sobota, 13 kwietnia 2013

Sesje, czyli wołając: O Boże!

Zdziwiony sukcesem różnych ubiegłorocznych obrazów, zachwytami nad "Poradnikiem pozytywnego myślenia", albo nad cukierkowym i pustym moim zdaniem "Życiem Pi", zastanawiam się czemu tak mało uwagi poświęcono "Sesjom". Że niby kontrowersyjne? Ma w sobie równie duży potencjał pozytywnej energii, jakiegoś optymizmu jak i "Poradnik", a przynajmniej pozwala na postawienie ciekawych pytań i przemyślenie własnych na nie odpowiedzi. Czy jest to przekraczanie tabu, czy raczej dotknięcie tematu, nad którym nie chcemy nawet się zastanawiać? Prawdziwa historia Marka O'Briena (scenariusz powstał na temat jego opowiadania) niby w lekki komediowy sposób, ale dotyka czegoś ważnego - prawa do miłości, do spełnienia, niezależnie od stopnia niepełnosprawności. To my sami gdzieś w głowie tworzymy bariery, które potem ograniczają również ich marzenia, pragnienia - skoro nam wydaje się to dziwne, "nieestetyczne", różni się od "normalności", to skreślamy taką możliwość już na starcie.
W tekście o tym filmie musi prędzej czy później paść słowo seks, bo też mocno w tej historii jest to zaakcentowane - to nie tylko potrzeba przyjaźni, wspólnoty serc i intelektów, ale również potrzeba doświadczenia wspólnoty ciał, tej bliskości i uniesienia, które wydają się dostępne jedynie dla zdrowych. Mark (John Hawkes) może poruszać jedynie szyją - większość doby musi spędzać w domu pod tzw. żelaznym płucem, które pozwala mu oddychać. I pyta sam siebie i innych w swoim otoczeniu (m.in. komediowy i bardzo "ludzko" poprowadzony wątek spotkań z księdzem do którego poszedł po poradę) czy ma prawo do marzeń o miłości fizycznej - czy to w ogóle jest w jego sytuacji realne? Po długich poszukiwaniach okazuje się, że ktoś jest w stanie skontaktować go z tzw. seks-terapeutką (surogatką), która pracuje z niepełnosprawnymi ucząc ich osiągania satysfakcji seksualnej oraz tego jak sprawiać ją innym. 

Oczywiście rodzą się w nas pytania - na ile świadczenie takiej formy pomocy różni się czymkolwiek od usług prostytutki. Nie chcę zbyt wiele Wam zdradzać z fabuły, musicie sami więc rozstrzygnąć tego typu dylematy.
Sesje Marka i Cheryl pokazane są rzeczywiście dość odważnie, ale nie ma w tym raczej wulgarności. To pełne delikatności i naturalności rozmowy o ciele (i dodajmy ćwiczenia z obszaru jego akceptacji, większej świadomości), bliskości, odczuciach. 
Ciekawe role i nie mniej ciekawy film. Ben Lewin jako reżyser i scenarzyści zawarli w tej historii tyle optymizmu, pogody ducha, życiowych obserwacji, że jeszcze długo po seansie różne sceny, dialogi pozostają w naszej pamięci. Dużo tu ironii, ale to co najbardziej chyba uderza to ciepło jakie bije z tych różnych scen. Empatia, szczerość, wsparcie... Może czasem aż za słodko. Ale to jest spora wartość takich filmów (podobnie jak Nietykalnych) - one uczą nas wszystkich, że w obawie i z wyobrażeniami o tym jak ciężkie jest życie niepełnosprawnych, podchodzimy do nich często spięci, może z litością, współczuciem, z jakimś lękiem. A tu być może najbardziej potrzeba normalnych relacji, nie podkreślania na każdym kroku tej "inności" i barier.     
Może nie arcydzieło. Może nie jest to film, który bym kupił i postawił na półce jako ulubiony, ale na pewno jeden z tych obrazów, które mam chęć polecać każdemu znajomemu, by potem pytać się: no i jak? Nie ze względu na wartości estetyczne, ale ze względu na to co z tej historii każdy bierze dla siebie.


8 komentarzy:

  1. Nie rozumiem za bardzo zachwytów, czy chęci polecania. Mimo indywidualności moim zdanie film jest dosyć przeciętny. Pada zwrot "prawdziwa historia" - ale ja w to nie wierzę głównie dlatego, że nie wydaje mi się by sparaliżowany człowiek potrafił w sobie rozkochać każda napotkaną kobietę (niezależnie od wieku), a tutaj ma to miejsce... jest to nieco naiwna opowieść o tym jak może być świat piękny będąc niepełnosprawnym. Nie kupuję tej gloryfikacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. możesz nie wierzyć, ale rzeczywiście historia jest oparta na autentycznych przeżyciach. Nie wydaje Ci się, że sparaliżowany może kogoś rozkochać? Właśnie o takich barierach w naszych głowach mówię. Zakochujemy się przecież nie tylko w ciele, fizycznie, a Mark miał w sobie tyle uroku, pogody ducha, inteligencji, że będąc kobietą chyba wolałbym go niż różnych pełnosprawnych troglodytów...
    Może i tu jest trochę idealizowania, ale potrzeba nam takiego innego spojrzenia. To tak jak pokazywanie paraolimpijczyków - ktoś mógłby powiedzieć: to ściema, bo nie każdy może być aż tak aktywny. Ale do cholery: i nam i niepełnosprawnym warto pokazywać to że może tak być! nie zamykajmy ich w naszych mentalnych uprzedzeniach

    OdpowiedzUsuń
  3. mi się baaardzo film podobał, a skojarzenie z Nietykalnymi jak najbardziej trafne-bardzo podobny klimat. Nie chce się wierzyć, że to jest oparte o autentyczne wydarzenia, bo to trochę taka bajka. A najbardziej podobał mi się ksiądz :) jak on go słuchał! :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może i bajka, ale ile w niej uroku i optymizmu - czasem potrzeba takich bajek

      Usuń
  4. Nie zabraniam nikomu sparaliżowanemu kochania - nie o to mi chodziło :) Po prostu dla mnie historia traci na wiarygodności, gdy człowiek mogący tylko ruszać szyją rozkochuje w sobie każdą napotkaną kobietę, bo znam życie i wiem, że prawdopodobieństwo spotkania 3 kobiet po sobie, które będą na tyle wrażliwe by dostrzec to 'coś' w głównym bohaterze jest niemożliwe. Ponadto ile to już było historii opartych na faktach, gdzie przeinaczano wiele istotnych elementów po to by historia była ciekawsza, bardziej wzruszająca?
    Również na mnie ksiądz zrobił najlepsze wrażenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ksiądz był fajny, oby tacy się zdarzali naprawdę...
      wiele historii modyfikuje się by były bardziej poruszające, ale tu specjalnie mi to nie przeszkadzało: przecież te kobiety to nie było dzień po dniu, ale ileś tygodni, miesięcy spotkań. To nie biografia, która ma dzień po dniu pokazać życie, ale film, który pokazuje nam coś do przemyślenia... Przynajmniej ja tak to odebrałem

      Usuń
    2. Nie neguję zupełnie tego przesłania, bo ono jest istotne. Po prostu wyidealizowanie głównego bohatera tak mi sie nie podoba. Tak samo surogatka, ktora sie w nim zakochuje, ale czemu dopiero w nim skoro miała wcześniej wielu podobnych 'na koncie' ;) Ale lubię się poczepiać ;)

      Usuń
    3. ano czasem jest, że coś nas drażni w filmie. jak teraz o tym myślę to można i tak na to patrzeć. mi nie przeszkadzało, ale rozumiem :) przecież nie każdy w ten sam sposób musi odbierać filmy...

      Usuń