wtorek, 31 maja 2016
Służby specjalne. Podwójna przykrywka - Patryk Vega, czyli trzeba mieć charakter
Nie tylko dlatego, że ujawnia się kulisy funkcjonowania różnych mechanizmów, gierek wewnętrznych, słabego zarządzania, które zniechęcają do pracy i sprawiają, że najlepsi często odchodzą, zamiast rozwijać skrzydła i szkolić innych. Może szokować również ze względu na to, że przyglądamy się ludziom, którzy nie siedzą przecież za biurkiem, grzecznie potakując wszystkim interesantom.
Przecież praca w policji, czy w wywiadzie to nie tylko różne zadania realizowane jawnie, w mundurze i według regulaminu, ale czasem również wejście np. w środowisko przestępcze, gdzie muszą funkcjonować podobnie jak wszyscy, budując swoją legendę i starając się uniknąć ujawnienia, zanim operacja nie zostanie zakończona. Do takiej roboty nadają się specyficzni ludzie - na pewno nie każdy się w tym sprawdzi. Trzeba mieć charakter, lubić adrenalinę, ale i oprócz różnych umiejętności, które pewnie można wyszkolić, niezbędny jest też chyba obniżony prób lęku. Szybkie decyzje, umiejętność ryzykowania, szarżowania, nawet poza granicami prawa, bywa po prostu niezbędna.
poniedziałek, 30 maja 2016
Wikingowie. Wilcze dziedzictwo - Radosław Lewandowski, czyli łupy i sława, reszta mało istotna
Ale od początku. Jeżeli oglądaliście serial "Wikingowie", to pewnie nie będziecie zaskoczeni tym iż groźni wojowie z północy mogą stać się nie tylko tematem skandynawskich podań, animacji dla dzieci (Jak wytresować smoka), ale i świetnej sagi przygodowo-historycznej. Takiej dla dorosłych, gdzie krew i wino leją się równie często, a honor, łupy i sława, są silniejsze niż obawa przed utratą życia. Ci bohaterowie sami się aż proszą o takie męskie opowieści. Jest zapotrzebowanie i ktoś na to odpowiada. Pisząc o tym, co dla niego samego stanowi od dawna pasję. Wikingowie. Wilcze dziedzictwo to początek trylogii jaką zaplanował autor.
Radosław Lewandowski od razu zaplanował sobie w głowie tę historię jako cykl i w dodatku nie z jednym bohaterem, ale z różnymi postaciami i historiami, które w którymś momencie rozdzielają się, kończą – kto wie, może dojdzie do ich połączenia w kolejnych powieściach. Jeżeli więc zetknęliście się z określeniem „Wilczego dziedzictwa”, które jest pierwszą częścią trylogii, jako polskiej „Gry o tron”, to chyba głównie dlatego – autor nie boi się porzucić w połowie książki jakiejś postaci, którą trochę poznaliśmy, by postawić przed naszymi oczyma kogoś nowego i rozpocząć zupełnie nowy wątek.
niedziela, 29 maja 2016
Kto się boi Virginii Woolf, czyli cztery serca, jedna pustka
Po raz kolejny Włodek wyprzedził mnie z recenzją, a że pisze tak szczegółowo, że nigdy mu nie dorównam, umówmy się, że na razie poczytajcie jego tekst z bloga Chochlik Kulturalny, a ja dopisuję pod nim kilka zdań. A potem jeszcze dopisuję tekst M z 2022 roku.
Maj okazał się wyjątkowo trudnym czasem na pisanie czegokolwiek i mimo, że tym razem jeszcze uda się domknąć miesiąc (wszystko na to wskazuje) zgodnie z planem: jedna notka na dzień, to już boję się o czerwiec. W końcu dwa wyjazdy na konferencję też nie bardzo dają możliwość na blogowanie.
Kiedy Edward Albee w 1962 r. napisał „Kto się boi Virginii Woolf”, nie wiedział jeszcze, że stworzył arcydzieło. Sztuka została od tamtego czasu wystawiona setki, jeśli nie tysiące razy na całym świecie. Jej uniwersalny przekaz zmusza widzów do dokonania rozrachunku z własnymi demonami. Genialna ekranizacja z 1966 r. z Elizabeth Taylor, Richardem Burtonem, Sandy Dennis i Georgem Segalem (Taylor i Dennis zdobyły za ten film statuetki Oscara), sprawiła zaś, że na dziesięciolecia przyjęto, że tak to ma wszystko wyglądać, jak w kinie. A jednak teatr rządzi się innymi prawami, tekst jest genialny i pozwala na scenie pokazać wszystko to, co w kinie, zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu, można było zasugerować jedynie między wierszami…
sobota, 28 maja 2016
Ze wszystkich sił, czyli prawdziwy mężczyzna też czasem płacze
Facetowi też może się łezka w oku zakręcić, prawda?
A ja mam wyjątkową słabość do wszystkich filmów gdzie jest wątek z niepełnosprawnymi, kwestie wychowawcze, opiekuńcze. To nie tylko ze względu na ukończony kierunek studiów - tak już mam i tyle.
Parę słów o fabule. Zaznaczam iż jest biograficzny, choć to jedynie luźna inspiracja prawdziwą historią, zdaje się, że z lata 80 ze Stanów.
Julien jest chory na porażenie mózgowe, ma dobrą opiekę, fajną szkołę, ale wciąż mu czegoś brakuje. Choćby bliskości z ojcem, który chyba nigdy nie pogodził się do końca z niepełnosprawnością syna i uciekł w pracę - na całe miesiące znikał z domu na kontrakty, uważając, że taka jest jego rola. Dla matki zawsze będzie ukochanym maleństwem, kurczaczkiem, o którego musi dbać i go chronić, a chłopak mając prawie 18 lat pragnie wyzwań.
piątek, 27 maja 2016
Lamokrady, czyli namawiam Was do wsparcia
Szczegóły tu
Zostań najlepszym Hodowcą!
Tematyka gier planszowych jest tak naprawdę ograniczona jedynie ludzką wyobraźnią. Mieliśmy (mamy) już gry osadzone na Dzikim Zachodzie, w kosmosie, w znanym uniwersum, w Krakowie, czy nawet w Sandomierzu (tak, jest gra bazująca na serialu z Ojcem Mateuszem, znanym z TV, w którą miałem wątpliwą przyjemność zagrać… ). Jedne gry były bardziej udane, inne mniej. Natomiast nie spotkałem się jeszcze do tej pory z grą, której bohaterami byłyby… lamy! Którym pomagają Dalajlamowie. I którym przeszkadzają kaczki. Co wyszło polskiej grupie MASA Games z takiego połączenia?
Przekonajmy się!
czwartek, 26 maja 2016
Matki, czyli miłość jest najważniejsza
środa, 25 maja 2016
Nasza młodsza siostra, czyli trudno o miłość idealną
I stwierdzam, że te filmy z kraju kwitnącej wiśni, które jakoś udaje mi się upolować, po prostu mnie zachwycają. Najpierw była fascynacja Takeshi Kitano, potem był świetny "Jak ojciec i syn"...
A teraz kolejny obraz, który jest mało skomplikowany, ale jednocześnie budzi masę ciepłych odczuć. Ten sam reżyser, czyli Hirokazu Koreeda powraca do tematu rodzinnych relacji. Tym razem jednak dzieci są już dorosłe, widzimy więc raczej konsekwencje pewnych decyzji, nie obserwujemy ich na bieżąco. Może nie ma więc tak bardzo gorących emocji, są one bardziej skryte, ale to nie znaczy, że ich nie wyczuwamy.
wtorek, 24 maja 2016
Nazywam się czerwień - Orhan Pamuk, czyli cuda na marginesie książki
Płaczę. Czytam Mularczyka i płaczę. Może to i ze zmęczenia, bo oczy wysiadają od ciągłego wpatrywania się w literki. Ale to nie tylko to. Recenzja wkrótce. A przez te łzy dzisiejsza notka króciutka.
Prawdę mówiąc to dobrze, bo o tej książce nie potrafię napisać zbyt wiele. Zauroczyła mnie przede wszystkim klimatem - to jakby połączenie Opowieści z tysiąca i jednej nocy, świata Islamu sprzed ponad 500 lat, ale również pomysłów całkiem współczesnych - tak jak Umberto Eco zafundował nam śledztwo w Imieniu Róży, tak i Pamuk proponuje nam opowieść o zbrodni, zapraszając nas do zabawy w odgadywanie sprawcy.
Ten początek: jestem trupem, nieruchomym ciałem na dnie studni - czyż nie jest zaskakujący?
Czytanie tej książki jest niczym delektowanie się nie kończącym deserem, który na dodatek nie wywołuje przesytu i niestrawności. Zachwycił mnie przede wszystkim pomysł - by każdy rozdział pisany był z punktu widzenia którejś w postaci - och ileż niuansów dzięki temu można odkryć w tej historii. A niektóre z nich to po prostu perełki! No bo jak to jest na przykład być barwą albo psem z opowieści, którą ktoś opowiada w jeden z kawiarni. Możemy zobaczyć jakie emocje i uniesienia targają mężczyzną i kobietą, jak zupełnie inaczej myślą o swoim związku. Czego tu nie ma - strach, żądza, ambicje, zazdrość, chciwość... Nie zawsze każdy się do nich przyzna, ale my przecież składamy sobie tę historię ze wszystkich kawałeczków, dlatego w naszych oczach wszystko jest wyraźniejsze.
Aż chciało by się, żeby w tej książce znalazły się ilustracje - tak pięknie jej bohaterowie opowiadają o pracy ilustratorów, miniaturzystów. Jakże odmienne to podejście do przedstawiania świata, od tego co jest w naszej, europejskiej kulturze, gdzie dążyliśmy do jak najwierniejszego odwzorowania tego co widzimy. Tu w miniaturach jest ukryta cała opowieść, symbolika, bo przecież religia nie pozwala na tworzenie wizerunków dzieł Najwyższego. Szukając piękna, doskonałości, mistrzowie prowadzą swoje szkoły, uczą innych, ćwiczą, poszukują czegoś nieuchwytnego, opowiadając sobie legendy o ilustratorze, który sam pozbawił się wzroku, dopiero wtedy odnajdując to czego całe życie szukają.
Powieść wymagająca trochę skupienia, ale naprawdę urokliwa.
Jauja, czyli podróż w nieznane
Było już kilka filmów na moim blogu, gdzie szczerze przyznawałem: arthouse czy zachwyty snobów nad "wielkim dziełami", doszukiwanie się znaczeń tam gdzie ich nie ma, to po prostu nie moja bajka. Z ciekawością zerkam co w ramach przeglądu zwycięzców z Cannes pokazuje Ale kino, ale przy niektórych czuję się kompletnie bezradny.
Może dlatego, że jeżeli ktoś rozpoczyna jakąś historię, to oczekuję, że będzie ją kontynuował. Tymczasem w Jauja ewidentnie fabuła w pewnym momencie przestaje być ważna, a my pozostajemy z samymi znakami zapytania. Czasem lubię takie uczucie, ale tym razem miałem ich chyba zbyt wiele.
poniedziałek, 23 maja 2016
Timeline, czyli pokaż tato jaki jesteś mądry
A rzecz jest prosta aż do bólu. Karty z rysunkami oraz nazwą jakiegoś wynalazku (w naszym przypadku), a z drugiej strony konkretna data (lub wiek) jego wymyślenia.
Myślicie, że to tylko dla dzieci? Że dla dorosłych za łatwe? Nic bardziej mylnego.
Wcale nie łatwo odpowiedzieć na pytania typu: Co wynaleziono najpierw: żarówkę czy okulary? Korkociąg czy alfabet Morse'a? Gumkę do ścierania czy szczoteczkę do zębów?
Grać można od dwóch do 8 osób i chodzi o dokładanie swoich kart (bez sprawdzania wcześniej daty) w chronologiczny ciąg wydarzeń. Ale przecież można grać też prościej (tak też my zrobiliśmy). Pokazujemy sobie kartę i przeciwnik obstawia rok lub wiek odkrycia. Po czym my sami też możemy zabawić się w obstawienie: wcześniej lub później.
Zobaczcie jaka inspiracja np. dla nauczania historii! Nic tylko tworzyć nowe karty!
Zabawa przednia. A jeżeli karty poznamy już na tyle, by wszystkie zapamiętać? Brawo! Włączamy do zabawy wtedy drugi zestaw, który można spokojnie łączyć. Albo przechodzimy na wersję Cardline, gdzie musimy odgadywać informacje na temat zwierząt: tam aż trzy opcje do odgadywania: długość życia, wagę i wielkość.
Oglądaliśmy też coś bardziej rozbudowanego, czyli I Know, ale tam cena na razie okazała się zaporowa. Kusi, ale tam pytania dużo trudniejsze, choć ciekawszy system punktowania (nie tylko sami zgadujemy, ale obstawiamy czy inni będą umieli odpowiedzieć prawidłowo).
Grę możecie nabyć np. tu - to zaprzyjaźniony sklep w Warszawie z niezłymi cenami (i do negocjacji).
niedziela, 22 maja 2016
Carte blanche, czyli czy to koniec życia?
Wszyscy chyba lubimy dobre historie. Takie, gdzie nawet dramat można przezwyciężyć i wlać w serducha odrobinę nadziei, ciepła. Gdy tylko przeczytałem o nauczycieli historii, który blisko rok tracił wzrok, ale ukrywał to, nadal ucząc w szkole, czułem, że to będzie temat na film. No i jest.
Pal licho opinie krytyków i niedociągnięcia w tym filmie. Tu wartością jest sam bohater i choć scenariusz był jedynie inspirowany jego życiorysem, to mając świadomość tego, chce się bić brawa dla niego. No i Andrzej Chyra. Niby bez wielkich fajerwerków, ale i tak przykuwa uwagę.
Dramat człowieka, który z dnia na dzień, dowiaduje się, że nie ma dla niego ratunku, że kłopoty ze wzrokiem będą każdego dnia się pogarszać, gdy próbuje to ukrywać, balansując wciąż między rozpaczą i próbami oswojenia nowej rzeczywistości - udało się to naprawdę nieźle oddać.
sobota, 21 maja 2016
Jack Ryan. Teoria chaosu, czyli oddajcie Forda! I Targi książki
Tom Clancy pisze moim zdaniem dużo lepsze rzeczy niż Fleming, a mimo to właśnie Bond zawładnął naszą wyobraźnią, a Jack Ryan jakoś jest wyraźnie w cieniu. Czy to kwestia małej charyzmy aktora? Czy też po prostu tego, że Bond był pierwszy i potem już nic nie było takie same, wszystkie sensacje zlewają się w jedno i niewiele się po kilku miesiącach pamięta. Można nafaszerować film akcją, strzelaninami, walkami, pościgami, dać dobrych aktorów do ról czarnych charakterów, a jak wszystko jest nazbyt serio, to zamiast trzymać w napięciu, twórcy fundują nam odmóżdżający relaks, który jednak nie jest wart wydanych pieniędzy na produkcję.
piątek, 20 maja 2016
Marcel, czyli musieli szybko dorosnąć
Doświadczenie tego co robi Warszawskie Centrum Pantomimy (zwykle na jednej ze scen teatru Dramatycznego) pokazało mi jak bardzo można się mylić w takim przekonaniu.
Gdy słuchałem recenzji Włodka (tu), myślałem sobie: przesadza. Ale naprawdę to niesamowicie działa na emocje. Dużą rolę w tym przedstawieniu na pewno ma muzyka, dobre wykorzystanie scenografii, ale to przede wszystkim aktorzy czarują widzów, opowiadając gestem i wyrazem twarzy historię.
czwartek, 19 maja 2016
Locke, czyli auto, telefon i droga
Zanim kolejna notka o czymś z wydawnictwa Dowody na istnienie, chwilka przerwy - dwa filmy, dwa teatry, komiks, może coś muzycznego, a potem dopiero kolejne dwie pozycje reportażowe. W kolejce na notki czekają też Wikingowie i coś na temat służb specjalnych. Mimo, że w tym miesiącu wyjątkowo dużo się dzieje jeżeli chodzi o pisanie, a czasu mało, to póki co nie rezygnuję z bloga...
Dziś pora na chyba jeden z dziwniejszych filmów, które ostatnimi czasy upolowałem w tv. Tom Hardy jedzie samochodem i gada przez telefon. Tak można by całość streścić. 80 minut. I nic więcej się nie dzieje.
Albo inaczej. Dzieje się, ale my widzimy jedynie to co widzimy.
środa, 18 maja 2016
Kampucza, godzina zero - Zbigniew Domarańczyk, czyli jak to objąć rozumem?
Druga książka, o której wspominałem wczoraj - dosłownie wywraca na drugą stronę. I znowu wznowienie - po wielu, latach. I choć dziś o Pol Pocie wiemy dużo więcej, to chyba nadal niewiele rozumiemy z tego co wydarzyło się w Kampuczy (dziś używamy nazwy Kambodża) w ciągu raptem kilku lat. Bo to się po prostu nie mieści w głowie. Przyszły inne tragedie, świadectwa ofiar, media starają się nadążać za tym co dzieje się na świecie i przybliżać te konflikty... Chłoniemy obrazy, współczujemy, być może dołączamy się do gestów solidarności, czy wsparcia.
Ale czy trochę nie obojętniejemy? W zalewie tych scen, może myślimy: to gdzieś daleko, nie musimy się tym przejmować, nie musimy się nad tym zastanawiać.
Zbigniew Domarańczyk napisał reportaż, który wybija z takiej obojętności. Próbuje nam przybliżyć ramy historyczne i geopolityczne wydarzeń, ale przede wszystkim pisze o tym co sam zobaczył, co usłyszał od tych, którzy przeżyli. A przecież był na miejscu prawie natychmiast po upadku dyktatury Czerwonych Khmerów. Jego wiza i zgoda na wjazd do kraju nosiła numer 001. Wraz z ekipą filmową byli pierwszymi ludźmi z zewnątrz, którzy mieli szansę dotrzeć w różne miejsca kraju i zobaczyć "owoce" polityki ludzi, którzy nazywali się dobroczyńcami kraju.
wtorek, 17 maja 2016
Nie oświadczam się - Wiesław Łuka, czyli czy dziesięć razy powtórzone kłamstwo stanie się prawdą?
W tym roku sporo reportaży już przeczytanych, ale większość z nich, to rzeczy lżejsze gatunkowo, bez rozdrapywania ran, bez potrząsania czytelnikiem. A tu? W dwa dni dwie książki i każda z nich po prostu wywraca na drugą stronę. Każda z nich ma już kilkadziesiąt lat, ale po wznowieniu, okazuje się, że wciąż działają na czytelnika tak jak pewnie robiły to za pierwszym razem. Tu nie chodzi jedynie o możliwość przyjrzenia się złu, ale o to, że dostrzegamy warunki w jakich mogło ono powstać, widzimy je w dużo szerszej perspektywie. Choćby w reportażach Wiesława Łuki - równie wstrząsająca jest sama zbrodnia, jak i to jak później próbowano ją zatuszować, jak nawet po wielu latach, sprawa ta budziła wielkie emocje. Gdy pisze się o sprawcy, mogą oczywiście pojawiać się pytania o to jak był wychowywany, próbuje znaleźć się dowody na to, że wcześniej dawał jakieś sygnały swoich zaburzeń czy zamiarów. Ale co w sytuacji, gdy w morderstwo jest zamieszana prawie cała społeczność wsi? Jak potem można z czymś takim żyć?
Dzieci niebios, czyli jak mało potrzeba do szczęścia
Mały chłopak przez przypadek gubi buty siostry, które odbierał od szewca. Wie, że w domu się nie przelewa i nie stać ich na nowe, boi się więc przyznać, ale to nawet nie lęk przed karą, a raczej próba uniknięcia dokładania rodzicom kłopotów, których i tak mają niemało. Namawia więc siostrę, by przez jakiś czas (dopóki czegoś nie wymyśli), wymieniali się jego butami - gdy ona wraca ze szkoły, spotkają się gdzie w połowie drogi i na lekcję pobiegnie on.
niedziela, 15 maja 2016
Szklany tron - Sarah J. Maas, czyli co widać na półkach u córki
Podpatruję co ona tam czyta, podpytuję, nawet sama zaczęła prowadzić jakieś zapiski na blogu. I wreszcie od czasu do czasu sięgam po to, co szczególnie poleca uwadze. Z ostatnio czytanych chyba właśnie Szklany tron i inna seria rozpoczynająca się od Czerwonej Królowej wzbudziły jej najwięcej zachwytów.
Zabieram się więc i ja.
Jarocin. Po co wolność, czyli ile zostało z buntu
piątek, 13 maja 2016
Hańba, czyli Malkovich nawet mi tu pasuje
Może jedynie upał jest jeszcze bardziej wyczuwalny, a samotność i pewien rodzaj marazmu, jeszcze bardziej intensywny.
czwartek, 12 maja 2016
Beirut - No No No, czyli niczym kisiel
Kolejne płyty były ładne, ale gdzie już mi zniknęło to zaskoczenie, ta magia - były niczym kisiel, który smakuje najlepiej przy pierwszych łyżkach, a potem zastanawiamy się czy to nie przesada jeść taki ulepek. Z tą płytą mam trochę podobnie - jeden utwór, dwa - kręci. Nuci się. Gwiżdże. Ale przy całości jakoś człowiek czuje się znużony. Zwłaszcza, że rozpoznaje podobne sztuczki - plumkanie prostego rytmu na pianinie (np. walczyka), a do tego potem dołożymy rzewne dęciaki, jakieś skrzypki, akordeon albo ukulele. Bez tego całego tła, które tworzy zespół, jego głos - choć nadal czaruje, nie miał by takiego uroku.
Sprawdzajcie sami.
Upolowana, czyli kto mieczem wojuje...
środa, 11 maja 2016
Calineczka dla dorosłych, czyli znacie tę bajkę? To posłuchajcie raz jeszcze
Matka, która bardzo pragnie mieć dziecko i wyczarowuje je z ziarenka - tu nie rośnie ono przecież w doniczce (kapitalna scena "rodzenia"). Potem porwanie małej dziewczynki i pożądanie jakie ona budzi u kolejnych postaci, jej przygody, samotność, tęsknota, ale jednocześnie przecież również poznawanie świata, dojrzewanie... I pewnie można by tę wersję "dla dorosłych" pociągnąć w całkiem poważny sposób, ale nie tym razem. O ile bowiem Teatr Papahema z Białegostoku swoimi pantomimicznymi scenami (i kapitalną lalką) opowiada historię w miarę spokojnie, to każde pojawienie się któregoś panów z teatru Montownia na scenie, zamienia wszystko w kabaret.
wtorek, 10 maja 2016
The crash reel - jazda życia, czyli to nie tylko sport
Niby sezon zimowy już za nami, więc amatorzy deski (lub dwóch) u nas mogą jedynie pomarzyć o szaleńczych jazdach, ale zawsze można pooglądać co wyczyniają inni, prawda? Podziwiać, ale jednocześnie zastanowić się nad tym jakie są granice ryzyka. Dokument o Kevinie Pearc'ie, bardzo młodym amerykańskim snowboardziście, to opowieść o pasji, o tym jak można na niej zarobić ogromne pieniądze, ale też o tym jak można szybko wszystko stracić.
Nigdziebądź - Neil Gaiman, czyli błędny rycerz, drzwi i prawdziwy anioł
Zacznijmy od Gaimana i powieści, która jest uznawana za jego solowy debiut. I tak naprawdę powstało w głowie autora nie jako powieść, ale jako serial, a potem dopiero przybrało taką, ciut okrojoną formułę.
Aż ciekaw jestem serialu, bo to co wyróżnia tego autora, to fantastyczne czarne poczucie humoru i kreowanie postaci, które w niebanalny sposób łączą potworność ze zwyczajnością. Tak jest też i tu. Choć gdy czytam w recenzjach, że to najlepsza humorystyczna powieść fantastyczna napisana w latach 90, to drapię się po głowie, że kryteria ustawiono dość dziwnie. Przecież to nie Pratchett, by dusić się ze śmiechu, Gaiman może wywołać co najwyżej uśmieszek i to też chyba głównie przy scenach z parą psychopatów, którzy uwielbiają się drażnić ze swoimi ofiarami. Ale jako urban fantasy, przygodówka w fajny sposób łącząca świat realny z tym co podobno jest na wyciągnięcie ręki - sprawdza się nieźle.
niedziela, 8 maja 2016
Polacy kręcą kryminały, czyli Fotograf i Jeziorak
Ech, rozbił mi się nudny wstęp, a przecież trzeba ciut o filmie. Ale co ja na to poradzę, że przy oglądaniu krajowych produkcji, tak często uruchamiają się skojarzenia z tym co już widziałem gdzie indziej. Choćby policjantka w ciąży - oczywiście Fargo. Moje dywagacje na temat tego czy dłuższa formuła daje większe możliwości też nie są zupełnie od czapy, bo mam wrażenie, że twórcy Jezioraka pokazali iż pomysły i umiejętności mają. Trochę zabrakło im może miejsca, na to, by wszystkie zrealizować. Materiał sprawia wrażenie, że kończy się zbyt szybko, zbyt prosto pewne rzeczy się rozwiązuje. Ale klimat jest. I do cholery, dziesięć razy lepsze to niż choćby serialowa produkcja AXN kręcona nad Bałtykiem. Tu nawet aktorsko jest dużo ciekawiej.
Historia bez cenzury - Wojciech Drewniak, czyli szybkie numerki, polscy piraci i inne ciekawostki
A dziś o czymś bardzo specyficznym. Okazuje się, że do grona osób, które mogą się pochwalić własną publikacja dołączyła kolejna twarz z Youtuba.
Na rynku wydawniczym od dłuższego czasu już obserwowane zjawisko pojawiania się postaci znanych z mediów, coraz bardziej rozciąga się również na media społecznościowe. Nie mam zamiaru z tym dyskutować, choć wciąż nie bardzo potrafię zrozumieć fenomen np. "gwiazd" YT. Jak przełożyć sukces swoich wygłupów i zabawnych filmików, na tekst?
Wojciechowi Drewniakowi (choć on tylko "daje twarz", bo filmy na kanale historia bez cenzury robi zdaje się, że większa ekipa), udało się to całkiem nieźle. Głównie ze względu na to, że pomysł na program zasadza się po prostu na opowiadaniu o różnych postaciach w naszej historii (np. o królach), w sposób żywy, luźny i powiedziałbym nawet dość kontrowersyjny. Bierze się po prostu uwagę to co może wydawać się najbardziej pikantne - krew, seks, kasę, władzę itp. - a to przecież można równie dobrze opowiadać, jak i pisać, prawda?
piątek, 6 maja 2016
Niewinni czarodzieje, czyli w poszukiwaniu straconego czasu (albo miłości)
Śmiesznie popatrzeć na wielkie nazwiska w obsadzie tego filmu Andrzeja Wajdy - Komeda, Cybulski, Skolimowski, Trzaskowski... W roku 1960 każdy z nich dopiero pewnie marzył o karierze - to młode chłopaki, lubiące jazz, wygłupy, dziewczyny. I pewnie trochę dlatego też znaleźli się na planie - znajomy zawołał znajomego i oto w kameralnym obrazie nawet na drugim planie można wypatrzeć kogoś znanego.
Ciekaw jestem jak ten film odbierano w latach 60, na ile był obrazem ważnym dla jakiejś części tego pokolenia. Dziś to raczej ciekawostka, pełen nostalgii obraz Warszawy i pokolenia młodych ludzi, którzy czuli się trochę "pomiędzy" starym i nowym. Z jednej strony mieli spore możliwości, w porównaniu z latami 50, większą wolność, ale czuli, że to nie jest do końca jeszcze to czego by chcieli. A może chodzi o to, że sami do końca tego nie wiedzą...
czwartek, 5 maja 2016
Wszystko gra, czyli stracone szanse, wiara w marzenia
Przyzwyczajony do tego iż praktycznie całe filmy można zbudować z piosenek (Across the universe), zachwycając się tym jak za oceanem robi się musicale, jak widowiskowo i zjawiskowo mogą wyglądać sceny taneczne, miałem oczywiście duży apetyt. Widząc zwiastuny i słysząc znane mi kawałki, cieszyłem się, że wreszcie po polsku, że czuć energię.
No dobra, jak w takim razie oceniam seans?
poniedziałek, 2 maja 2016
Kortez - Minialbum, czyli dla tych co nie wyjechali na majówkę
Odpalacie np. Deezer i jazda.
Ale poniżej prawie całość zarzucam również z YT.
niedziela, 1 maja 2016
Za garść dolarów, czyli tak przegrzewała się strzelba. I konkurs.
Tym razem małe przygraniczne miasteczko jest polem zmagań między dwoma rodzinami (a raczej bandami) - dotąd dzielili się strefami interesów (jedni broń, drudzy alkohol), ale wiadomo gdzie pieniądze, równowagi nie będzie zbyt długo. A mieszkańcy muszą znosić ich rządy, bo kto nie chce się podporządkować, ten ginie. Bezimienny bohater (Clint, bo któż by inny) próbuje tak manewrować, by i u jednych, i drugich uszczknąć troszkę kasy, ale nie tylko o to wzbogacenie mu chodzi. Facet, choć sprawia wrażenie cynika i zimnego drania, serce ma wielkie - szczególnie dla potrzebujących, więc szybko orientujemy się próbuje napuścić jednych na drugich, by wzajemnie się powybijali. I tak chce zasiać sprawiedliwość...