piątek, 8 listopada 2013

Paranoid - Black Sabbath, czyli jak 3 minuty mogą przypomnieć o genialnej płycie

Ta notka ma dziwny początek. Kilka dni temu wszedłem do sekretariatu w swojej firmie (zwykle gra tam trójka) i natychmiast zelektryzowały mnie dźwięki gitary, które tam brzmiały. Zamiast załatwić szybko sprawę i wyjść, stałem ze 3 minuty i słuchałem jak zahipnotyzowany. Od razu stwierdziłem, że to musi być jakaś klasyka, bo teraz tak nikt nie gra... I rzeczywiście Kaczkowski nie podając tytułu powiedział tylko: Black Sabbath. No i potem wieczorem było szukanie tego kawałka, co to mogło być?
Cholera po 43 latach ta płyta nadal ma siłę bomby atomowej. Surowe granie, ale ileż w tym emocji. Żadna współczesna kapela metalowa, czy hardrockowa nie wywołuje u mnie aż takich ciarek Nie robi aż takiego wrażenie wokal Ozzy'ego, ale te gitary, rozbudowane pasaże, miejsce na długie (kawałki po 7-8 minut) solówki, improwizacje (również na perkusji). Cholera, kto teraz tak gra, by fragmenty instrumentalne były dłuższe niż te z wokalem?
No jak tu nie przypomnieć o takiej płycie i o tej muzie? Skoro pisałem o Zeppelinach, Doorsach, to musi być przynajmniej jedna notka na kolejnego klasyka.
Podobno płyta została nagrana raptem w kilka dni, ale mimo, że ma to trochę urok improwizacji, to każda nuta wydaje się tu ważna i prawie genialna. Niby proste, nieskomplikowane melodie i mocne rytmy, ale wystarczy zamknąć oczy i po prostu odlatujesz, to działa dużo bardziej niż rozbudowane instrumentarium i rozbudowane suity. Tytułowy "Paranoid", "Iron man", "Electric funeral" - tyle tu numerów, które przeszły do historii muzyki. A utwór, który mnie zelektryzował kilka dni temu, czyli "War pig" (to on miał być tytułowym) jest po prostu niczym gniazdko z prądem, do którego wkładasz palce. Wrażenie piorunujące.

Jeżeli muzykę metalową kojarzycie jedynie z łomotem i z rykiem, posłuchajcie od czego zaczynała się ta rewolucja i ileż w tej prostocie i brutalności wirtuozerii. Nie brakuje wolniejszych numerów, zmian tempa, no i te cudne chwile, gdy masz wrażenie, że obok śpiewającego :) Ozzy'ego prawie każdy instrument ma tu możliwość "zaśpiewania". Zdaję sobie sprawę, że siła leży głównie w niesamowitych riffach gitarowych Tony Iommiego, ale to trochę jak z Doorsami - bez pozostałych muzyków to by nie miało takiego charakteru, dopiero gdy się wszyscy razem powstała ta wybuchowa mieszanka. 
Tylko 8 numerów. Ale za to jakich. Praktycznie nie ma tu słabszych chwil, może najmniejsze wrażenie robią spokojniejszy "Planet Caravan" i króciutki "Rat salad".












1 komentarz:

  1. Uwielbiam Black Sabbath - będą w czerwcu w Łodzi, niestety nie będę mogła pojechać, już cierpię z tego powodu.
    P.S. Tony Iommi ;-)

    OdpowiedzUsuń