niedziela, 4 grudnia 2011

Led Zeppellin IV czyli klasycy rządzą

Dojechałem :) I w ostatniej prawie chwili dowiedziałem się, że podróż jednak samotna, więc złapałem dodatkowe płyty do słuchania żeby nie zasypiać za kółkiem. Zestaw przypadkowy - ot po prostu rzeczy dawno nie słuchane dla przypomnienia. Ale już pierwsza wbiła mnie w fotel i sprawiła, że nie tylko lepiej się jechało, ale odżyły różne wspomnienia. Czemu ta IV dotąd niespecjalnie mi leżała? Wolałem jakieś składanki, albo I - może to kwestia ogranego do bólu "Stairway...". W każdym razie teraz odryłem tę płytę na nowo. To nie tylko łomotanie i wycie jak niektórzy określają ich muzykę, ale ciekawy i różnorodny zestaw kawałków wykorzystujących różne style - od bluesa, folku czy rock'n'rolla. Kawałków tak piekielnie wyładowanych emocjami, ekspresją, że po 40 latach ta muzyka żyje, wciąż rezonuje i trudno ją zapomnieć (jak rzeczy grane na codzień w radiu). Wszak jestem z tego pokolenia, które się na tym nie wychowało, tylko odkrywało to później, trudno więc w tym przypadku stwierdzać, że się podoba bo znamy z przeszłości. Ta płyta zaskakuje różnorodnością pomysłów i żywiołowością. Flet, mandolina, gitara klasyczna czy harmonijka ustna i hard rock?
Zaczyna się ostro - Black Dog, szybki i mocny kawałek z fajnym riffem, po nim Rock'n'roll i zaraz zwalniamy tempo - The battle of Evermore to 6 minutowa ballada, w której cuda wyprawia Plant (zresztą podobnie jak w większości numerów tutaj). Takie zmiany nastrojów są tu częste - od spokojniejszych czy nawet akustycznych kawałków (hippisowski Going To California) aż po ostre kawałki jak Misty Mountain Hope (w tym i w numerze The battle... dość wyraźne są inspiracje Tolkienem - ciekawe czy by mu się to spodobało). W numerach też często słyszymy zmianę tempa i emocji - i muzyka i wokal przechodzą od stanu spokojnego "opowiadania historii" do kapitalnych emocji gdzie i głos i wszystkie instrumenty (szczególnie gitary) fundują nam ciarki na plecach. Solówka Jimmiego Page'a i słynna ballada Stairway To Heaven, to jedynie przykład tego jakie emocje może wywołać ta muzyka.
Jest jeszcze lekko funkujący Four Stick (Bonham gra w nim czterema pałeczkami i stąd tytuł) i finałowy świetny When The Levee Breaks - klasyczny kawałek bluesowy, ale w wykonaniu, które przeniosło ten numer do historii. Dość przygnębiający finał, ale też może dzięki tym emocjom ta płyta tak bardzo porusza?
Niesamowita płyta. Plant, Page i reszta nagrali wiele niepowtarzalnych numerów i wciąż je można odkrywać na różnych płytach. Jak się złapie bakcyla i spodoba się jedna to sięgnijcie po następne!
Pozostałe płyty, który wziąłem okazały się równie dobre, ale o nich innym razem :)

4 komentarze:

  1. Ale kto tak mówi,że Zeppelini to łomotanie i wycie?! No pokaż mi go, pokaż, to ja już mu powiem kilka słów! Uwielbiam ich, IV lubię, ale najbardziej ukochałam sobie akustyczną III- jest rewelacyjna!

    OdpowiedzUsuń
  2. oj znam takich :) po pierwszym numerze już mają dość - Plant jednak ma specyficzny wokal, ale jestem cierpliwy i jak dzieciom tłumaczę na czym polega otwieranie się na różne gatunki muzyczne
    ja chyba wolę cięższą I, II i III są bardziej spokojne, może bliżej folka, ale może tylko tak je pamiętam bo też już dawno nie słuchałem. płyt tyle, że czasem człowiek ma dylemat co wybrać, na szczęście w służbowym autku nie ma mp3 więc 3/4 kolekcji odpadło. a wkrótce napiszę jeszcze o składance Jest dobrze i o Kulcie - te dwie płytki również mi dziś towarzyszyły i skłoniły do wielu ciekawych refleksji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cokolwiek napiszę o zeppelinach jest to miałkie i nieproporcjonalne do tego, co w rzeczywistości czuję. Zespół kompletny pod każdym względem. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim, co do tego stopnia bombarduje i koi zmysły zarazem. Ta różnorodność, ta ciekawość świata i sięganie do tak wielu gatunków... A przede wszytskim ludzie- ludzie wybitni. Przeczytałam wiele książek o Zeppelinach i z każdym słowem kocham jeszcze bardziej tą czwórkę. Niezwykli ludzie, każdy na swój sposób piękny duchem. Nigdy nie zapomnę łez, które wylałam, gdy usłyszałam Planta na żywo, śpiewajacego Thank you młodym, potężnym głosem... Nie potrafię opisać tych uczuć, o każdej piosence mogłabym pisać elaborat- począwszy od Babe I'm gonna leave you, Since I;ve been loving you poprzez celtyckie Battle of evermore aż do Whole lotta love, czy dazed and confused. Tak naprawdę każda piosenka to poemat, a ja na samą myśl mam gęsią skórkę i oczy mi się szklą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Kasiu! zazdoszczę - słyszeć ich na żywo to jest coś. Mam wrażenie, że to właśnie dlatego iż w tej muzyce jest tyle ekspresji i uczuć ona tak silnie oddziaływuje na ludzi. czy można wskazać jakąs kapelę po nich, która dokonała by równie wiele i wciąż dostarczała emocji przy ich kawałków?
    tylko współczuć tym dla których pozostanie to "darciem japy"... jak dla mnie to bez nich trudno by wyobrazić sobie dalsze losy hard rocka, metalu. byli wielcy ale często dobre mieli jedną, dwie płyty - oni wydali ich dużo więcej, a każda na swój sposób wyjątkowa

    OdpowiedzUsuń