Wyobraźcie sobie, że upłynął miesiąc od momentu gdy widziałem ten film i dotąd nie potrafiłem się zebrać by napisać o nim notkę. Najpierw wydawało mi się, że mam to prostu na zbyt świeżo, zbyt wiele emocji i pytań jest we mnie, ale czas mijał, a ja nadal nie pisałem. Jest to bowiem film tak poruszający, tak osobiście można go odebrać, że trudno go w jakiś chłodny sposób oceniać pod względem artystycznym, polecać lub nie. Ten film może zaboleć, może skłonić do myślenia, do rozmów do chorobie, cierpieniu i jego sensie, o umieraniu, o eutanazji, o miłości i o tym co to znaczy być ze sobą przy sobie w zdrowiu i chorobie. Aż do śmierci. Ile osób wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej specjalnie nie zastanawia się jak to będzie za lat... Może myślimy - oby odejść pierwszym, oby odejść razem, oby bez cierpienia...
Tu mamy obraz tak bliski życia, tak intymny jak to tylko możliwe. Sprowadza nas na ziemię, zachwyca i przeraża jednocześnie.
Jedno mieszkanie. Dwoje ludzi. I miłość.