czwartek, 31 lipca 2014

3 i pół roku, hip hip hurra, czyli notka krajoznawcza i odrobina radości

Dziś mija 3,5 roku blogowania. I oto w kolejnym miesiącu udało się napisać tyle notek ile dni :) Frajda niesamowita.
Licznik odwiedzin zbliża się do 500 000, a notek nawet nie zauważyłem kiedy zrobiło się ponad 1300.

Po kilku kryzysach i wciąż powracających pytaniach w stylu: co by tu zmienić, Notatnik wkracza w kolejny miesiąc. 

I niby to miesiące wakacyjne, a ja jeszcze przed urlopem i to nawet bez jakichś większych planów... Dobrze, że chociaż jest możliwość organizowania krótszych wypadów. Dziś więc mniej kulturalnie, a bardziej krajoznawczo. I nie zapomnijcie zajrzeć do zakładki z konkursami! Do jutra zgłoszenia, a potem kolejne książki wpadną do koszyka. Po notkach o wyprawach weekendowych w okolice Sandomierza, oraz Biskupina, pora na kolejny region. Polska jest piękna!   
I tylko żal, że tym razem nie całą rodzinką. Trochę się bałem marudzenia albo kłótni moich dziewczyn, którym charakterki z wiekiem raczej się zaostrzają, ale bardzo miło mnie zaskoczyły. Wyjazd okazał się męczący jedynie od strony fizycznej (upały i intensywność zwiedzania).


Nie traktujcie tego jako przewodnika, ale raczej jako zachętę by ruszyć w Polskę :) A ponieważ nie jestem dobry w pisaniu (ci którzy czytają regularnie moje notki muszą mieć anielską cierpliwość i wyrozumiałość) będzie sporo fotek.
Wyruszyliśmy po 7 rano, więc około południa, mimo że zjechaliśmy z trasy Katowickiej i przebijaliśmy się lokalnymi wąziutkimi drogami, byliśmy pod pierwszym zamkiem. Olsztyn to niby ruiny, ale mają całkiem fajny klimat - to przedsmak tego co nas czekało dalej. Czyli charakterystyczne skały, z którymi bardzo mocno stapiają się (albo z nich wyrastają) biało-szare mury. No i wzgórza. Przecież zamki budowano na wzniesieniach, więc trzeba się zawsze wdrapać, ale zmęczenie wynagradzają widoki.
Upał coraz większy - szczególnie trudny do zniesienia gdy wraca się do auta pozostawionego na parkingu. Koszmar! A tu jeszcze tyle do zobaczenia. Znowu boczne drogi, mapa, a zamiast GPS córka, która okazała się kapitalnym pilotem. Z oznakowaniami na drogach różnie, nie raz mieliśmy ochotę zawracać, bo wydawało nam się że przejechaliśmy jakiś zjazd.
Kolejne miejsce tak odmienne od Olsztyna - dopracowane w detalach, odbudowane głównie dzięki pasji i prywatnym funduszom, czyli zamek Bobolice.    
Nie jestem historykiem i nie znam się na detalach, ale gdy porównuję poprzedni wygląd i myślę sobie jak ruiny szybko niszczeją, to nawet mimo lekkiej kiczowatości zamku i jego wnętrz - jestem jak najbardziej za! Przecież to przyciąga na pewno więcej turystów, łatwiej zdobyć fundusze na utrzymanie, no i ile miejsc pracy dla okolicy. 
W środku może skromnie, ale schludnie. No i mimo braku przewodników, panowie pilnujący całości, dość życzliwie dzielą się ciekawostkami i nawet pozwalają dotknąć tego i owego, co dzieciakom bardzo się podoba. Nie znam listy zarzutów, które wytaczają krytycy tej odbudowy, ale chyba jednak jestem gotów przymknąć oko na brak perfekcjonizmu, w zamian za to, że zamek będzie potem dostępny dla ludzi. Te dylematy wracają często, bo przecież w tym rejonie ruin jest mnóstwo, jeden ciekawsze, inne ciut mniej, ale prób ich odrestaurowania wciąż niewiele. Ci sami ludzie, którzy zainwestowali w Bobolicach próbują też uzyskać zgodę na odbudowę zamku w sąsiednim Mirowie - na razie podobno bez skutków. Smutny to widok jak to marnieje... 
Pod spodem jedna wnętrza z Bobolic i to jak wygląda zamek w Mirowie. 



















To ciekawe jak widać też różnicę w tym jak ludzie z okolicy i władze samorządowe potrafią wykorzystać lub zaniedbać szansę jaką daje im dany zabytek w okolicy. Od rzeczy prozaicznych jak parkingi, pamiątki, aż po inne atrakcje. Kolejne miejsce, czyli Ogrodzieniec to w sezonie prawie deptak z dziesiątkami straganów, a każde podwórko zamienia się w prywatny biznes. Do tego jeszcze plac zabaw, dla starszych plac odkrywców, park linowy, to saneczkowy... ufff. Pół dnia można by pewnie tu spędzić. Ale dla nas na pierwszym miejscu zamek. Dość długa trasa biegnie i w górę i w dół i choć to tylko mury, ciekawych zakamarków jest sporo. Aż chciałoby się tam wrócić gdy wokół organizowane są jakieś turnieje, albo na noc duchów, bo miejsce ma klimat!Brakowało nam tylko trochę przewodnika.
 












A potem już tylko łyk czegoś zimnego w piwnicach i do samochodu, bo przecież do miejsca noclegu jeszcze został nam spory kawałek.


I to była dobra decyzja, bo jeżeli byśmy zamarudzili, to zajechalibyśmy po ciemku albo wcale. A nasze błądzenie wynikało z tego, że nigdy do głowy mi by nie przyszło (i tego nie sprawdziłem), że podany adres domu mieści się w samym środeczku Parku Narodowego obstawionego ze wszystkich stron zakazami wjazdu. 
 
Zasięgu nie ma, droga wąska jak diabli, a my z duszą na ramieniu i z otwartymi szeroko z zachwytu oczyma jedziemy lawirując między pieszymi i rowerzystami Doliną Prądnika. Skały, las i tylko co kilkaset metrów pojedyncze domy. I wreszcie jest i nasz... Dom w kwiatach, choć powinien chyba nazywać się domem z ulami. Zmęczeni planujemy kolejny dzień.

O dziwo pobudka udała się nieźle i o 8 rano już wyruszamy w stronę centrum Ojcowa, licząc na to, że coś "upolujemy" do jedzenia. W domku niby kuchnia jest, ale przygotowałem dania obiadowe, a na śniadanie wolę coś lżejszego. Jakież było nasze zdziwienie, że po drodze nie spotkaliśmy nikogo - wszystko pozamykane, upał narasta, a głód żołądek ściska... Dotarliśmy do zamku w Ojcowie, ale tam też okazało się, że otwarty jest dopiero od godziny 10. No trudno, widać nie dla porannych ptaszków zwiedzanie Ojcowa. 
Leniwie spacerując doczekaliśmy wreszcie otwarcia pierwszych knajpek i w jednej z nich udało się wypożyczyć świetne rowery. 
No i w drogę! Trasa idealnie nadaje się na takie szaleństwa - nawet jeżeli jest trochę podjazdów, to potem mamy zjazd taki, że aż dech zapiera. Trochę strach, że bez kasków, ale hamulce na szczęście sprawdziły się i to nie raz. 
 



Wyprawa wzdłuż doliny, widoki kapitalne, a celem był kolejny zamek w Korzkwi. Ładnie odrestaurowany, przerobiony na dość ekskluzywny hotel, brakuje tylko restauracji otwartej dla turystów z zewnątrz, ale poratował nas ośrodek harcerski, który jest poniżej wzgórza. Zameczek nas miło zaskoczył, bo można go zwiedzić praktycznie z góry na dół bez żadnych biletów - wszystko otwarte i można chłonąć fajną atmosferę tego miejsca. Ech, gdyby tak wygrać w totka i móc sobie pozwolić na pobyty w takich miejscach całą rodzinką...  
 
Potem powrót i po obiedzie (niestety dzieci nie dały się namówić na przysmak lokalny, czyli pstrąga) ogromny dylemat. Iść za tłumami za Bramę Krakowską, czy jednak skusić się na inne miejsce? Zdecydowaliśmy, że i tak wrócimy tu pewnie niedługo, więc nie musimy się napinać na to co wszyscy, udaliśmy się zatem pod górę do Jaskini Ciemnej.Czekało nas zwiedzanie przy świecach i mimo, że wędrówka nie jest długa, to przy sympatycznej przewodniczce okazało się, że spędziliśmy tam ponad pół godziny. A potem pod górę!






Najmłodsza pociecha, mimo upału okazała się najbardziej ambitna i zaciągnęła nas na sam  szczyt
Góry Koronnej, a potem górą przez blisko dwa kilometry szlakiem zielonym. Dodajmy z cudownymi punktami widokowymi na całą dolinę. Nawet naszą chałupkę wypatrzyliśmy z góry.
 
Mając już ponad 20 km  w nogach (choć część na rowerach) stwierdziliśmy, że mamy dosyć, pozostałą część wieczoru spędziliśmy więc na leniuchowaniu, grach i czytaniu. Jako zaopatrzeniowiec zostałem jedynie wysłany po zapas napojów. I znów z duszą na ramieniu, bo poruszanie się samochodem po Parku, gdzie wszędzie są zakazy wjazdu, a policja krąży czyhając na ofiary, budzi sporo emocji.





 


Powrót w kierunku Warszawy przez Pieskową Skałę. W sumie Zamek i tak w remoncie, więc pozostało nam jedynie oglądanie go z dołu.






A na koniec, już w trochę większym składzie zjechaliśmy z trasy w kierunku Bełchatowa. Na górze Kamieńsk skorzystaliśmy z toru saneczkowego, ale dla mnie celem był tak naprawdę Kleszczów i słynna "dziura w ziemi". Podobno wkrótce ma to być piękny zalew. Ogrom tego robi wrażenie. I trzymam kciuki za to, by udało się te tereny dobrze wykorzystać. To fajna sprawa, jeżeli ludzie z dużych miast przyjeżdżają na takie odludzie i zostawiają tam trochę swojej kasy.


Wyprawa w wielkim skrócie. Pozostało nam myśleć nie tylko myśleć o kolejnych trasach, ale i o powrocie do tych miejsc, które nam się tak spodobały.
PS W przygotowaniach korzystałem mi.n. z tej stronki. Polecam.

14 komentarzy:

  1. Wielkie gratulacje za wytrwałość i pracowitość.
    Prowadzenie interesującego bloga to wielka sztuka, a Tobie się to udało.

    Świetna fotorelacja.
    Byliśmy tam kiedyś, gdy dzieci były małe, a nasz 4-letni syn cały czas się bał w jaskini Łokietka, że się może zawalić. Był cały wystraszony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za miłe słowa!
      A co do Jaskiń to tam chyba jeszcze ze dwie ciekawe oprócz Łokietka nam zostało... Wrócimy na bank!

      Usuń
  2. Fajna wycieczka, kiedyś bywałam często w tych okolicach. Ale Bobolice pamiętam jedynie w starej odsłonie... Muszę kiedyś się wybrać:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję wytrwałości w blogowaniu i zazdroszczę tempa. Siej kulturę dalej:)
    Ojcowski Park wspominam z nostalgią. To piękne polskie miejsce. Zaliczyłam dwie jaskinie, dotknęłam Maczugi. Potem Pustyni Błędowskiej długo szukałam, bo jakaś niepustynna się zrobiła. Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podobno znowu jest "upustyniana" - pasjonaci i władze lokalne karczują i przywracają jej dawny wygląd

      Usuń
  4. Uważam, że ta wyprawa była więcej warta niż 10 turnusów w ekskluzywnym hotelu! My do Parku Ojcowskiego niestety jeszcze nie zawędrowaliśmy, a wiem, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak , nie lubię siedzieć w luksusach w jednym miejscu. Ale takie zameczki z pokojami noclegowymi kuszą - choć na jedną, dwie noce...

      Usuń
  5. Piękna notka! Ale jak się bywa w takich miejscach, to nie może być inna. A jeszcze te foty! Bombiaste!
    Gratulki! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję 3,5 roku blogowania! Piękny wynik!
    Polska zamkami stoi! :)
    Fajna wycieczka, a Polska to naprawdę piękny kraj!

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajna wyprawa :) W tej części Polski jeszcze nigdy nie byłam. Zaledwie przejazdem, a to się nie liczy. Bardzo mi brak takich klimatów i żałuję, że w tym roku nie udało mi się w żadne z takich miejsc wymknąć. Trzeba to będzie koniecznie naprawić! :) Gratuluję wycieczki! oby więcej takich!

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam zamki! W tamtych okolicach jeszcze niestety nie byłam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Gratuluję! Śliczne plenery i niesamowite ruiny. Ciekawe, jak prezentowały by się o zmierzchu. My często jeździmy do Chudowa, tam również jest zamek, który można zwiedzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamków ci u nas dostatek, choć część niestety bardzo zaniedbana. Najbardziej kusi mnie teraz Dolny Śląsk, ale i krzyżackich jeszcze nie wszystkich widziałem

      Usuń