometr ich rozpozna - chcarakterystyczne gitarki, zadumane teksty no i ten niepowtarzalny senny wokal. Wreszcie jest nowa płyta i tym razem chyba nie będziemy musieli czekać długo na następną bo kolesie podobno nagrali dwa razy wiecej materiału niż wrzucili na ten krążek. Recenzje jakie można spotkać w sieci bardzo podzielone - od zachwytów, że to najlepszy ich krążek (podobno da się usłyszeć głębię :)) ale są i tacy, którzy kręcą nosem. Moje odczucia bliżej chyba są tych drugich - niby się cieszę, że nowy materiał jest, miejscami to spora przyjemność dla uszu ale mam nieodparte wrażenie, że nie ma tu nic nowego, że to trochę odcinanie kuponów od popularności bo fani i tak to kupią. Nieważne jak wysoko jesteśmy... możemy robić swoje nie zważając na presję, nic nas nie goni... Ale nie ma w tym też odwagi eksperymentowania. Niby są wysoko więc szybko z rynku nie wypadną, ale nie wiem czy zdobędą nowych fanów takim materiałem. Ani to specjalnie przebojowe ani muzycznie odkrywcze.  

środa, 15 czerwca 2011

Dom słońca, czyli noś długie włosy jak my

Sam nie wiem jak mam traktować ten film. Porównywany jest czesto do "Hair" ale tamten powstawał w pewnym określonym kontekście, tu zdaje się, że pozostała tylko otoczka. Film muzyczny? Wspomnienia z własnej młodości? Może - bo reżyser jest też dość znanym w Rosji muzykiem, ale w takim razie czemu muzyka jest tu tylko tłem, czemu nie ma jej więcej niż tylko minutowe fragmenty? Na pewno jest barwnie - mało kto z nas spodziewałby się hipisów w ZSRR i to na dodatek tak kolorowych i wyluzowanych. Władza przecież w tym kraju nie lubiła "odmieńców" i tępiła ich na wszelkie sposoby. Tymczasem oprócz paru scen, spokojnie można by pomyśleć, iż młodzi ludzie cieszyli się pełnią swobód, nikt ich nie legitymował, nie gonił do pracy. Reżyser Garik Sukaczow zafundował nam obrazek ciut infantylny, stylizowany i zbyt idealny by mógł być prawdziwy (ale podobno w pewnym wieku już się zaczyna swą przeszłość postrzegać już tylko w pozytywach :))

wtorek, 14 czerwca 2011

Ratunku awaria!, czyli zrób to sam

Nawet w filmach bardzo słabych i głupawych (nie wiem czemu do głowy przychodzą mi głównie komedie amerykańskie i kilka polskich) czasem zdaży się coś co utkwi nam w głowie. Nie chodzi nawet o zamierzony efekt gdy twórcy z góry założyli jazdę po bandzie i parodię, raczej chodzi o kilka scen, które mają w sobie jakiś pomysł, swoisty urok i klimat. Reżyserowi Michelowi Gondry'emu udało się troszkę mnie w ten sposób zaskoczyć. Facet znany jest z trochę surrealistycznego poczucia humoru (np. Zakochany bez pamięci), tym razem serwuje nam coś głupawego a jednak z pewnym ciekawym pomysłem.
Fabuła bardzo prosta - oto starszy właściciel wypożyczalni kaset vhs (Danny Glover) na jakiś czas oddaje prowadzenie swego upadającego interesu swojemu pracownikowi Mike'owi (Mos Def). Niestety pod nieobecność szefa dochodzi do katastrofy - średnio rozgarnięty kumpel Mike'a, nierozgarnięty Jerry (Jack Black) próbował zamachu na lokalną elektrownię i został porażony prądem, a gdy następnego dnia wszedł do wypożyczalni okazało się, że namagnesował wszystkie kasety. Co zrobić z takim fantem? Otóż aby prawda nie wyszla na jaw Jerry i Mike postanawiają nakręcić własną wersję filmu o który poprosiła stała klientka wypożyczalni (Mia Farrow).

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Przyjdź - 2 Tm 2,3, czyli wspomnienie kapitalnej płyty i kapitalnego muzyka

Już dawno nie wracałem do wczesnych nagrań Tymoteusza, ale gdy wrzuciłem tę pierwszą do odtwarzacza fala emocji jak towarzyszła pierwszemu słuchaniu wróciła z całą mocą. Bo to niesamowity projekt, cholernie oryginalny i posiadający niesamowitą moc rażenia. Ta moc jest podwójna - muzyczna (bardzo ostro) i tekstowo (równie radykalnie). Oto muzycy na codzień grający w przeróżnych kapelach, zangażowanych w różne projekty i style muzyczne (m.in Armia, Acid Drinkers, Houk, Kult, Voo Voo, projekty folkowe czy muzykę poważną) zebrali sie razem aby nagrać coś wspólnie. Założenie było tylko jedno - przesłanie płyty to ni mniej ni wiecej tylko Słowo Boże, tworzymy myzukę pod fragmenty Pisma Świętego aby na nowo się nim dzielić - tak jak potrafimy i jak czujemy. Oczywiście największą uwagę do projektu przykuwali jego frontmeni czyli wokaliści: Robert Friedrich "Lica", Tomasz Budzyński i Darek Malejonek, ale przecież była tam kupa ludzi i muzyków, którzy tworzyli tę płytę - zarówno muzycznie jak i wkładając w to serce. Jeden z nich - Piotr "Stopa" Żyżelewicz niedawno odszedł do Pana, stąd też ta notka akurat teraz (parę słów wyjaśnienia więcej niżej).

niedziela, 12 czerwca 2011

Niedziela, która zdażyła się w środę - Mariusz Szczygieł, czyli Polacy w okresie transformacji

Po przeczytaniu "Zrób sobie raj" Mariusza Szczygła byłem zachwycony, kiedy więc trafiła się okazja aby upolować jego inny tytuł nie mogłem nie skorzystać.
„Niedziela, która zdarzyła się w środę” to wznowienie literackiego debiutu autora z lat 90-tych, tym razem okraszone jeszcze czarno białymi fotografiami Witolda Krassowskiego (może trochę brakuje większego opisu jak powstawały - zwykle jest to okeślenie miejsca, ale zdjecia mają fajny klimat, nie są szablonowe).
Sama książka to zbiór reportaży, najcześciej drukowanych w Gazecie Wybiórczej - oddają one klimat połowy lat 90-tych i układają się w pewien ciekawy obraz: jak wyglądało życie zwyczajnych ludzi w tym dziwnym okresie zaraz po roku 1989. Czas olbrzymich zmian, nadrabiania zaległości, rugowania zaszłości poprzedniego systemu, ale też czas w którym bardzo wiele osób kompletnie nie potrafiło sie odnaleźć, którzy mieli poczucie, że zostali zapomniani i pozostawieni na łaskę losu.

sobota, 11 czerwca 2011

Gra wstępna, czyli japońska masakra nawet bez piły mechanicznej

Tak to jest jak człowiek sięga po coś nie czytając recenzji ani nie szukając żadnych informacji o tytule. Gdzieś tylko przemknęła mi informacja, iż zrobiono to na podstawie opowiadania Murakami, no i sam fakt, że to produkcja japońska na kanale Kultura sprawiły, że postanowiłem obejrzeć. Brrrr. Ledwie dotrwałem do końca, zdecydowanie nie moje klimaty. Na samym początku blogowania wspominałem o filmie, które mnie zniesmaczył i oburzył czyli rosyjskim Ładunku 200 - tu odczucia miałem podobne. A zapowiadało się nawet ciekawie.
Aoyama, wdowiec, postanawia ożenić się po raz drugi - samotnie wychowuje nastoletniego syna, ma dobra prace ale czuje się trochę samotnie (zdziadział jak to określa jego syn). Ale żona ma być nie tylko ładna ale dobrze wykształcona, inteligentna no i grać na fortepianie jak jego była żona. Z pomoca przychodzi jego znajomy z branży filmowej. Organizują po prostu casting do filmu i tam ma sobie znaleźć kandydatkę na małżonkę.

piątek, 10 czerwca 2011

Przyjaźń, czyli jak to fajnie w Stanach jest

W sumie prosta i mało skomplikowana komedia, a jednak jakaś nutka nostalgii, innej wrażliwości i wyrastania bohaterów w podobnej nam rzeczywistości wpływają na to, że nawet chętnie będe zawyżal oceny tego filmu.
Fabuła opowiada o dwóch kumplach - Tom i Veit mają dosyć NRD i zaraz po upadku Muru Berlińskiego ruszają do USA. Celem ich wyprawy ma być San Francisco (i Golden Gate), ale oczywiście kasy starcza im tylko na lot do NY. Próbują więc różnych sposobów na zdobycie kasy i posuwanie się przez Stany w kierunku wschodniego wybrzeża. Czas ich goni, bo dopiero w trakcie podróży Veit wyznaje Tomowi, że tak naprawdę poszukuje ojca, który co roku wysyła mu kartki z życzeniami (chce więc do dnia swoich urodzin dotrzeć do tej poczty).
Trochę dobrej muzyki, ograne dowcipy jak to widzą amerykanów europejczycy i jak mogą ich robić w konia (sprzedawanie kawałków Muru Berlińskiego), bariera językowa i kulturowa (my, byli komuniści z Niemiec) - ot lekka komedia w ubranku kina drogi.

czwartek, 9 czerwca 2011

Deszcz, czyli miłość na budowie

Nawet nudne wydawało by się historie i malo oryginalne filmy ogląda się zupełnie inaczej gdy dotyczą one innej kultury, rejonu świata który mniej znamy. Natychmiast wtedy wszystko ma troszkę inny smak i oglądamy do końca nawet jeżeli są ewidentne dłużyzny. Tak troszkę było z filmem "Deszcz".
Historia mogłaby nawet być ciekawa - oto Iran do którego po roku 89' przed biedą i talibami uciekła duża liczba Afgańczyków. Jednym z nich był Najaf, pracujący podobnie jak wielu rodaków nielegalnie na budowie. Gdy przydarzył mu się wypadek, aby utrzymać rodzinę wysyła do pracy swoje jedyne dziecko. Zastępujący go Rahmat jest raczej słabowity i nie jest w stanie dźwigać ciężarów, kierownik budowy zleca mu dostarczanie zakupów i parzenie herbaty dla robotników. Dotąd tym lekkim zajęciem zajmował się młodziutki Latif, który teraz musi pracować jak inni - z zazdrości więc zaczyna prześladować Rahmata.
Robotnicy zarabaiający grosze, ludzie gorszej kategorii, uzależnieni od Irańczyków i zmuszeni do ciągłego ukrywania się przed pojawiającymi się na budowie kontrolami - oto środowisko w jakim się dzieje akcja filmu.

środa, 8 czerwca 2011

Wyspa tajemnic, czyli zbrodnia i szaleństwo

Kolejna powtórka. I kolejna, którą ogląda sie z przyjemnością mimo, że zagadka już nie jest tak zagadkowa :) (postaram się pisać dla tych co nie oglądali bez spoilerów). Rok 1954 - na wyspę w Zatoce Bostońskiej płynie prom, na którego pokładzie znajduje się nasz bohater - szeryf federalny Teddy Daniels. Dołącza do niego jeszcze drugi policjant Chuck Aule i razem mają poprowadzić dochodzenie w sprawie zaginięcia pacjentki szpitala psychiatrycznego znajdującego sie na wyspie. To specyficzne miesjce - odcięte od świata i pilnowane przez strażników z bronią ostrą - pacjenci, którzy tu trafiają to najabardziej niebezpieczni przestępcy, osoby które dokonały jakiegoś okrutnego morderstwa. 
Śledztwo nie jest proste - kobieta zniknęła z pokoju, który był zamknięty, w oknach były kraty, zostawiła buty, więc nawet nie miała gdzie uciec. Dyrektor szpitala John Cawley nie bardzo jest skłonny udzielać wszystkich infomracji, pacjenci i personel coś ukrywają, policjanci muszą więc próbować dotrzec do prawdy na własną rękę. Na dodatek nad wyspę nadciąga huragan i łączność z resztą świata zostaje zerwana.

wtorek, 7 czerwca 2011

Lincz, czyli psychologia strachu w polskim wydaniu

Polski thriller, opisujący rzeczywiste zdarzenie,  które miało miejsce na terenie Polskiej wsi w warmińsko–mazurskim. Historia o człowieku, który z terroryzował wieś  i jego losach.
Mocny film przełamujący stereotypy i oparty na emocjach. Lincz ukazuje reakcje ludzi, którzy są poddani olbrzymiej presji psychofizycznej. Obraz jest dosyć jednoznaczny w swoim przekazie nie mniej jednak warty polecenia ze względu na grę aktorską, ukazany psychologiczny mechanizm strachu. Pomimo niezawodowego reżysera i jednoznaczności przekazu, jeśli lubicie mocne dosłowne kino, które nie koloryzuje faktów ani nie ubarwia postaw, to polecam. Temat trudny i przewrotny. Główny bohater wspaniale odwzorowany. Wartka akcja filmu  powoduje iż widz po obejrzeniu filmu długo nie może otrząsnąć z emocji. 
notka pisana przez Basię, ja mam film dopiero w planach

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Zapętleni, czyli podejmujemy decyzję o wojnie

No to zaraz po Zaplątanych tytuł bardzo podobny (jakoś naszym tłumaczom brak oryginalności) czy Zapętleni. To brytyjska komedia, ostra satyra na kulisy polityki i sposób podejmowania przez polityków decyzji. Zapętleni w sieć rozgrywek, interesów partyjnych, w wyścig szczurów - koszmar nieustannego napięcia, obserwacji mediów, podgryzania przez konkurencję. Głównymi bohateremi są  Simon Foster, brytyjski minister, oraz jego nowo zatrudniony asystent. Oprócz nich będziemy mogli przyjrzeć się jeszcze całej galerii postaci - np. Malcolm Tucker, buldog premiera, którego zadaniem jest utrzymanie w ryzach i polityków i mediów, amerykański generał Miller, który poglądy ma raczej pacyfistyczne, czy Karen Clark z Departamnetu Stanu USA rywalizująca o pozycję z dążącym do wojny innym politykiem amerykańskim Lintonem Barwickiem. Politykę uprawia się tu nie tyle w gabinetach czy na specjalnych komisjach, ale raczej na korytarzach gdzie walczy się o miejsca w tych komisjach, rozgrywa się różne gierki informacjami, szantażem, znajomościami. itd. A głównym tematem wokół którego skupia się nasza uwaga w filmie jest bliżej nieokreślona internwecja wojsk sprzymieżonych (na Bliskim Wschodzie?).

niedziela, 5 czerwca 2011

Zaplątani, czyli musical, humor i akcja w jednym

Przy okazji świętowania w moim mieście zwykle zawsze znajdą się jakieś darmowe atrakcje dla dzieciaków - w tym roku oprócz różnych zjeżdżalni, trampolin i tym podobnych cudów udało się też trafić na seans filmowy z młodsza córką. Zaplatanych znaliśmy już z kina, ale z przyjemnością oboje odświeżyliśmy sobie jeden z nowszych filmów Disneya (podobno 50-ty film animowany tej wytwórni).
Niby bajka nawiązuje do Roszpunki braci Grimm, ale jak to u disneya w bardzo luźny sposób (może dobrze bo oryginał dość krwawy). Bohaterem obok zagubionej dawno pięknej księżniczki, która mieszka ze złą czarownicą w wysokiej wieży (myśląc, że to jej matka) jest zlodziejaszek Flynn, który trafia do wieży uciekając przed strażą pałacową po kolejnej kradzieży. Dzięki temu w księżniczce pojawia się nadzieja - oto znalazła przewodnika, który w jej 18-ste urodziny spełni jej marzenie i pokaże fruwające po niebie niczym gwiazdy płonące lampiony. Gdy opuszczają wieżę w pościg oprócz różnych osób, którym Flynn podpadł wcześniej, rusza jeszcze czarownica - bez magicznych długich włosów księżniczki nie może ona zachować swej młodości i urody. 

sobota, 4 czerwca 2011

Sprawiedliwość owiec - Leonie Swann, czyli instynkt stadny

Cóż by o tej książce powiedzieć - kampania reklamowa była świetna, powieść była na pierwszych miejscach wszystkich rankingów sprzedaży. "Filozoficzna powieść kryminalna” albo "nowy Folwark zwierzęcy” - oto jakie hasła towarzyszyły temu wydawnictwu. Rzecz jest lekka, ot po prostu kryminał, tyle że z pewnym pomysłem. Głównym bohaterem bowiem i narratorem w powieści jest stado owiec.
Ich pasterz był trochę dziwakiem, odludkiem trzymającym się na uboczu. Całe dnie spędzał w przyczepie i na pastwisku ze swoim stadem (nawet czytał im książki). Akcja powieści zaczyna się gdy owce znajdują swojego pasterza martwego na łące.
– Jeszcze wczoraj był zdrowy – powiedziała Matylda, nerwowo strzygąc uszami.
– To nie ma nic do rzeczy – zauważył Sir Ritchfield, najstarszy tryk w stadzie. – Nie umarł na chorobę. Szpadel to nie choroba.

piątek, 3 czerwca 2011

Vicky Cristina Barcelona, czyli Allen zaprasza do Hiszpanii

Przy okazji tego, że mam teraz sporo pracy na kompie również w domu odświeżam sobie też różne filmy sprzed kilku lat. A, że lubię Woody'ego Allena to jako jedna z pierwszych odświeżanych poszła jego jedna z ostatnich produkcji (ostatnia czeka na swoją kolej). I podobnie jak za pierwszym razem - strasznie mieszane uczucia. Drażni troszkę głos narratora, historia też jest raczej jakaś dziwaczna (trójką erotyczny, ciągłe zamiany partnerek, trudno tu wskazać kogoś ewidentnie szczęśliwego w swoim związku). A mimo wszystko klimat tej historii, jakiś taki mało śpieszny, świetne zdjęcia, muzyka no i oczywiście plenery Hiszpanii, fajnie dobrani aktorzy (szczególnie neurotyczna Penelope Cruz) - to wszystko sprawia, że film oglądamy z przyjemnością.
Gdyby podsumować ten film jednym zdaniem to chyba najtrafniejsze byłoby określenie: o poszukiwaniu prawdziwej miłości. Co nią jest? Czy pragnienie uporządkowania swojego życia, oparcia w kimś do nas podobnym, pożądanie, chęć doświadczenia jakiejś odmiany i szaleństwa, pragnienie tego by być w centrum uwagi itd? Czy wątpliwości, nuda, kłopoty w związku (albo z samym sobą) przekreślają prawdziwe uczucie? Czy uganianie się za ułudą czegoś co wydaje się chwilową fascynacją przyniesie nam szczęście?

czwartek, 2 czerwca 2011

Korporacyjna żywność, czyli wiem co jem

Jak pewnie widać po różnych wcześniej pisanych postach i wyborze filmów, lubię oglądać filmy dokumentalne na równi z fabularnymi. Ale niejednokrotnie przekonuję się, że ich "obiektywność" i konstruowanie przekazu ma w sobie tyle prawdy co i wymyślanie jakiegoś scenariusza. A wszystko po to by pokazując pewne zdjecia i wybierając rozmówców (i okraszając to własnym komentarzem) wpływać na nasze postrzeganie rzeczywistości (to co widzimy mamy traktować jako 100% faktów). Ten film na pewno pokazuje część prawdy i może wstrząsnąć... Kto wie może ktoś nawet zostanie weganinem :) Bo choć film dotyczy ogólnie pewnej industrializacji produkcji żywności, te najbardziej sugestywne fragmenty dotyczą mięsa. ysk zaczął liczyć się dużo bardziej od zdrowia konsumentów czy warunków pracy. Nowoczesne technologie wdrażane w przemyśle spożywczym i zwiększanie wydajności nijak się mają do jakości tego co otrzymujemy. Zwiększona konsumpcja i poszukiwanie oszczędności na żywności skłania producentów do kombinowania - od wymyślania pasz i sposobów hodowli przyspieszających wzrost, stosowania ulepszaczy, chemii, mechanizacji produkcji, zatrudniania nielegalnych imigrantów nieprzygotowanych do takiej pracy. A przykladów takich praktyk w tym filmie jest mnóstwo. Być może część nie jest dla nas niczym nowym, domyślamy się tego, ale część na pewno jest szokująca i trudna w odbiorze.

środa, 1 czerwca 2011

Ślepa góra, czyli człowiek ze wsi szuka żony

Niby nie ma w tym filmie jakiś bardzo okropnych scen przemocy ale mimo to jest to dzieło naprawdę przygnębiające i wstrząsające. Historia opowiedziana została umieszczona w Chinach, w czasach wspólczesnych, a wydawać by się nam mogło, że takie rzeczy w dzisiejszych czasach są już niemożliwe. Oto mloda studentka szukając pracy i zarobku by wspomóc swoich rodziców trafia na ludzi, którzy pod pretekstem zbioru ziół leczniczych wywożą ją do wioski położonej na odludziu, w górach. Tam nagle "organizatorzy" znikają, a ona odurzona jakimś napojem budzi się już bez dokumentów i z przerażeniem słyszy, że została "kupiona" na żonę. Rodzina - czyli starsi rodzice oraz mężczyzna, który twierdzi, że jest teraz jej mężem zapłacili za nią sporą sumę i ani myślą pozwolić jej na opuszczenie wioski.