Pasjonująca, z pewną domieszką sensacji i przygody historia ludzi, którzy ratowali dorobek afrykańskiej cywilizacji przed dżihadystami została już opowiedziana we wcześniej wydanych tytułach, Charlie English jednak wykorzystuje ją, by opowiedzieć nam więcej o samych manuskryptach, które stały w centrum tego zamieszania. To nie tylko próba odtworzenia wydarzeń sprzed kilku lat, pokazanie bohaterstwa tych ludzi, którzy uparli się, że nie pozostawią na pastwę losu skarbów mających setki lat, ale również niezła lekcja na temat historii Afryki. Czarny ląd przez długi czas był dla Europejczyków obszarem kompletnie nieznanym, tajemniczym, budziła masę wyobrażeń, a każda, nawet skromna relacja, jeszcze bardziej rozbudzała wyobraźnię. Rządom chodziło głównie o strefy wpływów, o możliwość handlu i eksploatacji, ale nie brakowało też zapaleńców, dla których liczyła się przede wszystkim wiedza, nowe odkrycia, fascynacja nowymi kulturami. Głos tych, którzy nie tylko zbierali dane, obserwacje, ale i z szacunkiem odnosili się do ludów z jakimi się spotykali, często współcześnie ginął wśród opinii, że chodzi głównie o udowodnienie wyższości Europejczyków i zaspokojenie naszej ciekawości. To jednak właśnie dzięki pierwszym wysłannikom wgłąb Afryki, doceniając ich wkład w pokazanie bogactwa kulturowego tego świata, dziś możemy ze spokojem powiedzieć, że wiele z potocznych przekonań na temat tego kontynentu można włożyć między bajki. Nie da się bowiem zaprzeczyć np. temu, że w pierwszych relacjach można znaleźć już np. informacje o szkołach, uniwersytetach, bibliotekach, tekstach historycznych sięgających w daleką przeszłość, poezji i fascynującej kulturze. "Dzikusi" zadziwiali białych... Może i nie udało się potwierdzić wszystkich mitycznych legend o wielkich skarbach jakie miały znajdować się np. w Timbuktu, ale odkryto bogactwo innego rodzaju.
środa, 27 lutego 2019
wtorek, 26 lutego 2019
Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza - Dominik Szczepański, czyli szukając swojego miejsca
To historia z tych trudnych do uwierzenia i może dlatego tak fascynujących. Wyjście z narkotyków nie jest przecież łatwe, ale gdy ktoś potem porywa się na zadania dostępne jedynie dla nielicznych i odnosi na tym polu sukcesy, to już wyczyn nie lada. Zwłaszcza, że w pogoni za marzeniami bohater nie miał wcale z górki, często był zdany jedynie na siebie, nie dysponował takimi możliwościami jak inne wyprawy na ośmiotysięczniki.
Historia Tomka Mackiewicza spisana przez Dominika Szczepańskiego to opowieść o pragnieniu wolności, braku skrępowania regułami, tęsknocie i uporze w podążaniu do celu. Wiemy, że tu nie ma happy endu, ale mimo wszystko odczuwamy jakiś szacunek dla tego człowieka, który wybrał taką, a nie inną drogę. Stanął na szczycie Nanga Parbat (8125 m n.p.m.) jak jeden z pierwszych zimą, zrealizował swoje marzenie, choć przypłacił to życiem. Lubimy zwycięzców i szczęśliwe zakończenia. Życiorys Tomka to nieustanna walka, z samym sobą, z przeciwnościami, z brakiem finansów, nie raz udowadniał, że nie istnieją dla niego rzeczy nierealne, zadziwiał swoim hartem ducha i wytrzymałością. Zwycięstw tu pewnie tyle samo co porażek, za to nieustanne wstawanie do kolejnych prób, trudno odmówić mu podziwu. Może również dlatego, że w całym tym szaleństwie, uporze, ryzykowaniu życia, wciąż nie zatracił serca, ogromnej życzliwości i otwartości na innych ludzi, szczególnie tych w potrzebie.
poniedziałek, 25 lutego 2019
Jakbyś kamień jadła, czyli człowiek człowiekowi zgotował ten los
Są
książki, których nie lubię czytać. Boję się ich zawartości.
„Jakbyś kamień jadła” Wojciecha Tochmana jest książką z tej
kategorii. Kilkadziesiąt stron, książka-reportaż o konsekwencjach
wojny domowej w byłej Jugosławii (1992-1995), obraz okrucieństwa
jakie ona niesie, przestroga dla tych, którzy bezmyślnie dążą za
ideologią „czystej nacji”, szukania winnego w człowieku innego
koloru skóry, innej religii, w jakikolwiek sposób innego niż my
sami. Książka przerażająca. Powinna być lekturą obowiązkową
dla polityków (szczególnie obecnych, dzielących naród na różne
sorty), dla zwolenników tych organizacji, które mając na ustach:
„Bóg, honor, ojczyzna” tratują kobiety stające na drodze ich
przemarszu, obrażają ludzi innej orientacji seksualnej czy religii
i tych, którzy jawnie temu przyklaskują, gloryfikują, podjudzają.
Teraz odbywa się to jeszcze częściej w słowach, przepychankach,
ale za chwilę…?
niedziela, 24 lutego 2019
Moja Nina, czyli rozkołysane biodra
Najpierw przypominam o spektaklu Tato nie wraca, do którego dopisuję kilka swoich zdań, a potem łapcie notkę o muzodramie "Moja Nina" z piosenkami Niny Simone w wykonaniu Moniki Mariotti. A więc dwa razy teatr WARSawy.
MaGa: Urokliwy wieczór. Lubię takie spektakle. Podane lekko, sugestywnie i mądrze. Nie jestem typem muzycznego fana. Muzyka jest dla mnie dodatkiem do życia. Nie znam się na niej, ale lubię jak mi towarzyszy. Mam swoje ulubione utwory, jak każdy, ale już o wykonawcach wiem niewiele.
R.: Nina Simone, choć w ubiegłym roku znowu było o niej głośno, jej nazwisko wprowadzono do Rock and Roll Hall of Fame, nie jest dziś tak bardzo znana jak kilkadziesiąt lat temu. Jej piosenki i charakterystyczny głos pojawiają się wciąż w różnych filmach na ścieżkach dźwiękowych, ale raczej trudno znaleźć jej nagrania np. w stacjach radiowych. Co by nie mówić, jednak gdy komuś kto ma trochę więcej lat na koncie, puścisz niektóre numery, bez trudu je rozpozna. Nina Simone kojarzona jest z jazzem, ale śpiewała przecież również mieszankę soulu, bluesa, a z wykształcenia była... pianistką. Chciała grać muzykę klasyczną, a potem jej droga wiodła przez podrzędne knajpy i bary, gdzie grała zupełnie inną muzykę i zaczęła śpiewać...
MaGa: Urokliwy wieczór. Lubię takie spektakle. Podane lekko, sugestywnie i mądrze. Nie jestem typem muzycznego fana. Muzyka jest dla mnie dodatkiem do życia. Nie znam się na niej, ale lubię jak mi towarzyszy. Mam swoje ulubione utwory, jak każdy, ale już o wykonawcach wiem niewiele.
R.: Nina Simone, choć w ubiegłym roku znowu było o niej głośno, jej nazwisko wprowadzono do Rock and Roll Hall of Fame, nie jest dziś tak bardzo znana jak kilkadziesiąt lat temu. Jej piosenki i charakterystyczny głos pojawiają się wciąż w różnych filmach na ścieżkach dźwiękowych, ale raczej trudno znaleźć jej nagrania np. w stacjach radiowych. Co by nie mówić, jednak gdy komuś kto ma trochę więcej lat na koncie, puścisz niektóre numery, bez trudu je rozpozna. Nina Simone kojarzona jest z jazzem, ale śpiewała przecież również mieszankę soulu, bluesa, a z wykształcenia była... pianistką. Chciała grać muzykę klasyczną, a potem jej droga wiodła przez podrzędne knajpy i bary, gdzie grała zupełnie inną muzykę i zaczęła śpiewać...
Faworyta, czyli ile kosztuje władza
Dziś w nocy rozdanie Oscarów, pora więc na zabawę w typowanie. Parę rzeczy niestety jeszcze przede mną (np. Kafarnaum dopiero jutro), ale większość widziałem, o paru rzeczach już wspominałem (np. o tym jakim skandalem dla mnie jest nominacja dla Czarnej Pantery albo podwójna nominacja dla Romy).
Co do najlepszego filmu to mam nadzieję, że jednak wygrają walory artystyczne i wygra... Faworyta.
W sumie nagroda dla najlepszej aktorki też powinna trafić do tego filmu, czyli Colman. A może i za drugi plan, tylko dla kogo skoro obie świetne.
Reżyseria? Cholera, trzymam kciuki za Pawlikowskiego, ale pewnie dostanie Cuarón. Aktor - Mortensen dla mnie wygrywa z Malkiem. Scenariusz: Green Book. Nieanglojęzyczny, choć lubię Zimną wojnę, wszystko wskazuje na Kafarnaum. Ale może chociaż za zdjęcia nasza produkcja coś dostanie. Faworyta będzie triumfować, bo powinna również za scenografię, kostiumy... A jak będzie, zobaczymy.
A co mogę napisać o filmie Lanthimosa? Dawno nie widziałem nic tak dobrego, zaskakującego. O ile dotąd jego filmy raczej mnie zaskakiwały w nieprzyjemny sposób, to ten jest wyborny. Aktorsko, scenariuszowo, w ocenie całości i w detalach.
Co do najlepszego filmu to mam nadzieję, że jednak wygrają walory artystyczne i wygra... Faworyta.
W sumie nagroda dla najlepszej aktorki też powinna trafić do tego filmu, czyli Colman. A może i za drugi plan, tylko dla kogo skoro obie świetne.
Reżyseria? Cholera, trzymam kciuki za Pawlikowskiego, ale pewnie dostanie Cuarón. Aktor - Mortensen dla mnie wygrywa z Malkiem. Scenariusz: Green Book. Nieanglojęzyczny, choć lubię Zimną wojnę, wszystko wskazuje na Kafarnaum. Ale może chociaż za zdjęcia nasza produkcja coś dostanie. Faworyta będzie triumfować, bo powinna również za scenografię, kostiumy... A jak będzie, zobaczymy.
A co mogę napisać o filmie Lanthimosa? Dawno nie widziałem nic tak dobrego, zaskakującego. O ile dotąd jego filmy raczej mnie zaskakiwały w nieprzyjemny sposób, to ten jest wyborny. Aktorsko, scenariuszowo, w ocenie całości i w detalach.
sobota, 23 lutego 2019
Dziewczyna we mgle, czyli co się stało z Anną Lou?
Zdecydowanie za rzadko sięga się u nas po kryminały, by je potem ekranizować. Cholercia, nawet Włosi pokazują, że warto to robić. Trochę zmylił mnie na ekranie Jean Reno i początkowo myślałem, że to film francuski, ale nie - choć to północne Włochy, nie ma słońca, plaż, czy nawet Rzymu, ale niewielka, górska społeczność, ale to jednak Italia. Nie znam książek Donato Carrisi, być może trzeba się będzie rozejrzeć, bo punkt wyjściowy tej historii, jest naprawdę ciekawy.
piątek, 22 lutego 2019
Dom jętki - James Hazel, czyli zabawa w Boga
W tv drugi, zaskakujący sezon Mr. Mercedes i Dziewczyna we mgle, jak
widać więc cały czas siedzę w klimatach kryminalnych. No co ja na to
poradzę, że lubię.
Zarówno filmowo, jak i literacko.
Tym razem podrzucam Wam tytuł od Wydawnictwa Filia, niby debiut, ale naprawdę niezły i zdaje się otwiera się tym samym jakiś cykl z tym bohaterem - byłym detektywem, obecnie prawnikiem, który ma dość specyficzne podejście do prowadzonych przez siebie spraw. Zresztą, powiedzmy otwarcie, życie też ma mało przystające do schematów. Cóż, mając brata, który jest seryjnym mordercą, samemu mając duże problemy z psychiką, jakieś jazdy z rozdwojeniem jaźni, trudno wpasować się w tłum, prawda?
James Hazel snuje kryminalną intrygę współczesną, a jednocześnie odkrywa przed nami ciekawy wątek z historii, czyli fakt iż alianci po drugiej wojnie światowej wcale nie zawsze spieszyli się z karaniem np. hitlerowskich lekarzy zwyrodnialców, eksperymentujących na ludziach, ale chętnie zbierali ich doświadczenia... Nie wiadomo nigdy co się kiedy przyda, prawda?
Zarówno filmowo, jak i literacko.
Tym razem podrzucam Wam tytuł od Wydawnictwa Filia, niby debiut, ale naprawdę niezły i zdaje się otwiera się tym samym jakiś cykl z tym bohaterem - byłym detektywem, obecnie prawnikiem, który ma dość specyficzne podejście do prowadzonych przez siebie spraw. Zresztą, powiedzmy otwarcie, życie też ma mało przystające do schematów. Cóż, mając brata, który jest seryjnym mordercą, samemu mając duże problemy z psychiką, jakieś jazdy z rozdwojeniem jaźni, trudno wpasować się w tłum, prawda?
James Hazel snuje kryminalną intrygę współczesną, a jednocześnie odkrywa przed nami ciekawy wątek z historii, czyli fakt iż alianci po drugiej wojnie światowej wcale nie zawsze spieszyli się z karaniem np. hitlerowskich lekarzy zwyrodnialców, eksperymentujących na ludziach, ale chętnie zbierali ich doświadczenia... Nie wiadomo nigdy co się kiedy przyda, prawda?
Kroniki portowe, czyli zacząć od początku
Coraz częściej łapię się na tym, że powieści Annie Proulx, które gdzie tam wpadały mi w ręce, a ja je wypuszczałem albo odkładałem na później, teraz bardzo chciałbym mieć szybko pod ręką. Skoro ekranizacje tak dobrze wypadają, mają tak dużo klimatu i ciekawych portretów psychologicznych, to książki muszą być jeszcze lepsze, prawda?
Kroniki portowe potwierdzają mi tą regułę. W dodatku ta obsada! W drugim planie Pete Postlethwaite, Cate Blanchett, Julianne Moore, a na pierwszym świetny Kevin Spacey i jak zwykle nie do przebicia Judi Dench. Warto przejść przez pierwsze minuty filmu, choć bohater może strasznie nas wkurzać swoim rozmemłaniem i nieporadnością. Jest tak mało zaradny, że można mu wmówić prawie wszystko... Jak kocha to bezwarunkowo. A śmierć żony jeszcze bardziej sprawia, że traci radość i sens życia. Może dlatego tak łatwo poddaje się absurdalnej przecież propozycji, by przeprowadzić się na północ, do Nowej Fundlandii, tylko dlatego, że ciągnie go tam ciotka.
Kroniki portowe potwierdzają mi tą regułę. W dodatku ta obsada! W drugim planie Pete Postlethwaite, Cate Blanchett, Julianne Moore, a na pierwszym świetny Kevin Spacey i jak zwykle nie do przebicia Judi Dench. Warto przejść przez pierwsze minuty filmu, choć bohater może strasznie nas wkurzać swoim rozmemłaniem i nieporadnością. Jest tak mało zaradny, że można mu wmówić prawie wszystko... Jak kocha to bezwarunkowo. A śmierć żony jeszcze bardziej sprawia, że traci radość i sens życia. Może dlatego tak łatwo poddaje się absurdalnej przecież propozycji, by przeprowadzić się na północ, do Nowej Fundlandii, tylko dlatego, że ciągnie go tam ciotka.
czwartek, 21 lutego 2019
Wzgórze psów - Jakub Żulczyk, czyli wciąga jak czarna dziura
No ładnie, u mnie ta książka przeleżała masę czasu na stosie, niedawno zacząłem ją czytać w e-wersji, bo to jednak spora cegła do noszenia, a tymczasem zachęciłem do lektury M. i nie dość, że łyknęła, że jest zachwycona, to mówi, że musi coś napisać "bo ją rozsadzi". Łapcie.
A ja dopiero po kilku miesiącach dopisuję coś od siebie.
A ja dopiero po kilku miesiącach dopisuję coś od siebie.
Lubię
Żulczyka, lubię jego sposób prowadzenia narracji, swoisty rytm
jego prozy, lubię soczystość wypowiedzi i pełnokrwistych
bohaterów (choć zazwyczaj mają w sobie mrok i nie są grzecznymi
ludźmi).
„Wzgórze
psów” mnie nie zawiodło, choć wiele opinii będzie negowało
moją. Wręcz przeciwnie im bliżej końca tym bardziej było mi żal,
że już za trochę rozstanę się z tą powieścią. Ta książka
będzie budzić różne emocje, będzie budzić kontrowersje. Jednych
zachwyci, innych oburzy, ale chyba nikogo nie pozostawi obojętnym.
Książka reklamowana jako thriller dla mnie jest raczej powieścią
obyczajową z wątkiem kryminalnym w tle.
wtorek, 19 lutego 2019
Coś za mną chodzi, czyli jeżeli przegapiliście...
Kilka dni temu pisałem o horrorach kręcąc nosem, to teraz dla odmiany coś co mam wrażenie trochę wniosło świeżości do gatunku. Produkcja Davida Roberta Mitchella pokazuje, że niewielkim kosztem można zrobić coś klimatycznego, co budzi autentyczny niepokój. Zamiast dosłowności, raczej tajemnica. Niby cytowanie klasyków i czerpanie z tego co zrobiono wcześniej, ale robienie tego na własny sposób. Ten film zaskakuje i choć nie brakuje w nim idiotyzmów, jakie znamy z innych horrorów (jak się pozbyć zagrożenia...), zapamiętujemy raczej te sceny gdy czekamy na nadchodzące zagrożenie, a nie te gdy musimy się zmierzyć. Czym ono jest? Ano to jest właśnie najzabawniejsze, że nikt tego do końca nie wie. Klątwa, którą przekazujesz kolejnej osobie polega na tym, że coś za tobą chodzi. To coś budzi lęk, nie da się przed tym uciec, może uczynić krzywdę, a jedyny sposób na to, by spokojnie móc funkcjonować to...
poniedziałek, 18 lutego 2019
Vaiana. Skarb Oceanu, czyli ja Wam pokażę
Disney od dawna zgodnie z trendami stawia na mocne bohaterki (ale przyznacie, że teraz w filmach brakuje postaci dla chłopców?), które chcą same zawalczyć o swój los. To już nie bajki o miłości, ale raczej historie o poszukiwaniu własnej drogi i zdobywaniu pewności siebie - tak się składa, że głównie o młodych kobietach.
I oto nadrabiam zaległości z kolejną bohaterką. Vaiana, córka wodza polinezyjskiej wysepki, mogłaby żyć jak księżniczka, ale ona od maleńkości czuła zew jakiejś większej przygody, czasem ryzykując życie, a potem burę od taty. Wsłuchana w dawne legendy i przejęta tym jak powoli zmienia się życie na wyspie, chce wyruszyć w podróż, by odwrócić klątwę, jaka podobno ciąży nad ludźmi (czy tylko ja dostrzegam tu wątku ekologicznej katastrofy i nawoływania do otrzeźwienia?). By to uczynić musi odnaleźć półboga Maui i przekonać go do tego, by zwrócił coś co kiedyś ukradł.
I oto nadrabiam zaległości z kolejną bohaterką. Vaiana, córka wodza polinezyjskiej wysepki, mogłaby żyć jak księżniczka, ale ona od maleńkości czuła zew jakiejś większej przygody, czasem ryzykując życie, a potem burę od taty. Wsłuchana w dawne legendy i przejęta tym jak powoli zmienia się życie na wyspie, chce wyruszyć w podróż, by odwrócić klątwę, jaka podobno ciąży nad ludźmi (czy tylko ja dostrzegam tu wątku ekologicznej katastrofy i nawoływania do otrzeźwienia?). By to uczynić musi odnaleźć półboga Maui i przekonać go do tego, by zwrócił coś co kiedyś ukradł.
niedziela, 17 lutego 2019
Cezik - Ambiwalnięty, czyli już nie tylko w Internecie
Dziś kolejna nasza akcja wymiany książek w Piastowie, ale notka nie książkowa, tylko muzyczna :)
Kto kojarzy Cezika? Tak, tego faceta, który podbijał internet swoimi przeróbkami muzycznymi. Oto jest płyta! Facet powraca, ale już trochę jakby dojrzalszy - mąż, ojciec, pochłonięty obowiązkami. To nie znaczy jednak, że stracił poczucie humoru i pazur do tego, by opisywać rzeczywistość, nadal to robi i choć jest w tym sporo refleksyjności, szczerości, to i nie brak dużej dawki ironii (i autoironii). Na pewno jest dojrzalszy muzycznie - wspiera go profesjonalny zespół muzyków i dużo tu fajnego jazzowego bujania. Łączy więc swoje teksty, śpiewane czasem trochę w stylu wygłupu, z muzyką która być może mogłaby stanowić tło dla dużo poważniejszych projektów. Ale powiedzcie sami słuchając jego miłosnego wyznania "W miarę", czy nie ma w sobie uroku?
sobota, 16 lutego 2019
Noc horrorów, czyli Zakon św. Agaty i Prodigy - Opętany
Nocny maraton filmowy z horrorami dla naszej paczki to ostatnio raczej okazja do wygłupów i integracji niż do przeżywania strachu, ale jakoś lubimy te wypady i wciąż mamy nadzieję, że trafimy kiedyś na naprawdę dobry horror.
Tym razem niestety po raz kolejny wychodziliśmy rozgoryczeni. Nie wiem czy to jest kwestia tego, że niewiele jest dobrych horrorów, czy też takie oni wybierają do maratonów. Zakon św. Agaty funduje nam trochę przemocy, psychologicznie też jest ciekawy, natomiast jego przewidywalność odbiera całą przyjemność. Prodigy podobał nam się bardziej, ale chyba tylko dlatego, że miał kilka całkiem sensownych scen do podskoczenia, niby ogranych lecz i tak satysfakcjonujących.
Spisek scenarzystów - Wojciech Nerkowski, czyli widz by tego nie kupił
Po maratonie nocnym z horrorami długo pewnie będę dochodził do siebie, bo odespać za bardzo nie ma jak. A jutro jeszcze wymianka książkowa... Coś za szybko te weekendy mijają.
Zajmijmy się jednak na szybko zaległościami książkowymi - kolejny autor, z którym się zapoznałem w roku ubiegłym i powoli nadrabiam zaległości (właśnie ukazuje się trzecia część serii). Zacząłem od drugiej, to czas na pierwszą.
Mam wrażenie, że trochę inną, mniej tu humoru (choćby podrywy Kuby jego gejowski radar), mniej wewnętrznych dylematów Sylwii, za to trochę więcej sekretów świata producenckiego. Oboje bohaterowie są scenarzystami serialu kryminalnego, który niestety nie przyciągnął spodziewanej widowni i powoli gaśnie. Czego jednak nie da się zmienić plotką i sensacją... Gdy z planu filmowego giną dwie osoby, ich produkcja znowu jest na ustach wszystkich i teraz trzeba się napocić nad tym, by to co mieli zamiar kończyć, z powrotem rozpisać na kolejne odcinki.
Jak tu poradzić sobie ze śmiercią aktorki, w dodatku taką, która w realu jako żywo przypomina to co napisali w swoim scenariuszu? Morderca odtwarzając te detale pokazał, że jest blisko planu, ma dostęp do sekretów nie znanych widzom, teoretycznie grono podejrzanych jest dość wąskie. Policja jednak nie chce słuchać Leśniewskich, a oni mają aż za wiele tropów: w tym środowisku ciężko wskazać kogoś kto byłby lubiany przez wszystkich i nikt nie miałby wobec niego jakichś urazów, czy pretensji, które mogłyby służyć jako motyw do morderstwa.
piątek, 15 lutego 2019
Chyłka. Zaginięcie, czyli powietrze zeszło...
Wczoraj zwiedzanie Muzeum Polskiej Wódki i rajd po Pradze, a dziś noc z horrorami, więc z notkami trzeba się spieszyć. Na początek bohaterka, która z piciem mocno się kojarzy. Nawet trochę narzekałem przy pisaniu o kolejnych tomach na ten temat. W tym roku może nadrobię zaległości z Chyłką, ale póki co - serial. Dość odważna decyzja, by wypuścić go jedynie w serwisie VOD, pewnie w telewizji za jakiś czas i tak się pojawi, jednak jak na premierę to chyba średni pomysł. A może po prostu obawiano się reakcji? Niestety bowiem mocno wali po oczach znany nam z tvn sposób robienia filmów - dużo istotniejsze od dobrych dialogów i dopracowania scenariusza są ładne widoczki z drona, jakieś ładne plenerki i dłuuugie zbliżenia np. na znaczek samochodu, który w ramach umowy podrzucił na plan producent. Product placement powinien być w kryminałach zakazany, a przynajmniej nie powinno się tego robić tak nachalnie. Kto czytał książkę, ten raczej będzie rozczarowany. I nie chodzi o zmiany w kolejności spraw (Zaginięcie było drugą).
środa, 13 lutego 2019
Kod Kathariny - Jørn Lier Horst, czyli coś nie daje spokoju
Jedenaście już razy towarzyszyłem Williamowi Wistingowi w jego śledztwach, nic więc dziwnego, że przy kolejnym tomie trafił on błyskawicznie na moją e-półkę i mimo stosów do czytania, natychmiast się za niego zabrałem. Jego powieści łyka się błyskawicznie, choć przecież nie ma w nich jakiejś szybkiej akcji, chodzi raczej o umiejętność wciągnięcia czytelnika w śledztwo. Gdy się to uda, nawet fakt iż my już domyślamy się rozwiązania, nie psuje przyjemności, dalej towarzyszymy śledczym, trzymając za nich kciuki.
Horst pokazuje dochodzenie jako proces dość mozolny, w którym sporo jest zbierania danych, a potem ślęczenia nad nimi godzinami, by wyłuskać z nich to jakiś drobiazg, który pozwoli na złapanie jakiegoś tropu.
wtorek, 12 lutego 2019
Hollywood, czyli zło które fascynuje
MaGa:
Wielowątkowa, trochę surrealistyczna opowieść o
odwiecznej syntezie dobra i zła w człowieku, o tworzeniu współczesnych
herosów, o kondycji współczesnego świata. I trudna do interpretacji, bo każdy
widz może rozłożyć sobie akcenty w dowolny sposób.
R: Zgadzam
się. Dla kogoś ważniejsza może się tu okazać krytyka popkulturowego chłamu,
którym karmi się teraz już prawie cały świat, pełnego przemocy, erotyki i choć
nie niosącego ze sobą wiele treści, kreującego mody i gusta. Kto szybciej,
więcej, ostrzej, bardziej widowiskowo. Ale te przytyki do samego Hollywood nie
powinny nam przysłonić rzeczy dużo bardziej uniwersalnych, które skrywają
historie poszczególnych postaci. Oni są częścią fabryki snów, a również pokazują w nich widzimy odbicie problemów wielu pokoleń wierzących w jakiś wyimaginowany szczyt, na który muszą się wdrapać.
W dodatku przewrotnie jeszcze reżyser gra z nami samą akcją, mieszając fikcję z realnością i w którymś momencie zadajemy sobie pytania o to ile prawdy było w scenariuszu filmu, którego kręcenia jesteśmy świadkami.
W dodatku przewrotnie jeszcze reżyser gra z nami samą akcją, mieszając fikcję z realnością i w którymś momencie zadajemy sobie pytania o to ile prawdy było w scenariuszu filmu, którego kręcenia jesteśmy świadkami.
MaGa: I nie
wiemy tak do końca, czy to bohater filmowy czy rzeczywisty. Od czasów
plemiennych po czasy współczesne społeczności opowiadają sobie historie o
istotach ponadprzeciętnych. Kiedyś nazywano je bóstwami, obecnie herosami. I
niemal zawsze znalazł się ktoś, kto chciał się zmierzyć z mitem, doświadczyć
bycia bóstwem. Ale żeby dotrzeć na szczyt rzadko trafia się tam czyniąc dobro i
doświadczając go. A w czasach współczesnych prędzej herosem zostaje bohater
filmowy niż np. mądry naukowiec.
poniedziałek, 11 lutego 2019
Green Book, czyli wykorzystać szansę
Green Book już w kinach i zewsząd słychać zachwyty. Rzadko kiedy zdarza się taka zgodność widzów i krytyków. W tym przypadku udało się połączyć ciekawą historię, ważny temat, ze świetną grą aktorską i szczyptą humoru, a w efekcie dostajemy film, który może się podobać. Nad trudniejszymi kwestiami się prześlizguje (np. homoseksualizm), z innymi rozprawia się zdecydowanie (rasistowskie poglądy muszą być pokazane jednoznacznie), a bijące z niego ciepło i dawka optymizmu (przyjaźń pokonuje wszelkie bariery) sprawiają, że mimo iż nie jest to typowa komedia, wychodzimy z kina uśmiechnięci i życzliwie nastawieni do świata.
Jeżeli pamiętacie "Nietykalnych" to schemat jest podobny - przypadkowe spotkanie, różne światy i charaktery, z czasem jednak obaj bohaterowie otwierają się na siebie, zaczynają się zmieniać.
Jeżeli pamiętacie "Nietykalnych" to schemat jest podobny - przypadkowe spotkanie, różne światy i charaktery, z czasem jednak obaj bohaterowie otwierają się na siebie, zaczynają się zmieniać.
Bolidy, czyli kupuj, ścigaj się i obstawiaj
Wczoraj nasz lokalny klub planszówkowy świętował drugie urodziny, z tej okazji zrobiliśmy maraton ponad 8 godzin grania i choć dziś padałem na noc, już myślę o tym kiedy powtórzyć takie dłuższe spotkanie. Nie kameralne, gdzie skład jest ten sam i zwykle siadamy do 2, maks do 3 gier, ale właśnie takie gdzie wybieramy sponad 120 gier, składy ustalane są ad hoc, poznajemy nowych ludzi. Wczoraj wpadło ponad 80 osób! Głośno, ale za to jaka atmosfera!
Jedną z gierek, która mnie zauroczyła (i nie tylko dlatego, że wygrałem dwa razy) są Bolidy od firmy 2 Pionki. Już sam wygląda bardzo mi przypasował - te plastikowe wyścigówki, prosta plansza, zero jakichś wypasionych kart i dodatków... Przecież to jak żywo przypomina gry z lat 80, gdy siadały do nich (np. na wczasach całe rodziny). Nieskomplikowane, a dające frajdę. Nie wiem czy po jakimś czasie bym się nie znudził, ale szybkie tłumaczenie zasad i rozgrywka (powiedzmy maks. 30 minut) to szansa na to, że mogłaby lądować niejeden raz na stole.
Jedną z gierek, która mnie zauroczyła (i nie tylko dlatego, że wygrałem dwa razy) są Bolidy od firmy 2 Pionki. Już sam wygląda bardzo mi przypasował - te plastikowe wyścigówki, prosta plansza, zero jakichś wypasionych kart i dodatków... Przecież to jak żywo przypomina gry z lat 80, gdy siadały do nich (np. na wczasach całe rodziny). Nieskomplikowane, a dające frajdę. Nie wiem czy po jakimś czasie bym się nie znudził, ale szybkie tłumaczenie zasad i rozgrywka (powiedzmy maks. 30 minut) to szansa na to, że mogłaby lądować niejeden raz na stole.
niedziela, 10 lutego 2019
Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego Bogusława Schaeffera w wykonaniu Jana Peszka, czyli Scena Mistrzów
Na scenie Akademii Teatralnej od czasu do czasu można obejrzeć rzeczy już dziś prawie nie do obejrzenia. Scena Mistrzów to okazja by dotknąć dzieł kultowych, zobaczyć aktorów, którzy dziś częściej wykładają niż sami systematycznie występują. Jak choćby Jan Peszek. Grany przez niego "Scenariusz" ma już ponad 40 lat... Czy wciąż zachwyca? Poczytajcie recenzję M. A ja za miesiąc wybieram się tam na "Belfra". Podobno są jeszcze bilety. Spotkamy się?
„Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego” Bogusława Schaeffera w wykonaniu Jana Peszka.
Na scenę wchodzi Jan Peszek i zaczyna się dziać. Prowadzi niby wykład na temat socjologicznych problemów nowej muzyki - a jednocześnie tworzy na scenie wydarzenie artystyczne, mające swoją dramaturgię, logiczną (momentami filozoficzną) narrację, łączy akcję z przedmiotami (specjalnie do tego przygotowanymi), wytwarzającymi dźwięki. Wszystkie zgromadzone na scenie przedmioty, niby proste, ale symboliczne, w rękach Mistrza nabierają znaczenia, a on gra na nich jak na instrumentach.
Gdzie jest prezydent, czyli flaga na maszt
A mówiły jaskółki, że nie ma co przejmować się reklamą typu: Książka, o której mówi cały świat. Największa sensacja 2018 roku.
Ciekawość jednak wzięła górę. Może dlatego, że Pattersona czytałem do tej pory chyba jedynie raz i to dawno temu. A tu jeszcze na spółę z byłym prezydentem? Ciekawy byłoby poznać detale takiej współpracy, czyli kto za co odpowiadał. Mogę się jedynie domyślać, że wszystkie idealizujące głównego bohatera (prezydenta USA) kawałki i program wyborczy na koniec, to dzieło Clintona. Może jeszcze struktura różnych ciał doradczych i funkcjonowania w sytuacji zagrożenia? Bo za fabułę odpowiada już na pewno rzemieślnik, który się na tym zna. Nie zabraknie więc strzelaniny, terrorystów, bohaterskich agentów ochrony, mądrego przywódcy, który potrafi stanąć oko w oko z zagrożeniem, napięcia, ofiar i ratowania kraju na ostatnią chwilę przed wielkim zagrożeniem. Nawet dla Wielkiego Brata znajdzie się miejsce. Powiedziałbym, że nic nowego. Kto czytywał w młodości mistrzów sensacji i politycznych thrillerów pewnie powie, że to przeciętniak. No może jedynie zagrożenie wiszące na Stanami jest trochę innego rodzaju. Ale ten pomysł też nie jest nowy - chyba nawet w ubiegłym roku mieliśmy podobne rozwiązanie u któregoś z Europejczyków.
Ciekawość jednak wzięła górę. Może dlatego, że Pattersona czytałem do tej pory chyba jedynie raz i to dawno temu. A tu jeszcze na spółę z byłym prezydentem? Ciekawy byłoby poznać detale takiej współpracy, czyli kto za co odpowiadał. Mogę się jedynie domyślać, że wszystkie idealizujące głównego bohatera (prezydenta USA) kawałki i program wyborczy na koniec, to dzieło Clintona. Może jeszcze struktura różnych ciał doradczych i funkcjonowania w sytuacji zagrożenia? Bo za fabułę odpowiada już na pewno rzemieślnik, który się na tym zna. Nie zabraknie więc strzelaniny, terrorystów, bohaterskich agentów ochrony, mądrego przywódcy, który potrafi stanąć oko w oko z zagrożeniem, napięcia, ofiar i ratowania kraju na ostatnią chwilę przed wielkim zagrożeniem. Nawet dla Wielkiego Brata znajdzie się miejsce. Powiedziałbym, że nic nowego. Kto czytywał w młodości mistrzów sensacji i politycznych thrillerów pewnie powie, że to przeciętniak. No może jedynie zagrożenie wiszące na Stanami jest trochę innego rodzaju. Ale ten pomysł też nie jest nowy - chyba nawet w ubiegłym roku mieliśmy podobne rozwiązanie u któregoś z Europejczyków.
czwartek, 7 lutego 2019
Wszyscy wiedzą, czyli inne tło, podobne problemy
Premiera kinowa za tydzień, nie ma co więc odkładać pisania o nowym filmie Asghara Farhadiego. Dwukrotny zdobywca Oscara ma swój własny styl, potrafi wyciągnąć bardzo wiele psychologicznej głębi i dramatyzmu nawet z pozornie prostej sytuacji. Tym razem funduje jednak widzom pewne zaskoczenie, może nie samym scenariuszem i sposobem narracji, ale tłem w jakim osadza swoją historię. Znowu interesuje go rodzina, relacje między poszczególnymi członkami, postanowił jednak umieścić swój film w obszarze kultury hiszpańskojęzycznej, w trochę innej mentalności niż to co widzieliśmy dotąd w jego obrazach. Mimo plenerów, zatrudnienia charakterystycznej (i ciekawej) obsady, nie proponuje jednak nic nowego. Ba, nawet powiedziałbym, że "Wszyscy wiedzą" wypadają na tle jego poprzednich dzieł dość blado.
środa, 6 lutego 2019
Kwiat jabłoni - niemożliwe, czyli radosne "dzień dobry"
Niby słucham sporo rzeczy muzycznych nie tylko w radiu, ale i w sieci, a płyt prawie w ostatnich latach nie kupuję, teoretycznie powinienem być na bieżąco. Tylko teoretycznie jednak, bo nowi artyści pojawiają się tak szybko (a wielu przelotnie), że trudno nadążyć za tym co najbardziej "na topie". Ze wstydem więc przyznaję się, że nazwa "Kwiat jabłoni" kojarzyła się raczej z piosenką o jabolu (m.in. śpiewał to Kuba Sienkiewicz), a nie z zespołem. Tym czasem oto jeden z projektów, którego życie w rzeczywistości wirtualnej (kilka milionów odsłon klipu) przekłada się na naszych oczach na chwalony debiut płytowy i zapowiadaną trasę koncertową, która świetnie się sprzedaje.
I niby dla takiego ramola jak ja nie ma w tej muzyce zaskoczenia, to dla pokolenia 20 czy 30 latków, jest to pewnie coś świeżego, tak odmiennego od elektroniki, gitarowego grania, które przeważa na naszym rynku. Rodzeństwo Sienkiewiczów stawia na melodyjność i proste aranżacje - proste ale wcale nie surowe. Jest w tych kawałkach jakaś radość, folkowa lekkość... I choć teksty są momentami poważniejsze, zaśpiewane są nie jakoś depresyjnie, ale bardziej w klimacie dobrych artystów kabaretowych (z czasów gdy jeszcze kabaret nie był tak głupawy). Ostatnio na podobnych rozwiązaniach wygrały popularność Domowe Melodie.
I niby dla takiego ramola jak ja nie ma w tej muzyce zaskoczenia, to dla pokolenia 20 czy 30 latków, jest to pewnie coś świeżego, tak odmiennego od elektroniki, gitarowego grania, które przeważa na naszym rynku. Rodzeństwo Sienkiewiczów stawia na melodyjność i proste aranżacje - proste ale wcale nie surowe. Jest w tych kawałkach jakaś radość, folkowa lekkość... I choć teksty są momentami poważniejsze, zaśpiewane są nie jakoś depresyjnie, ale bardziej w klimacie dobrych artystów kabaretowych (z czasów gdy jeszcze kabaret nie był tak głupawy). Ostatnio na podobnych rozwiązaniach wygrały popularność Domowe Melodie.
wtorek, 5 lutego 2019
A. B. C., czyli kim pan jest naprawdę Poirot?
Herkules Poirot. Detektyw - legenda. Tyle razy powieści Agathy Christie przenoszone były na ekran, że już całkiem sporo mieliśmy wcieleń aktorskich, czasem lepszych, innym razem słabszych. To postać bardzo charakterystyczna, budząca czasem nawet uśmiech, ale nie wolno przekroczyć tej granicy, za którą zostanie już jedynie śmieszność.
I oto mamy kolejny portret Poirot i to w jakim wykonaniu. John Malkovich dokłada do swojego dorobku kolejną ciekawą rolę. Ale jakże inny to obraz od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Starszy już pan, o którym już trochę zapomniano, policjanci z nim współpracujący do tej pory odchodzą na emeryturę, nikt nie prosi o pomoc, pozostają wspomnienia, cienie dawnej sławy... i demony przeszłości, o których nie potrafi zapomnieć.
Niezbyt dokładnie pamiętam powieść, ale mam wrażenie, że tym razem BBC mocno poszalało z materiałem wyjściowym. Oczywiście nie żądam, by zawsze podchodzić do wszystkiego na kolanach, ale jakaś spójność z innymi historiami o tym bohaterze by się przydała.
I oto mamy kolejny portret Poirot i to w jakim wykonaniu. John Malkovich dokłada do swojego dorobku kolejną ciekawą rolę. Ale jakże inny to obraz od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Starszy już pan, o którym już trochę zapomniano, policjanci z nim współpracujący do tej pory odchodzą na emeryturę, nikt nie prosi o pomoc, pozostają wspomnienia, cienie dawnej sławy... i demony przeszłości, o których nie potrafi zapomnieć.
Niezbyt dokładnie pamiętam powieść, ale mam wrażenie, że tym razem BBC mocno poszalało z materiałem wyjściowym. Oczywiście nie żądam, by zawsze podchodzić do wszystkiego na kolanach, ale jakaś spójność z innymi historiami o tym bohaterze by się przydała.
poniedziałek, 4 lutego 2019
Nim odleci, czyli ptak zaśpiewa ci pieśń o życiu, bo taka jest jego misja na ziemi …
Dziwny,
wielowątkowy, tajemniczy spektakl Teatru Współczesnego. Nie dla wszystkich. Tu
trzeba wyjątkowego skupienia i uważności żeby wychwytywać niuanse, czas w jakim
odbywa się kolejna scena, doceniać grę świateł, mimikę i gesty aktorów, to jak
i co mówią. W tym spektaklu wszystko jest ważne i ma swoje znaczenie. To tak
jakby rozsypać zdekompletowane puzzle czasowe na podłodze, a każdą postać
spektaklu zamknąć w matrioszce, a potem brać jednego puzzla i postaci z
matrioszek w różnych etapach „rozbierania” i tworzyć z nich scenki z życia
scenicznej rodziny. Jest w tym sposobie snucia opowieści jakiś swoisty urok,
tajemniczość jak również zadziwiająca alternatywność. Autor F. Zeller snuje swoją opowieść z
perspektywy Andre, człowieka z zaburzeniami neurologicznymi (Alzhaimer?),
którego patrzenie na świat i rzeczywistość bywa często upośledzone, mylne, dla
niego samego zadziwiające; jedne rzeczy pamięta, innych nie. Córki, które
przyjeżdżają do domu traktują go z pobłażliwą przychylnością, ale ich utarczki
słowne, wzajemne pretensje balansują miedzy miłością i opiekuńczością a chęcią
pozbycia się kłopotu jakim stał się stary ojciec, zagubiony w chorobie i
starości. Z tego chaosu wyłania się nie tylko przeszłość bohaterów, ale również
ich sposób podejścia do życia, myślenia. Już, już myślimy, że wiemy co któraś
postać myśli lub prezentuje, a nagle autor wprowadza nas na kolejną ścieżkę,
myli nasz tok myślenia i gubimy się… czy to dalej ścieżka czy już koleina. Nie
dziwię się, że starsza pani siedząca za mną w pewnej chwili wyszeptała: to on
żyje czy umarł 😊.
niedziela, 3 lutego 2019
Śmierć Komandora. Metafora się zmienia - Haruki Murakami, czyli nie do końca to czego się spodziewasz
Pisząc o pierwszym
tomie tej powieści już miałem kłopot, by ją jakoś scharakteryzować,
choćby gatunkowo. Murakami jest niepowtarzalny. I nawet jeżeli dla tych,
którzy znają jego powieści, wciąż krąży wokół podobnych schematów, to
za każdym razem ta mieszanka zwyczajności i niesamowitości smakuje
równie dobrze. Tak jest i tym razem.
Nie wiem czemu, ale po końcówce poprzedniego tomu i po wejściu w atmosferę drugiego, spodziewałem się nie wiem jakich przerażających wydarzeń. Murakami wcale jednak nie ma ochoty wpisywać się w oczekiwania - bawi się z nami, straszy, budzi ciekawość, otula tajemnicą, a potem proponuje zupełnie inny kierunek w jakim powieść pójdzie. W sumie to może nawet i dobrze? Zwykle horrory rozczarowują finałem, a tak przynajmniej nie brniemy w jakieś idiotyzmy. Ciarki na plecach w pewnym momencie znikają, ale to uczucie wspomina się na pewno fajnie.
Nie wiem czemu, ale po końcówce poprzedniego tomu i po wejściu w atmosferę drugiego, spodziewałem się nie wiem jakich przerażających wydarzeń. Murakami wcale jednak nie ma ochoty wpisywać się w oczekiwania - bawi się z nami, straszy, budzi ciekawość, otula tajemnicą, a potem proponuje zupełnie inny kierunek w jakim powieść pójdzie. W sumie to może nawet i dobrze? Zwykle horrory rozczarowują finałem, a tak przynajmniej nie brniemy w jakieś idiotyzmy. Ciarki na plecach w pewnym momencie znikają, ale to uczucie wspomina się na pewno fajnie.
sobota, 2 lutego 2019
Farba - Wojciech Miłoszewski, czyli political fiction, ale obrazki jakby znajome
Przy tomie pierwszym cyklu, czyli "Inwazji" marudziłem strasznie, jakaś tam jednak ciekawość ciągu dalszego we mnie była, pobiegłem więc tym razem do biblioteki, żeby już nie marudzić, że przepłaciłem.
I wiecie co? Myślę, że jest lepiej niż w debiucie. Zawartość "Farby" przypomina mi trochę styl Ciszewskiego, czyli całkiem sporo się dzieje, w różnych lokacjach, z różnymi bohaterami, a potem ich drogi prędzej czy później się przecinają. Mniej jest scen, w których seks lub przemoc byłyby opisywane z taką lubością w szczeniacki i drażniący sposób (pisałem o tym przy pierwszym tomie), nie ma wyzłośliwiania się nad rządem (ale scenki ze świata z różnych najważniejszych gabinetów nadal trochę odstają poziomem od całości, więcej w nich humoru i mrugania okiem). Śledzimy losy postaci, które poznaliśmy już w pierwszym tomie, ale w innej rzeczywistości. Polska jest pod rosyjską okupacją, choć teoretycznie jest niepodległym państwem o znajomej nazwie PRL, świat ma to głęboko w dupie, licząc na to, że Rosja w ten sposób zaspokoiła swoje imperialne apetyty. A Polacy?
I wiecie co? Myślę, że jest lepiej niż w debiucie. Zawartość "Farby" przypomina mi trochę styl Ciszewskiego, czyli całkiem sporo się dzieje, w różnych lokacjach, z różnymi bohaterami, a potem ich drogi prędzej czy później się przecinają. Mniej jest scen, w których seks lub przemoc byłyby opisywane z taką lubością w szczeniacki i drażniący sposób (pisałem o tym przy pierwszym tomie), nie ma wyzłośliwiania się nad rządem (ale scenki ze świata z różnych najważniejszych gabinetów nadal trochę odstają poziomem od całości, więcej w nich humoru i mrugania okiem). Śledzimy losy postaci, które poznaliśmy już w pierwszym tomie, ale w innej rzeczywistości. Polska jest pod rosyjską okupacją, choć teoretycznie jest niepodległym państwem o znajomej nazwie PRL, świat ma to głęboko w dupie, licząc na to, że Rosja w ten sposób zaspokoiła swoje imperialne apetyty. A Polacy?
Obława, czyli i tak cię dorwiemy
Początek lutego, więc może parę zdań o tym co na tapecie zamiast podsumowania pierwszego miesiąca. Cztery książki czekają na wpis, kolejne sześć w czytaniu. Najszybciej idzie mi jak zwykle Horst, a przyspieszam bo przecież mam dużą chrapkę na nowego Cormorana Strike'a.
Jakoś w styczniu przypomniała sobie o mnie Agora i bombarduje mnie mailami, ale niestety nie z książkami, tylko z muzyką. Zobaczę co mi podejdzie. Ostatnimi czasy jakoś niewiele mam przestrzeni żeby w spokoju wysłuchać płyty w całości.
Wysyp teatrów w tym tygodniu, recenzje więc pewnie w przyszłym.
A filmowo? Dużo dobrego zgromadzonego "na później", a teraz tylko wyglądać jakiegoś tygodnia luźniejszego. Serialowo duże opóźnienia - m.in. Chyłka na tapecie, zaczynam też Poirot z Malkovichem. A dziś o "Obławie" (Manhunt) - raptem trzy odcinki i może nie trzyma w napięciu jak inne seriale kryminalne, ogląda się go jednak sympatycznie.
Jakoś w styczniu przypomniała sobie o mnie Agora i bombarduje mnie mailami, ale niestety nie z książkami, tylko z muzyką. Zobaczę co mi podejdzie. Ostatnimi czasy jakoś niewiele mam przestrzeni żeby w spokoju wysłuchać płyty w całości.
Wysyp teatrów w tym tygodniu, recenzje więc pewnie w przyszłym.
A filmowo? Dużo dobrego zgromadzonego "na później", a teraz tylko wyglądać jakiegoś tygodnia luźniejszego. Serialowo duże opóźnienia - m.in. Chyłka na tapecie, zaczynam też Poirot z Malkovichem. A dziś o "Obławie" (Manhunt) - raptem trzy odcinki i może nie trzyma w napięciu jak inne seriale kryminalne, ogląda się go jednak sympatycznie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)