Remigiusz Mróz. Facet, o którym chodzą już plotki, że tylko firmuje swoje książki, a ktoś inny je za niego pisze, z taką prędkością je wydaje. Autor bestsellerów. W dodatku nie ograniczający się do jednego gatunku. Ale wiecie co? Gdyby każda jego książka była dobra (bo nie ukrywam, że Parabellum, pierwsze Chyłki i sprawy Forsta mi się podobały), pewnie bym naprawdę podejrzewał, że za tym stoi cały sztab ludzi. Zbyt wiele ma jednak na swoim koncie zwyczajnych gniotów, czuć zmęczenie materiału i ciągnięcie serii na siłę, chyba jednak nie jest więc żadnym geniuszem, ani produktem PR-owym, tylko rzemieślnikiem jak choćby Pilipiuk, który gromadzi cały czas jakieś pomysły, a potem kleci z nich fabuły. Czasem mu wyjdzie, czasem nie. Jak jest dobry redaktor to pewnie jeszcze to wychwyci, ale chyba wydawcy tak ufają marce Mróz, że nawet redakcję odpuszczają i potem jest zawód straszny.
Lepiej by było, gdyby trzymał się chociaż tego co już się sprawdziło, bo wchodzenie na poletko mniej znane kończy się klapą. Taką okazał się moim zdaniem thriller metafizyczny, taką jest też i przygoda z fantastyką jak w tym przypadku.
Projekt Riese jako żywo bowiem przypomina bajdurzenie licealisty na temat tego jak wyobraża on sobie powieść fantastyczno-naukową. Gdzieś coś wyczytał albo zobaczył (a projekt Riese aż kusi się o budowanie fantastycznych historii z nutką tajemnicy) i wpada na jego zdaniem genialny i odkrywczy pomysł - podróże w czasie. Że niby światy są równoległe, w każdym może trochę inaczej potoczyć się historia, a przypadkowo grupka turystów trafia na taką "inną" ścieżkę. No i wiadomo, licealista obuduje to jakimś zagrożeniem, pościgami, próbą odnalezienia drogi do domu, może jakimś spiskiem. Tyle, że Mróz, jak sam przyznaje takie swoje wczesne notatki, postanowił wykorzystać, bo stwierdził, że pandemia daje mu możliwość znalezienie klucza do całej fabuły. Może i to byłby jakiś element napięcia (szukamy szczepionki, bo w innych liniach równoległych mogą ją mieć), ale wykonanie... Pozostało na poziomie licealisty i aż wstyd, że ktoś (chyba w pośpiechu) to wypuszcza na światło dzienne.
Cóż, nie ma co się rozpisywać, gniot jakich mało. Nierealistyczny, nielogiczny, nieciekawy... I chyba tylko odrobiny erotyki zabrakło, bo pewnie rozgarnięty licealista na pewno by ją tam wcisnął. Może lepiej by się sprzedało? A tak mamy romans między liniami czasowymi. Ech. Szkoda czasu na czytanie i zgroza bierze, że może być jakiś ciąg dalszy. A najbardziej żal kompleksu Riese, że do takich chały trafił i teraz potencjał, który może był w głowie innego pisarza na dobry thriller, trochę został zmarnowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz