sobota, 22 grudnia 2012

Inwazja. Bitwa o Los Angeles, czyli jak chcecie sobie postrzelać to zróbcie sobie grę

To chyba notka pasująca do dnia wczorajszego i wszechobecnego "końca świata". Ale wczoraj wieczorem jakoś nie chciałem pisać o głupotach.
Ja chyba po prostu już wyrosłem z pewnego rodzaju filmów. Ani mnie specjalnie efekty nie kręcą, fabuła jest przewidywalna do bólu (szczególnie jeżeli to produkcje amerykańskie), emocje niewielkie, bo też kibicowanie bohaterowi (lub grupce), który w pojedynkę ratuje ludzkość i znany nam świat jest raczej okraszone zabawnymi komentarzami rzucanymi pod nosem. No. Ta. I co jeszcze wymyślicie. Kto widział jeden to tak jakby spokojnie mógł tworzyć kolejne, bo pomysły niewiele się różnią. Albo mam przesyt, albo po prostu z pewnych rzeczy się wyrasta.
Dzień Niepodległości mnie nie kręcił, więc i Bitwę oglądałem bez specjalnych emocji - ot trochę strzelanek, troszkę akcji, główny bohater, którym jest zgorzkniały weteran no i oczywiście po totalnej katastrofie i klęsce jaka zadają nam obcy musi przyjść happy end, choćby scenarzyści mieli stanąć na głowie by jakoś to uprawdopodobnić.


Obcy atakują ziemię - lądują w kilku miastach i rozpoczynają anihilację ludności. Oddział Marines zostaje wysłany do jednej z dzielnic Los Angeles by wyprowadzić stamtąd cywilów, zanim wojsko zbombarduje całe miasto. Potem mamy już tylko kolejne potyczki, kolejne ofiary, ale i pierwsze trafienia, które napawają dumą i nadzieją. Obcy nie są niepokonani.
Zamiast filmu równie dobrze można byłoby zrobić po prostu grę na konsolę albo na peceta i to by wystarczyło. Nawet to skupienie się na jednym oddziale i ignorowanie "światowego" wymiaru inwazji pasuje bardziej do gry. Po co jeszcze dodatkowo aktorów męczyć, skoro te same efekty byłyby przy użyciu grafiki komputerowej i pewnie podobny odbiorca byłby przeszczęśliwy i wołał by: wow! jeszcze czegoś takiego nie było.
Zdjęcia z ręki, efekty średnie, dialogi nędzne. Ogólnie da się oglądać, ale frajdę sprawi tylko fanom gatunku. Za dużo tu dla mnie patosu, amerykańskiego patriotyzmu, a za mało świeżości i jakiegoś pomysłu. Od kilku lat bezprzecznie mistrzostwo świata z obcymi w roli głównej to Dystrykt 9. A to jedynie jakaś odgrzewana wersja tych samych motywów co w wielu innych filmach. Nawet SF nie ma tu zbyt dużo - równie dobrze moglibyśmy udawać, że w roli obcych są np. wredni ... (tu wstawiamy nację, której Amerykanie nie lubią) i mamy po prostu kolejny patetyczny film wojenny. 

4 komentarze:

  1. Ale przyznasz, że trailer jest mistrzowski. Miałem ciary na plecach, gdy go oglądałem. A robiłem to wielokrotnie. Spodziewałem się realistycznej apokalipsy pokazanej w nowatorski sposób, a dostałem to, co napisałeś wyżej. Od pewnego momentu parskałem śmiechem przy kolejnych patetycznych scenach. A ze mną całe kino. Dobrze, że bilet miałem za free. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobrze, że i ja za bilet nie płaciłem tylko obejrzałem w domowym zaciszu... do takiego kina potrzebny jest nie tylko rzemieślnik ale i wizjoner inaczej wychodzi drętwo...

      Usuń
  2. A szkoda że tak wyszło. Podobnie jak serię Transformers (także Hasbro) oglądam tylko dla efektów specjalnych. Myślenie wyłączam. Kiedyś byłem na 2-ce nawet w kinie ale chciałem wyjść w połowie filmu - raz że byłem gdzieś co najmniej 2 razy starszy niż większość widzów a dwa że o ile nie jestem specjalnym znawcą kina i lubię też produkcje... hmm... bardzo lekkie, o tyle miejscami film był po prostu okropny. Może gdybym miał 15 lat byłbym podjarany (roboty! samochody! cycki! samochody-roboty cycki!), ale nie jak się ma pod 40 :D

    OdpowiedzUsuń
  3. fakt... mając 40 widziało się trochę więcej niż te nastolatki - może dlatego mierzi nas głupota w tego typu produkcjach. Coraz rzadziej zdarza się coś co jest lekkie (też czasem lubię), a jednocześnie nie powiela tych błędów

    OdpowiedzUsuń