sobota, 23 listopada 2013

Nauczyciele, czyli co do cholery z tą szkołą?

Co prawda wczoraj widziałem kolejną część "Igrzysk śmierci", ale chyba poczekam kilka dni, może córka napisze parę słów, bo to na pewno film bliższy jej pokoleniu niż mojemu. Zastanawiałem się też czy nie napisać paru słów o jednym z seriali, które wpadły w oko, ale chyba poczekam na ich rozwój, bo albo mam nadzieję, że się rozkręcą (Morderstwa we Fjallbace), albo nie jestem pewien czy utrzyma się moja ciekawość (Top of the lake). Seriale więc na inny dzień, a dziś krótka notka z dedykacją dla nowej p. minister edukacji :) Ciekawe czy widziała ten obraz.
Przypomnę: rok 1984 i Stany Zjednoczone, kraj w którym od dawna szkoły publiczne mają opinię miejsca, którego lepiej unikać (to się trochę zmieniło od lat 80-tych, ale chyba nadal nie jest idealnie). Ciekawe czy my już najgorsze mamy za sobą  do takich problemów nie dojdziemy, czy też (tfu tfu) dopiero one są przed nami.  


Kraty, ochroniarze, albo policja w szkole, broń, narkotyki, przemoc wobec nauczycieli - przecież poważne sprawy, ale ten film jest dziwnie mało poważny. Nazwijmy go roboczo tragifarsą - niektóre sceny są tak przerysowane, że trudno je brać na serio (np. bójka nauczycieli o okupowanie xero, nauczyciel, który przesypia swoje lekcje, a zgarnia nagrody za najlepiej zorganizowane zajęcia, bo młodzież pracuje sama), ale wymowa całości jest jak najbardziej poważna. Poznajemy głównego bohatera i całe grono pedagogiczne do którego należy, gdy ich szkoła przygotowuje się do procesu - jeden z absolwentów oskarża ich, że skończył szkołę, a pozostał analfabetą... 
No i zaczyna się cały szereg scen, spotkań, dyskusji, które z jednej strony mają pokazać nam ciężką i czasem absurdalną pracę "na ugorze", gdy uczniowie kompletnie nie są zainteresowani tym by wiedzę przyswajać, a z drugiej strony system nadzoru, który rozlicza ich ze statystyki, więc przepycha się uczniów z klasy do klasy, byle szkoła nie straciła dotacji (to chyba teraz rzeczywistość wielu naszych prywatnych "wyższych" uczelni), albo udaje, że nie ma problemów, żeby rodzice nie zabrali swoich pociech ze szkoły. 

Nauczyciele z powołania, którzy widza sens w tym by wyciągać rękę do każdego, nawet najmniej rokującego ucznia, chcą poświęcać mu czas prywatny (i do nich należy trochę już sfrustrowany Alex Jurel, którego gra Nick Nolte) kontra wyrobnicy, dla których liczy się dziennik, odbębnienie swojego tematu i święty spokój. Przestrzeganie za wszelką cenę przepisów, ukrywanie skandali, sprawozdawczość postawione zostały w kontrze do empatii, próby przekazywania nie tylko wiedzy, ale uczenia odpowiedzialności, doświadczeń potrzebnych do dorosłego życia (trochę też dziwnie ta rola mentora była pojmowana, bo np. Alex pojechał z uczennicą do kliniki na zabieg aborcji, na jej prośbę nie informując rodziców). 
Niektóre postacie to naprawdę niezła komedia (np. jednym z bardziej lubianych przez młodzież i inspirujących ich nauczycieli jest facet, który uciekł z psychiatryka i podszył się pod kogoś innego), ale niektóre wcale zabawne nie są (np. trener, którego odwiedzają uczennice).
Ot ciekawostka. I gratka dla tych, którzy lubią muzę z tamtych lat.    

2 komentarze:

  1. Klasyka o tej samej tematyce - "Młodzi gniewni", oglądam średnio raz w roku. Bez przerysowania, bez pompatyczności, i niestety bez happy endu, które często cechują podobne filmy. O "Nauczycielach" słyszę pierwszy raz, koniecznie muszę zobaczyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kurcze u kogoś ostatnio widziałem cały zestaw filmów "nauczycielskich" - polskich jest mało, ale amerykanie się w nich lubują! warto czasem poszukać sobie inspiracji i wlać odrobinę nadziei w serce, że pasjonaci nie wymarli.
      polecam też Pana Lazhara

      Usuń