poniedziałek, 17 września 2012

Co nas kręci, co nas podnieca, czyli mistrz ciętej riposty

W ciągu ostatnich kilku tygodni kolejny raz o filmie Allena. Ale mi się seria zrobiła - to wszystko przez tę noc Allenowską w Multikinie, bo nagle nabrałem ochoty by przypominać sobie, albo odkrywać wszystkie jego nowsze filmy (do starych też pewnie wrócę). Co można powiedzieć o "Whatever works" (beznadziejne tłumaczenie prawda)? Na pewno to, że choć sam reżyser się tu nie pojawia to w postać głównego bohatera i w te dialogi włożył bardzo dużo swojego poczucia humoru i zgryźliwości, tej cudownej mieszanki inteligencji i ironii. Bo tego, że film dzieje się na Manhattanie (ukochanym dla Allena) jakoś tak bardzo nie widać.
Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza - ostatnio często mamy u niego wątek młodych bohaterów, którzy poszukują jakichś zmian w swoim życiu i dojrzewają do prawdziwej miłości, która jest tuż za rogiem. Może bawić to, że tu mentorem życiowym i partnerem (mężem) dla 20 letniej Melodie staje się lekko zgrzybiały już i zdziwaczały staruszek. Ale jak sobie przypomnimy życiorys bohatera to przestajemy się dziwić czemukolwiek...
Boris (Larry David), czyli starszy już pan, dla którego niewiele już w życiu pozostało sensu i przyjemności nagle odżywa przy tej irytującej, ale jednocześnie fascynującej go swoją prostotą i bezradnością dziewczynie. Mentor? Nauczyciel? Opiekun? To ostatnie raczej nie, bo sam raczej nadaje się do opieki i to prawie całodobowej. Całość jest dość zabawna, ale chyba głównie właśnie dzięki dialogom i jego reakcjom na różne teksty Melodie, jej bezpośredniość. I jak to Allena - cynizm, obśmiewanie ludzkiej natury, dowcipy z wiary, norm czy zasad przyjmowanych przez społeczeństwo. Fajnie by było zobaczyć samego reżysera wypowiadającego wiele tych kwestii - tak bardzo one są jego...

Koniec przewidywalny - oto dziewczyna mimo małżeństwa z Borysem, przecież nie może oprzeć się przystojnemu rówieśnikowi. Mimo różnych chwytów, które rozumiem, że miały być zabawne, im bliżej końca tym dla mnie było jakoś coraz bardziej schematycznie i prostacko. To moje wrażenie, ale ile można się śmiać z rozwiązań typu - przemiana bogobojnej i statecznej matki Melody w nienasyconą hipisującą artystkę, która zabawia się w trójkącie, a równie konserwatywnego ojca w szczęśliwego homoseksualistę. Ach jacy oni wszyscy w finale szczęśliwi... Tylko dla mnie to jakoś nie tylko wtórne, ale i jakoś mało w tym błyskotliwości, której kiedyś Allenowi nie brakowało. Brak pytań, dylematów, moralności (po co?) zostaje tylko podkreślanie, że masz dążyć do szczęścia obojętnie na co byś nie miał ochoty. Róbta co chceta?         Na pewno ten film nie zapisze się w moim prywatnym zbiorze największych dzieł tego reżysera, ale jedno na pewno potwierdza - Woody Allen jest mistrzem ciętej riposty. Lepszym o niebo od wujka Staszka!  

Film można zobaczyć na platformie iplex.pl

9 komentarzy:

  1. Ja nie przepadam za jego filmami. Jakoś do mnie nie przemawiają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam Allena , ale pierwsze filmy, późniejszych w ogóle więc go prawie nie znam.Ten akurat oglądałam nie tak dawno w tv i zgadzam się, że Allen jest w dalszym ciągu mistrzem ciętej riposty. Cała reszta to taki kogel mogel.

    OdpowiedzUsuń
  3. Allen to Allen, nawet jak mu gorzej pójdzie (np. Sen Kasandry), to i tak jest nieźle, a film, o którym piszesz, lubię i fajnie z nim spędziłam czas.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam problem z nowym Allenem. Coraz mniej mnie bawi, coraz rzadziej zaskakuje. Wydaje mi się, że to wszystko jest wtórne do jego starych filmów, które tworzą klasykę kina. Obecnie to trochę wysokobudżetowe reklamówki miast ze znanymi nazwiskami. Ostatni film tego typu, który mnie urzekł to "Vicky Cristina Barcelona" - oglądałam kilka razy i z przyjemnością obejrzę raz jeszcze.
    Prawda jest też taka, że nawet słaby Allen jest lepszy niż większość przeciętnych reżyserów, a nawet tych będących u szczytu swojej płodności.

    Pozdrawiam serdecznie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. trzeba go lubić bo jest specyficzny. Ja znowu za Vicky nie przepadam, ale podobał mi się "o północy w Paryżu"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie ostatnio próbowałam obejrzeć "O północy w Paryżu" i zasnęłam. Irytujący uczelniany d****, do tego panna, która sama nie wie czego chce i nawiedzony scenarzysta.
      "Poznasz przystojnego bruneta" obejrzałam w całości dopiero przy - chyba - 5 podejściu. Wg mnie to jego najgorszy film z tych, które miałam okazję oglądać.

      Usuń
    2. Poznasz dopiero przede mną... A Paryż podobał mi się głównie ze względu na pomysł z tym przeniesieniem w czasie i spotkaniami - czyż Dali nie był świetny? Polubiłem ten film

      Usuń
  6. Lubię Allena za klimat,jaki tworzy. Bohaterowie zagubieni w swoich emocjach, przeintelektualizowani , aż czasem śmieszni. Ale takich ich lubię.Zgadzam się , że nawet kiepski film Allena jest lepszy niż np. polskie komedie. Pozdrawiam.Lena

    OdpowiedzUsuń