wtorek, 18 grudnia 2012

Spleen and Ideal - Dead Can Dance, czyli w sam raz na Adwent

Znajdź odwagę w sercu
Odrzuć swoje lęki
Zamknięty gdzieś głęboko w środku
Przez te wszystkie lata

Pozostań w świetle

Odrzuć swoje lęki
Przez które byłeś
zahipnotyzowany
Przełam to zaklęcie ciszy 
(Mesmerism)

Już nieraz pisząc o muzyce wspominałem ile w tych moich różnorodnych fascynacjach jest ulotnych emocji, jakichś nastrojów, które sprawiają, że właśnie ta, a nie inna płyta trafia (na dłuższy lub krótszy czas do odtwarzacza). Wiele z krążków stoi miesiącami na półkach czekając na tę chwilę, ale i tak cieszę, że tam są - polowałem na nie długo, wciąż uzupełniam kolekcję, by gdy najdzie mnie ochota nie musieć poprzestawać na namiastkach, czyli na internecie, mp3 itd. Dead Can Dance to moja muzyczna miłość od lat (aż dziwne, że jak dotąd w ciągu ostatnich dwóch lat pisałem tylko o Aion), strasznie się cieszyłem z ich reaktywacji, żałuję tylko, że koncert w Warszawie był poza zasięgiem moich możliwości finansowych. O nowej płycie pewnie innym razem, a dziś powrót do płyty, która ma już lat 27. A w okresie Adwentu jest idealna i często do niej wtedy sięgam.

Robię to nie tylko ze względu na tytuł jednego z utworów (tekst poniżej), ale na nastrój całości. DCD często eksperymentują i z instrumentami i ze źródłami kulturowymi do których sięgają - od muzyki średniowiecznej, przez kulturę Azji, Afryki, a na swojej drugiej płycie mam wrażenie, że mocno inspirowali się muzyką średniowieczną, ale nie tą "ludyczną" jak na następnych krążkach, ale tą religijną, mistyczną. Jest tu coś nieuchwytnego, tajemniczego i przyciągającego - nie tyle radość, nie smutek, ale właśnie oczekiwanie, wyciszenie, szukanie światła, bo już czujesz, że nawet jeśli jesteś w ciemnościach to światło jest blisko.

Gdy zamkniesz oczy prawie natychmiast widzisz te cudowne sklepienia katedr i kościołów, czujesz jakbyś był tam w środku. Odchodząc trochę od gotyckiej, czy nowofalowej estetyki z pierwszej płyty udało się im stworzyć coś co fascynowało, było czymś nowym, a jednocześnie niesamowicie głęboko osadzone było w muzyce dawnej. World music, ambient, wszystkie mody, które potem przychodziły falami (nawet na wykorzystanie miksowanych chorałów gregoriańskich) - to wszystko mam wrażenie, że się szybko przejadało, zaczynało gonić swój własny ogon i prędzej czy później słuchacze szukali kolejnych fascynacji. Ta płyta jest wyjątkowa, bo mam wrażenie, że ani trochę się nie zestarzała - nadal fascynuje, nadal można przy tej muzyce poczuć te niesamowite emocje jak w latach 80-tych, gdy nagrywało się to w poniedziałkowych audycjach Beksińskiego (najczęściej w ciemnym pokoju, bo przecież było po 22 i rodzice kazali iść spać, ale od czego są słuchawki).        
Brendan Perry w utworach gdzie udziela się wokalnie zachowuje zwykle podobny styl - one są jak rockowe ballady, tyle że okraszone podniosłym i lekko ponurym klimatem. Ale gdy skupia się na muzyce i gdy do skomponowanych przez niego dźwięków wchodzi głos Lisy Gerard to jakbyś znalazł się nagle w zupełnie innym świecie.

To na pewno muzyka, do której trzeba się przekonać - niektórych razi zbytnia pompatyczność, czy jak twierdzą powtarzalność pomysłów muzycznych (obok syntezatorów i perkusji dużo tu przestrzeni muzycznej budowanej na orkiestrę w bardzo klasyczny sposób - smyczki, sekcja dęta). Ale jak ktoś łyknie już bakcyla, wsłucha się bardziej... To jak piękna podróż, do której jest się zaproszonym samemu - sam sobie budujesz własne wizje, obrazy, a wyobraźnia sprawia, że nigdy Ci się to nie nudzi, nigdy nie stwierdzasz - eeee tu już byłem. Wystarczy mieć odpowiedni nastrój by włączyć płytę i wyruszyć...
Spróbujcie sami. A ja mogę Was jedynie zapewnić, że i tak nie jest najlepsza ich płyta!  


W godzinie ciemności
Nasze światy zderzają się
Rządzone przez szaleństwo
Które wypaliło piętno na naszych życiach
W momencie rozstania

Na skraju rozpaczy
Uciekanie się do rozsądku
Nie ma najmniejszego sensu

W twych oczach tli się światełko nadziei

Obłęd znika, wypala się od środka

W czasie naszych wędrówek

Po lądzie kłamstwa
Utraciliśmy łaskę Boga
I zatopiliśmy się w morzu burz

Samoodnowa

Święcenie miłości
To potęgi
Które zgubiliśmy gdzieś po drodze
...
Odsłoń swe serce
Wzbudź pragnienie miłości
Aby uleczyć tę słabą wiarę
Którą może już utraciłeś

Tak jak poranek przynosi odrodzenie

Tak jeszcze raz zaświta nowy dzień
Aby ukoić nasze zmęczone umysły

Popatrz w siebie

I zacznij marzyć o dniach które przyjdą 

(Advent)

5 komentarzy:

  1. Potrafisz zainteresować tym co prezentujesz.
    Muzyka faktycznie niesamowita, idealna do wyciszenia, pełna liryki nostalgii, a tekst oddający ducha adwentu.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu trafiłeś w moje muzyczne gusta choć już niestety mocno zapomniane... Dead Can Dance kupowałam jeszcze na kasetach bądź nagrywałam z radia, z bardziej alternatywnych audycji. Jakoś nigdy nie odnowiłam kolekcji i jakoś popadła w zapomnienie... może warto by powoli się tym zająć. Swoją drogą ciekawa jestem którą płytę uznałeś za najlepszą :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz co - w zależności od nastroju, ale uwielbiam Aion, i Within the Realm of a Dying Sun. Potem mam wrażenie, że te płyty nie były już tak klimatyczne i równe. Zdarzały się pojedyncze fantastyczne kawałki ale już nie było takich emocji. Muzę wsłuchać się w najnowszą.
      Dla mnie wytwórnia 4AD to jest fascynacja od wielu lat - różne kapele i rózne klimaty np. nieziemskie This Mortal Coil, albo porywający Xymox...

      Usuń
  3. Wow... sama recenzja bardzo interesująca, zrobiła na mnie wrażenie, na pewno przesłucham... ujął mnie urok średniowiecza ;)

    OdpowiedzUsuń