niedziela, 28 lipca 2024

Kwiatokosy i Szkieletnicy - Marcin Szczygielski, czyli rodzina jakich wiele?

Zastanawiałem się jakim tytułem zakończyć lipiec i na jakiś czas się pożegnać. Wybieram Szczygielskiego, ze względu na to, że to książki lekkie, zabawne, przygodowe, czyli takie idealne na wakacje. Spróbujcie je podsunąć swoim pociechom (pewnie tak 10+) i sami zobaczycie jaką będziecie mieli frajdę.

To tak przedziwna mieszanka czarnego humoru, magii, przygody.
Rodzina Rodomiłów od lat walczy z różnymi manifestacjami złych mocy, czyli strzygami, upiorami, demonami i wszelkiej maści potworami. Od lat? Co ja gadam! Od pokoleń! Taki to już dar, a może przekleństwo, ich misja i sposób na zarabianie. Gromadzą różne przepisy, robią notatki, hodują zioła i rośliny, eksperymentują z miksturami. I uczą swoje dzieci tego "zawodu".

czwartek, 25 lipca 2024

Gusła, czyli gdy spotykają się światy żywych i zmarłych

I jeszcze jedna zaległość i to od wielu miesięcy. Sam nie wiem czemu nie napisałem o tym spektaklu od razu, przecież podobał mi się bardzo. Jakoś odłożyłem go na bok, a potem coraz bardziej spadał w przeszłość i dopiero dziś sobie o nim przypomniałem sprawdzając archiwa.


Wizualnie - naprawdę bajka. Koncept też. Ale może dlatego że tyle razy już człowiek zagłębiał się w Dziady, iż nie bardzo już znajduje w nich coś dla siebie nowego. Pozostaje to wszystko na poziomie obrazów, gestów, słów, ale chyba już mniej emocji i jakichś refleksji. Katowani Mickiewiczem przez tyle lat, jakoś zamykamy się trochę na jego przesłanie. Ale może gdyby tak młodzi mogli od początku doświadczać tego w taki sposób jak na Gusłach, byłoby inaczej.

środa, 24 lipca 2024

Piekielne niebo - Karolina Ligocka, czyli niech zajdzie czym prędzej zmierzch nad takimi książkami

No jak to jest, że chwalę takie rzeczy jak Prosta sprawa, a chwilę potem marudzę na potęgę przy Piekielnym niebie, choć o obu można powiedzieć, że są proste jak konstrukcja cepa, przewidywalne i być może za to kochają je czytelnicy. W przypadku debiutu Ligockiej pewnie raczej czytelniczki, ale to nie zmienia istoty rzeczy. Zdecydowanie jednak Piekielne niebo mi nie podeszło. Cieszę się z lektury jedynie dlatego, że już rozumiem chyba na czym polegał fenomen Zmierzchu i tym podobnych koszmarków.


Przecież same detale scenograficzne nie są istotne, ale chodzi o to zakazane uczucie, gdzie jednocześnie coś cię pociąga i odpycha, fascynuje i budzi lęk. Czy to ważne czy to relacja człowiek-wampir, czy anioł-demon? Cała reszta to otoczka, bo coś musi się dziać, jakieś walki, konflikty, zagrożenie, a potem żyli długo i szczęśliwie. Czemu to takie miałkie to nie wiem. Czy młodzieżówki nie można napisać jakoś z polotem? Przecież Mięta wydawała dużo lepsze rzeczy, nawet jeżeli gdzieś wciąż w nurcie urban fantasy. Przyznaję się bez bicia, nie podeszło i nie nie poradzę. Domyślam się, że może istniej spore grono czytelniczek, które będą zachwycone, dla mnie to jednak zdecydowanie płaskie i bez pomysłu. Sto razy wolę Ćwieka z jego Kłamcą, bo tam jest suspens, humor, intrygujące postacie...

Prosta sprawa, czyli przecież grzecznie prosiłem

Żeby wejść w klimat tej notki, bo być może nie wszystkim będą pasować moje peany, należałoby kliknąć wcześniej moją opinię o powieści Wojciecha Chmielarza, która była podstawą scenariusza (możesz klikać tu) albo opinię o ostatnim serialu o Jacku Reacherze. 

Czasem po prostu fajnie sięgnąć po coś mięsistego, z wyraźnym podziałem na dobro i zło, z bohaterem, który choćby i bez broni, potrafi rozprawić się ze wszelkimi złolami, zagrażającymi danej społeczności. Smakuje wtedy najlepiej, gdy to niewielkie miasteczko, czyli wchodzimy jeszcze w klimat dawnych westernów, a nie sensacji wielkomiejskich z pościgami, strzelaninami itd. Po co fajerwerki, skoro zwykle ciekawsi są ludzie? W produkcji Olenckiego (to ten od świetnej Furiosy), podobnie jak w książce, zaskakuje i intryguje tożsamość tego bohatera, jego tajemnice. Wiemy że potrafi walczyć, strzelać, że nie przepada za kontaktami z prawem, cały czas wydaje się kryć, ale co więcej? Przybywa do niewielkiego miasteczka na Dolnym Śląsku, w Karkonoszach jedynie na chwilę, załatwić prostą sprawę. I rozpętuje piekło.

wtorek, 23 lipca 2024

Radiosoul - Alfie Templeman, czyli tanecznie, ale i od serca

Muzycznie miało być wczoraj, ale i tak mi się sypie cały harmonogram na Notatniku - od piątku przez dłuższy czas będę poza Siecią. Chcę przynajmniej lipiec dokończyć tak jak planowałem, a w sierpniu... Wrócę kiedy wrócę. I trochę szkiców jest, więc może jakoś to nadrobię, a Wy wybaczycie że notki będą pojawiać się po dwie dziennie :)

Dziś tanecznie i młodzieńczo. Alfie Templeman to dla mnie artysta nieznany, ale do wcale nie jest jego debiut. I buja fantastycznie! Jest jakiś letni klimat w tych nagraniach i choć może nie są super odkrywcze, ale to samo można by powiedzieć o 80% sieczki z radia. Fajny rytm, niby elektronika na pierwszym planie, ale pobrzmiewa fajnie i gitara i jakieś dęciaki, acid pop nie musi być nudny. No i ten wokal - słychać w nim fajną energię, młodzieńczość. Ale wiecie co jest jeszcze ciekawego?

poniedziałek, 22 lipca 2024

Mireczek. Impresje na temat Dorosłych Dzieci Alkoholików, czyli odczuwaj, ufaj, mów

Spektakl, który zachwycił mnie umiejętnie zagranym bezruchem, zatrzymanym w porę gestem, zawieszonym wzrokiem, wyrazem oczu… Bardzo wyrazisty i wymowny ruch sceniczny ocierający się miejscami o pantomimę.


W spektaklu siostra namawia siostrę, by poszła z nią na miting Dorosłych Dzieci Alkoholików i zmierzyła ze wspomnieniami o ojcu. Tytułowym Mireczkiem.


Każdy z nas zna Mireczka. Jest w każdej rodzinie. Mieszka z nami przez ścianę. Niekiedy uczy nas na studiach wyższych a niekiedy leczy. Potrafi być fajny, potrafi się śmiać, opowiadać dowcipy. Potrafi wiele, ale potrafi też wyzywać swoich bliskich, kląć na postronne osoby, spać zasikany w autobusie albo drzeć się na ulicy bez sensu. Potrafi też demolować i bić. A co najgorsze potrafi zabić każdą nadzieję.

niedziela, 21 lipca 2024

Ucieczka z raju - Robert J. Szmidt, czyli znowu ten nieprzewidywalny Święcki

Przyspieszam z notkami, bo za parę dni chyba na dłużej zniknę z Sieci, chcę więc przynajmniej zamknąć lipiec ilością notek taką jak planowałem, a co będzie dalej się zobaczy.

Kilka tytułów bardziej "babskich" chyba wleci, nie zawsze mi z nimi było po drodze, ale przecież były naprawdę dobre powieści obyczajowe, czy młodzieżówki, gdzie nie marudziłem wcale, nie zamierzam więc zupełnie wycofywać się z możliwości sięgania po tego typu literaturę.


Dziś jednak coś bardziej "męskiego" o ile w ogóle taki podział ma sens. Robert J. Szmidt stworzył cykl w którym jest wszystko to co w klasycznej S-F rozrywkowej kochamy. Pisałem w superlatywach o tomie pierwszym (tu kliknij), a drugi nawet nie wiem czy nie lepszy. W każdym razie momentalnie sięgnąłem po kolejną część, korzystając ze wznowień jakie Wydawnictwo REBIS właśnie realizuje. Space opera pisana z rozmachem, z iskrą (bo akcji tu sporo), ale i z humorem. Jak fajnie jest zafundować sobie całość, tom po tomie.

sobota, 20 lipca 2024

Kulturowo, historycznie i kulinarnie, czyli Wigry i Suwalszczyzna zapraszają nie tylko do lektury

Parę lat temu trafiłem za radą koleżanki na stronę wydawnictwa Paśny Buriat i wziąłem kilka książek Wojciecha Koronkiewicza, które połknąłem z zachwytem. Od tego czasu podglądam ich ofertę i czasem coś tam wezmę - szykujcie się więc, że niedługo będzie duuuużo o Podlasiu i o wschodnich terenach Polski, bo właśnie tamte rejony wydawnictwo postanowiło promować.
Ja dziś trochę bardziej na południe, na Lubelszczyźnie, a niedługo jeszcze niżej, ale Notatnik póki co zostaje bardziej na północ. 


Dziś o dwóch pozycjach, świeżutkich i jeszcze pachnących farbą. Wigry - Przewodnik Kulturowy,
nosi podtytuł Opowieści o miejscu utkanym z drzew, wody, mgieł i ludzkich pragnień. Poetycko i zagadkowo. Czego się spodziewać po książce Macieja Ambrosiewicza?

piątek, 19 lipca 2024

Omega - Marcin Szczygielski, czyli gdy życie miesza się z grą

Dobre źródło książek Marcina Szczygielskiego, czyli Ewa, podrzuca mi coś nieustannie, więc pewnie jeszcze w lipcu kolejne tytuły, a ja przekonuję się, że facet naprawdę ma sporą wyobraźnię, poczucie humoru, potrafi pisać mądrze i z dużą wrażliwości dla emocjonalności młodych bohaterów i czytelników.


W przypadku Omegi, trochę się zastanawiałem czy przypadkiem nie opisuje jej zbyt dziecinnie, ale to chyba bywa z nastolatkami - niby są już niezależni, podkreślają własne zdanie i granice, ale czasem jak z czymś wyskoczą, to trochę ręce opadają. Dla Joasi, od dłuższego czasu dużo ciekawsze od świata realnego stało się przebywanie w Sieci, granie, rozmawianie z ludźmi którzy grają. Tam właśnie przybrała nick Omega, raczej się nie przyznając do swoich 12 lat.
Dziewczynka mocno przeżyła rozstanie rodziców, jeszcze bardziej chyba zamknęła się w sobie, w swoim świecie. Co mogłoby sprawić, by spojrzała na siebie i na innych jakoś inaczej, nauczyła się trochę empatii, odpowiedzialności, wrażliwości?

Polowanie na osy, czyli jak łatwo kogoś osaczyć

Spektakl, który nie pozostawi nikogo obojętnym na zawarte w nim treści. Mocny, poruszający. To nie jest jedna historia, to nie jest jeden temat.


Historia zaczyna się w momencie zabójstwa 22-letnie Joli, która miała przyjąć do pracy Monikę. Przyprowadził ją młody chłopak. Jola z nim pracowała w biurze „Abigel”. Przyszli z jeszcze jednym kolegą. W trójkę zabili Jolę. Byli tuż przed maturą. Zabili by mieć pieniądze na studniówkę. Dostali dożywocie. Monika była pierwszą kobietą z takim wyrokiem w Polsce. Miała 19 lat. Był rok 1998.


Media podjęły temat. Kobieta brutalnie mordująca to wiadomość medialna. W dodatku taka młoda. Roztrząsanie jej życiorysu, pochodzenia, spekulacje dlaczego to zrobiła. Przychodziła do szkoły po piwie, była ładna, zapewne brała narkotyki. Mówiono o niej, że nie ma w niej emocji, że jest zimna, nieczuła. Współwinni odchodzili w cień, ona zapełniała szpalty gazet. Do akcji dołączył szwagier zamordowanej – z zawodu prawnik. Robił marsze. Przeciw przemocy, ale Monika jest ta najgorsza, bo kobieta! Media aż krztuszą się jej imieniem. Jak mogła! Taka młoda, taka ładna i taka morderczyni! Zapraszani do studia prawnicy (szwagier), psycholodzy (w tym posłanka) na tej sprawie wyrabiają sobie własny wizerunek w mediach i w społeczeństwie. To robi oglądalność.

czwartek, 18 lipca 2024

Słowenia. Mały kraj wielkich odległości - Zuzanna Cichocka, czyli słowiańska Szwajcaria

Seria reportażowa od Wydawnictwa Poznańskiego ma swoje mocniejsze i słabsze strony. Na pewno ciekawe w niej jest to, że najczęściej piszą to osoby, które dobrze znają dany kraj, siedzą tam od lat, choć jako Polacy potrafią też dostrzegać obiektywnie wady i jakieś słabsze strony życia w danym miejscu. W dodatku w większości są to debiuty, czyli piszą to ludzie może i mający trochę próbek literackich za sobą (choćby bloga), ale nie uważają siebie za wielkich pisarzy, więc nie gwiazdorzą, starają się usuwać w cień. Każdy trochę na co innego zwraca uwagę, bo jeżeli zajmuje się językiem, sporo pisze właśnie o nim lub o kulturze, ktoś inny skupi się na historii, a ktoś inny jeszcze na architekturze. 

Nie są to reportaże, więc nie spodziewajcie się tras turystycznych i polecajek tego typu - może o nich się wspomni, ale to raczej opowieść o ludziach, o kraju, o tym jak się tam żyje. Na szczęście bez większej polityki, za to trochę ciekawostek, humoru, kulinariów, zwyczajów. I oto kolejny tom tej serii za mną, tym razem Słowenia, którą ledwie liznąłem, ale od lat jakoś bardzo mi się dobrze kojarzy.

środa, 17 lipca 2024

Jak sprzedać nawiedzony dom - Grady Hendrix, czyli nie będzie nikogo i niczego ważniejszego niż ja

W tym tygodniu w środę zamiast kryminału coś z dreszczykiem. Z horrorami zwykle mam ten problem, że bardziej podoba mi się klimat i budowanie napięcia, bo gdy już przychodzi do ujawnienia tego czego wszyscy mieliśmy się lękać, pojawia się nie tyle strach, co rozczarowanie albo i śmiech. Z książkami mam podobnie, dlatego i tu ciekawość bardziej towarzyszyła mi z początku, bo im bliżej finału, tym więcej było zażenowania. To tak? To w ten sposób? No nie? Nie wmawiajcie nam tego... A jednak.
Miłośnicy gatunku marudzą więc, że więcej tu jakiejś psychologicznej opowieści o traumach, wypieraniu wspomnień, a ja będę psioczył raczej na schematy w końcówce, jakby naprawdę nie było innych sposobów na ekscytujący finał. 


Skoro nawiedzony dom, to będą oczywiście przesuwające się przedmioty, ożywające w zaskakujących momentach, robienie krzywdy mieszkańcom, czyli cała ta lista sztuczek, które przecież już dobrze znamy. To co może ciut wyróżniać powieść Hendrixa od innych z tego gatunku, to jakieś elementy humoru, niestety jest ich niezbyt dużo.

wtorek, 16 lipca 2024

Odlecieć jak najdalej - Ałbena Grabowska, czyli o tych marzeniach lepiej głośno nie mów

Miało być muzycznie, ale mam raczej nastrój na pisanie o książkach. Zdarza mi się czytać równolegle jakąś akcję lub kryminał z książką obyczajową i mieć z tego równie dużą przyjemność, tym razem jednak coś mi nie bardzo leżała najnowsza propozycja od Pani Grabowskiej. Punkt wyjścia - interesujący. Oto lata 60, PRL trzyma się mocno, wszechobecna inwigilacja, ale już powoli gdzie przesiąkają coraz częściej do nas jakieś produkty z Zachodu i paradoksalnie właśnie ci, którzy są bliżej władzy i mają jej poparcie, najbardziej lubią się nimi otaczać i je pokazywać. Młoda bohaterka od zawsze marzy o podróżach, o ciekawszym życiu, ale póki co przed nią matura, nauka i zmartwienia, by jakoś odłożyć trochę grosza na własne przyjemności.


Co więc mi nie zagrało? Chyba trochę zabrakło większego skupienia się na Oli, budowania jej cieplejszego wizerunku, zrozumienia jej motywacji, wywołania jakichś naszych emocji względem niej. To ostatnie udaje się dopiero pod koniec książki, gdy zaczyna się wokół nie dziać ciut bardziej dramatycznie, wcześniej jednak autorka więcej czasu poświęca nawet nie jej samej, co jej babci i przedstawianiu donosów na temat tej rodziny. Motyw ten, choć ciekawy, trochę zagadkowy, bo trzeba zgadywać któż może być źródłem tych informacji (i różnych insynuacji), ewidentnie rozbija spójność akcji i odciąga moim zdaniem uwagę od dziewczyny, która powinna być w centrum uwagi. 
A może to jej charakter? Niby skromna, ale jednak potrafiąca zwracać na siebie uwagę, koleżeńska, ale i czasem mocno nieprzyjemna wobec innych. Do tego zdolna, ambitna, ładna... Tylko...

Ja, kapitan, czyli podróż pełna nadziei

Wtorkowy kącik dla fanów filmów wytrawnych i produkcja, która tematycznie jest bardzo aktualna. Pamiętacie "Zieloną granicę" Agnieszki Holland? Mattego Garrone również opowiada o granicy, którą próbują pokonać imigranci, tyle że nie przed wschodnią flankę Europy, a od południa. I nie wiem czy nie robi tego lepiej i ciekawiej.

O ile bowiem film p. Holland należy umieść w pewnym kontekście krytyki posunięć naszego poprzedniego rządu (choć obecny to kontynuuje), jest atakiem na działania służb na granicy, to "Ja kapitan" nikogo nie wprost nie oskarża. Co ważne, ci którzy szukają lepszego życia nie są też tak bardzo anonimowi, wręcz odwrotnie - to oni są w centrum tej historii. Możemy tym bardziej poczuć tą ich determinację i trud drogi jaką podejmują, jej ryzyko.

poniedziałek, 15 lipca 2024

Kombinat, czyli świetny spektakl z moimi dwoma "ale"

Uświadomiłem sobie niedawno, że zalega mi gdzieś w szkicach nie jeden ale dwa spektakle, a ponieważ poniedziałek to dzień na muzykę, Kombinat, który ma w sobie jej mnóstwo, pasuje tu idealnie.

Wyprawa do Poznania do Teatru Muzycznego była prezentem dla żony i okazała się strzałem w dziesiątkę, choć oboje bylibyśmy pewnie jeszcze bardziej szczęśliwi gdyby...
...ale o tym na koniec.

Muzyka Grzegorza Ciechowskiego i jego kolegów z Republiki na scenie teatralnej? Dość odważny, zaskakujący pomysł, ale Wojciech Kościelniak udowadnia że można i robi z tego nie tylko spektakl dobry od strony choreograficznej i muzycznej, ale spójny i interesujący od strony opowiadanej historii. Sami przyznajcie, że w musicalach to nie zawsze idzie w parze.


To wizja świata przyszłości, w której jednostka mocno została wprzęgnięta w system nakazów i zakazów. Jeżeli nie pasujesz, zostajesz wysyłany na coś w rodzaju "resocjalizacji". Musisz zrozumieć swoje błędy, dostosować się, być kolejnym trybikiem wielkiej maszyny. Do tego motywu pasuje jak ulał kilka numerów wczesnej Republiki, co jednak ciekawe udało się całkiem zgrabnie wpleść tu zupełnie inne klimaty, piosenki o potencjale nie mniej dramatycznym, ale i bardziej nostalgiczne. Muzycznie - ciary na plecach.

niedziela, 14 lipca 2024

Ucieczka Anny - Mattia Corrente, czyli ta pustka jaką nosisz w sobie, ta pustka którą zostawiasz

Kolejne spotkanie z serią z Żurawiem od Wydawnictwa BoWiem (Uniwersytet Jagielloński) i znowu całkiem smakowita, nieoczywista historia. Ostatnie powieści z tego cyklu jakie wpadają mi w ręce mocno obciążone są różnymi traumami, negatywnymi doświadczeniami, za każdym razem jednak jest to też opowieść o tym jak sobie z nimi radzić. Tym razem wokół wyprawy pewnego starszego pana, który wyrusza na poszukiwanie żony, osnute zostały również inne wątki. Nitki prowadzą w przeszłość i tam szukamy odpowiedzi - jak uleczyć swoje serce po czymś bolesnym co się wydarzyło. Skąd to wewnętrzne przekonanie, że jednym sposobem jest zacząć od nowa. Uciec od tego co było, od błędów, od tego co przypomina. Czy jednak da się naprawdę zapomnieć? I czy próbując znaleźć lekarstwo dla siebie, nie krzywdzimy też innych?  

Mattia Corrente zbudował swoją opowieść w scenerii słonecznej Sycylii i może też dlatego tak bardzo smakuje ona nam wyjątkowo. Pachnie owocami, kwiatami, jedzeniem. To historie ludzi biednych, żyjących blisko siebie, dających sobie wsparcie. Nawet po latach pamiętają swoich sąsiadów, to czym się ktoś zajmował, potrafią sypać różnymi wspomnieniami. Trochę na tym bazuje Severin wyruszając w swoją podróż śladami przeszłości. Odwiedza miejsca w których żyli, szuka ludzi, którzy dadzą mu jakiś ślad. Pokazując zdjęcie pyta czy może ją gdzieś widzieli, ale to co najważniejsze, choć niewypowiedziane też w jego pytaniach wybrzmiewa: dlaczego odeszła. Czy nie była z nim szczęśliwa?

Gdy zamknę oczy - Marcel Moss, czyli Astralny książe da ci wszystkie odpowiedzi

Gdy autor przyzwyczai cię do jakiegoś swojego stylu, gatunku, pomysłów, potem można nieźle się zdziwić, natykając na zupełnie coś innego. Marcel Moss postanowił napisać coś w stylu young adult, więc nie oczekujcie tym razem kolejnego kryminału czy sensacji. Gdy zamknę oczy można od biedy nazwać thrillerem psychologicznym, ale bliżej chyba temu do romansu, z jakąś nutką paranormalnych zdarzeń. Pewnie ktoś ze mną będzie się spierał, że niby zjawisko świadomego snu jest jak najbardziej naukowe, najpierw jednak warto by się przyjrzeć temu jak zostało to opisane, dopiero potem dyskutować ile w tym nauki. Mimo definicji i prób powoływania się na wiedzę, którą mogą osiągnąć nielicznie poprzez pewnego rodzaju ćwiczenia, wciąż brzmi to trochę sekciarsko i manipulacyjnie.

Nie wiem czy to nie byłoby dobre słowo do opisania tej historii. Nastoletnia Beverly przeżyła ogromną traumę, gdy w wypadku samochodowym, z którego ona wyszła cało, zginęła jej starsza siostra. Od tego momentu dziewczynę wciąż dręczą koszmary, wyrzuty sumienia, nie śpi po nocach. Gdy tylko zamyka nocą oczy, wciąż przeżywa na nowo każdą chwilę tamtego dnia.

czwartek, 11 lipca 2024

Ile maggi do rosołu, czyli wpadnijcie z odwiedzinami

Zaproszenie, które wpadło na skrzynkę pocztową zaciekawiało i kusiło. Nieznana mi formacja teatralna, miejsce, więc czemu nie spróbować? Oto czwórka młodych ludzi funduje nam wieczór intensywny od emocji, poruszający spektakl na temat, który być może za jakiś czas będzie aktualny w wielu domach, w wielu rodzinach. Starzejemy się jako społeczeństwo, żyjemy coraz dłużej, ale czy to znaczy że jesteśmy przygotowani do opiekowania się osobami starszymi? Jak to zmienia nas, relacje między członkami rodziny, całe nasze życie?


Wydaje się, że ono toczy się zupełnie normalnie. Oto młoda kobieta kręci się po mieszkaniu przygotowując obiad. Uśmiechnięta, szczęśliwa, pełna energii. Gdy pojawia się jej partner z matką, stara się jak może by starsza pani czuła się jak najlepiej. Potem jeszcze wpada w gości rodzeństwo i już nic nie idzie tak jak by się tego chciało, wszystko jest tak dalekie od ideału i tak bardzo to nas zadręcza. Teraz nawet zwyczajne czynności nagle okazują się budzić jakieś napięcie, męczą i drażnią, choć niby wiemy że wcale tak nie powinno być...

Fellow Travelers, czyli ktoś więcej niż przyjaciel

Recenzenci w większości piali z zachwytu, ale jakoś mnie nie porwał ten serial. Gdyby to była pierwsza produkcja na ten temat, pewnie byłoby wow, ale przecież niewiele tu można było dodać nowego, po co więc rozciąganie tych wszystkich wątków historyczno-politycznych skoro i tak najważniejsze są wybory jakich dokonują bohaterowie. Przebiegamy od lat 50 od McCarthy'ego, polowania na komunistów i "dewiantów", przez atmosferę homofobii, aż po lata 80, epidemię AIDS, ale i coraz głośniejsze ruchy LGBT, gdyby jednak jakoś ująć scenariusz w pewne ramy, to nie byłby to wcale jakiś dramat psychologiczny, tylko zwyczajny romans. Tyle że podszyty wyrzutami sumienia, własnymi lękami, wybraniem kariery. Odwracasz się po latach i dopiero widzisz co straciłeś, do odrzuciłeś i być może żałujesz. A nic już nie da się naprawić, możesz teraz jedynie cieszyć się tymi ostatnimi chwilami jakie wam zostały.   

Postaci jest więcej, ale na pierwszym planie są dwie zaprzyjaźnione pary: charyzmatyczny, przystojny i ambitny urzędnik Departamentu Stanu i młodziutki absolwent college'u, idealista i katolik, który jest pod jego mocnym wpływem oraz czarnoskóry dziennikarz z ambicjami literackimi i gwiazda sceny drag queen. Będą się zbliżać i rozstawać, przyciągać i odpychać, wściekać, zdradzać, a potem znowu prosić o wybaczenie. 

środa, 10 lipca 2024

Odrobina dreszczyku po polsku, czyli Kolory zła: Czerwień i Polowanie

I jeszcze dwa zaległe tytuły do kryminalnej środy, upolowane jakiś czas temu na Netlfixie. Jak ktoś lubi thrillery pewnie przynajmniej pierwszy obejrzy z przyjemnością, jednak niestety oba raczej można potraktować jako średniaki. Rewelacji niestety nie ma, ale co się dziwić - nawet w Stanach gdzie tworzy się tego typu produkcji dużo więcej, wartościowych jest może jeden na 100. Trudno więc oczekiwać, by każdy film, w który zainwestuje jedna czy druga platforma telewizyjna, okazywał się wielkim dziełem.

"Kolory zła. Czerwień" to oczywiście ekranizacja pierwszej powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak (choć i wyraźne nawiązanie do zaginięć młodych dziewczyn na wybrzeżu), więc pojawia się pytanie czy będzie kontynuacja - jakiś potencjał na pewno jest, choćby i w obsadzie, może więc warto trzymać kciuki, a poziom będzie jedynie szedł w górę? Może dobrze, że nie przerobiono tego na serial, ale zamknięto się w krótszych ramach. Dzięki temu coś się traci, zyskuje jednak na budowaniu napięcia, na klimacie.
Czy to wciąż kryminał, czy bardziej dramat psychologiczny o zabarwieniu noir? Jest brutalnie, pikantnie, chwilami intrygująco, choć ma się wrażenie, że dokonano sporych cięć w materiale. Z jednej strony mamy opowieść dziewczyny, która się trochę pogubiła, weszła w toksyczny związek, z drugiej śledztwo, które ma wyjaśnić jej zamordowanie.

Pies ogrodnika - Katarzyna Gacek, czyli na problemy najlepsza praca

Nie tak dawno pisałem o trzecim tomie z cyklu "Agencja detektywistyczna Czajka" (łapcie link), ale od razu zaznaczałem, że spodobało mi się na tyle, że będę szybko starał się sięgnąć po początek serii. I oto macie tom pierwszy, w którym kobieca agencja dopiero powstaje, a bohaterki po raz pierwszy wyruszają do akcji. Niby można było z przebąkiwań pewnych wątków już się domyślać, zupełnie jednak co innego poznać to w detalach.

Co zrobić kiedy mąż cię zdradza? Zebrać dowody i dołożyć mu w sądzie. A jeżeli gad próbuje się odwinąć i wynajął własnych detektywów, by sfabrykować domniemaną winę? Cóż... Wtedy masz pod górkę, ale nie ma tego złego. Nagle bowiem okazuje się, że twoje pomysły i talenty ktoś docenia i podsuwa pomysł, byś sama założyła taką firmę. Potrzebujesz tylko na początek kogoś kto ma licencję, dopóki sama takowej nie zrobisz. I tak na horyzoncie Gai, pojawia się przebojowa modelka Klara, która miała krótki epizod pracy w takiej agencji, więc dokument potrzebny posiada. Co prawda jej styl funkcjonowania i oczekiwania emocji jakie ma nieść praca detektywki, raczej niekoniecznie Gai odpowiadają, ale Klara ma jednak inne zalety i mimo wszystko powoli się dopasowują. Mamy więc oficjalny skład "Czajki", ale przecież obok kobiety cały czas jest również jej przyjaciółka i sąsiadka Matylda. Ona co prawda ma charakter dość bojaźliwy i mało otwarta jest na działania ryzykowne, żeby pomóc Gai, jest jednak zdolna do wielu rzeczy. 

wtorek, 9 lipca 2024

Tylko my dwoje, czyli gdybyś mnie kochała naprawdę

Zaczyna się jak typowe romansidło, by potem przerodzić się w thriller. "Tylko my dwoje" może i w pewnym momencie staje się przewidywalne, ale to wcale nie zmniejsza naszego sprzeciwu wobec tego co widzimy na ekranie, naszych emocji.

Ile osób będzie w tym związku dostrzegało własne doświadczenia? A może wreszcie zapragnie coś zmienić? W końcu toksyczne relacje to coś w czym wcale nie jest dobrze ani jednej, ani drugiej stronie. Coś co zaczyna się tak idealnie, wydaje nam się cudowną bajką - jak mogłoby skończyć się źle? Obejrzyjcie ten film, by zrozumieć, by zobaczyć te mechanizmy. Czasem to tak trudne do uwierzenia - piękna kobieta, inteligentna, nagle zdaje się kompletnie nie mieć wolnej przestrzeni, wciąż kontrolowana, wciąż w napięciu. I ta pokrętna manipulacja - jak to wolisz spędzać czas z innymi, nie ze mną, już mnie nie kochasz, po co chcesz wychodzić, razem nam najlepiej.

poniedziałek, 8 lipca 2024

Z młodymi, ale czy dla młodych, czyli Za duży na bajki razy dwa oraz Akademia Pana Kleksa

W jednej notce nadrabiam zaległości filmowe z ostatnich tygodni - pokusiłem się o nowego Kleksa, ale ponieważ jakoś nie zażarło, eksperymentowałem z kinem familijnym polskim dalej. I oto efekty. A może Wy coś polecicie z ostatnich lat?

Za duży na bajki w tym zestawieniu chyba najciekawszy. Choć mam wrażenie, że raczej dla młodszych, czyli dzieciaki występujące w filmie są ciut "za grzeczne", trochę infantylizuje się ich sprawy, to i tak doceniam pomysł i wykonanie. Na pewno świetny w roli głównej jest Maciej Karaś, ale nie byłoby tyle humoru w tych jego perypetiach gdyby nie grająca jego ciotkę Dorota Kolak. Ich "docieranie się" jest źródłem świetnej zabawy. 

Ale zacznijmy od początku.

niedziela, 7 lipca 2024

Handlarze gumek, czyli w poszukiwaniu szczęścia

Zamiast powieści na niedzielę, dziś teatr. Ale przecież oparty na niezłej literaturze, bo Hanoch Levin uznawany jest za jednego z bardziej popularnych dramatopisarzy we współczesnym Izraelu. A reżyserii podjął się jeden z moich ulubieńców Adam Sajnuk. Obsada też całkiem ciekawa - Katarzyna Dąbrowska, Borys Szyc, Grzegorz Małecki. Czy mogło więc coś pójść nie tak?


Spektakl widziałem na próbie generalnej - ponad 3 godziny bez przerwy, więc gdy widzę że już normalne pokazy ową przerwę mają, myślę sobie, iż to jedna z dobrych zmian. I tak jednak jest w tym trochę dłużyzn, więc ciekawe czy uda się je jakoś usunąć.

Na pewno nie jest to tekst typowy dla tego co oglądamy na naszych deskach teatralnych, gdzie królują farsy albo dramaty. Będzie trochę pikantnie, ale i jest coś trudno uchwytnego, trochę fatalistycznego w tej sztuce, jakby mimo całego w niej zawartego humoru, wisiał nad bohaterami jakiś cień, który nie pozwoli im osiągnąć szczęścia.

sobota, 6 lipca 2024

Urban fantasy nad Tamizą, czy postpunkowa Praga, czyli Underground i Rzeki Londynu

Gdy połykałem jeden po drugim kryminał, miałem poczucie że coraz trudniej mnie zadowolić, teraz gdy powróciłem trochę do fantastyki, mam wrażenie, że pojawia się podobny problem. O ile klasyka mi sprawia frajdę, to te świeże rzeczy jakoś niekoniecznie. 

Czytam, ale mimo że to początek cyklu, nawet nie mam specjalnej chęci do szukania kontynuacji. Czasem nawet podobają mi się jakieś pomysły, fragment akcji, tło, jakiś detal, ale całość jest jakaś wtórna, ma w sobie mało życia albo niepotrzebnie fabuła rozdrabnia się na jakieś mało istotne wątki. 

Przyjrzyjmy się zatem dwóm z ostatnio czytanych. 

František Kotleta stworzył całkiem niezłą, trochę mroczną opowieść o samotnym wilku, byłym gliniarzu, który utrzymuje się dzięki prywatnym zleceniom. Praga w roku 2107 niby jest miastem w którym nie brakuje nowinek cyfrowych, ale większość mieszkańców żyje na skraju nędzy, gdzieś w podziemiach. Upadek państwa to efekt wojny czesko-polskiej o Śląsk, o której wspomina się jedynie półgębkiem, a w której zdaje się to nasi rodacy wygrali. Republika Czeska się rozpadła, a Praga, znajdująca się pod dominacją właścicieli potężnych firm, stała się fortecą odciętą od świata. Wszystko produkuje się w laboratoriach, ale podziemie z brakami radzi sobie na własny sposób - by wszystkich wyżywić nic dziwnego, że dochodzi np. do przerabiania ludzkiego mięsa.

piątek, 5 lipca 2024

Kornik - Layla Martinez, czyli dom zły

Rozmiar książki - zaskakująco niewielki. Czy to znaczy, że to rzecz która szybko się czyta? I tak i nie. Czy to rzecz błaha i nieciekawa? Na pewno nie.

"Kornik" to literatura niepokojąca, historia nieoczywista i wzbudzająca emocje. Nazwanie jej powieścią grozy pewnie byłoby trafne jeżeli chodzi o określenie gatunku, a jednocześnie mocno by pomylił się ten, kto będzie oczekiwał banalnych chwytów polegających na wywołaniu dreszczu strachu. To raczej powieść psychologiczna, pokazująca konsekwencje zmagania się z rodzinnymi traumami, nędzą i próbami zmiany swojego losu.


Dom zamieszkany przez babkę i dorosłą już wnuczkę, stary, niszczejący, przechowujący historie kilku pokoleń. Niewiele widział szczęścia, za to wiele przemocy, biedy, narzekań... Jak przerwać ten zamknięty krąg, jeżeli nie widzi się szansy na ucieczkę. A może jest ona jednak możliwa? Matka przecież kiedyś zniknęła. Opuściła je z własnej woli, wybierając życie wolne od wspomnień i cierpienia, czy też została porwana jak opowiadają inni? Wnuczka marzy o tym, by kiedyś również odejść, ale póki co tego nie potrafi. Myślała że praca pozwoli jej uzbierać pieniądze i uciec, ale jedynie na nowo uruchomiła złe emocje. W końcu rodzina do której poszła opiekować się dzieckiem, od lat była niczym długi cień nad jej bliskimi. 

Rojst - Trylogia, czyli polskie bagienko

Co tam w zanadrzu (niektóre rzeczy czekają tygodniami na swoją kolej) i co na tapecie?

Do napisania dwie notki teatralne, Mirka też coś coś trzyma w zanadrzu, będzie seria z Żurawiem, będzie trochę z dreszczykiem, coś LGBT i pewnie miejsce na kryminał też się trafi. 

W oglądaniu m.in. Prosta sprawa, przypominam sobie książkę i chyba powrócę do kolejnych części bo to fajna zabawa.

A dziś kolejna zaległość. Nie mam czasu na seriale, rzadko ostatnio oglądam coś dłuższego, ale Rojst wciągnął jak cholera i szukałem każdej okazji, by nadgonić. Dobry scenariusz, ale jeszcze fajniejsze wykonanie! Aktorsko, zdjęcia, scenografia - wszystko palce lizać. Serial zdecydowanie ma charakter, wyróżnia się na tle innych produkcji, tak mocno schematycznych. Tu od pierwszego sezonu jest klimat, jakaś zagadka, trochę bezradność wobec zamiatania pod dywan różnych spraw, ale i determinacja. I wciąż coś się dokłada.

środa, 3 lipca 2024

Do granic, czyli niczego nie ukryjesz

Środa z dreszczykiem i pierwsza, w miarę świeża propozycja, bo film jeszcze w kinach. Hiszpański thriller co prawda ma już ponad rok, ale u nas pojawia się z poślizgiem, gdy już zrobił sporo zamieszania w ojczyźnie. Jak na kameralne, dość surowe, niedrogie w produkcji kino, rzeczywiście jest propozycją ciekawą, przemyślaną. Trudno mu odmówić tego, że trzyma w napięciu.

A jednocześnie nie wyszedłem z kina pod jakimś wielkim wrażeniem. Może dlatego, że kolejne elementy były jednak do przewidzenia?

Elenę i Diego poznajemy gdy lądują w Stanach, by zacząć nowe życie. W Nowym Jorku mają jedynie międzylądowanie, chcą zobaczyć się na chwilę z bratem Diego i lecą dalej - do Miami. Spełnia się marzenie o wspaniałej szansie. Najpierw jednak muszą przejść sito amerykańskiej kontroli granicznej.

wtorek, 2 lipca 2024

20 000 gatunków pszczół, czyli rój może dawać albo odbierać poczucie odbrębności

Lecimy z kinem i to chyba jeszcze jutro ze dwa tytuły dorzucę, bo trochę zaległości. Dziś wtorek, więc będzie bardziej wytrawnie - co kto lubi. A ja przyznam się, że choć czasem z przyjemnością zanurzam się w filmach niespiesznych, skupionych na relacjach, gdzie sporo jest milczenia, to tym razem jakoś nie podzielam zachwytów recenzentów. Może trochę ze względu na wątek Aitora/Lucii. Choć nie jest przecież jedynym bohaterem, to na nim/na niej skupia się nasza uwaga i pojawia się wiele refleksji, kontrowersji, dyskusji. Ale o tym za chwilę.

Skąd tytuł? W świecie zwierząt podobno nie kwestionuje się różnorodności. Istnieje 20000 gatunków pszczół i każdy jest w naturze potrzebny. Jak rozumiem ma to być argument za tym, by odejść od tradycyjnych podziałów płci, binarności i akceptować fakt iż np. jedna z pszczół uzna, że jest skowronkiem. Odwalcie się, nie każcie jej pracować, wspierajcie w jej nowym żywocie i przebudujcie cały ul, bo przecież skowronek musi mieć więcej miejsca. Wiem, upraszczam i robię karykaturę, chcę jedynie zarysować pewien schemat. Mam bowiem wrażenie, że film Estibaliz Urresoli Solaguren jest głosem w pewnej sprawie, głosem wyraźnym i jako taki budzi emocje. Nie byłoby pewnie ich tak wiele, gdyby to była opowieść o kimś dorosłym, kto przeszedł etap dojrzewania, kto może i zmagał się z wieloma trudnościami, ale też dzięki temu jest pewien swoich decyzji. W przypadku ośmiolatka/i, gdzie wszystko jest bardzo płynne, wciąż się zmienia, jest podatne na czynniki zewnętrzne, jasne stawianie diagnozy, jakiejś opinii jest cholernie trudne. 

Wenus w futrze, czyli rozedrganie

Po raz kolejny studenci Akademii Teatralnej mnie zaskakują. Nie umiem inaczej określić emocji jakich doświadczyłam po wyjściu z tego spektaklu jak właśnie rozedrganie. Podobnie odbieram też postać reżysera graną przez Adama Stasiaka.


Przychodzi aktorka do reżysera. Chce zagrać w jego nowym projekcie. Zmusza go do wspólnego czytania scenariusza, które niemal natychmiast przeradza się w starcie dwóch osobowości. On jako autor i reżyser, w pewnym momencie zaczyna tracić kontrolę nad własnym dziełem; ona zdobywając przewagę nad nim staje się królową i z tej pozycji zaczyna go traktować jak chce. On zdaje się być bezbronny, bo pozwalając na to uchylił rąbka tajemnicy o sobie samym. Ona, świadoma tego, pokazuje mu to do czego sam przed sobą bał się przyznać. A jego skrytym pragnieniem jest zostać zdominowanym przez piękną kobietę, być jej niewolnikiem i być podle traktowanym. Pragnie kobiety tyranki, pięknej bogini, która dręcząc go, jednocześnie będzie go kochała. Ona, Wanda (Julia Banasiewicz), w jego oczach chce uchodzić za niewinną istotę, która spotkała zboczeńca. Uświadamia mu, że pociąga go sado-maso. On widzi w tym chemię namiętności, mówi jej o miłości połączonej przez perwersje. Jednak dla niej to również walka klas i płci, więc z nawiązką spełnia oczekiwania reżysera. Oboje odgrywają przed nami taniec namiętności, fascynacji, dążenia o wpływy, bitwy o dominację.

poniedziałek, 1 lipca 2024

John Porter, czyli robię to co w duszy mi gra...

Nie tak dawno pisałem o najnowszym projekcie Johna Portera z Agatą Karczewską (możesz kliknąć tu) i nie tak dawno wspominałem u siebie o inicjatywie Sąsiedzkie Granie, a tu proszę... Miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć tego artystę u siebie w mieście i to w dodatku za darmoszkę, bo Dom Kultury podjął współpracę z Sąsiedzkim Graniem i wykorzystał pewnie kontakty, nie płacąc bajońskich honorariów. Nic tylko się cieszyć. Tym bardziej, że po Lechu Janerce to kolejna postać, która współtworzy nasz rynek muzyczny od dawna, a ja tyle lat nie widziałem ich na żywo. I oto spełniają się marzenia.

Koncert miał odbyć się pod chmurką o pewnie atmosfera byłaby inna - w sali kinowej, mimo dobrego nagłośnienia, na siedząco byliśmy chyba ciut mniej żywiołowi niż moglibyśmy być pod samą sceną. A może to jednak też efekt doboru repertuaru? John zaczął raczej od spokojnych ballad, od gitary akustycznej, dopiero potem trochę podkręcił tempo i podgrzał atmosferę.