sobota, 2 stycznia 2016

Wiśniowy blues - James Lee Burke, czyli lepiej z nim nie zadzieraj

Odrobina porządków - wreszcie jest chwila na nadrabianie zaległości - dopisałem po kilka zdań od siebie do notek pisanych przez Włodka:
Egipt: haram halal.
Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit

Jeszcze chyba z 10 książek z ubiegłego roku czeka na swoją notkę, ubiegłoroczne podsumowania nie są więc idealne - siłą rzeczy nie znalazły się w nich chociażby powyższe dwa tytuły. Ale obiecuję, że zamieszczę je w tegorocznym zestawieniu. Na razie w wolnej chwili bawię się szablonami blogspota i zastanawiam czy chcielibyście trochę recenzji z gier planszowych czy karcianych na Notatniku. Robiłem dotąd to bardzo okazjonalnie, ale chyba złapałem bakcyla i mam trochę ciekawych tytułów do polecenia.

Ale dziś i jeszcze przez kilka dni kontynuujemy kryminały. Z niewielką przerwą (jutro) na coś filmowego i będącego naprawdę przeżyciem niepowtarzalnym.
Nie wiem czego spodziewałem się po Jamesie Lee Burke - koleżanka z pracy reklamowała mi go z wielkim wow!, a ja ostatnio chyba zbyt często sięgając po autorów polskich lub skandynawskich, szukam jakiejś odmiany. Na pewno (i pisałem o tym w podsumowaniach) moim odkryciem z ubiegłego roku był Ellroy, może więc oczekiwałem czegoś podobnego?


Niespieszne tempo, bohater, będący trochę samotnym wilkiem i sprawa, w którą wciągnięty został jakby niechcący. Mamy do czynienia z kryminałem raczej w starym stylu, może MacLeana, ale bez większej akcji i facetów, którym wszystko się udaje. Dave Robicheaux to normalny facet i choć kiedyś był policjantem, dziś najchętniej zapomniał by o wszystkich dawnych sprawach, bandziorach, z którymi trzeba walczyć, przemocy, która tak kusi jako szybkie rozwiązanie. Skomplikowana przeszłość, brutalnie zamordowana żona, różne demony, z którymi się zmaga (choćby chodząc na AA) - to ciekawa i na pewno nie banalna postać. Po różnych przejściach zaszył się w Nowym Orleanie, w małej mieścinie nad zatoką, żyje z wypożyczania łodzi, sprzętu dla wędkarzy i robienia dla nich jedzonka na grillu. Wychowuje małą dziewczynkę, którą kiedyś zaadoptował i to właśnie ona, pośrednio, będzie przyczyną tego, że postanowi zrobić porządek z ludźmi, którzy mu nadepnęli na odcisk. Kto to bowiem słyszał, żeby grozić zrobieniem krzywdy dziecku? Każdy ojciec by się wkurzył.
Bohater ładuje więc dobytek na pakę i jedzie aż do Montany, żeby tam poszukać dowodów przeciwko tym, którzy postanowili go uciszyć, wrabiając w morderstwo. Facet ma twardy charakter (łagodny jest tylko dla córki) i po każdym ciosie znowu się podnosi. Na swoje nieszczęście ma dość otwarte serce dla ludzi - a potem musi za to zbierać cięgi. No i zdecydowanie przyciąga katastrofy i zagrożenie na swoje otoczenie.

Kryminał jak kryminał, ale u tego autora jedna rzecz jest bardzo specyficzna i może się podobać (choć pewnie nie każdemu). Opisy przyrody są takie, że nie powstydziłby się ich nawet jakiś reportażysta z ciągotami do poetyckich ozdobników. Zarówno mokradła i jeziora Luizjany, jak i górzysta Montana stają przed naszymi oczami jak żywe. 
Ja chyba jednak wolę w tego typu literaturze trochę więcej zagadki, napięcia.  

6 komentarzy:

  1. To chyba nie dla nas. Nie zainteresowałaby nas ta książka raczej :) Ale recenzja fajna :)

    Pozdrawiamy i zapraszamy do nas:
    rodzinne-czytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrowienia dla kolezanki z pracy-ma dobry gust.Prosze podrzucic jej ode mnie nazwisko Eliot Pattison-powinien sie spodobac. Nie mam nic do recenzji,ale ksiazke czyta sie lepiej niz sugeruje to notka.A Alistair MacLean (bo chyba o niego chodzi) to zdecydowanie inna para kaloszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekażę :) Porównanie do MacLeana dotyczy raczej stylu - jeden bohater i narracja typu: zrobiłem, poszedłem, usiadłem, pomyślałem... Nie marudzę. Ciekawe, jakoś "nie zażarło" - może muszę inny tytuł tego autora?

      Usuń
    2. Autor rzeczywiscie nie dla kazdego,a skomentowalem tylko dlatego,zeby ktos nie pomyslal ze wzgledu na opisy przyrody,ze to jakas amerykanska "Orzeszkowa",Po ksiazki tego autora warto siegac.

      Usuń
  3. No nie, tylko nie MacLean! Zrozumiałabym porównanie z Philipem Marlowe'm, bohaterowi Burke'a znacznie bliżej do niego niż kogokolwiek innego.
    A styl? No cóż, to właśnie jest to, co mnie zachwyciło. Nieśpieszny, klarowny, elegancki. Dziś już chyba nikt tak nie pisze. Nie w literaturze rozrywkowej. W powieściach Burke'a (właśnie tak, w powieściach; powiedzieć "kryminałach" Burke'a byłoby błędem) nie o zaskakujące zwroty akcji chodzi. Intryga kryminalna nie jest zawieszona w próżni tylko mocno osadzona w realiach, postaci może nie mają nadprzyrodzonych mocy, są za to wyposażone w emocje, mają swoją historię, coś się między nimi dzieje. W jednej kwestii zgadzam się z Tobą całkowicie, to jest literatura w starym stylu.
    A że Tobie nie przypadła do gustu? Nie musiała ;) Może następna rekomendacja będzie miała więcej szczęścia.

    Andrzej: dziękuję za Pattisona, nie znałam.

    PS. Krajewski po raz szesnasty pisze tę samą książkę a Skandynawowie po Mannkel'u nic już ciekawego nie wymyślili. Moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nieeee chyba Marlow (tak go pamiętam) jest dużo bardziej mroczny, tu jest właśnie tak niespiesznie, niewiele się dzieje, jest jakoś tak zwyczajnie. A z MacLeanem już tłumaczyłem skąd skojarzenie...
      Fakt - Krajewski raczej marnie, ze Skandynawów został mi Nesbo, ale są inni. Ja też szukam - choćby Lemaitre czy Ellroy

      Usuń