piątek, 23 sierpnia 2013

Sklep dla samobójców, czyli szaro, buro i do dupy

Troszkę kontrowersyjny temat, dobrze dobrana ekipa do polskiej wersji językowej i oto film, który mógłby przejść bez echa przez nasze kina, przyciąga sporą ilość ludzi. Tyle, że po wyjściu z kina u dużej części widzów dominującym uczuciem jest rozczarowanie. Nietrudno zgadnąć dlaczego  - spodziewają się fajerwerków humoru, tego, że gwiazdy naszej sceny kabaretowej będą miały pole do popisu, a tu nic z tego.Filmik przypomina raczej produkcje Tima Burtona - jest depresyjnie, a wisielczy humor jest nie tyle na poziomie tekstu, co pewnej gry tematem śmierci i pewnych skojarzeń.
Temat zaiste dość oryginalny. W szarym mieście pełnym załamanych, rozgoryczonych życiem ludzi (nie bardzo tylko wiemy z czego wynika, że to tak powszechne), tylko jedno miejsce wydaje się tętniącym życie przybytkiem. Ten paradoksalnie na tle otoczenia kolorowy zaułek to sklep pomagający wszystkim, którzy chcą odebrać sobie życie. Po co robić to nieudolnie, jeszcze się nie uda?!! Tu profesjonaliści pomogą dobrać Ci metodę i sprzęt, który jest najbliższy twojemu charakterowi (i portfelowi). Mają tu wszystko od klasycznego sznura, przez żyletki, strzelby, trucizny, łańcucha z bloczkiem betonowym, aż po najbardziej wymyślne metody. Wszystko z profesjonalizmem i uśmiechem... Tfuuu! Ze śmiertelną powagą, bo przecież uśmiech mógłby poprawić humor klientom i przywrócić im chęć do życia.
Scenki ze sklepu z jego klientami są chyba najciekawsze z tego filmu, bo już sam główny wątek z synkiem wesołkiem, który drażni całą rodzinkę właścicieli sklepu (bo nie tylko psuje im interes, ale i koliduje z ich podejściem do życia), prawdę mówiąc dla mnie był mało pociągający, a już na pewno zbyt rozwleczony. Do tego te pioseneczki :( Połączenie musicalu z filmem animowanym i to do tego przeznaczonym dla widza dorosłego? To naprawdę święto gdy taki pomysł wypali, tu mam wrażenie, że wyszło co najwyżej średnio.
Gdyby ten turpistyczny nastrój z początku jakoś do końca został pociągnięty, być może całość zyskała by na smaku, ale niestety mam wrażenie, że twórcy nie mogli się zdecydować czy ciągnąć to do końca, czy jednak trochę złagodzić. Część słodkawych piosenek i i zakończenie nijak nie ma się do klimatu, który było budowany na początku..
Dla widza w Polsce pozostaje niezaprzeczalna frajda z rozpoznawania poszczególnych głosów w dubbingu (m.in. Magdalena Kumorek, Joanna Kołaczkowska, Wojciech Mecwaldowski Robert Górski, Artu Andrus, Czesław Mozil, Marcin i Michał Wójcik) i uśmiech przy niektórych z tekstów, dialogów, skojarzeń i dziwacznych postaci. Tłumacz (albo cały zespół przygotowujący polską wersję) stanął na wysokości zadania i zrobił co mógł (no może poza piosenkami). Jeżeli coś zawodzi to po prostu sama produkcja Patrice Leconte'a. W końcówce po prostu zabrakło mi spójności, a przewrotność i dobry pomysł na niektóre sceny niestety nie oznacza, że cały film będzie równie dobry. A morał? Cóż - ja nie dostrzegam tu sensownej odpowiedzi na samotność, pesymizm, pustkę, brak nadziei. Zbyt proste i dziecinne zakończenie są raczej kolejnym rozczarowaniem.   
Na plus - odwaga, by w dobie pięknych i starannych animacji, stworzyć coś co się wyłamuje z tych schematów.
 

3 komentarze:

  1. Mimo że Twoja opinia nie jest bardzo pozytywna, zachęciłeś mnie, gdyż lubię opisany przez Ciebie typ humoru. To pierwsza opinia o tym filmie, na jaką się natknęłam, trochę rozwiała wątpliwości, które miałam po zwiastunach. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja także jestem z grupy tych widzów rozczarowanych. Wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać, ale aż tak kiepskiego "filmu" to się nie spodziewałam. Tak jak piszesz jeszcze pierwsza część się broni, ale druga "optymistyczna" już nie. Zupełnie nie. Być może nie było z czego szyć, stąd jakoś tak niekoniecznie wysokich lotów te teksty. Miło posłuchać jak zwykle boskiej Kołaczkowskiej i popatrzeć na idealnie dobraną postać do głosu Andrusa, ale nic poza tym. Całość kładły piosenki. No i coś czego nie da się przeskoczyć. Jakość dźwięku. Nie wiem czy to wina mojego kina studyjnego, czy jak to często bywa w polskim filmie kwestia ogólna. Słyszałam wszystkie towarzyszące dźwięki odgłos kroków, zamykanych drzwi trzepoczących powiek niemalże, ale dialogów to już nie słyszałam. Krótko mówiąc to było męczący seans. Szkoda:(

    OdpowiedzUsuń