wtorek, 23 sierpnia 2011

Generał Nil, czyli człowiek z krwi i kości

O historii, a już o historii w kinie polskim zrobiono już filmów wiele. Tak wiele, że niektórzy z wysypką reagują na najmniejszą wzmiankę o takim dziele - nie tylko ze względu na to, że mamy tego dość dużo w naszej kinematografii co chyba bardziej ze względu na dość patetyczną wymowę i brak oryginalności w opowiadaniu tego typu historii. Ja zawsze mam dylemat - historia to moja pasja i wciąż mi mało, ale czasem i ja mam dosyć pietyzmu i nadętego patriotyzmu, który sprawia, że masz wrażenie, że oglądasz nie tyle film "rozliczeniowy" co bardziej "propagandowy". A historia jednostronna nie jest - ani wobec narodów ani wobec jednostek. Kluczem do ciekawej i poruszającej opowieści na pewno jest pokazanie losów jednostek i możliwości (lub nie) wpływania na swoje życie w takich czasach. Wtedy rzeczywiście możemy zadać sobie sami pytanie co ja bym zrobił w takiej sytuacji...
Wszystkie te myśli biegają mi po głowie po obejrzeniu "Generała Nila". Filmu na pewno ważnego, ale i filmu niełatwego w odbiorze.
Ryszard Bugajski przypomina nam swoim dziełem postać wielką, a jednak w dużej mierze zapomnianą i niedocenianą. Generał August Emil Fieldorf, pseudonim „Nil”, był dowódcą Kierownictwa Dywersji AK oraz zastępcą dowódcy Armii Krajowej podczas okupacji niemieckiej - człowieka, który był legendą w trakcie okupacji, którego Niemcy się bali jak ognia, władza ludowa oskarżyła m.in. o współpracę z okupantem niemieckim, likwidowanie partyzantki ludowej (czy ludzi współpracujących z sowietami) i skazała na karę śmierci.
I choćby ze względu na wielkość, nietuzinkowość tej postaci warto ten film zobaczyć, ba, nawet powiedziałbym, że tego typu dzieła warto by pokazywać młodzieży i dyskutować z nimi o znaczeniu różnych wartości i wyborów dla jednostki i dla kraju. Bo stworzona przez Olgierda Łukaszewicza postać wcale nie jest jakimś supermenem pod łopocącym sztandarem, bojownikiem, który ma ochotę umierać za sprawę - choć jest żywą legendą walki z okupantem jest też zwykłym człowiekiem, który tęksni za normalnością, jest racjonalny w swoich wątpliwościach co do sesnu walki zbrojnej z sowietami. Jest po prostu ludzki. Film opowiada po prostu o człowieku. Czlowieku, który ma odwagę i ogromne umiejętności organizacyjne, służy swemu krajowi, wykonuje rozkazy i walczy ryzykując swoim życiem. Ale też o człowieku, który ma rodzinę, tęskni do niej gdy musi latami się ukrywać, lub kiedy po przypadkowej wpadce zostaje wywieziony na Syberię, który chciałby normalnie żyć, jest już zmęczony i nie widzi perspektyw dla dalszej walki (bez pomocy Zachodu). Namawiany by uciekać za granicę uparcie powtarza, że to jest jego kraj. Jak to nazwać? Duma? Upór? Naiwność? Brak umiejętności przewidywania? Idzie na najbliższy posterunek by zgłosić się do demobilizacji i chce normalnie żyć.  
Sporo tu scen prywatnych, rodzinnych, tego normalnego życia, którym by chciał żyć generał Fieldorf. Ktoś móglby nawet zarzucić, że film jest nudny, powolny. Ale też te sceny tym mocniej potem konfrontują nam się w naszej pamięci ze scenami z przesłuchania, z zimnym okrucieństwem, wymuszaniem zeznań, cynizmem przedstawicieli nowej władzy, która nie ma zamiaru zpostawiać wśród żywych jakiejkolwiek konkurencji na pomnikach bohaterów II wojny światowej. Bugajski już kiedyś dał nam po głowie cholernie mocnym "Przesluchaniem" - teraz jest podobnie, może nie aż tak dosłownie, ale absurdalność oskarżeń i bezradność obrony, podchody wokół postaci generała aby stał się szpiclem wśród niedobitków organizacji walczących z sowietami sprawiają, iż trudno zachowac zimną krew w trakcie seansu. Kończy się z gulą w gardle.
Postać generała - nie pomnikowa, ale bardzo ludzka. Ciekawa rola Łukaszewicza. No i mnóstwo refleksji i pytań. Cieżkie czasy i trudne wybory. Walczyć czy zrezygnować i po prostu zająć sie pracą (Fieldorf radzi młodemu akowcowi - idź na stiudia, załóż rodzinę, szkoda życia). Czy zrezygnować i walczyć o życie oznaczać może zdradę swoich ideałów? Czy taki postawa może stać się przykładem dla nas dziś? Co ona oznacza?
Dobrze, że takie filmy powstają.

trailer

4 komentarze:

  1. Trafiłam na ten film przypadkiem, bo w wyniku pomyłki byłam pewna, że idę na "Generała" o Sikorskim. Okazało się, że mój ojciec nie dostrzegł "Nil" w tytule. Teraz wracam do niego co jakiś czas. Bardzo przystępnie opowiedziana i poruszająca historia Fieldorfa. Również polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. a film na pewno ciekawszy niż ten o Sikorskim. Tam jednak może i ciekawy pomysł (widziałem nawet serial) ale jednak forma średnio wciągająca. Tam domysły i przypuszczenia tu prawie same suche fakty...

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie filmy trzeba oglądać. Za często się nie da, bo są bolesne, ale to kawał naszej historii.
    Uważam, że to dobry materiał wyjściowy do dyskusji w szkole.
    Czy oglądałeś kiedyś spektakl tv o Pileckim? Chyba jeszcze bardziej wstrząsający.

    OdpowiedzUsuń
  4. chyba nie :( przynajmniej nie kojarzę...

    OdpowiedzUsuń