Wczoraj całodniowa wyprawa do Krakowa (dzięki ekipo!), trudno więc zachowywać przytomność umysłu i pisać. Na szczęście poratowali mnie recenzjami: Włodek i Dorota. Ta ostatnia pisze o nadchodzącej premierze, którą obejrzała w ramach cyklu Kino na obcasach (podobno nie dość, że fajne pokazy, to panie z upominkami wychodzą :)). Oboje dziękujemy Multikinu za zaproszenia na seans - wielokrotnie Wasze wydarzenia to źródło przedpremierowych lub lub nawet nigdzie indziej nie dostępnych seansów! Zaglądajcie na ich strony, bo warto.A od jutra znów władzę na blogu (przynajmniej na kilka dni) przejmuję ja. Możecie nawet (jeżeli chcecie) mieć wpływ na kolejność notek - o czym najpierw pisać? Planeta singli, Dziewczyna z portretu, Moje córki krowy, Janis, coś muzycznego, czy jednak książki? A może wystawa Van Gogha?
Na Brooklyn, nawet bez recenzji Doroty też się wybieram, ale jeszcze bardziej zaostrzyła mój apetyt. Może z żoną albo z rodzicami? Poprawka - już byłem. I zgadzam się z opinią Doroty. Niby banalne, ale i wzruszające. Dla mnie najciekawszy był nawet nie sam dylemat sercowy, ale ta wielka tęsknota za krajem, za rodziną. Jak zacząć nowe życie zupełnie od zera? No i rzeczywiście - w zestawieniu ze Spotlight, ciekawie wypada wątek księdza i roli kościoła, który pomaga jak potrafi i jest niczym dobry wujek, który zna każdego i pomaga jak potrafi...
Wczoraj wieczorem obejrzałam film pt
„Brooklyn” (reż. John Crowley, poprzednio reżyserował m.in.
serial Detektyw) i właściwie od wczoraj dużo o nim myślę i
rozmawiam. Choć to taki zwykły film. Nie ma w nim żadnych
fajerwerków, nikt nie stacza walki z niedźwiedziem, nie ma
mrożących krew w żyłach pościgów samochodowych, nie ma
ociekających sex appealem postaci, nie ma żadnych szokujących czy
kontrowersyjnych scen.
Jest to film zwykły w dobrym tego
słowa znaczeniu. Zwykły bo o zwykłych ludziach i opowiadający o
zwykłych emocjach, które każdy z nas przeżywa – o miłości,
tęsknocie, patriotyzmie (w dobrym tego słowa znaczeniu), o
trudnych wyborach przed jakimi staje człowiek.
Jest
to film, ciepły, wzruszający, mądry, pozytywnie nastrajając do
ludzi do życia.. Przez pierwsza połowę filmu siedzi się cały
czas z uśmiechem na twarzy, w drugiej części pojawia się
wzruszenie, niektóre osoby obecne na sali ukradkiem ocierały łzy.
Moja siostra z która oglądałam
film powiedziała – „dziś już nie robi się takich filmów”,
zapewne miała rację. A szkoda bo widać, że takie filmy wciąż są
potrzebne i cieszą się uznaniem, mają swoich zwolenników –
nominacja do Oscara, w kategorii najlepszy film, najlepsza
pierwszoplanowa rola kobieca, najlepszy scenariusz adaptowany.
Wiele
osób o takich filmach – mówi – kino kobiece, choć nie wiem co
w tym filmie mogłoby facetom nie odpowiadać. Jestem przekonana, ze
mój mąż też by go obejrzał z dużą przyjemnością
Myśląc
o bohaterach stwierdzam, że są ukazani bardzo pozytywnie (no może
z wyjątkiem sklepikarki z rodzinnego miasteczka głównej bohaterki)
złośliwe współlokatorki, wredna gospodyni, zasadnicza szefowa –
to tak naprawdę zwykli ludzie, którzy nie są źli tylko czasem po
prostu fatalnie się zachowują.
Nasza
główna bohaterka też nie zawsze zachowuje się w porządku, ale
dobrze i wiarygodnie zbudowana postać, powoduje, że potrafimy
empatycznie wczuć się w jej dylematy.
Akcja filmu toczy się na początku
lat 50 XX wieku w Irlandii i w Nowym Jorku. Towarzyszymy młodej
irlandzkiej dziewczynie Ellis Lacey (w tej roli Saoirse Ronan
pamiętana m.in. z Pokuty i Nostalgii Anioła) w podróży do Stanów
Zjednoczonych w podróży za przysłowiowym chlebem. Towarzyszymy jej
w tęsknocie, cierpieniu, szukaniu i znalezieniu swojego miejsca w
nowym kraju, które ma być jej domem. I gdy wydaje się, że wszystko
układa się już dobrze (oczywiście za przyczyna miłości),
następuje zwrot, który zachwieje młodą bohaterką, tym co kocha,
w co wierzy, czego pragnie, co jest dla niej najważniejsze.
Film
ten zdobył już wiele nagród i nominacji do nich m.in. nagrodą
Złotego Globu została uhonorowana Saoirse Ronan (najlepsza aktorka
w dramacie). Poprawka - jedynie nominacja, a nie nagroda - dzięki Janek za zwrócenie uwagi :)
No
i na koniec perełka, dla mnie odkrycie – Emory Cohrn (dotychczas
mi nie znany) - grający chłopaka głównej bohaterki – Tony-ego.
Tony to Włoch, mówiący po angielsku z pięknym włoskim akcentem.
Uśmiechnięty, trochę nieporadny, zagubiony (ciągle te spodnie
podciągnięte pod pachy), ale jednocześnie niezawodny, kiedy
potrzeba zdecydowany, pewny. Cudowny w swej zwyczajności.
Może jakby streścić fabułę tego
filmu to można by stwierdzić, że to banalna historia. Jednakże w
żadnym punkcie ten film nawet nie ociera się o banał czy kicz.
Gorąco
polecam zwłaszcza osobom, które chcą pozytywniej spojrzeć na
świat.
Dorota


mój ulubiony aktor tam gra:)
OdpowiedzUsuńKompletnie nie zwróciłam wcześniej uwagi na ten film :)
OdpowiedzUsuńa chyba warto. Może to nie będzie coś do zapamiętania na lata, ale ile jest w kinach filmów, które budzą tak ciepłe, pozytywne emocje?
Usuń