piątek, 31 marca 2017
Klient, czyli nie potrafię zapomnieć
Z filmami Ashgara Farhadiego jest pewien kłopot. To nie jest kino, które by wyróżniało się jakoś pięknem zdjęć, oryginalnością fabuły. Ale to nieprawda, że ich cały urok tkwi w tym, że opowiadają o ludziach żyjących w innej kulturze, a dzięki tym filmom, odkrywamy, że są do nas bardzo podobni. Jest coś jeszcze. W tych niby zwyczajnych historiach o ludziach, jest taki ładunek emocjonalnej prawdy, który po prostu sprawia, że oglądamy jego opowieści niczym najlepszy thriller. Chyba trochę u nas zatracono tą wrażliwość, tą umiejętność, by to nie akcja była na pierwszym miejscu, a jakaś prawda psychologiczna o bohaterach, ich przemianie, ich wątpliwościach. Dlatego rozumiem dobrze nagrodę Oscara dla Klienta (tylko ten tytuł dziwny - nie lepiej jednak sprzedawca, czy nawiązując do sztuki: komiwojażer?) i sam biję brawa dla dla tego filmu. Niedługo wchodzi na ekrany - można go zobaczyć przedpremierowo w Warszawie m.in, w kinie Muranów, Atlantic i Praha (na festiwalu Wiosna Filmów) i gorąco do tego zachęcam.
czwartek, 30 marca 2017
Mizantrop, czyli jak w telenoweli brazylijskiej
Rozsmakowałem się w teatrze i teraz wciąż mi mało. Najbliższy tydzień to cztery spektakle (w tym jeden oglądany na dużym ekranie), a ja już myślę o kolejnych. I dziś też teatr. W moim podwarszawskim miasteczku, w ośrodku kultury grupa licealistów wystawiała przedstawienie "Amor polski" przygotowane pod okiem jednego z aktorów Teatru Lalka i wychowawczyni. I wiecie co? Wiadomo, że to amatorskie, że wiele rzeczy można by dopracować, że ktoś zapomina tekstu, ale jaka to frajda, że młodzieży się chce. I że ktoś to docenia - pełniutka sala kinowa, ludzie stoją, a przy okazji kasa idzie na dobry cel, który wyznaczyła sama młodzież. Może wśród nich znajdzie się jakaś przyszła gwiazda warszawskich scen?
A dziś notka o kolejnym spektaklu oglądanym w Multikinie w ramach cyklu Na żywo w kinach (polecam ogromnie!) i drugi spektakl w wykonaniu Comédie-Française. I niestety moje drugie rozczarowanie. Przyzwyczajony do tempa, do pomysłów inscenizacyjnych, do emocji, które odkrywam w przedstawieniach National Theatre z Londynu, tu się po prostu nudzę. Koleżanka stwierdziła, że wyszła z tego tekstu Moliera jakaś telenowela brazylijska. I prawdę mówiąc nie wiem czy to kwestia młodego reżysera, który miał ambicje zrobić z tego komediodramatu psychologiczną, współczesną jatkę, czy braku pomysłów na ożywienie tego tekstu, wykorzystania skromnych scenografii.
A dziś notka o kolejnym spektaklu oglądanym w Multikinie w ramach cyklu Na żywo w kinach (polecam ogromnie!) i drugi spektakl w wykonaniu Comédie-Française. I niestety moje drugie rozczarowanie. Przyzwyczajony do tempa, do pomysłów inscenizacyjnych, do emocji, które odkrywam w przedstawieniach National Theatre z Londynu, tu się po prostu nudzę. Koleżanka stwierdziła, że wyszła z tego tekstu Moliera jakaś telenowela brazylijska. I prawdę mówiąc nie wiem czy to kwestia młodego reżysera, który miał ambicje zrobić z tego komediodramatu psychologiczną, współczesną jatkę, czy braku pomysłów na ożywienie tego tekstu, wykorzystania skromnych scenografii.
środa, 29 marca 2017
Ksiądz, czyli podobno ma wstrząsnąć
Od kilku dni na Showmax film już jest dostępny, portal wydał kupę kasy na reklamę, aby wzbudzić ciekawość (pewnie więcej niż na Vegę), a jeżeli zastanawiacie się czy warto ryzykować zapisanie się do płatnego serwisu z filmami, to mam dla Was podpowiedź.
wtorek, 28 marca 2017
Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków - Marta Sapała, czyli między rozsądkiem a wariactwem
Punkt wyjścia, pomysł: bardzo dobre. Z wykonaniem już trochę gorzej. Tak najkrócej by można opisać moje przemyślenia po tej lekturze.
Autorka postanowiła przeżyć za jak najmniejsze pieniądze przez 12 miesięcy i namówiła do tego jeszcze grupę 11 rodzin/osób. Pomysł na reportaż do gazety, z racji rozbudowanego okresu realizacji aż kusił, by na bieżąco relacjonować różne etapy zmagania się z tym zadaniem. A skoro był blog, była masa przemyśleń i komentarzy, aż prosiło się to o książkę. No więc jest.
Autorka postanowiła przeżyć za jak najmniejsze pieniądze przez 12 miesięcy i namówiła do tego jeszcze grupę 11 rodzin/osób. Pomysł na reportaż do gazety, z racji rozbudowanego okresu realizacji aż kusił, by na bieżąco relacjonować różne etapy zmagania się z tym zadaniem. A skoro był blog, była masa przemyśleń i komentarzy, aż prosiło się to o książkę. No więc jest.
poniedziałek, 27 marca 2017
Frantz, czyli Wiosna Filmów tuż tuż
Festiwal Wiosna Filmów zbliża się dużymi krokami - to już ten weekend, a potem 8 dni filmowego szaleństwa. Bilety po 10 złotych i okazja by oglądać najlepsze filmy - te które przegapiliście, ale i te, których jeszcze długo pewnie będziemy wypatrywać na naszych ekranach. To zwykle właśnie w kinie Praha oglądam przedpremierowo masę nowości z całego świata. W tym roku czekam m.im. na "Aquarius", "Mężczyzna imieniem Ove", „Dwie Kobiety”czy „WILDE MAUS”. "Klienta" już widziałem i napiszę na dniach. No i polecam też oczywiście "Frantza", czyli najnowszy film François Ozona, o którym dziś. W tym roku po raz pierwszy organizatorzy mają też niespodziankę dla ludzi z Polski: w trakcie WIOSNY FILMÓW, będzie można zobaczyć wybrane obrazy z festiwalu online w specjalnej zakładce w serwisie VoD.pl. Wśród prezentowanych obrazów pojawią się między innymi: „Nieznajoma dziewczyna”, „Fritz Bauer kontra Państwo”, „Fukushima, moja miłość”, „Nauczycielka”, „Praktykant”, „Matka”, „W sieci” oraz „24 tygodnie”.
A dziś bardzo ciekawy "Frantz". Kino trochę w stylu retro, stylizowane, spokojne, ale też bardzo ciekawe.
niedziela, 26 marca 2017
Przewieszenie - Remigiusz Mróz, czyli czemu mi Pan to robi
Przy lekturze pierwszej części cyklu z komisarzem Forstem, trochę kręciłem nosem, że niby dobre tempo, ale jakieś to wszystko mało prawdopodobne, ale przecież było pewne, że prędzej czy później sięgnę po kolejny tom. No i teraz siedzę i zgrzytam zębami. Jak Pan mógł Panie Mróz mi to zrobić? Książki to nie serial telewizyjny, w którym można robić takie numery na koniec. Ja się nie zgadzam. Do cholery nie podobne, żebym zaraz po skończeniu jednego tomu, odkładał na bok wszystkie inne lektury, w poszukiwaniu Trawersu.
A niby wymieniając wady, mógłbym znowu wskazać na pewne luki w logice, braki prawdopodobieństwa, zbytnie oczywistości (czyli zadowolenie z siebie jednego z prokuratorów próbujących wyjaśniać sprawę "Bestii z Giewontu"), które muszą potem pojawić się w dalszej fabule. Nic to. Wady może i są, ale to wciąga lepiej niż maszynka do mięsa. I to taka przemysłowa.
A niby wymieniając wady, mógłbym znowu wskazać na pewne luki w logice, braki prawdopodobieństwa, zbytnie oczywistości (czyli zadowolenie z siebie jednego z prokuratorów próbujących wyjaśniać sprawę "Bestii z Giewontu"), które muszą potem pojawić się w dalszej fabule. Nic to. Wady może i są, ale to wciąga lepiej niż maszynka do mięsa. I to taka przemysłowa.
sobota, 25 marca 2017
Co przynosi przyszłość, czyli coś się kończy, a co ma się zacząć?
Notka mi się zaplątała w roku 2016 i nagle w październiku było ich 32 a nie 31, ale na szczęście mogę ją przypomnieć z czystym sumieniem, bo to jeden z obrazów, które można będzie oglądać w ramach festiwalu Wiosna Filmów w Kinie Praha. Bilety na wszystkie pokazy, przez 8 dni po 10 złotych, więc tanio jak barszcz.
Ambitna Pani profesor, autorka podręczników akademickich, wykładowca filozofii, szczęśliwa i zabiegana kobieta sukcesu, a jednocześnie żona i matka. Taką ją widzimy na początku filmu. Troszkę traci pewność siebie gdy jej dawny uczeń zwraca jej uwagę na to, iż zatrzymała się w swoim sposobie myślenia, że nie nadąża, ale mimo wszystko jakoś tłumaczyła sobie, iż odrzucanie starego porządku przez młodych jest naturalne. Niech się buntują, nie krzyczą, a jak dojrzeją to wrócą do tego co ona już dawno odkryła.
A potem powoli zaczyna wszystko tracić.
Ambitna Pani profesor, autorka podręczników akademickich, wykładowca filozofii, szczęśliwa i zabiegana kobieta sukcesu, a jednocześnie żona i matka. Taką ją widzimy na początku filmu. Troszkę traci pewność siebie gdy jej dawny uczeń zwraca jej uwagę na to, iż zatrzymała się w swoim sposobie myślenia, że nie nadąża, ale mimo wszystko jakoś tłumaczyła sobie, iż odrzucanie starego porządku przez młodych jest naturalne. Niech się buntują, nie krzyczą, a jak dojrzeją to wrócą do tego co ona już dawno odkryła.
A potem powoli zaczyna wszystko tracić.
piątek, 24 marca 2017
Rammstein - Paris, czyli w fotelu to jednak nie to samo
Z jednej strony strasznie się cieszę, że możemy na dużym ekranie, w dobrej jakości oglądać świetne koncerty ze świata (brawo Multikino), bo u nas to rzadkość, by kapela postawiła na taki rozmach. Z drugiej jednak, cholera, mimo, że ostatnio na koncertach dużo mniej skaczę, a więcej słucham potupując nogą, to siedzenie w fotelu kinowym na czymś takim to jednak pewnego rodzaju dyskomfort. Oglądasz, muzyka cię wciąga, już cały rząd foteli się kiwa, ale no na nic więcej nie możesz sobie pozwolić...
Pozostaje widowisko. Bo warstwę muzyczną trochę psuło nagłośnienie.
Pozostaje widowisko. Bo warstwę muzyczną trochę psuło nagłośnienie.
czwartek, 23 marca 2017
Rocky Horror Picture Show, czyli tak złe, że aż dobre
Gdy oglądałem kilka dni temu remake tej produkcji i przypominałem sobie oglądaną wersję teatralną, przyznałem się, że do tej pory nie widziałem wersji oryginalnej. I udało się na szczęście to szybko nadrobić. Potwierdziłem sobie więc tylko to co już podejrzewałem. Ta nowa wersja to już zupełnie nie to samo.
środa, 22 marca 2017
O kobietach, czyli Diana i Sufrażystka
Dziś dwa świetne filmy, w których role kobiece odgrywały bardzo ważną (o ile nie najważniejszą) rolę, ale o nich na dniach, bo to nowości. Muszę sobie trochę poukładać myśli. Dziś też konferencja prasowa na temat Wiosny Filmów (2-9 kwietnia) i już zacieram łapki :)
Na razie jednak porządkuję trochę starsze rzeczy. W sumie po nie też zaglądacie na Notatnik. Spis wszystkich obejrzanych obejmuje już grubo ponad 1000 pozycji i wciąż rośnie. I zawsze pamiętajcie, że miło mi widzieć Wasze komentarze, opinie, nawet jeżeli nie są zbieżne z moimi (może właśnie takie budzą największą ciekawość, bo aż ma się ochotę powtórzyć seans, by zobaczyć to co umknęło). Oglądanie zawsze jednak obciążone jest w jakimś stopniu czymś co może wpływać na ocenę: zmęczenie, towarzystwo, jakieś zakłócenia...
Na dziś mam dla Was dwa obrazy sprzed jakiegoś czasu upolowane w tv. Oba może i nie są jakimiś wielkimi dziełami, ale ogląda się je dość sympatycznie. Pewnie pierwszy, bardziej ze względu na legendę księżnej Diany, do której sentyment ma wiele serc niewieścich. I ten film dobrze się w te klimaty wpisuje. Jest dramat, próby pozbierania się do kupy, presja mediów, życie wciąż na widoku, pragnienie wolności i bycia zupełnie normalną kobietą...
Na razie jednak porządkuję trochę starsze rzeczy. W sumie po nie też zaglądacie na Notatnik. Spis wszystkich obejrzanych obejmuje już grubo ponad 1000 pozycji i wciąż rośnie. I zawsze pamiętajcie, że miło mi widzieć Wasze komentarze, opinie, nawet jeżeli nie są zbieżne z moimi (może właśnie takie budzą największą ciekawość, bo aż ma się ochotę powtórzyć seans, by zobaczyć to co umknęło). Oglądanie zawsze jednak obciążone jest w jakimś stopniu czymś co może wpływać na ocenę: zmęczenie, towarzystwo, jakieś zakłócenia...
Na dziś mam dla Was dwa obrazy sprzed jakiegoś czasu upolowane w tv. Oba może i nie są jakimiś wielkimi dziełami, ale ogląda się je dość sympatycznie. Pewnie pierwszy, bardziej ze względu na legendę księżnej Diany, do której sentyment ma wiele serc niewieścich. I ten film dobrze się w te klimaty wpisuje. Jest dramat, próby pozbierania się do kupy, presja mediów, życie wciąż na widoku, pragnienie wolności i bycia zupełnie normalną kobietą...
Zatrute ciasteczko - Alan Bradley, czyli nawet nie podejrzewasz co jej siedzi w głowie
Ach! Czemuż, ach czemuż tak późno odkrywam Flavię De Luce, skoro to jest tak urokliwe. Czytałem z przyjemnością, choć przecież na dobrą metę to pozycja, bardziej dla moich córek niż dla mnie. Co z tego jednak, że bohaterką jest 11 letnia dziewczynka, skoro jej przygody, pomysły i przemyślenia są pełne takich smaczków, które bardziej pewnie będą bawić starszych niż jej rówieśników. Która bowiem nastolatka ma taką wiedzę z różnych dziedzin, jest tak dojrzała, a jednocześnie tak jakoś dziwnie pozbawiona empatii (szczególnie do starszych sióstr i to ze wzajemnością).
Rezolutna, przebojowa, odważna i w dodatku posiadająca pasję, która jest dość zaskakująca: Dziewczynka kocha chemię, bawi się we własnym laboratorium w różne eksperymenty, a jej konikiem są… wszelkiego rodzaju trucizny. Gdybym posiadał dwie starsze siostry, które zamykają mnie w szafie, też bym chciał zemsty, choć może niekoniecznie oznaczającej zgon ofiary. Przyglądając się różnym marzeniom, planom i eksperymentom Flavii można poczuć ciarki na plecach. Patrzy na świat dość chłodno, jak przez lupę, analizując różne rzeczy pod kątem wzorów, substancji, ich reakcji... A ten zmysł analityczny (nie tylko chemiczny) bardzo jej się przyda. "Zatrute ciasteczko" jest bowiem kryminałem, a skoro tak to musi być trup. I chyba naturalne, że wtedy musi być też śledztwo.
poniedziałek, 20 marca 2017
Rocky Horror Picture Show, czyli zabawmy się raz jeszcze
Cholercia, gdy pisałem już dawno temu o tej sztuce granej na deskach teatru Och, wspominałem, że chciałbym zobaczyć oryginał z roku 1975. No i nie zrobiłem tego do tej pory :( Trafiłem za to na remake stacji telewizyjnej Fox, może troszkę ugrzeczniony, ale równie szalony, jak to co pamiętam z teatru.
Ten glamrockowy musical jest tak przepełniony kiczem, zabawą i przy okazji również transseksualizmem, że albo się go kocha od razu albo ogląda ze zgrzytaniem zębów. Ja kupuję tę konwencję, choć do końca jej nie czuje, nie bawi mnie ona aż tak bardzo. Trudno jednak nie uśmiechnąć się na te wszystkie wygłupy z dr Frank-N-Furterem, przeprowadzającym w swym zamku jakieś szalone eksperymenty. Para młodych, ułożonych i konserwatywnych Amerykanów gdy trafia w jego łapy musi być nie tylko zszokowana, ale i zdegustowana jego wyglądem, zachowaniem, upodobaniami, z którymi wcale się nie kryje.
Na pewno bardzo podobał mi się pomysł ze sceną w starym kinie, w którym publiczność ogląda musical, przeżywa go (i to żywiołowo), a potem również w nim uczestniczy. Gdybyśmy jedynie opowiadali samą historię Janet i Brada, błądzących w deszczu i w nocy trafiających do zamku, nie mielibyśmy z tego tyle frajdy.
Ten glamrockowy musical jest tak przepełniony kiczem, zabawą i przy okazji również transseksualizmem, że albo się go kocha od razu albo ogląda ze zgrzytaniem zębów. Ja kupuję tę konwencję, choć do końca jej nie czuje, nie bawi mnie ona aż tak bardzo. Trudno jednak nie uśmiechnąć się na te wszystkie wygłupy z dr Frank-N-Furterem, przeprowadzającym w swym zamku jakieś szalone eksperymenty. Para młodych, ułożonych i konserwatywnych Amerykanów gdy trafia w jego łapy musi być nie tylko zszokowana, ale i zdegustowana jego wyglądem, zachowaniem, upodobaniami, z którymi wcale się nie kryje.
Na pewno bardzo podobał mi się pomysł ze sceną w starym kinie, w którym publiczność ogląda musical, przeżywa go (i to żywiołowo), a potem również w nim uczestniczy. Gdybyśmy jedynie opowiadali samą historię Janet i Brada, błądzących w deszczu i w nocy trafiających do zamku, nie mielibyśmy z tego tyle frajdy.
Zaginiony - Egon Hostovsky, czyli rycerze światłości kontra rewolucja
Książka z lat 50, ale wydana jedynie poza granicami Czech, tam zakazana, wydana dopiero po roku 1989. Czyli jak to mówią "półkownik". I powiem Wam, że mimo tylu lat, czyta się po prostu świetnie! Chwała Książkowym Klimatom za przybliżenie w Polsce tego autora i tej pozycji. Chyba nawet postawiłbym ją ponad ostatnio czytanego Kunderę. Nawet miałem połączyć obie te powieści, ale jednak stwierdziłem, że nie mam siły na pisanie o dwóch. Dziś napisałem już cztery inne teksty i jakoś nie mam ochoty siedzieć dłużej nad klawiaturą. Ale dla Hostovsky'ego to zrobię.
Chyba zbyt mało znamy historię powojenną Czechów, by orientować się we wszystkich niuansach, ale z grubsza możemy domyślać się, że autorowi udało się oddać atmosferę tych kilku dni przełomowego roku 1948. Tam bowiem nie od razu udało się komunistom przejąć władzę, z początku musieli dzielić ją z innymi opcjami politycznymi. I to jest właśnie tło, dla fabuły tej książki. Jan Masaryk, manipulacje prasy, bezradność i zagubienie ludzi, którzy nie potrafili przeciwstawić się temu co nadchodziło, paraliż i strach jakie dotknęły opozycję i przedstawicielstwa zachodnich mocarstw...
Chyba zbyt mało znamy historię powojenną Czechów, by orientować się we wszystkich niuansach, ale z grubsza możemy domyślać się, że autorowi udało się oddać atmosferę tych kilku dni przełomowego roku 1948. Tam bowiem nie od razu udało się komunistom przejąć władzę, z początku musieli dzielić ją z innymi opcjami politycznymi. I to jest właśnie tło, dla fabuły tej książki. Jan Masaryk, manipulacje prasy, bezradność i zagubienie ludzi, którzy nie potrafili przeciwstawić się temu co nadchodziło, paraliż i strach jakie dotknęły opozycję i przedstawicielstwa zachodnich mocarstw...
sobota, 18 marca 2017
Dwupak kostiumowy, czyli Elżbieta. Złote czasy i Dziewczyna z perłą
Wciąż zbieram się do pisania o serialach, bo kilka z przyjemnością skończyłem, a tu już wpadłem w następne (Midnight sun) i potem człowiek nie może się oderwać od telewizora, by na chwilę usiąść do kompa. Na jutro jednak mam też coś książkowego i obiecuję Wam, że dobre. Wracają klimaty czeskie.
A dziś trochę retro. Ale nie, że filmy stare, tylko sięgam po rzeczy kostiumowe, choć jak najbardziej współczesne. I zachwycam się (szczególnie przy Dziewczynie z perłą) jak wiele można stworzyć magii poprzez pracę operatora. Choć w pierwszym przypadku film, jest słabszy niż nakręcony wcześniej film o królowej Elżbiecie, tu ewidentnie ekipa poszła za ciosem i stworzyli coś widowiskowego, ale bez tej magii, jaka była w części pierwszej. W sumie nie dziwne, że postać kobiety na tronie fascynuje, zwłaszcza, po tych wszystkich wcześniejszych zmianach na tronie Anglii. Pisałem o tym już przy notce o książce Magdaleny Niedźwiedzkiej i pewnie jeszcze nie raz sięgnę z ciekawością po coś o tej postaci. Może powtórzę sobie "Elżbietę"? Chyba wspominam go najlepiej. "Złote czasy", choć ładne, nie są tak interesujące, zbyt proste. Elżbieta (Cate Blanchett) rządzi już od blisko 30 lat, ale wciąż musi udowadniać otoczeniu, że potrafi rządzić, że państwo w jej rękach przetrwa nawet konflikty z potęgą hiszpańską.
Projekt Teatralny M, czyli amatorzy też potrafią
Kolejny wieczór teatralny i na kilka dni przerwa w pisaniu o teatrze. Do wtorku :) Bo wtedy czeka mnie Mizantrop w Comedie Francaise. A dziś coś wyjątkowego. Rzadko bowiem zdarza się, żeby przedstawienie przygotowane od początku do końca przez grupę amatorów mogły być wystawiane na deskach profesjonalnego teatru. A tu właśnie tak się dzieje. I wiecie co?
Oni jak najbardziej na to zasługują. I to nie tylko dlatego, że wzięli na warsztat moją ulubioną powieść, czyli "Mistrza i Małgorzatę" :)
Od razu informuję, że najbliższa okazja, żeby ich zobaczyć na żywo już niedługo.
Co ciekawe, mimo dość skromnej ekipy (raptem chyba 11 czy 12 osób), malutkiej sali i materiału, który przecież jest ogromny, muszę przyznać, że ich spojrzenie na Mistrza i Małgorzatę jest dość ciekawe i spójne. Wiadomo, że pokazać nie da się wszystkiego, ale wprowadzone skróty i wybór scen, tak by łączyły się w całość, są sensowne i w żaden sposób nie czułem rozczarowania. Zrezygnowano z wątków pokazujących fanaberie wesołej kompanii przybywającej do Moskwy, całej tej otoczki drugoplanowej, pokazującej absurdy komunistycznej "sielanki". Na pierwszym planie jest Mistrz, jego powieść i ta, która go kocha do szaleństwa. Nawet w pewnym momencie zadrżałem, żeby nie wyszedł z tego happy end, ale ekipa jest wierna duchowi oryginału. Na szczęście.
Oni jak najbardziej na to zasługują. I to nie tylko dlatego, że wzięli na warsztat moją ulubioną powieść, czyli "Mistrza i Małgorzatę" :)
Od razu informuję, że najbliższa okazja, żeby ich zobaczyć na żywo już niedługo.
Co ciekawe, mimo dość skromnej ekipy (raptem chyba 11 czy 12 osób), malutkiej sali i materiału, który przecież jest ogromny, muszę przyznać, że ich spojrzenie na Mistrza i Małgorzatę jest dość ciekawe i spójne. Wiadomo, że pokazać nie da się wszystkiego, ale wprowadzone skróty i wybór scen, tak by łączyły się w całość, są sensowne i w żaden sposób nie czułem rozczarowania. Zrezygnowano z wątków pokazujących fanaberie wesołej kompanii przybywającej do Moskwy, całej tej otoczki drugoplanowej, pokazującej absurdy komunistycznej "sielanki". Na pierwszym planie jest Mistrz, jego powieść i ta, która go kocha do szaleństwa. Nawet w pewnym momencie zadrżałem, żeby nie wyszedł z tego happy end, ale ekipa jest wierna duchowi oryginału. Na szczęście.
czwartek, 16 marca 2017
Noc Helvera, czyli gdzie będziemy bezpieczni
I kolejne teatralne miejsce odkryte na mapie Warszawy. Teatr Druga Strefa ukryty gdzieś w uliczkach Mordoru, zdecydowanie wart jest odwiedzenia. Mówię to po jednym spektaklu, ale po pierwsze dość luźna atmosfera tego miejsca bardzo mi pasuje, a po drugie "Noc Helvera" jest przedstawieniem z rodzaju tych, o których pamięta się długo. Za to jedno spokojnie można oddać 5 innych biletów, a tu w dodatku te ceny (nie powiem, sprawdźcie sami).
Ile znaczy dobry tekst, odpowiednio zagrany... Nie potrzeba żadnych fajerwerków, wydumanych scenografii.
Jest mieszkanie, a w nim kobieta, która opiekuje się dużo młodszym od siebie mężczyzną. Nie ma w tej relacji jakiegoś podtekstu seksualnego, jest jednak czułość, opiekuńczość. Helver sam w świecie raczej by sobie nie poradził, słabsze funkcjonowanie w sferze umysłowej przekłada się również na to jak postrzega go otoczenie, trochę z politowaniem, może z litością, z przymrużeniem oka. Jest mieszkanie. A w nim okno. A za nim świat. Świat, w którym wiele się zaczyna dziać - słychać maszerujące równo tłumy, krzyki, wznoszone hasła, śpiew, łopot flag. Rosnące podniecenie udziela się również Helverovi, który szuka akceptacji, liczy na to, że oto znalazł sobie przyjaciół. W społeczeństwie, które dzieli wszystkich na tych dobrych i na ścierwusy, nie ma zamiaru stać po złej stronie.
Ile znaczy dobry tekst, odpowiednio zagrany... Nie potrzeba żadnych fajerwerków, wydumanych scenografii.
Jest mieszkanie, a w nim kobieta, która opiekuje się dużo młodszym od siebie mężczyzną. Nie ma w tej relacji jakiegoś podtekstu seksualnego, jest jednak czułość, opiekuńczość. Helver sam w świecie raczej by sobie nie poradził, słabsze funkcjonowanie w sferze umysłowej przekłada się również na to jak postrzega go otoczenie, trochę z politowaniem, może z litością, z przymrużeniem oka. Jest mieszkanie. A w nim okno. A za nim świat. Świat, w którym wiele się zaczyna dziać - słychać maszerujące równo tłumy, krzyki, wznoszone hasła, śpiew, łopot flag. Rosnące podniecenie udziela się również Helverovi, który szuka akceptacji, liczy na to, że oto znalazł sobie przyjaciół. W społeczeństwie, które dzieli wszystkich na tych dobrych i na ścierwusy, nie ma zamiaru stać po złej stronie.
środa, 15 marca 2017
Hedda Gabler, czyli ludzie tak nie postępują?
Po powrocie z teatru smutne wieści - odszedł Wojciech Młynarski, kolejny z mistrzów słowa, którego będzie bardzo brakować. I jak tu pisać o czymkolwiek? Na warsztat biorę więc seans sprzed kilku dni, oglądany w kinie Praha, w ramach cyklu National Theatre Live. Wciąż nie mogę się nadziwić, że na te pokazy nawet na ostatnią chwilę można zdobyć bilety (warto! najbliższy pokaz to Wieczór Trzech Króli), w sytuacji, gdy na mierne komedie w naszych teatrach o to bardzo trudno. No cóż, co kto lubi. Obejrzałem już kilkadziesiąt spektakli z Londynu i mogę tylko powiedzieć: kto nie był, niech szybko nadrabia. To nie kwestia snobowania się - zagraniczne lepsze, ale naprawdę byłem tyle razy zaskakiwany i wychodziłem zachwycony, że wiem co mówię. A choćby i Heddą Gabler. Dotąd pokazywane inscenizacje miały cudowną scenografię, jakiś pomysł, a tu proszę: surowość, ascetyczność.
Ale chyba właśnie dzięki temu jeszcze bardziej skupiamy się na tekście, na emocjach.
Ale chyba właśnie dzięki temu jeszcze bardziej skupiamy się na tekście, na emocjach.
wtorek, 14 marca 2017
Maus - Art Spiegelman, czyli jak o tym opowiedzieć
Koronny dowód na to, że komiks nie jest medium jedynie dla rozrywki małolatów, że to po prostu trochę inny sposób na opowiadanie historii. Komiks, który dostaje nagrodę Pulitzera za literaturę? Komiks o holokauście? To już dziś nie dziwi, choć pewnie w momencie gdy Maus się ukazywał, mogło budzić zdziwienie, zwłaszcza, że bohaterami są wcale nie ludzie, tylko... myszy. Ten zabieg, by każdy naród, jego mentalność, charakter, przedstawić jako jakiś gatunek zwierząt (Polakom niestety przypadły mało sympatyczne świnie), jest tu ważny nie tylko w warstwie historycznej. Służy on bowiem autorowi również w momencie gdy pyta o własną tożsamość - człowiek z maską myszy u psychoterapeuty jest bardzo ciekawym spojrzeniem nie tylko na siebie, ale na całe pokolenie dzieci ludzi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Dla nich przynależność do narodu, który nagle został skazany przez inny na zagładę, była czymś co czasem nawet chcieli ukryć, ale nigdy by się nie wyparli. A ich dzieci? Zabiegane, żyjące w wygodnym świecie, zmęczone słuchaniem o historii, traktujące swoich rodziców jako kogoś od kogo trzeba się uwolnić, kto ogranicza...
poniedziałek, 13 marca 2017
Osobliwy świat Hieronymusa Boscha, czyli wirtualne wędrowanie po świecie
Po raz kolejny dziś miałem okazję oglądać projekt Exhibition on screen, czyli wystawę malarstwa na dużym ekranie. W Multikinie powiedziałbym, że nawet na bardzo dużym. Ale to właśnie jest cudowne, bo to przecież nie tylko film dokumentalny, przybliżenie twórczości danego malarza, ale to co kocham najbardziej: oglądanie jego dzieł na bardzo dużym zbliżeniu. Właśnie te detale, omawiane przez specjalistów, historyków sztuki, kuratorów wystaw, podobają mi się w tym projekcie najbardziej.
W tym sezonie chyba jeszcze 3 premierowe filmy w Multikinie, a dla chętnych pewnie można upolować nawet starsze tytuły na powtórkach. Szczegóły, obejmujące cały cykl tu.
Dziś jeden z malarzy, którzy fascynują mnie od dawna: Hieronymus Bosch.
Wiem, wiem, powiecie, że to i tak nie to samo co pojechać i zobaczyć obraz na żywo. Ale powiedzcie sami - czy przy tych najsłynniejszych można zatrzymać się na dłużej, nie będąc zadeptanym przez tłum innych odwiedzających? No i trzeba jeździć po całym świecie, żeby zobaczyć to co Was interesuje. A tu wszystko macie w jednym miejscu. Prawie wszystkie obrazy zebrano bowiem w Het Noordbrabants Museum w ’s-Hertogenbosch, czyli rodzinnym miasteczku malarza, by uczcić jego 500 rocznicę jego śmierci. A tych których nie udało się ściągnąć na wystawę specjalną, ekipa filmowa i tak nie pominęła, czyli np. pojechali do Hiszpanii, by pokazać Ogród Rozkoszy.
niedziela, 12 marca 2017
Wall street, czyli czy pragnienie bogactwa jest czymś złym
Znowu brak czas na rozbudowaną notkę, choć tyle ciekawych rzeczy do opisania. Sięgam po klasykę. Niezależnie od polowania na nowe filmy, wciąż odświeżam sobie tytuły sprzed lat, kiedyś oglądane albo nawet takie, które znam jedynie ze słyszenia. Ot tak, dla siebie, dla własnej przyjemności, ale i przy okazji dopisuję je do listy obejrzanych. Pewnie za chwilkę przyjdzie taki czas, że będę chciał oglądać ponownie nawet rzeczy, które już swoją notkę mają :) Może dopiszę wtedy parę słów?
Jeżeli piszę o Wall Street, to trzeba przypomnieć jeszcze notkę o kontynuacji, która została nakręcona. Od razu, jednak trzeba powiedzieć, że nie tak interesującej. Bo Wall Street, choć chwilami może wydawać się zbyt prosty, mogą śmieszyć te klimaty lat 80, marzenia, które dziś wydają się miałkie, to jako całość, wciąż pozostaje filmem ważnym. Ba, nawet pokazanie kontrowersji wokół krwiożerczego kapitalizmu, cwaniaków wykorzystujących informacje do zbijania gotówki, choć na pewno w innej skali i w inny sposób, nie straciło na aktualności.
Jeżeli piszę o Wall Street, to trzeba przypomnieć jeszcze notkę o kontynuacji, która została nakręcona. Od razu, jednak trzeba powiedzieć, że nie tak interesującej. Bo Wall Street, choć chwilami może wydawać się zbyt prosty, mogą śmieszyć te klimaty lat 80, marzenia, które dziś wydają się miałkie, to jako całość, wciąż pozostaje filmem ważnym. Ba, nawet pokazanie kontrowersji wokół krwiożerczego kapitalizmu, cwaniaków wykorzystujących informacje do zbijania gotówki, choć na pewno w innej skali i w inny sposób, nie straciło na aktualności.
sobota, 11 marca 2017
Motyl - Lisa Genova, czyli kiedy przestaję być sobą
Pewnie bym się nie zainteresował powieściami Lisy Genovy, gdyby nie film "Still Alice". Powiedziałem sobie: zwykle książki są jeszcze lepsze od ekranizacji, więc spróbuję. Mimo, że zwykle, nawet po bardzo popularne rzeczy obyczajowe, kobiece, sięgam rzadko. A im coś bardziej popularne, tym większe mam podejrzenie, że mi się nie spodoba.
Ale wiecie co? Może i rzeczywiście nie jest mistrzynią literacką, ale trudno odmówić oryginalności jej pomysłowi. Jako neurobiolog styka się z różnymi schorzeniami genetycznymi, pewnie zna wiele historii opowiadanych przez znajomych lekarzy, pacjentów, opiekunów, bliskich. I właśnie takie historie próbuje opowiadać, po to by inni mogli lepiej zrozumieć, udzielić wsparcia, zaakceptować... Za sobą mam już powieść pisaną z punktu widzenia matki syna chorego na autyzm, a teraz wreszcie sięgam po "Motyla", czyli powieść, na której nakręcono wspominany przeze mnie film.
Ale wiecie co? Może i rzeczywiście nie jest mistrzynią literacką, ale trudno odmówić oryginalności jej pomysłowi. Jako neurobiolog styka się z różnymi schorzeniami genetycznymi, pewnie zna wiele historii opowiadanych przez znajomych lekarzy, pacjentów, opiekunów, bliskich. I właśnie takie historie próbuje opowiadać, po to by inni mogli lepiej zrozumieć, udzielić wsparcia, zaakceptować... Za sobą mam już powieść pisaną z punktu widzenia matki syna chorego na autyzm, a teraz wreszcie sięgam po "Motyla", czyli powieść, na której nakręcono wspominany przeze mnie film.
Zbrodnia w tle, czyli Mroczny zakątek i Schneider kontra Bax
Planowałem na dziś notkę o serialach, bo już parę i się ich nazbierało do opisania, ale wybieram coś łatwiejszego do pisania. Czyli filmy "na raz", do łyknięcia i bez specjalnego zachwytu. Do tych lepszych albo tak złych, że mnie wkurzyły, muszę mieć spokojną głowę i więcej czasu. A te były przyjemne, choć bez rewelacji.
A szczególnie po pierwszych obiecywałem sobie sporo. W końcu o książce Gillian Flynn pisałem raczej pozytywnie, autorka jest znana właśnie z tego, że od razu jej powieści są ekranizowane, a Zaginiona wyszła bardzo dobrze. No więc od razu mogę powiedzieć: Mroczny zakątek wyszedł tak sobie.
Charlize Theron wzbudza raczej ambiwalentne uczucia, nie wkurza tak jak bohaterka książki, brakuje na pewno też tej mrocznej, dusznej atmosfery, która mogła się podobać w scenach retrospekcji w książce. Cóż, coś wyciąć było trzeba, ale tu raczej cała ta sprawa mało nas wzrusza. Czy naprawdę to takie istotne co stało się tamtej nocy?
środa, 8 marca 2017
Ćwiczenia stylistyczne, czyli jazda bez trzymanki
Jutro wyprawa do Torunia i szybki powrót, żeby zdążyć jeszcze na spektakl NTLive w kinie Praha, w piątek koncert Renaty Przemyk, w sobotę kolejny teatr, a w dodatku w weekend jako organizator mam dwa wydarzenia: stół wymiankowy książek dla dzieci i planszówki... Uff. Ja tu znaleźć czas na pisanie? A więc szybciutko. Tym bardziej, że o Ćwiczeniach stylistycznych dużo napisać się nie da. To trzeba zobaczyć, aby zrozumieć o co biega.
Wspólna produkcja grupy Malabar Hotel i Teatru Studio to doświadczenie z pogranicza kabaretu, happeningu, improwizacji, czy ćwiczeń aktorskich. Ludzie przyzwyczajeni do klasycznego teatru, w którym mają do czynienia z historią, z tekstem, z rolami, mogą być mocno zaskoczeni formułą spektaklu, ale może to być też ciekawe doświadczenie, zmieniające trochę perspektywę.
Wspólna produkcja grupy Malabar Hotel i Teatru Studio to doświadczenie z pogranicza kabaretu, happeningu, improwizacji, czy ćwiczeń aktorskich. Ludzie przyzwyczajeni do klasycznego teatru, w którym mają do czynienia z historią, z tekstem, z rolami, mogą być mocno zaskoczeni formułą spektaklu, ale może to być też ciekawe doświadczenie, zmieniające trochę perspektywę.
wtorek, 7 marca 2017
Poruszające historie część pierwsza, czyli Joy, Dama w vanie, Pokój
Kolejny trzypak. Tym razem definiuje go jako filmy poruszające, choć to kwestia bardzo sporna, bo jednych coś porusza, a innych nie. Ich ciężar gatunkowy, klasa, czy nawet umiejętność zainteresowania nas jakąś (najczęściej prawdziwą) historią też jest różna. Może stopniując trochę moją ocenę, zacznijmy od filmu, który porusza najmniej.
Spierałbym się jednak, że wcale. Dziś moja koleżanka powiedziała, że takich historii było już sporo, że nie ma tu nic odkrywczego, że to film o niczym. I to mówi kobieta? Jak to? Przecież to właśnie świetny tytuł, który może być argumentem w walce o własną karierę, o niezależność, o to by nie sprowadzać pań do roli kury domowej...
Spierałbym się jednak, że wcale. Dziś moja koleżanka powiedziała, że takich historii było już sporo, że nie ma tu nic odkrywczego, że to film o niczym. I to mówi kobieta? Jak to? Przecież to właśnie świetny tytuł, który może być argumentem w walce o własną karierę, o niezależność, o to by nie sprowadzać pań do roli kury domowej...
poniedziałek, 6 marca 2017
Skromny to on bynajmniej nie jest, czyli dwa razy Ja, inkwizytor Jacka Piekary
Odpalam sobie kolejny audiobook na telefonie w drodze do pracy i tym razem mam ochotę ponownie na coś kryminalnego. Nie powiem, głos Janusza Zadury pasował mi bardzo do powieści o Mordimerze Madderdinie, inkwizytorze pańskim, ale już parę razy pisałem o powieściach Jacka Piekary i zdania nie zmieniam: ciągnie ten cykl trochę na siłę, powtarza swoje własne pomysły i mam już chyba przesyt na jakiś czas. Najlepsze były pierwsze i basta. A tak, robi się z tego tasiemiec.
I o ile w krótkich formach, gdzie jest szybkie zawiązanie akcji, jakiś pomysł, trochę humoru (jak kiedyś przy Wiedźminie), wszystko grało dobrze, to rozbudowywanie jakiejś sprawy do rozmiarów powieści, niestety sprawia, że czytelnik zaczyna się nużyć. Ba, chyba nawet sam autor się jest znużony, skoro powtarza te same formułki po kilka razy, co przestaje być zabawne.
W dwóch tomach tym razem jedna duża powieść (Kościany galeon), jedno mniejsze opowiadanie (Wiewióreczka) i powiedzmy, że mini powieść (Głód i pragnienie). Wszystkie chronologicznie umieszczone są jeszcze przed pierwszym tomem przygód Mordimera (Sługa Boży), czyli stanowią prequele, które autor funduje jeden za drugim, jakby nie miał pomysłów na dobre pociągnięcie dalej tej historii. Tu ma pole do popisu: inkwizytor wciąż jest nieopierzony, popełnia błędy, ale i zdobywa doświadczenie (na różnych polach), nie jest uwiązany tak bardzo rozkazami przełożonych, więc można go wysłać w przygody nawet w dalekie krainy. Tyle, że niewiele te tomy wnoszą w opis świata, w którym przyszło słudze Świętego Officjum działać. A to przecież było najciekawsze, nie żadne, choćby nawet barwne zagadki i wyprawy.
I o ile w krótkich formach, gdzie jest szybkie zawiązanie akcji, jakiś pomysł, trochę humoru (jak kiedyś przy Wiedźminie), wszystko grało dobrze, to rozbudowywanie jakiejś sprawy do rozmiarów powieści, niestety sprawia, że czytelnik zaczyna się nużyć. Ba, chyba nawet sam autor się jest znużony, skoro powtarza te same formułki po kilka razy, co przestaje być zabawne.
W dwóch tomach tym razem jedna duża powieść (Kościany galeon), jedno mniejsze opowiadanie (Wiewióreczka) i powiedzmy, że mini powieść (Głód i pragnienie). Wszystkie chronologicznie umieszczone są jeszcze przed pierwszym tomem przygód Mordimera (Sługa Boży), czyli stanowią prequele, które autor funduje jeden za drugim, jakby nie miał pomysłów na dobre pociągnięcie dalej tej historii. Tu ma pole do popisu: inkwizytor wciąż jest nieopierzony, popełnia błędy, ale i zdobywa doświadczenie (na różnych polach), nie jest uwiązany tak bardzo rozkazami przełożonych, więc można go wysłać w przygody nawet w dalekie krainy. Tyle, że niewiele te tomy wnoszą w opis świata, w którym przyszło słudze Świętego Officjum działać. A to przecież było najciekawsze, nie żadne, choćby nawet barwne zagadki i wyprawy.
niedziela, 5 marca 2017
Lion. Droga do domu, czyli dwie matki
Książkowo wciąż lekki kryzys i spadek tempa czytania - niby sprawia przyjemność, ale nie na długo, muszę robić przerwy. Szok, że Kinga czyta się już chyba drugi tydzień i końca nie widać. Ale jak się czyta pięć rzeczy naraz...
Za to filmowo... Wciąż "na fali" biegam za nowościami, ale i wciąż wyszukuję różne zaległości, aby o nich napisać. Spodziewajcie się więc dalszego zalewu notek. I mimo sygnałów, że to nie to samo, co pełne notki, każda poświęcona jednemu tytułowi, żeby się pomieścić z tym co czeka na recenzje, na pewno będą trzy i czteropaki. Dziś jednak notka pełna - Lion zasługuje na taki tekst, nawet jeżeli uważam, że nominacja oscarowa była przesadą. Gdy porównuję go choćby z "Pokojem" (o nim w tym tygodniu, bo jeszcze nie pisałem, a premiera telewizyjna już za nami), to w pełni widać ile może wyciągnąć z dramatycznej historii. Przy "Lionie" moim zdaniem potencjału jaki tkwił w opowieści o małym chłopcu, który zgubił się i dopiero po 25 latach odnajduje swoją rodzinę (mam nadzieję, że nie odbieracie tego jako spoiler, to przecież oczywiste), nie wykorzystano. Chyba ty razem takiego zdradzania szczegółów jednak nie uniknę, bo trochę mnie wkurzają.
Za to filmowo... Wciąż "na fali" biegam za nowościami, ale i wciąż wyszukuję różne zaległości, aby o nich napisać. Spodziewajcie się więc dalszego zalewu notek. I mimo sygnałów, że to nie to samo, co pełne notki, każda poświęcona jednemu tytułowi, żeby się pomieścić z tym co czeka na recenzje, na pewno będą trzy i czteropaki. Dziś jednak notka pełna - Lion zasługuje na taki tekst, nawet jeżeli uważam, że nominacja oscarowa była przesadą. Gdy porównuję go choćby z "Pokojem" (o nim w tym tygodniu, bo jeszcze nie pisałem, a premiera telewizyjna już za nami), to w pełni widać ile może wyciągnąć z dramatycznej historii. Przy "Lionie" moim zdaniem potencjału jaki tkwił w opowieści o małym chłopcu, który zgubił się i dopiero po 25 latach odnajduje swoją rodzinę (mam nadzieję, że nie odbieracie tego jako spoiler, to przecież oczywiste), nie wykorzystano. Chyba ty razem takiego zdradzania szczegółów jednak nie uniknę, bo trochę mnie wkurzają.
sobota, 4 marca 2017
Arzach i Torgal, czyli kolor czy jednak czarno-biało?
Nie tak dawno zachwyciłem się rysunkami Moebiusa w Oczach kota, Piotr, dzięki któremu odkrywam na nowo komiks przyniósł mi kolejny tom tego artysty. Przy okazji kilka innych. Ale wiecie co? Tym razem mi nie podeszło. Zastanawiam się czy to kwestia druku, czy też jednak klimatu tych opowieści, ale kolor mi ewidentnie w tym komiksie nie gra. Nie robi takiego wrażenia, jak tamte czarno białe plansze. Dużo lepiej wypada to w wypadku
Thorgala. Może zawiniły tu też te historie. Dość krótkie, mało rozbudowane, choć pozostawiające przestrzeń na różne interpretacje i wyobraźnię... Z całego zbioru najbardziej podobała mi się pierwsza historia, czyli pokręcone "Zboczenie". Lubię w ogóle ten typ humoru: absurdalny, mieszanie jakiejś logicznej akcji z komentarzami "zza kadru", dokładanie do wydawałoby się normalnej wyprawy rodzinnej, wydarzeń kompletnie fantastycznych.
Warto na pewno wczytać się dobrze we "wstępniaki" autorstwa Moebiusa, gdzie wyjaśnia kulisy powstawania poszczególnych historyjek. To ciekawe, że sam dostrzega jak bardzo na jego pomysły, na klimat tych kadrów ma jego nastrój, stany psychiczne w jakich się znajduje.
Thorgala. Może zawiniły tu też te historie. Dość krótkie, mało rozbudowane, choć pozostawiające przestrzeń na różne interpretacje i wyobraźnię... Z całego zbioru najbardziej podobała mi się pierwsza historia, czyli pokręcone "Zboczenie". Lubię w ogóle ten typ humoru: absurdalny, mieszanie jakiejś logicznej akcji z komentarzami "zza kadru", dokładanie do wydawałoby się normalnej wyprawy rodzinnej, wydarzeń kompletnie fantastycznych.
Warto na pewno wczytać się dobrze we "wstępniaki" autorstwa Moebiusa, gdzie wyjaśnia kulisy powstawania poszczególnych historyjek. To ciekawe, że sam dostrzega jak bardzo na jego pomysły, na klimat tych kadrów ma jego nastrój, stany psychiczne w jakich się znajduje.
Divide - Ed Sheeran, czyli co Ty tato tam wiesz
Ha, za trzy dni premiera płyty na którą czekam ja (zespół, którego słucham od lat), ale dziś o premierze, która interesuje moje córki :) Chyba niewielu jest dziś na świecie artystów, którzy mają tylu fanów, żeby stali nawet w odległym miejscu na świecie przed północą w kolejce, byle jako pierwsi zdobyć płytę (w Warszawie zdaje się, że w jeden dzień wykupiono cały asortyment). Sympatyczny rudzielec z gitarą, który kojarzy się głównie z urokliwymi folkowymi balladami. Ale jak pokazuje ta płyta, ewidentnie czuje trendy i stara się urozmaicać swoje produkcje muzyczne, tak by zmierzyć się z różnymi Bieberami, Shakirami i innymi gwiazdkami.
piątek, 3 marca 2017
Maria Skłodowska-Curie, czyli pasja i geniusz gdzieś się ulotniły, została jedynie probówka
Zastanawiam się jak my prowadzimy różne działania promocyjno-edukacyjne, skoro nie potrafimy wykorzystać nawet takich "pewniaków" i symboli jak nasza duma: podwójna noblistka. Spójrzcie tylko na plakat do tego filmu za granicą... A przecież to nasza kooprodukcja. Możemy sobie u siebie powtarzać, że ona z domu była Skłodowska. Cała reszta Europy wie swoje. Ech...
Druga uwaga. Zamiast zadbać, żeby jeżeli już powstaje film o jakimś sławnym Polaku, o to, by był jak najlepszy, bo kolejnego długo nie będzie, zadowalamy się ledwie namiastką dobrego filmu. Może i jestem surowy. Ale wiecie co? Nie sądziłem, że w obrazie opowiadającym o postaci, której życie było tak przepełnione pasją, będę się tak nudził. W tym prawie nie ma życia. Rozumiem, nie mogło to być nic w stylu Bogów, czy Sztuki kochania, epoka rządzi się swoimi prawami, nie ma co kombinować, ale do cholery, nie róbmy nudnej ramoty. Maria Noëlle niby ma doświadczenie w robieniu filmów biograficznych, tyle, że żaden jakoś nie był żadnym wielkim przebojem. Na plakacie napisano: pasja, geniusz i miłość. Ale reżyserka zdaje się, najbardziej była zainteresowana życiem uczuciowym bohaterki i przez ten właśnie pryzmat próbuje o niej opowiedzieć.
Druga uwaga. Zamiast zadbać, żeby jeżeli już powstaje film o jakimś sławnym Polaku, o to, by był jak najlepszy, bo kolejnego długo nie będzie, zadowalamy się ledwie namiastką dobrego filmu. Może i jestem surowy. Ale wiecie co? Nie sądziłem, że w obrazie opowiadającym o postaci, której życie było tak przepełnione pasją, będę się tak nudził. W tym prawie nie ma życia. Rozumiem, nie mogło to być nic w stylu Bogów, czy Sztuki kochania, epoka rządzi się swoimi prawami, nie ma co kombinować, ale do cholery, nie róbmy nudnej ramoty. Maria Noëlle niby ma doświadczenie w robieniu filmów biograficznych, tyle, że żaden jakoś nie był żadnym wielkim przebojem. Na plakacie napisano: pasja, geniusz i miłość. Ale reżyserka zdaje się, najbardziej była zainteresowana życiem uczuciowym bohaterki i przez ten właśnie pryzmat próbuje o niej opowiedzieć.
czwartek, 2 marca 2017
Trochę czeskiej klasyki, czyli Pociągi pod specjalnym nadzorem Hrabala i Żart Kundery
Kolejne pozycje wpadają mi w moje plany czytelnicze dzięki DKK. Czasem te spotkania zamieniają się w towarzyską pogawędkę o wszystkim, ale bywa, że i spieramy się mocno. Z ciekawością odkrywam Kunderę, wracam do Hrabala, szukam też innych, może troszkę mniej u nas znanych. I kolekcjonuję serię czeską wydaną przez Agorę (tę z filmami w sztywnych oprawach). Może kiedyś dzieci będą chciałby pożyczyć... Bo mam wrażenie, że tak jak dla mnie te stare filmy były jakąś częścią filmowej edukacji (a potem i książki), to teraz jakby o to trudniej. Nie daj Boże komuś wpadnie do głowy pomysł je kręcić od nowa i odkrywać nowe znaczenia, że niby młodzież dzisiejsza ich inaczej nie pojmie.
Aha, będzie za jakiś czas ciąg dalszy spotkań z czeską klasyką. A w ogóle to polecam ze starych notek świetną Kacicę.
Zacznijmy od niewielkiej książeczki Bohumila Hrabala. Mimo upływu lat, wciąż przykuwa uwagę. Powieść rozsławiona przez świetny film autorstwa Jiriego Menzla w cudowny sposób łączy specyficzny humor i budzącą grozę wojnę. Odczytywana jako powieść o inicjacji, o młodości, która nie ma szansy na rozkwitnięcie, w groteskowy sposób pokazuje nam dramat indywidualny na tle dużo przecież bardziej dramatycznej rzeczywistości wojennej.
Aha, będzie za jakiś czas ciąg dalszy spotkań z czeską klasyką. A w ogóle to polecam ze starych notek świetną Kacicę.
Zacznijmy od niewielkiej książeczki Bohumila Hrabala. Mimo upływu lat, wciąż przykuwa uwagę. Powieść rozsławiona przez świetny film autorstwa Jiriego Menzla w cudowny sposób łączy specyficzny humor i budzącą grozę wojnę. Odczytywana jako powieść o inicjacji, o młodości, która nie ma szansy na rozkwitnięcie, w groteskowy sposób pokazuje nam dramat indywidualny na tle dużo przecież bardziej dramatycznej rzeczywistości wojennej.
środa, 1 marca 2017
Pokot, czyli łopatą przez łeb
Na początek notki najpierw link do mojej recenzji książki Olgi Tokarczuk. Jest to istotne, dlatego, ze bez tej powieści ten film na pewno nie byłby taki jaki jest. A jaki jest? Moim zdaniem jakoś mało pasujący do twórczości Agnieszki Holland, jak na nią strasznie jednostronny, powiedziałbym nawet trochę łopatologiczny. Taki ekologizm walczący. Nie ma miejsca na jakieś niuanse, jest dobry i zły. A zły jest tak zły, że widzowi ma nie być go szkoda, ma go nie lubić, ma się wzdrygać na słowa, które tamten wypowiada. To nie jest zły film, ale po prostu zaskoczył mnie jego brak jakiegoś wyważenia. Są reżyserzy, którzy tak walą widzów łopatą od lat, ale Holland po prostu do nich nie należała. W wywiadach była ostrzejsza niż w swej twórczości. A tu coś takiego. Zastanawiam się na ile wspólna praca nad scenariuszem z autorką książki, zaważyła na ostatecznym kształcie tego co oglądamy.
Co się udało?
Subskrybuj:
Posty (Atom)