Robert:
Zarówno powieść „Zaklęte rewiry” Henryka Worcella, jak i
słynna ekranizacja z Markiem Kondratem i Romanem Wilhelmim,
dziś są już trochę zapomniane, szczególnie przez młode
pokolenie. Cóż może im powiedzieć ciekawego o mechanizmach świata
i kondycji ludzkiej historia z lat 30? Trzeba jednak powiedzieć, że
Adam Sajnuk miał nosa, bo jego spektakl jest nie tylko żywy, pełen
ciekawych pomysłów scenicznych, ale zmusza do refleksji, pokazuje
pewne rzeczy, które aż tak bardzo w dzisiejszym świecie się nie
zmieniły. Wchodzisz w tryby pewnej machiny/instytucji, uczysz się i
powoli pozbywasz się ideałów, złudzeń, stajesz się kimś innym,
kim nie chciałbyś być. Awans oznacza większe pieniądze,
możliwości, ale czy oznacza że jesteś bardziej szczęśliwy...
MaGa:
Czyli, wypisz wymaluj, współczesna korporacja. Cieszę się, że i
Tobie się podobało, bo już myślałam, że staję się
nieobiektywna (zaczynam chodzić „na Sajnuka”, a Mariusza Drężka
baaardzo lubię). Mnie się spektakl bardzo podobał, miał tempo,
dynamikę, nerw, muzykę na żywo i ciekawą scenografię…
Robert:
Jesteśmy zaskakiwani już od samego wejścia, gdy widzimy, że
publiczność może siadać nie tylko na widowni, ale i przy
stolikach ustawionych na scenie. Stajemy się nie tylko
obserwatorami, ale i w pewien sposób uczestnikami tej historii,
gośćmi w restauracji „Pacyfik”. I ten pomysł sceniczny, dość
prosty, ale genialny będzie budował całą atmosferę, mimo pewnych
uproszczeń bardzo realistyczną. Oto świat ludzi „na zmywaku”,
uczniów, barmanów, kelnerów i wreszcie, na szczycie drabiny -
szefów sali. W latach 20 czy 30 dla wielu ludzi był to szczyt
marzeń, by przejść taką drogę od zera na sam szczyt. Bezrobocie
sprawiało, że można było zaciskając zęby wiele znieść, by po
paru latach samemu stać się podobnym potworem dla nowicjuszy... Bo
tak trzeba? Bo inaczej się nie da?
MaGa: A
nie odnosisz wrażenia, że ten spektakl to metafora naszych czasów?
To zaplecze restauracji „Pacyfik” to niemal współczesna
korporacja, a w niej zawiści, pęd do zaszczytów, wyścig szczurów…