Mimo komplikacji, bo nagle zniknęła pod tym kolejny miesiąc akcji rozdawania książek za nami.
jednym tekstem możliwość zostawiania komentarzy, jakoś udało się wszystko ogarnąć, nadsyłaliście po prostu zgłoszenia na e-mail i
Tu był pierwszy a tu
drugi miesiąc zabawy.
Mam nadzieję, że nikogo nie brakuje, przystąpmy zatem do losowania.
Do każdej pozycji ktoś się zgłosił,
więc zgodnie z regułami przygotowałem 10 numerów do losowania. Potem
zobaczę czy będę musiał dołączyć jeszcze kilka karteczek bo zdaje się,
że do którejś z pozycji jest więcej niż 10 osób.
No to dzieła. Raz. Dwa. Trzy.
Raz. Najpierw losujemy liczbę książek do oddania.
A jest to 4.
Dwa. To
teraz losujemy ponownie, czyli wyciągamy z karteczek 2 numery, a będą
to tytuły książek, które powędrują do nowych właścicieli.
A są to: 2, 6, 7 i 9.
czwartek, 30 listopada 2017
środa, 29 listopada 2017
Dzieła wszystkie Szekspira (w nieco skróconej wersji), czyli 100 lat Montownio!
Teatr Montownia, czyli czterech bardzo uzdolnionych wariatów (no dobra - aktorów, ale o pokręconych umysłach) - Adam
Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki, świętują w tym roku 20 rocznicę istnienia swojego zespołu. Można ich spotkać w innych produkcjach, każdy ma jakieś własne plany zawodowe, ale jak już się spotkają razem... Nie wszystko z ich repertuaru widziałem, ale kocham ich zarówno za "Wszystko co byście chcieli wiedzieć o teatrze, a boicie się zapytać", "Szaleństwa Skapena", czy "Calineczkę dla dorosłych". Może ciut mniej za słabsze moim zdaniem "Wąsy", ale jak tylko będę miał okazję, wszem ogłaszam: nie przepuszczę okazji, żeby ich zobaczyć na żywo.
Nie mogło mnie zabraknąć więc na sztuce, którą przygotowali specjalnie na swój jubileusz i wystawiają gościnnie na deskach Teatru Polonia. Choć pomysł na wystawienie w skrótowej wersji wszystkich dzieł Szekspira nie jest zupełnie nowy, w dobrym wykonaniu zawsze jest okazją do świetnej zabawy, odkrywania zupełnie nowych skojarzeń i połączeń z popkulturą, ze współczesnością. Każdy przecież coś tam przynajmniej powierzchownie kojarzy z niektórych dzieł najsłynniejszego dramatopisarza. Nie chodzi więc nawet tyle o samo streszczenie, co raczej dowcipne nawiązania do tytułów/treści/bohaterów/słynnych scen ze sztuk Anglika.
Nie mogło mnie zabraknąć więc na sztuce, którą przygotowali specjalnie na swój jubileusz i wystawiają gościnnie na deskach Teatru Polonia. Choć pomysł na wystawienie w skrótowej wersji wszystkich dzieł Szekspira nie jest zupełnie nowy, w dobrym wykonaniu zawsze jest okazją do świetnej zabawy, odkrywania zupełnie nowych skojarzeń i połączeń z popkulturą, ze współczesnością. Każdy przecież coś tam przynajmniej powierzchownie kojarzy z niektórych dzieł najsłynniejszego dramatopisarza. Nie chodzi więc nawet tyle o samo streszczenie, co raczej dowcipne nawiązania do tytułów/treści/bohaterów/słynnych scen ze sztuk Anglika.
Cicha noc, czyli i po co to wszystko
A dziś "Cicha noc". Kilka dni temu pisząc o "Listach do M3" trochę żartowałem, że Polacy wybiorą albo jedno albo drugie. Jedni szukają romantycznych bajek, czegoś na rozluźnienie, poprawę humoru i krztynę nadziei, a inni wolą stąpać twardo po ziemi. I choć nie unikam bajek, jednak dla mnie to właśnie takie filmy jak debiut Domalewskiego zasługują na największe brawa i nagrody. W tym filmie jest tyle emocji, tyle życia i prawdy, że wychodzisz w milczeniu i nosisz potem jeszcze tę historię w sobie długo.
wtorek, 28 listopada 2017
Jak zawsze, czyli chciałbyś/chciałabyś inaczej?
Zygmunt Miłoszewski już jakiś czas temu ogłosił pożegnanie z prokuratorem Szackim (oby nie na zawsze), czym unieszczęśliwił licznych fanów kryminałów. Z tym większą jednak ciekawością czekaliśmy na to co też nowego wymyśli autor. Jego nowa powieść może trochę zaskoczyć, tak jest inna, zarówno stylem, jak i tematyką.
Główni bohaterowie: Grażyna i Ludwik, to małżeństwo około 80, które po raz kolejny przygotowuje się do świętowania swojej rocznicy. Ona kupuje seksowną bieliznę (chyba jedna z bardziej zabawnych scen), on łyka pigułki i ma nadzieję, że trafi dokładnie z czasem. Siadają do kolacji, rozmawiają, wspominają. Trochę przekomarzają się, bo po 50 latach znajomości równie wiele rzeczy drażni, jak i cieszy. Ale przecież są razem, zdecydowali się na to i przeżyli swoje życie, niewiele już od niego więcej oczekując. Czy czegoś żałują, czy coś by zmienili? Tego jak się okazuje będziemy mogli się dowiedzieć.
Główni bohaterowie: Grażyna i Ludwik, to małżeństwo około 80, które po raz kolejny przygotowuje się do świętowania swojej rocznicy. Ona kupuje seksowną bieliznę (chyba jedna z bardziej zabawnych scen), on łyka pigułki i ma nadzieję, że trafi dokładnie z czasem. Siadają do kolacji, rozmawiają, wspominają. Trochę przekomarzają się, bo po 50 latach znajomości równie wiele rzeczy drażni, jak i cieszy. Ale przecież są razem, zdecydowali się na to i przeżyli swoje życie, niewiele już od niego więcej oczekując. Czy czegoś żałują, czy coś by zmienili? Tego jak się okazuje będziemy mogli się dowiedzieć.
poniedziałek, 27 listopada 2017
Poskromienie złośnicy, czyli dwójka laików baletowych gawędzi
Efektem niedzielnego popołudnia jest recenzja trochę wyjątkowa, ale zobaczcie zresztą sami:
M-aG-a: Uważam
się za szczęściarę. Widziałam najlepszy tradycyjny balet świata
siedząc w fotelu kina Praha. Byłam zachwycona! Choć znów taką
wielką znawczynią baletu nie jestem … po prostu lubię. A Ty jak
odebrałeś ten spektakl, bo mocno się wahałeś?
R: Nie tylko nie jestem znawcą, ale powiedziałbym nawet więcej: nie rozumiem, nie czuję, nudzi mnie to. Może po prostu nigdy nikt mnie wcześniej do baletu nie przekonał, nie dał mi szansy przeżyć tego tak jak się to powinno odbierać, nikt nie wytłumaczył na co zwracać uwagę. Zwykle więc siedzę i po 10 minutach nudzę się przeraźliwie.
M-aG-a: „Jak
oni tak ładnie przebierają nóżkami” – powiedział pewien
bliski mi pan zaciągnięty siłą do Teatru Wielkiego na „Wieczór
baletowy”. Dawno, dawno temu. Teraz sam mnie wyciąga na spektakle
baletowe. Myślę, że można się rozsmakować w pięknie ich
gestów, nauczyć się je „czytać”.
Inna dusza - Łukasz Orbitowski, czyli mrocznie i tak realnie
Recenzja gościnna i trochę mój wyrzut sumienia, bo mam ten tytuł od dawna w swoich planach czytelniczych. Teraz tym bardziej.
R
Zapyziałe, posępne miasto nieprzyjazne nawet jego mieszkańcom. Początki kapitalizmu, na który nie wszyscy się załapali, ale już zaczynają dostrzegać różnice między „starym” (co odeszło) a „nowym” (które jest jeszcze nieosiągalne a już kusi). Stare kamienice z cuchnącymi klatkami schodowymi i zmęczeni życiem i nałogami ludzie, którzy egzystują od wypłaty do wypłaty albo „na zeszyt” u sklepikarza. To nie jest miasto dla ludzi, którzy chcą czegoś więcej … a ta dzielnica jest jak błoto, w którym taplają się alkoholicy, złodzieje, paniusie z aspiracjami, młodociane prostytutki, dewianci … To miasto zakłamania, biedy, niemocy i hipokryzji … tu się możesz mądrzyć w domu, modlić w kościele i robić szemrane interesy uznając, że tak jest dobrze.
R
Zapyziałe, posępne miasto nieprzyjazne nawet jego mieszkańcom. Początki kapitalizmu, na który nie wszyscy się załapali, ale już zaczynają dostrzegać różnice między „starym” (co odeszło) a „nowym” (które jest jeszcze nieosiągalne a już kusi). Stare kamienice z cuchnącymi klatkami schodowymi i zmęczeni życiem i nałogami ludzie, którzy egzystują od wypłaty do wypłaty albo „na zeszyt” u sklepikarza. To nie jest miasto dla ludzi, którzy chcą czegoś więcej … a ta dzielnica jest jak błoto, w którym taplają się alkoholicy, złodzieje, paniusie z aspiracjami, młodociane prostytutki, dewianci … To miasto zakłamania, biedy, niemocy i hipokryzji … tu się możesz mądrzyć w domu, modlić w kościele i robić szemrane interesy uznając, że tak jest dobrze.
sobota, 25 listopada 2017
Serce miłości, czyli wszystko może być sztuką
Premiera niedługo, pokazy specjalne z dyskusjami Gutek Film urządza już w najbliższych dniach, warto więc napisać parę zdań o "Sercu miłości". O filmie, z którym mam ewidentny kłopot. Ani to fabuła, ani też dokument, najbliżej mu chyba do jakiegoś projektu artystycznego, w którym pewnie najlepiej odnajdą się ci, którzy znają twórczość bohaterów filmu, smakosze sztuki nowoczesnej. Ja nim nie jestem, więc nie ukrywam, że chwilami czułem się tą produkcją trochę zmęczony.
Jest w niej tyle intymności, ale i jakiegoś ekshibicjonizmu (mimo, że grają przecież aktorzy, a nie artyści, o których opowiada ta historia), narcyzmu, wywyższania się ponad maluczkich, którzy być może nie ogarniają twojej sztuki.
piątek, 24 listopada 2017
Couchsurfing w Iranie. (Nie)codzienne życie Persów - Stephan Orth, czyli wolni jedynie w czterech ścianach?
Iran nie wydaje się zbyt przyjaznym miejscem do podróżowania i nie chodzi tu nawet o zamknięte granice, czy wojnę, ale raczej skojarzenia jakie mamy w głowach: państwo policyjne, surowe zasady religijne, ogromna podejrzliwość wobec cudzoziemców. Większość tych stereotypów możemy sobie schować w kieszeń już po pierwszych stronach tej lektury. Już sam pomysł na sposób podróżowania po tym kraju przez niemieckiego dziennikarza, był dość szalony i udowadniał, że w gruncie rzeczy może te wszystkie opowieści są trochę na wyrost. No bo jak potraktować wyprawę, w której wszystko jest ustalane z dnia na dzień, noclegi umawiane u osób, które zgadzają się przez internet gościć go u siebie za darmo (a Iran przecież oficjalnie zakazuje couchsurfingu, czyli takiego dzielenia się własnym domem), trasa zmieniana, a wiza przedłużana (i to dwa razy). W każdej przecież chwili jako cudzoziemiec zwracał na siebie uwagę, robił zdjęcia, notował, polegał na ludziach, których kompletnie wcześniej nie znał, uczestniczył w rzeczach, które są tam zakazane (nie będę wymieniał wszystkiego, ale pozwala sobie na sporo) i nie wygląda na to, żeby strach go paraliżował i by wisiało nad nim wielkie ryzyko.
Wszechobecny wzrok wielkich przywódców Iranu, którzy mają obserwować (nie tylko z portretów) każdy jego (i nie tylko jego) ruch, okazuje się mniej groźny niż by się to mogło wydawać. I doświadcza tego nie tylko on sam, ale wskazuje na to również zachowanie różnych ludzi jakich poznaje. W swoich czterech ścianach czują się wolni. Przyjmując go do domu robią coś zakazanego, ale mimo to, wcale nie zamierzają z tego rezygnować. Życie zwykłych ludzi przypomina trochę to czego doświadczaliśmy w PRL - różne rzeczy groziły za bycie niepokornym, zdarzało się, że ludzie trafiali do więzień, ginęli, a mimo to, wciąż znajdywali się tacy, którzy próbowali poszerzyć przestrzeń swojej wolności. I o tym też przede wszystkim opowiada Stephan Orth.
Wszechobecny wzrok wielkich przywódców Iranu, którzy mają obserwować (nie tylko z portretów) każdy jego (i nie tylko jego) ruch, okazuje się mniej groźny niż by się to mogło wydawać. I doświadcza tego nie tylko on sam, ale wskazuje na to również zachowanie różnych ludzi jakich poznaje. W swoich czterech ścianach czują się wolni. Przyjmując go do domu robią coś zakazanego, ale mimo to, wcale nie zamierzają z tego rezygnować. Życie zwykłych ludzi przypomina trochę to czego doświadczaliśmy w PRL - różne rzeczy groziły za bycie niepokornym, zdarzało się, że ludzie trafiali do więzień, ginęli, a mimo to, wciąż znajdywali się tacy, którzy próbowali poszerzyć przestrzeń swojej wolności. I o tym też przede wszystkim opowiada Stephan Orth.
czwartek, 23 listopada 2017
Alicja po drugiej stronie lustra - Teatr Papahema, czyli zabawa, ale trochę bardziej wymagająca
Teatr Papahema zachwycił mnie w Calineczce dla dorosłych
gdzie młody zespół połączył swoje siły ze "starymi" wyjadaczami, czyli Teatrem Montownia, tworząc iście wybuchową mieszankę. Teraz wreszcie mogłem zobaczyć ich w spektaklu autorskim i od razu zgłaszam chęć, by jeszcze ich spotkać na swojej drodze. Aż żal, że w Warszawie robią przedstawienia jedynie gościnnie (bo chciałoby się zobaczyć w ich wersji opowieść o Marii Skłodowskiej Curie nad którą teraz pracują).
Grupa absolwentów kierunku aktorskiego na Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku (Paweł Rutkowski, Helena Radzikowska, Paulina Moś, Mateusz Trzmiel) tworzy przedstawienia, które są bardzo ciekawym połączeniem różnych pomysłów. Lalki, scenografia, ruch, stroje, tu wszystko może stać się elementem opowieści, która może być interesująca i czytelna zarówno dla starszych jak i dla młodszych.
W przypadku wystawianej na deskach Teatru Polonia "Alicji po drugiej stronie lustra" mam wrażenie, że pewną trudnością w odbiorze przez tych najmłodszych widzów (choć im spektakl jest dedykowany) jest sam tekst i jego dość abstrakcyjna fabuła, ale warto docenić tę próbę i potraktowanie tej grupy odbiorców poważnie, nie po macoszemu.
gdzie młody zespół połączył swoje siły ze "starymi" wyjadaczami, czyli Teatrem Montownia, tworząc iście wybuchową mieszankę. Teraz wreszcie mogłem zobaczyć ich w spektaklu autorskim i od razu zgłaszam chęć, by jeszcze ich spotkać na swojej drodze. Aż żal, że w Warszawie robią przedstawienia jedynie gościnnie (bo chciałoby się zobaczyć w ich wersji opowieść o Marii Skłodowskiej Curie nad którą teraz pracują).
Grupa absolwentów kierunku aktorskiego na Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku (Paweł Rutkowski, Helena Radzikowska, Paulina Moś, Mateusz Trzmiel) tworzy przedstawienia, które są bardzo ciekawym połączeniem różnych pomysłów. Lalki, scenografia, ruch, stroje, tu wszystko może stać się elementem opowieści, która może być interesująca i czytelna zarówno dla starszych jak i dla młodszych.
W przypadku wystawianej na deskach Teatru Polonia "Alicji po drugiej stronie lustra" mam wrażenie, że pewną trudnością w odbiorze przez tych najmłodszych widzów (choć im spektakl jest dedykowany) jest sam tekst i jego dość abstrakcyjna fabuła, ale warto docenić tę próbę i potraktowanie tej grupy odbiorców poważnie, nie po macoszemu.
środa, 22 listopada 2017
Suburbicon, czyli to nasz raj i tylko nasz
Dzięki temu, że Kino Atlantic mam tak blisko, a i bilety tanie, to nadrabiam różne premiery. Będzie więc trochę nowości filmowych w najbliższych dniach, zwłaszcza, że mam też trzy nowe filmy od Gutka (ale ich premiery dopiero za czas jakiś).
Zacznijmy od filmu, którego scenariusz przeleżał podobno w szufladzie braci Coenów ponad 30 lat. Aż wreszcie znalazł się odważny, a jest nim George Clooney. Tyle, że choć jako reżyser radzi sobie całkiem nieźle, to mam wrażenie, że jakoś nie wyczuł specyficznego czarnego poczucia humoru Coenów, w rezultacie "Suburbicon" jest bliższy dramatowi i satyrze na amerykańskie społeczeństwo, nie ma tej lekkości, tak charakterystycznej dla ich twórczości.
Zacznijmy od filmu, którego scenariusz przeleżał podobno w szufladzie braci Coenów ponad 30 lat. Aż wreszcie znalazł się odważny, a jest nim George Clooney. Tyle, że choć jako reżyser radzi sobie całkiem nieźle, to mam wrażenie, że jakoś nie wyczuł specyficznego czarnego poczucia humoru Coenów, w rezultacie "Suburbicon" jest bliższy dramatowi i satyrze na amerykańskie społeczeństwo, nie ma tej lekkości, tak charakterystycznej dla ich twórczości.
wtorek, 21 listopada 2017
Pyszne obiady - Anna Starmach, czyli proste i smaczne
Chyba pierwsza notka kulinarna na moim blogu. To nie dlatego, że nie gotuję i nie korzystam z przepisów w książkach, ale jakoś tak się złożyło, że dotąd nie miałem natchnienia, by komentować którąkolwiek z pozycji, jakie wpadły mi w ręce.
W domu się śmieją, że gotuję sporadycznie, ale jak wpadnę w szał, to zawłaszczam przestrzeń na dłuższy czas i zwykle coś tam z tego sensownego wychodzi. Najlepiej mi wychodzą chyba zupy i dania jednogarnkowe, ale przy niewielkiej pomocy małżonki (która dużo lepiej ode mnie radzi sobie z mięsami i słodkościami), potrafię przyrządzić obiad z dwóch dań i deseru. Uwielbiam warzywa i przyprawy, które chętnie bym dorzucał do wszystkiego, ale zwykle jednak potrzebuję jakiegoś punktu wyjściowego, czyli przepisu. Co do ukazujących się na rynku książek, przyznam z góry, że często po zakupie (czy też po otrzymaniu ich na prezent), okazywały się średnio przydatne, bo spora ilość składników bardziej egzotycznych lub dostępnych jedynie w niektórych sklepach, skutecznie mnie zniechęcała do pichcenia. Lubię czasem coś bardziej skomplikowanego, czy nawet egzotycznego, ale naprawdę uważam, że przy niewielkim wysiłku można zmodyfikować prawie każdy przepis, by wskazywać zamienniki lub uproszczenia. W tym jestem mistrzem - wykorzystując czasem przedziwne połączenia z tego co znalazłem w lodówce. Jeżeli jeden lub dwa składniki główne się zgadzają, to już można kombinować.
Czemu napisałem ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że książka "Pyszne obiady" Ani Starmach okazała się bardzo dobrym źródłem inspiracji do moich eksperymentów. To przepisy oparte w większości na bardzo prostych, podstawowych składnikach, więc nie trzeba się martwić: skąd ja to wytrzasnę. Te produkty mamy na wyciągnięcie ręki i w każdym sklepie.
W domu się śmieją, że gotuję sporadycznie, ale jak wpadnę w szał, to zawłaszczam przestrzeń na dłuższy czas i zwykle coś tam z tego sensownego wychodzi. Najlepiej mi wychodzą chyba zupy i dania jednogarnkowe, ale przy niewielkiej pomocy małżonki (która dużo lepiej ode mnie radzi sobie z mięsami i słodkościami), potrafię przyrządzić obiad z dwóch dań i deseru. Uwielbiam warzywa i przyprawy, które chętnie bym dorzucał do wszystkiego, ale zwykle jednak potrzebuję jakiegoś punktu wyjściowego, czyli przepisu. Co do ukazujących się na rynku książek, przyznam z góry, że często po zakupie (czy też po otrzymaniu ich na prezent), okazywały się średnio przydatne, bo spora ilość składników bardziej egzotycznych lub dostępnych jedynie w niektórych sklepach, skutecznie mnie zniechęcała do pichcenia. Lubię czasem coś bardziej skomplikowanego, czy nawet egzotycznego, ale naprawdę uważam, że przy niewielkim wysiłku można zmodyfikować prawie każdy przepis, by wskazywać zamienniki lub uproszczenia. W tym jestem mistrzem - wykorzystując czasem przedziwne połączenia z tego co znalazłem w lodówce. Jeżeli jeden lub dwa składniki główne się zgadzają, to już można kombinować.
Czemu napisałem ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że książka "Pyszne obiady" Ani Starmach okazała się bardzo dobrym źródłem inspiracji do moich eksperymentów. To przepisy oparte w większości na bardzo prostych, podstawowych składnikach, więc nie trzeba się martwić: skąd ja to wytrzasnę. Te produkty mamy na wyciągnięcie ręki i w każdym sklepie.
poniedziałek, 20 listopada 2017
Listy do M 3, czyli czekamy na spełnienie marzeń
To już jakaś tradycja w naszej kinematografii, że w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, pojawia się film, który z założenia ma chwytać za serce, bawić i powodować odrobinę cieplejsze uczucia do bliźnich. Robią tak za granicą, to czemu nasi producenci mają tego nie wykorzystać? Do roli pewniaka w ostatnim okresie czasu wyrosły nam kolejne odsłony "Listów do M". O ile jednak pierwsze odsłona była zabawna, zakręcona i przypominała świetne produkcje tego typu (choćby "To tylko Miłość"), o tyle kolejne odsłony mam wrażenie, że idą w stronę romantyczno-wzruszającą, a coraz mniej w tym komedii. Jednak widzowie nie narzekają, wychodzą z kin i już bardziej pozytywnie nastawieni są do tego, iż już w listopadzie wciska im się marketingowo do głów szykowanie się do Świąt... Czemu nie odłożono tej premiery o kilka tygodni to nie wiem... Albo i wiem. Bo teraz trochę posucha, a w grudniu trzeb aby dzielić się zyskami z dystrybutorem Gwiezdnych Wojen.
sobota, 18 listopada 2017
Kolekcja nietypowych zdarzeń - Tom Hanks, czyli melancholijnie i tak zwyczajnie
Któż nie zna Toma Hanksa, aktora wszechstronnego i wkładającego w swoje role wiele emocji. Teraz będziemy mogli poznać jego inne oblicze. Ale czy rzeczywiście inne? Jako pisarz sięga po postacie, które mają wiele podobieństw do granych przez niego bohaterów. Ludzi zwyczajnych, ale zdolnych do nadzwyczajnych czynów, troszkę dziwaków, mających w sobie jakiś element melancholii, czy poszukujących w życiu innych wartości niż jedynie pogoń za nowoczesnością, pieniędzmi i sukcesem, outsiderów, samotnych w tłumie, zmuszonych do uczenia się na nowo rzeczywistości.
W tych 17 tekstach znajdziemy sporo obrazów, które wydadzą nam się znajome: wojna w Normandii (Szeregowiec Ryan), imigrant nie znający języka (Terminal), relacje męsko-damskie, jakby żywcem przeniesione z sympatycznych komedii romantycznych, w których grywał Hanks. Chyba jedynie bardziej sensacyjnych i współczesnych wątków z jego kariery filmowej (Kod Leonarda i kontynuacje ekranizacji Browna) brakuje. Ale nawet by tu raczej nie pasowały. W całym tym zbiorze opowiadań panuje bowiem trochę duch przeszłości, tęsknoty za czasami gdy byliśmy młodsi, mieliśmy mniej złudzeń i rozczarowań, więcej nadziei. Możemy przyjrzeć się raz jeszcze dziecięcej fascynacji gdy przeżywa się coś po raz pierwszy, przenieść się w czasie nie tylko we wspomnieniach, ale i bardziej realnie, zrobić sobie przegląd tego co nam w życiu się udało lub tego co nas uwiera.
W tych 17 tekstach znajdziemy sporo obrazów, które wydadzą nam się znajome: wojna w Normandii (Szeregowiec Ryan), imigrant nie znający języka (Terminal), relacje męsko-damskie, jakby żywcem przeniesione z sympatycznych komedii romantycznych, w których grywał Hanks. Chyba jedynie bardziej sensacyjnych i współczesnych wątków z jego kariery filmowej (Kod Leonarda i kontynuacje ekranizacji Browna) brakuje. Ale nawet by tu raczej nie pasowały. W całym tym zbiorze opowiadań panuje bowiem trochę duch przeszłości, tęsknoty za czasami gdy byliśmy młodsi, mieliśmy mniej złudzeń i rozczarowań, więcej nadziei. Możemy przyjrzeć się raz jeszcze dziecięcej fascynacji gdy przeżywa się coś po raz pierwszy, przenieść się w czasie nie tylko we wspomnieniach, ale i bardziej realnie, zrobić sobie przegląd tego co nam w życiu się udało lub tego co nas uwiera.
Rellik, czyli coś przegapiliśmy
Niby od niedawana mam dostęp do seriali Netflixa i pewnie będę nadrabiał zaległości z tego co tam się pojawiało i zdobywa pochwały widzów, ale póki co nie mogę się do tego zabrać. Wciąż wygodniej mi coś nagrać i oglądać w tv, a nie na kompie. Wypatruję ciekawych seriali, pewnie Was nie zdziwi, że dominują wśród nich kryminały, uzbieram trochę i potem oglądam całość. Tak właśnie zrobiłem z Rellikiem.
Rzecz może nie jakaś wyjątkowa, ale mimo wszystko ciekawa, przez koncept, na jaki wpadli twórcy. Może to trochę męczyć, ale trudno odmówić im oryginalności. Zwykle wiemy, że coś się zdarzyło, prowadzone jest śledztwo, czasem mamy okazję odgadnąć jak doszło do jakiegoś wypadku czy morderstwa, ale rzadko jest tak, by cała fabuła była oparta na cofaniu się w czasie. Wszystkie wątki, zarówno zawodowe, jak i prywatne, głównych bohaterów i postaci pobocznych - rozpoczynają się dość enigmatycznie, a potem co i rusz przeskakujemy wstecz, by poznać fragment układanki.
Rzecz może nie jakaś wyjątkowa, ale mimo wszystko ciekawa, przez koncept, na jaki wpadli twórcy. Może to trochę męczyć, ale trudno odmówić im oryginalności. Zwykle wiemy, że coś się zdarzyło, prowadzone jest śledztwo, czasem mamy okazję odgadnąć jak doszło do jakiegoś wypadku czy morderstwa, ale rzadko jest tak, by cała fabuła była oparta na cofaniu się w czasie. Wszystkie wątki, zarówno zawodowe, jak i prywatne, głównych bohaterów i postaci pobocznych - rozpoczynają się dość enigmatycznie, a potem co i rusz przeskakujemy wstecz, by poznać fragment układanki.
piątek, 17 listopada 2017
Trzy siostry, czyli my tylko ciągle czekamy na szczęście
Wrażenia z krakowskiego spektaklu "Trzy siostry" z repertuaru Teatru Sztuka na wynos, zacznę może nietypowo, bo od samego miejsca. Ono w znaczący sposób wpływa na to jak widz czuje się w tym miejscu - wchodzimy do mieszkania na drugim piętrze w kamienicy na Kazimierzu. Jest szafa na kurtki, kuchnia, w której możemy poprosić o herbatę, czy kawę, możemy kręcić się prawie po całym mieszkaniu, oglądając różne zdjęcia ze spektakli, plakaty, kolaże artystyczne. Gdy przychodzi czas spektaklu, wpuszczani jesteśmy za kotarę, za którą jest jeszcze jeden pokój, a właściwie scena najmniejszego chyba teatru w Europie. Trzynaście miejsc (mieliśmy komplet widzów!) zajmuje miejsca. I teraz wyobraźcie sobie, że gra dla nich 12 aktorów. Nawet nie próbuję zgadywać jak też może im się to przedsięwzięcie opłacać, ale jako odbiorca, mogę powiedzieć, że czułem się w tej sytuacji naprawdę wyjątkowo. Poczucie, że to właśnie dla mnie tu przyszli, dla mnie grają, a nie jedynie ja dla nich, tworzy magiczną atmosferę. I chyba to przede wszystkim sprawia, że już wiem, że będę chciał tam wrócić, spędzić może jeszcze więcej czasu, przełamać się trochę i porozmawiać z ludźmi, którzy ten projekt tworzą (a zwykle można z aktorami zostać po spektaklu). Pytań cisnęło mi się całkiem sporo - począwszy od tego czemu wchodząc do nich mamy deptać po książkach, ale może kolejnym razem? Repertuar wcale nie jest skromny, więc będę miał w czym wybierać w trakcie kolejnych wypadów do Krakowa.
czwartek, 16 listopada 2017
Manifesto, czyli wizjonerzy i ich odbiorcy
Zanim wybierzemy się (pewnie jak tysiące innych widzów) na trzecią odsłonę Listów do M (napiszę na pewno), opowiem o innej premierze kinowej. Co prawda upolujecie ją jedynie w kinach studyjnych, ale to rzecz ciekawa i warta poszukiwań. Nawet nie wiem jak ten film przyporządkować gatunkowo - ani to dokument, ani fabuła. Chyba najlepiej byłoby to nazwać projektem artystycznym, żartobliwym komentarzem do czasem bardzo napuszonych deklaracji twórców czy też prób analiz czynionych przez krytyków. "Manifesto" zawiera w sobie sporo natchnionych słów, dzięki którym widz może porządkować sobie różne swoje interpretacje i wrażenie, definiować je w taki sposób, aby być:
1. modnym 2. sprawiać wrażenie bardziej obeznanego i inteligentnego 3. kimś o bardzo nowoczesnym i odważnym spojrzeniu na świat 4. buntownikiem, który obala to co stare i buduje coś zupełnie nowego itd. Reżyserujący ten obraz Julian Rosefeldt bawi się trochę tymi manifestami artystycznymi, ale jego jedynym komentarzem jest obraz i kontekst, w jakim je umieszcza. To dlatego jedne brzmią może bardziej poważnie, inne znowu zabawnie, czy sztucznie.
1. modnym 2. sprawiać wrażenie bardziej obeznanego i inteligentnego 3. kimś o bardzo nowoczesnym i odważnym spojrzeniu na świat 4. buntownikiem, który obala to co stare i buduje coś zupełnie nowego itd. Reżyserujący ten obraz Julian Rosefeldt bawi się trochę tymi manifestami artystycznymi, ale jego jedynym komentarzem jest obraz i kontekst, w jakim je umieszcza. To dlatego jedne brzmią może bardziej poważnie, inne znowu zabawnie, czy sztucznie.
środa, 15 listopada 2017
Z jednej strony, z drugiej strony - Szewach Weiss, Elżbieta Cherezińska, czyli nie da się zapomnieć
Gdy Elżbieta Cherezińska była gościem na naszym DKK w Piastowie, opowiadała m.in. o początkach swojego pisania, czyli o książce napisanej jako owoc licznych podróży z Szymonem Weissem po Polsce. Ciekawie to jest napisane. Powiedziałbym, że nawet trudno wskazać dokładne fragmenty, które były jej autorstwa, bo ta dobrze uchwyciła ducha opowiadanych przez niego historii, ich serce, że to trochę tak jakby słuchało się samego Weissa, jego wspomnień. Gdy czyta się kolejne teksty, już bardziej publicystyczne, wyczuwa się minimalnie, że to inny styl narracji, mniej poetycki, bardziej konkretny, ale nadal jest w nas wątpliwość - może chodzi o tematykę i tam gdzie sięgał głęboko w przeszłość, potrafił w sposób bardziej emocjonalny. Ale to chyba właśnie jest ta różnica, ten moment gdy będziemy potrafili oddzielić to jest jej autorstwa, od słów samego Weissa. Cherezińska sprawiła, że możemy bardziej zajrzeć w świat snów, wizji, wspomnień, nie do końca uświadomionych obrazów, które potem wraz z bohaterem próbujemy interpretować. Na ile inspirowała się opowiadanymi historiami, na ile otworzył się przed nią, tego nie wiemy. Pewne jest jednak, że przeczytawszy te fragmenty, poczuł, że jest to na tyle dużo jego samego, że pragnie podpisać się pod tym również swoim nazwiskiem.
wtorek, 14 listopada 2017
Kroniki Times Square czyli jaka to ciężka praca
HBO po Vinylu, nadal jakoś krąży tematycznie wokół lat 70, tym razem jednak widz wciągnięty jest nie w świat muzyki, ale w zupełnie inny biznes.
I w zaznaczeniu, że to serial dla widzów dorosłych nie chodzi tym razem o sceny, nagość, przemoc i krew, bo jest tego niewiele, ale raczej o samą tematykę. Co z tego, że nie pokazuje się jak "pracują" panie, skoro wszystko wokół tego się kręci.
Nie spodziewajcie się raczej sensacji, jakiegoś wielkiego podniecenia, bo też przemysł porno, praca prostytutek oglądana "zza kulis" niewiele z tego ma w sobie. Choćby panie opowiadały uśmiechnięte jak bardzo to lubią, wcale nie zawsze jest wesoło, mechaniczny seks jest wyprany z emocji tak bardzo, że nawet do kamery czasem ciężko o uśmiech i udawanie zadowolenia. Ważne są jedynie pieniądze, bo to sposób na przeżycie.
I w zaznaczeniu, że to serial dla widzów dorosłych nie chodzi tym razem o sceny, nagość, przemoc i krew, bo jest tego niewiele, ale raczej o samą tematykę. Co z tego, że nie pokazuje się jak "pracują" panie, skoro wszystko wokół tego się kręci.
Nie spodziewajcie się raczej sensacji, jakiegoś wielkiego podniecenia, bo też przemysł porno, praca prostytutek oglądana "zza kulis" niewiele z tego ma w sobie. Choćby panie opowiadały uśmiechnięte jak bardzo to lubią, wcale nie zawsze jest wesoło, mechaniczny seks jest wyprany z emocji tak bardzo, że nawet do kamery czasem ciężko o uśmiech i udawanie zadowolenia. Ważne są jedynie pieniądze, bo to sposób na przeżycie.
sobota, 11 listopada 2017
Czytaj PL, czyli z roku na rok coraz lepiej
Organizatorzy akcji Czytaj PL z roku na rok mam wrażenie działają z większych rozmachem. Cały listopad plakaty na przystankach autobusowych z książkami do darmowego ściągnięcia, ale to już nie tylko przestrzeń miejska, ale dzięki możliwości ściągnięcia plakatów, akcja wkracza do szkół, zakładów pracy i gdzie tam tylko chcecie. Przyłączcie się i Wy.
Wystarczy, że złożycie obietnicę i możecie dzielić się ze znajomymi książkami. Pisałem już o tym na FB, ale spor reklamowy tak mi się podoba, że wart jest również notki na blogu. Kto więc jeszcze nie wypatrzył kodów QR, niech odpala swój sprzęt. Po raz pierwszy możemy nie tylko czytać w wersji elektronicznej, ale i słuchać! Nawet na zmianę!
Akcja organizowana jest już po raz piąty przez Krakowskie Biuro Festiwalowe, operatora programu Kraków Miasto Literatury UNESCO oraz platformę e-bookową Woblink.com.
Aby skorzystać z darmowych wypożyczalni e-booków i audiobooków, należy pobrać aplikację Woblink ze sklepu App Store lub Google Play i przejść do zakładki Czytaj PL. Wystarczy jeden kod. Do całej kolekcji każdy może też zaprosić aż 5 znajomych. Czytaj PL trwa od 2 do 30 listopada. Lokalizator darmowych wypożyczalni e-booków można znaleźć na stronie www.czytajPL.pl
Do wyboru mamy 12 książek, część z nich znam, więc od razu wrzucam linki do recenzji.
1. Wojciech Drewniak „Historia bez cenzury 2” (ja czytałem tom 1)
2. Krzysztof Piskorski „Czterdzieści i cztery”
3. Gregory David Roberts „Shantaram”
4. Filip Springer „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast”
5. Anna Kamińska „Wanda”
6. Jakub Małecki „Ślady”
7. Dan Ariely „Szczera prawda o nieuczciwości”
8. Elżbieta Cherezińska „Korona śniegu i krwi”
9. Camilla Lackberg „Księżniczka z lodu”
10. Peter Wohlleben „Sekretne życie drzew”
11. Jon Ronson „#WstydźSię!”
12. Marek Kamiński „Marek i czaszka jaguara"
I jeszcze spot, o którym wspominałem. Prawda, że wymiata?
Wystarczy, że złożycie obietnicę i możecie dzielić się ze znajomymi książkami. Pisałem już o tym na FB, ale spor reklamowy tak mi się podoba, że wart jest również notki na blogu. Kto więc jeszcze nie wypatrzył kodów QR, niech odpala swój sprzęt. Po raz pierwszy możemy nie tylko czytać w wersji elektronicznej, ale i słuchać! Nawet na zmianę!
Akcja organizowana jest już po raz piąty przez Krakowskie Biuro Festiwalowe, operatora programu Kraków Miasto Literatury UNESCO oraz platformę e-bookową Woblink.com.
Aby skorzystać z darmowych wypożyczalni e-booków i audiobooków, należy pobrać aplikację Woblink ze sklepu App Store lub Google Play i przejść do zakładki Czytaj PL. Wystarczy jeden kod. Do całej kolekcji każdy może też zaprosić aż 5 znajomych. Czytaj PL trwa od 2 do 30 listopada. Lokalizator darmowych wypożyczalni e-booków można znaleźć na stronie www.czytajPL.pl
Do wyboru mamy 12 książek, część z nich znam, więc od razu wrzucam linki do recenzji.
1. Wojciech Drewniak „Historia bez cenzury 2” (ja czytałem tom 1)
2. Krzysztof Piskorski „Czterdzieści i cztery”
3. Gregory David Roberts „Shantaram”
4. Filip Springer „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast”
5. Anna Kamińska „Wanda”
6. Jakub Małecki „Ślady”
7. Dan Ariely „Szczera prawda o nieuczciwości”
8. Elżbieta Cherezińska „Korona śniegu i krwi”
9. Camilla Lackberg „Księżniczka z lodu”
10. Peter Wohlleben „Sekretne życie drzew”
11. Jon Ronson „#WstydźSię!”
12. Marek Kamiński „Marek i czaszka jaguara"
I jeszcze spot, o którym wspominałem. Prawda, że wymiata?
Ostatnie srebrniki - Tadeusz Biedzki, czyli a wystarczyłoby...
Mam trochę problem z tą książką. Ja rozumiem, że literatura popularna, sensacyjna lubuje się w różnych uproszczeniach, spiskach, ale przecież można jakoś tak obudować akcję, by mimo wszystko historia wciągała, nie drażniła, by czytelnika zaciekawić. Jednym ze sposobów na to, jest oparcie się na wydarzeniach z przeszłości. Umberto Eco kiedyś udowodnił, że można pisać taką literaturę, wcale nie "obniżając lotów", od ładnych paru lat na takich pomysłach jedzie Dan Brown. Zdaje się, że Tadeusz Biedzki miał podobną ambicję - napisać coś sensacyjnego, a jednocześnie zafundować czytelnikom trochę historii, i co chyba najbardziej będzie zgrzytać przy lekturze, również trochę swojej oceny wydarzeń na świecie. Oto Europa, w której Polska jest już jednym z niewielu bastionów tradycji, wartości i wiary. Wszelkie akty agresji wobec kleru, krytykę Kościoła, liberalizację przepisów dotyczących praw np. homoseksualistów, wspieranie mniejszości, która sprzeciwia się jakimkolwiek symbolom religijnym, przyzwolenie na napływ imigrantów z krajów islamskich mimo, że nie przejawiają jakiejkolwiek chęci do integracji - to wszystko Biedzki wymienia jednym tchem jako świadome działania pewnych grup dążących do zniszczenia wiary. Spisek, a nie naturalne przemiany, w których Kościół sam nie jest bez winy?
czwartek, 9 listopada 2017
Mother! Czyli Poeta i jego Natchnienie
O mamo! Ależ to jest pokręcone. I ależ to jest dobre kino. Zmuszające do główkowania, pełne symboli, niebanalne, niepokojące.
I na tym pewnie by można skończyć recenzję, ale pewnie po seansie część z Was miałaby pretensje, że ich nie uprzedziłem, że się rozczarowali. Cóż Darren Aronofsky już parę razy udowodnił, że nie idzie na ustępstwa, że kręci filmy nie do końca pokorne, na pewno nie są one z kategorii łatwych i przyjemnych.
Tym razem, żeby zaskoczenie było jeszcze większe, warto obejrzeć sobie zwiastun.
I co? Kino grozy, nie? No to się zdziwicie co można zrobić w takich klimatach.
I na tym pewnie by można skończyć recenzję, ale pewnie po seansie część z Was miałaby pretensje, że ich nie uprzedziłem, że się rozczarowali. Cóż Darren Aronofsky już parę razy udowodnił, że nie idzie na ustępstwa, że kręci filmy nie do końca pokorne, na pewno nie są one z kategorii łatwych i przyjemnych.
Tym razem, żeby zaskoczenie było jeszcze większe, warto obejrzeć sobie zwiastun.
I co? Kino grozy, nie? No to się zdziwicie co można zrobić w takich klimatach.
środa, 8 listopada 2017
Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy - Anna Dziewit-Meller, czyli wyjątkowe, a zwyczajne
Lekcje historii nie muszą być nudne i coraz więcej prób udowodnienia tego młodym ludziom pojawia się wokół nas. Interaktywne muzea, żywe lekcje, kanały na Youtube, próby opowiadania jak najbardziej swobodnym językiem, wyszukiwanie ciekawostek, pasjonujące biografie... Ale gdy przyjrzeć się temu wszystkiemu, faktycznie wciąż kręcimy się prawie tylko i wyłącznie w świecie mężczyzn. Czyżby nie było kobiet, które coś osiągnęły, które można nazwać bohaterkami, które nie wpływały na losy krajów?
Ha! Mamy z naszego poletka dowód na to, że wcale nie było ich tak mało i że można o nich pisać w sposób ciekawy.
Anna Dziewit-Meller wybrała ich około 20 (więcej postaci jedynie wspomina) i powiem Wam, że choć to książka dla dzieci (czy też dla młodszych nastolatków), to sam przeczytałem ją z przyjemnością jeszcze przed córkami, ze zdumieniem odkrywając, że o niektórych nic nie wiedziałem (kevlar wynalazła kobieta i to Polka z pochodzenia?). A przecież zasługują jak najbardziej na pamięć! Kobiety walczyły, tworzyły, rządziły, odkrywały, a jakoś wspomina się je dużo rzadziej niż mężczyzn. Pora więc odkryć je na nowo, przypomnieć ich osiągnięcia, postawę i...
Ha! Mamy z naszego poletka dowód na to, że wcale nie było ich tak mało i że można o nich pisać w sposób ciekawy.
Anna Dziewit-Meller wybrała ich około 20 (więcej postaci jedynie wspomina) i powiem Wam, że choć to książka dla dzieci (czy też dla młodszych nastolatków), to sam przeczytałem ją z przyjemnością jeszcze przed córkami, ze zdumieniem odkrywając, że o niektórych nic nie wiedziałem (kevlar wynalazła kobieta i to Polka z pochodzenia?). A przecież zasługują jak najbardziej na pamięć! Kobiety walczyły, tworzyły, rządziły, odkrywały, a jakoś wspomina się je dużo rzadziej niż mężczyzn. Pora więc odkryć je na nowo, przypomnieć ich osiągnięcia, postawę i...
2Tm2,3 i Maleo Reggae Rockers, czyli to już 20 lat???
Sobotni koncert to nie tylko cała masa wspomnień, ale i świetna energia, szczególnie w pierwszej części. 2Tm2,3 występują rzadko, bo też niełatwo zebrać muzyków, którzy przecież mają swoje kapele - stąd też pewnie rzadko też nagrywają nowe rzeczy. Ostatnie projekty były bardziej akustyczne, a teraz wreszcie powracają na trasę (i z płytą, szkoda, że to reedycja) w wersji, którą najbardziej kocham. Czad!
Wystarczyło, że zagrali pierwsze nuty Effatha i po prostu jakby ktoś puścił prąd przez salę. Niesamowita dawka energii! Litza wraz kompanami z Luxtorpedy, Maleo, dwa zestawy perkusji (m.in. Beata Polak) i Budzy, czyli trzech liderów, wokalistów, wspartych takim zapleczem muzycznym, że nic więcej nie trzeba. Wróciły emocje z dawnych koncertów i po raz pierwszy od dawna zapragnąłem oderwać się od podłoża...
Były numery najstarsze, były kawałki z 888 (to właśnie ten krążek jest wznawiany), było pogo pod sceną, ale przede wszystkim było Słowo. To jest najbardziej fantastyczne w tym projekcie - bardzo ciężka muzyka, tekst chwilami wykrzyczany, a nie wyśpiewany, ale słowa to w większości nie jakieś banalne wypociny artystów, ale po prostu fragmenty z Pisma Świętego. I publika dzięki temu od razu na koncertach jest inna - mniej rozhisteryzowanych nastolatek, dużo ludzi ze wspólnot, nawet księża w sutannach (zobaczyć ich skaczących do takiej muzyki to doświadczenie bezcenne)... Oj zamarzyło mi się znowu ich w krótkim czasie gdzieś złapać w wersji koncertowej, może będzie dłużej niż półtorej godziny? Tu przecież dzielili czas z drugim bandem świętującym rocznicę.
Wystarczyło, że zagrali pierwsze nuty Effatha i po prostu jakby ktoś puścił prąd przez salę. Niesamowita dawka energii! Litza wraz kompanami z Luxtorpedy, Maleo, dwa zestawy perkusji (m.in. Beata Polak) i Budzy, czyli trzech liderów, wokalistów, wspartych takim zapleczem muzycznym, że nic więcej nie trzeba. Wróciły emocje z dawnych koncertów i po raz pierwszy od dawna zapragnąłem oderwać się od podłoża...
Były numery najstarsze, były kawałki z 888 (to właśnie ten krążek jest wznawiany), było pogo pod sceną, ale przede wszystkim było Słowo. To jest najbardziej fantastyczne w tym projekcie - bardzo ciężka muzyka, tekst chwilami wykrzyczany, a nie wyśpiewany, ale słowa to w większości nie jakieś banalne wypociny artystów, ale po prostu fragmenty z Pisma Świętego. I publika dzięki temu od razu na koncertach jest inna - mniej rozhisteryzowanych nastolatek, dużo ludzi ze wspólnot, nawet księża w sutannach (zobaczyć ich skaczących do takiej muzyki to doświadczenie bezcenne)... Oj zamarzyło mi się znowu ich w krótkim czasie gdzieś złapać w wersji koncertowej, może będzie dłużej niż półtorej godziny? Tu przecież dzielili czas z drugim bandem świętującym rocznicę.
wtorek, 7 listopada 2017
Najlepszy, czyli od zera do bohatera
Chyba wszyscy pamiętamy film "Bogowie" o Relidze i jego ekipie przeszczepiającej serce, pewnie wiele osób tak jak ja cieszyło się wtedy: wreszcie produkcja przypominająca najlepsze wzorce z Hollywood. Świetnie zachowana równowaga między porażkami i zwycięstwem, napięcie jakie nas trzymało, mimo że znaliśmy koniec, bardzo dobrze dobrana ścieżkę dźwiękową, scenariusz z wyrazistymi rolami, dzięki czemu mogli błysnąć aktorzy. No po prostu: wow! I oto reżyser tamtego filmu, czyli Łukasz Palkowski, powraca na duży ekran (w "międzyczasie" realizując m.in. Belfra dla Canal+) z historią może nawet ciekawszą, bardziej dramatyczną. Na festiwalu filmowym w Gdyni obraz zebrał bardzo duże brawa i pochwały krytyków, a już za parę dni każdy będzie mógł przekonać się na ile udało się dosięgnąć do wysoko zawieszonej przez "Bogów" poprzeczki.
poniedziałek, 6 listopada 2017
Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty - Sylwia Zientek, czyli nie tylko dla kochających Warszawę
Budynki to nie tylko mury, ale pamięć wszystkich tych, którzy je zamieszkiwali. Trzeba umieć jedynie to odkryć. Tę prawdę przypomniałem sobie przy lekturze pierwszego tomu sagi autorstwa Sylwii Zientek. Przy tego typu powieściach wcale nie łatwo zachować równowagę między opisywaniem tła i losów poszczególnych postaci, nie wolno ich za bardzo mnożyć, żeby czytelnik mógł choć niektóre polubić lub znienawidzić, trzeba wciągnąć czytelników nie tylko w wir wydarzeń, ale i w świat emocji. Marudziłem trochę przy lekturze książek Paszyńskiej? To teraz mogę śmiało ogłosić, że znalazłem autorkę, która to wszystko potrafiła, pisząc powieść, która przykuwa uwagę zarówno ciekawą historią, jak i wizją miasta, jakie można zobaczyć jedynie na obrazach. Warszawa tyle razy ulegała różnym pożarom i tragediom, że nie ma w niej wiele namacalnych śladów po autentycznych jej dziejach. Zawsze jednak istnieje miejsce, gdzie kiedyś stał czyjś dom, być może na tej działce mieszkają kolejne rodziny, nie stało się ono zimnym miejscem funkcjonowania jakiegoś biura, czy instytucji, ale nadal żyje historią ludzi. Powiedzmy, że to właśnie jest punkt wyjścia. A jak głęboko w przeszłość możemy zajrzeć i co tam zobaczymy?
niedziela, 5 listopada 2017
Gen atlantydzki - A.G. Riddle, czyli od kosmitów po świętą włócznię
Wczoraj koncert, dziś kolejne spotkanie planszówkowe, za tydzień znów jestem w Krakowie, a pisać recenzji znowu nie ma kiedy. Z różnych szkiców wybieram więc coś, na co wystarczy parę zdań. Niby zapowiadane to jako bestseller, rzecz równie "doskonała" jak powieści Browna, ale wiecie co? Takiej dziwnej powieści sensacyjnej to już dawno nie czytałem. Powiedzmy tak trochę ponad 20 lat temu, gdy na naszym rynku mieliśmy zalew sensacji, w których wiele było delikatnie mówiąc "Klasy B". Van Damme, Seagal i tym podobni rządzili na ekranach, a wśród autorów królowali Ludlum, Forbes, Follet, Forsyth... Oczywiście, część ich tytułów jest warta lektury,ale na pewno nie wszystkie, bo sprawiają wrażenie pisanych na kolanie. Czytelnik ma łyknąć wszystko, nawet największą głupotę. Tak jak we wczesnych Bondach. Spiski światowe, super agenci w pojedynkę ratujący świat, umierający dziesięć razy i o jeden raz więcej wstający zawsze z grobu itp. Nie ważna logika. Grunt żeby się działo!
Etykieta japońska - Boyé Lafayette De Mente, Geoff Botting, czyli wizytówki, ukłony i tradycje samurajów
Japonia fascynuje od dawna przedziwną mieszanką nowoczesności i bardzo dla nas dziwnych, zwyczajów, których korzenie tkwią głęboko w przeszłości. Wydawać by się mogło, że wraz z odchodzeniem starszych pokoleń, napływem cudzoziemców i wyrastaniem młodzieży w popkulturze, która jest dość uniwersalna na całym świecie, tradycje będą powoli zanikać, ale w Japonii wcale nie dzieje się to tak szybko. Próby wyjaśnienia tego fenomenu podjął się dziennikarz Boyé Lafayette De Mente (Geoff Botting jest jedynie redaktorem, choć wymieniany jest jako współautor), który spędził tam wiele lat. W czterdziestu krótkich rozdziałach odnosi się zarówno do historii, jak i do współczesności, oferując sporą dawkę ciekawostek i porad praktycznych. Już sam początek może spodobać się tym, którzy wybierają się do kraju kwitnącej wiśni - wyjaśnienie konstrukcji budowy imion, słów, specyfiki języka (naleciałości z angielskiego), alfabetu, to niezła lekcja na początek. Całość jest również okraszona masą słówek i całych sformułowań, które mogą być przydatne (pisownia i wymowa) w różnych sytuacjach - od powitania, przez wręczanie prezentu, podziękowania, przeprosiny, czy wręczanie prezentu, aż po świętowanie np. ślubu czy pogrzebu.
sobota, 4 listopada 2017
Trzy pokolenia, czyli czy nie będziesz żałować?
Jak to czasem można trafić na coś ciekawego zupełnym przypadkiem. Film sam w sobie może i nie jest jakimś arcydziełem, aktorsko też nie dał za bardzo szans na rozwinięcie skrzydeł (m.in. Naomi Watts, Susan Sarandon, Elle Fanning), ale porusza arcyciekawy temat. Zwykle jeżeli poruszamy wątek nieakceptowania własnej płci, twórcy idą po schematach: konserwatywni rodzice, opór środowiska, brak akceptacji, do tego może jeszcze jakieś problemy z wiarą. Ale czy to takie proste, że "tolerancyjni", liberalni, nowocześni rodzice nie mają z tym żadnego problemu? Czy za tymi hasłami o tym jak bardzo potrzebne jest wsparcie, jak najszybsza operacja zmiany płci, idą realia? W "Trzech pokoleniach" mamy babcię żyjącą w związku homoseksualnym, samotną matkę, która nawet nie szuka facetów i córkę, która od małego czuje się chłopakiem. Dom kobiet. Czy będzie im łatwiej zaakceptować decyzję jej/jego?
piątek, 3 listopada 2017
Raz, dwa, trzy, czyli wybierz coś dla siebie
Uwaga! Dochodzą do mnie głosy, że jest jakiś błąd i nie można wyświetlić komentarzy ani się dopisać. Proszę pisać do mnie na e-mail, będę notował zgłoszenia, a swoją drogą może przekopiuję ten tekst.
Drugi miesiąc zabawy z rozdawaniem książek za nami (tu był pierwszy), pora więc na losowanie zwycięzców. Do każdej pozycji ktoś się zgłosił, więc zgodnie z regułami przygotowałem 10 numerów do losowania. Potem zobaczę czy będę musiał dołączyć jeszcze kilka karteczek bo zdaje się, że do jednej z pozycji jest więcej niż 10 osób.
No to dzieła. Raz. Dwa. Trzy.
Raz. Najpierw losujemy liczbę książek do oddania.
A jest to 2. Mało? Może następnym razem będzie więcej.
Dwa. To teraz losujemy ponownie, czyli wyciągamy z karteczek 2 numery, a będą to tytuły książek, które powędrują do nowych właścicieli.
A są to: 1 i 6.
Drugi miesiąc zabawy z rozdawaniem książek za nami (tu był pierwszy), pora więc na losowanie zwycięzców. Do każdej pozycji ktoś się zgłosił, więc zgodnie z regułami przygotowałem 10 numerów do losowania. Potem zobaczę czy będę musiał dołączyć jeszcze kilka karteczek bo zdaje się, że do jednej z pozycji jest więcej niż 10 osób.
No to dzieła. Raz. Dwa. Trzy.
Raz. Najpierw losujemy liczbę książek do oddania.
A jest to 2. Mało? Może następnym razem będzie więcej.
Dwa. To teraz losujemy ponownie, czyli wyciągamy z karteczek 2 numery, a będą to tytuły książek, które powędrują do nowych właścicieli.
A są to: 1 i 6.
czwartek, 2 listopada 2017
Obsesja - Katarzyna Berenika Miszczuk, czyli bo ja mam taki problem...
Piękna pani doktor (choć po rozwodzie trochę w dołku) i tajemniczy wielbiciel, prześladowca. Ba, wielbicieli jest więcej, bo pani doktor niczego sobie i facetów przyciąga do siebie niczym magnes. Do tego wielki szpital z podziemiami i seryjny morderca grasujący po mieście. Czy te wszystkie elementy składają Wam się na ciekawą całość? Pani Miszczuk kojarzyła mi się dotąd z powieściami dla pań, humorystycznym fantasy, jakimiś wierzeniami słowiańskimi i specjalnie nie ciągnęło mnie do jej powieści. Ale skoro wydawnictwo obiecuje mieszankę kryminału z thrillerem, to czemu nie spróbować?
Hmmm. Strasznie jakoś bardzo nie jest. Jest jakiś niepokój, ale bohaterka sama raz go wyolbrzymia, a innym razem bagatelizuje. Niby psychiatra, ale jakoś tak średnio potrafi radzić sobie z ludźmi, raz ich trzyma na dystans, a innym razem ewidentnie wysyła błędne sygnały, a potem dziwi się, że ktoś zrobił sobie nadzieje. No tak, ale przecież rozmowa i życzliwość, nie oznaczają od razu chęci związania się na stałe, czy choćby nawet "przelotnej" znajomości - faceci chyba mają zbyt dobre mniemanie o sobie i chcą "upolować" na własność każdą kobietę, która wpadnie im w oko. Tymczasem Joanna Skoczek na razie wcale nie ma ochoty na romans. Nie, no to znaczy ma. Ale z to ona chce zdecydować z kim. Oj sami widzicie, że z tą bohaterką niełatwo dość do ładu. Jak to z kobietami. Jej wolno patrzeć na tyłek lekarza sądowego opięty w skórzane spodnie, ale niech no który popatrzeć się takim samym wzrokiem na nią...
Subskrybuj:
Posty (Atom)