środa, 10 grudnia 2014

Stulecie - Herbjorg Wassmo, czyli silne kobiety w surowej Norwegii

Ponieważ wkrótce koniec roku, pora uporać się z zaległościami. Skoro nie jestem w stanie z filmami (jest ich zbyt dużo i wciąż pojawiają się nowe), to przynajmniej z książkami spróbuję. W kolejce jeszcze 3 kryminały, ale może najpierw rzeczy ciut ambitniejsze. To dobrze, że wraz z modą na skandynawskie kryminały, przyszła też pora, by przedstawić naszym czytelnikom również inne powieści i pisarzy z surowej, pięknej północy. 
Nie czytałem pierwszej powieści Pani Wassmo wydanej u nas, czyli "Księgi Diny", ale podobno wzbudziła sporo pozytywnych emocji. Warto więc rozpowszechniać recenzje o jej powieściach, bo może wtedy będzie szansa, że doczekamy się wydania kolejnych tomów trylogii. 

Przyznam, że "Stulecie" trochę mnie zaskoczyło. Wiedziałem już z opisów na okładce, że czeka mnie saga rodzinna, opowieść o kilku pokoleniach kobiet, które zmagają się zarówno z trudami życia na północy, jak i z własnymi ambicjami, tęsknotami. Gdy jednak człowiek myśli sobie o takich historiach, spodziewa się jakiejś wyraźnej ciągłości fabularnej, wyjaśnienia różnych tajemnic, doprowadzenia różnych wątków do mniej lub bardziej szczęśliwego finału. Tymczasem "Stulecie" pozostawia nas z bardzo wieloma domysłami, sprawami, które ledwie zostały wspomniane i trochę nie domkniętą historią. Pozostaje pytanie czy otrzymamy jakąś kontynuację, czy też takie było zamierzenie autorki.


Ma się chwilami wrażenie, że w tej opowieści nawet nie same detale i dokładność chronologiczna była najważniejsza, a raczej pokazanie bohaterek w chwilach, gdy przeżywały jakieś intensywne emocje. Miłość. Tęsknotę. Nadzieję. Żal. Smutek. Rozpacz. Uniesienie. Można by długo tak ciągnąć, bo w tej powieści, uczuć jest mnóstwo. I od razu uprzedzę. Nie jest to romans, ani melodramat. To nie żaden Harlequin, ale historia życia, ze wszystkim co ono niesie. Codziennością, marzeniami, rozgoryczeniem i radościami. 
Sara Susanne. Elida. Hjordis. Prababka, babka i matka. I jak się domyślamy, najmłodsza przedstawicielka rodu, która próbuje spisać te historie, snując również własną. Od połowy wieku XIX przez prawie całe stulecie, zmieniające się warunki życia na północy kraju, w miejscu gdzie żyją ludzie uparci, samowystarczalni, silni, surowi, zmieniający się kraj. Trudne wybory, przełykane łzy i porzucane marzenia, plany, które udawało się zrealizować pomimo trudności i sprzeciwu bliskich, oraz te, które trzeba było porzucić. Nie trudno domyśleć się kto w tamtych czasach miał więcej możliwości by realizować jakieś swoje potrzeby, wizje, kto podejmował decyzje. Kobiety całe swoje życie poświęcały innym, zapominając o sobie, ale same nie mogąc do końca zaznać szczęścia, niestety nie potrafiły nauczyć tego też swoich dzieci...

Niektóre fragmenty były trochę dla mnie zbyt niejasne, mgliste, ledwie zasugerowane pretensje, krzywdy, urazy, ale całość naprawdę świetnie się czyta, wręcz pochłania. Chwilami poprzez skoki w czasie i między kolejnymi postaciami, może ciężko się skupić na losach jednej z bohaterek, bardziej jakoś się zaangażować emocjonalnie, ale tu nawet czasem pojedyncze epizody wywołują ścisk w gardle. Co muszą czuć rodzice, gdy muszą oddać własne dzieci "na służbę" lub do opieki do innych ludzi, jak zmienia się życie w sytuacji poważnej choroby małżonka albo jakim wyzwaniem jest sprostanie co roku powiększającej się gromadce dzieci...
To właśnie portrety poszczególnych postaci, ich relacje z innymi, były tu dla mnie najciekawsze, choć warto też wspomnieć, że to wszystko ma też niesamowity klimat poprzez miejsce i czas wydarzeń. Norwegia, choć przecież nie ta daleka, jest dla nas mało znana. Proste i surowe warunki życia, praca i brak tylu rzeczy, które w miastach były by osiągalne, tęsknota za jakąś zmianą, przyroda, która wciąż może być dla ludzi groźna - to wszystko sprawia, że te kobiety jeszcze bardziej podziwiamy, szanujemy, stają się ciekawsze.

Chociaż bohaterkami są kobiety i to z ich perspektywy widzimy większość wydarzeń, powieść zdecydowanie nie tylko dla kobiet. Czyta się z wypiekami na twarzy. Może chwilami może się wydawać dość chłodne, szorstkie, surowe, ale i tak jest pełne życia i choć nie zawsze wyrażanych na zewnątrz, kipiących emocji. 

PS Pewnie książka nie czytałaby by się tak dobrze, gdyby nie praca tłumacza, warto więc dopisać i te podziękowania choćby w post scriptum. Dla Pani Ewa Bilińskiej za jej pracę, po prostu ukłony.

1 komentarz: