Październik kończę ciut wcześniej, ciesząc się z tego, że zapas szkiców notek mam jeszcze spory, a do grona podrzucających mi recenzję może na stałe dołączy kolejna osoba z inicjałem M. Notatnik jest otwarty, choć jeżeli ktoś pisze tak świetnie i tak często jak kiedyś Włodek, wtedy namawiam go żeby poszedł "na swoje". Tak się cieszyłem z Chochlika Kulturalnego, natomiast na razie tamten blog w zawieszeniu, a Chochlik działa mocniej na FB.
Ale ja nie o tym przecież. Miało być o książce. Głośno było o niej, tytuł swoją kontrowersyjnością też narobił trochę zamieszania. Na pewno to historia poruszająca swoją szczerością. Czy zaskakująca? No jak dla mnie nie. Chyba spodziewałem się, że za karierami wielu dziecięcych i młodzieżowych "gwiazdek" stoją takie albo nawet i bardziej bolesne historie. Jennette McCurdy nie pisze przecież zbyt wiele o samym przemyśle filmowym, o presji, wykorzystywaniu, skupia się na swoich relacjach z matką oraz na tym jak bardzo wpłynęła ona na to jak postrzegała samą siebie, swoje ciało.
Gdy obserwowało się karierę takich postaci jak choćby Miley Cyrus, którą uwielbiały moje córki, dla niektórych mógł wydawać się szokujące przejście w dorosłość, to jak szybko skończył się wizerunek grzecznej dziewczynki, a zaczął bunt i używki. To chyba jednak coś dość naturalnego, gdy człowiek musi dzień i noc udawać, grać pewną rolę, wciąż spełniać oczekiwania innych, a potem wreszcie ma na coś wpływ, może pokazać na co naprawdę ma ochotę i robi to nie zważając na konsekwencje. Przy Jennette nie było to aż tak wyraźne, ale ona przeżywała to jeszcze mocniej.