sobota, 5 maja 2012

How about I be me (and you be you)? Sinead O'Connor, czyli szczerość i emocje

Mimo zapowiadanego załamania pogody i burz dziś pogoda taka, że przy kompie siedzieć się nie chce. Przypominam więc tylko o rozdawajce, która kończy się jutro (losowanie pewnie wieczorem), a na dziś parę słów o płycie, która jest ze mną od ponad miesiąca i wciąż do niej wracam. Po ponad 25 latach od debiutu płytą studyjną powraca Sinead O'Connor. Wciąż niestety bardziej rozpoznawana z wyglądu i znana z różnych skandali i zawirowań życia prywatnego, niż z muzyki. A przecież to artystka, która ma nie tylko świetny głos, osobowość sceniczną (i muzyczną), ale też w sposób dojrzały poprzez muzykę potrafi pokazywać swoje wnętrze. Na pewno nie jest to kolejna gwiazdka śpiewająca głupawe piosenki o niczym. Od debiutu była sobą, idąc czasem pod prąd upodobaniom krytyków i publiki. I nadal jest. Nie jest to taki sam bunt - jest w niej dużo więcej rozgoryczenia, żalu, bólu, ale jest też dawna szczerość, zadziorność, wściekłość by śpiewać o tym co ją wkurza, porusza, śmieszy, nawet jeżeli dotyczy to jej samej...
Muzycznie to podróż przez prawie wszystkie klimaty, które kiedyś nam prezentowała na różnych płytach. Jest reggae (pamiętam ten świetny podwójny album) jak choćby "4th And Vine", spokojne ballady, wyciszone, czasem prawie szeptane ("Back where you belong", "Reason with me") ale są i rockowe ciut ostrzejsze brzmienia ("Old lady", "Queen of Denmark", "Take off your shoes"). Muzycznie bez zaskoczeń, to wciąż jej głos przede wszystkim przykuwa uwagę, aranżacje są jedynie tłem - niezależnie czy występuje tylko z gitarą klasyczną, z całym mocnym składem rockowym, czy jedynie z podkładem basu i perkusji to wciąż rozpoznawalana Sinead. Z mocnymi, osobistymi tekstami (i na co zwróciła uwagę moja koleżanka z pracy - świetnie się ich słucha, bo można je zrozumieć), z tymi emocjami jakie wkłada w śpiew. Od szeptu po krzyk. Może nie będzie tu wielkich przebojów, ale mimo to płyta, do której się wraca, wciąż odkrywa się na niej coś nowego, inny kawałek bardziej wpada w ucho...
Obiecałem, że notka będzie krótka, więc nie będę gadał, posłuchajcie tych kawałków. Posłuchajcie całej płyty, spróbujcie się wzgryźć w teksty. Ciekawe czy też łykniecie bakcyla. Można kręcić nosem - muzycznie to już było - ale mimo wszystko gdy jest w tym tyle szczerości i pasji to wciąż porusza...

1 komentarz:

  1. byłam na koncercie Shinead w Katowicach tysiąc lat temu...na samo wspomnienie tego wydarzenia mam ciarki na plecach....Shinead jest mistrzynią tworzenia niesamowitego klimatu samym brzmieniem głosu, warto jechać do Wrocławia by przeżyć to jeszcze raz:)

    OdpowiedzUsuń