czwartek, 31 sierpnia 2017

Komeda i Cohen, czyli nie zawsze łatwo i przyjemnie

Kolejne koncerty Festiwalu Singera za mną. Sporo niestety muszę odpuszczać, bo po prostu fizycznie nie daję rady, ale kilka cudownych chwil znowu udało się przeżyć. Bardzo cieszyłem się na koncerty jazzowe, bo od dwóch lat to mocny punkt programu, a dla mnie coś zupełnie nowego, uczę się tego i raduję. 
A do tego tym razem koncert otwarcia miał być poświęcony Krzysztofowi Komedzie, którego muzykę już znam i lubię. 
Bracia Marcin i Bartłomiej Oleś do współpracy zaprosili Christophera Della grającego na wibrafonie, więc instrumentalnie nie było jakoś bardzo bogato: perkusja plus kontrabas wydawałoby się skromne jak na te kompozycje. W ich grze jednak jest tyle pasji i życia, że spokojnie zastąpić mogą kilka instrumentów. 
Nie był to na pewno dla mnie koncert łatwy, bo niewiele tu było "ładnych melodii", prowadzonych zwykle przez fortepian, smyczki, czy jakieś dęciaki, nie łatwo mi było rozpoznawać jakieś kompozycje, natomiast na pewno było to coś bardzo ciekawego. Obserwowanie i słuchanie tego jak z jakiejś dysharmonii tworzy się jednak pewna całość, jak się rozpędzają, wzajemnie wzmacniają, rozchodzą, by za chwilę znowu ciągnąć jedną linię, było doświadczeniem wybornym.

Drugi koncert też w pewnie sposób był zaskakujący. Leonarda Cohena wszyscy bowiem kojarzymy z niepowtarzalnym głosem i pięknymi melodiami, w których niebagatelne znaczenie miały np. partie skrzypiec, chórki. A tymczasem...

środa, 30 sierpnia 2017

Salome, czyli nie chcę być jedynie obiektem pożądania

Kolejny bardzo udany wieczór z pokazem z cyklu National Theatre Live. Pisałem już o nim wielokrotnie (patrz zakładka na górze: Teatr) i nieustannie polecam, zarówno miłośnikom teatru, jak i tym, którzy chcą spróbować po prostu czegoś innego. W końcu Teatr Telewizji u nas też ogląda masa ludzi, którzy na co dzień do teatru nie chodzą (a szkoda). Pokazy Na żywo w kinach (ja najczęściej korzystam z oferty Multikina) to połączenie spektaklu i kina, bo mamy wyjątkową okazję oglądać wszystko z bardzo bliska, nie musimy marudzić, że z naszego rzędu już niewiele widać/słychać - jakość jest wyśmienita. I nawet osoby, które z angielskim mają niekoniecznie po drodze, nie muszą mieć obaw, bo wszystkie spektakle transmitowane w tym cyklu mają napisy po polsku (i poprawiła się jakość tłumaczeń!). Co tu dużo gadać - to trzeba zobaczyć. 
I jeżeli będziecie mieli okazję wybierzcie się właśnie na Salome. Nie spodziewałem się, że z tego tekstu, opartego w pewnej mierze na Biblii, a w dużej mierze również na sztuce Oscara Wilde'a, da się zrobić przedstawienie tak poruszające i współczesne. Jeżeli wspomniałem, że to tekst napisany ponad 100 lat temu, to od razu warto podkreślić to jako punkt wyjścia: o Salome niewiele tak naprawdę wiemy, większość opowieści, obrazów, tworzona była dużo później i jest po prostu jakimś wyobrażeniem na jej temat. Kim była, jakie były jej motywy, dalsze losy... Mężczyźni skupiali się na jej podniecającym tańcu, na tym jak oddziaływała na obecnych na uczcie, nakładali na to jakieś swoje wyobrażenia, ale i pewne schematy. Chyba właśnie dlatego twórcy nowej inscenizacji poszli w zupełnie innym kierunku niż Wilde, uznali że mają do tego takie same prawo jak inni.

wtorek, 29 sierpnia 2017

Kingsman: Tajne służby, czyli parasolem go!


Ponieważ niedługo w kinach druga część tego filmu, więc warto by wspomnieć o pierwszej. Niby lubię Bonda, nie przeszkadza mi naginanie rzeczywistości w tego typu produkcjach, ale zwykle odbywało się to mniej lub bardziej na serio. To co ciekawe w tej produkcji, to że z góry jest ona robiona jako pastisz, a jednocześnie ma w sobie jakąś klasę, przyciąga naszą uwagę i jest na poziomie do jakiego zwykle pastiszowe komedie nawet nie sięgały. Niby scenariusz banalny, ale pomysł na opowiadanie tej historii, rozwiązanie różnych scen, detale to majstersztyk. I choćby dlatego wybiorę się pewnie na część drugą.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Felicja zaginęła - Jorn Lier Horst, czyli mamy ciało, ale nie wiemy kto i dlaczego

Jak dotąd czytałem wszystko co wyszło u nas na rynku autorstwa Horsta i nie mam zamiaru przepuścić żadnej kolejnej. Doceniam fakt, że wydawnictwo, które rozpoczęło wydawanie od części 6 cyklu, teraz wreszcie się cofa i możemy troszkę lepiej poznać komisarza Wistinga. Ale wiecie co? Nie zamierzam ukrywać, że to właśnie tomy od 6 do 9 (czyli do Jaskiniowca) i przedkładam dużo wyżej nad te pierwsze. Może to kwestia tego, że autor doskonalił swój warsztat, ale zdecydowanie: pomysły na fabułę, akcja, napięcie - to wszystko jest lepsze w tomach późniejszych.
To nie znaczy, że "Felicja zaginęła" jest złą książką. Po prostu nie wciąga aż tak bardzo jak te następne. Sama sprawa do rozwiązania jest dość interesująca, ale o dziwo mamy wrażenie, że to jedynie Wistingowi zależy na rozwiązaniu jej wszystkich aspektów (a w późniejszych powieściach na sukces pracuje cały zespół). Mamy bowiem do czynienia nawet nie z jedną, a z dwoma sprawami, które tylko bohaterowi jakoś się mocno łączą, nie są przypadkowe.


niedziela, 27 sierpnia 2017

Festiwal Singera oficjalnie rozpoczęty, czyli ogromna różnorodność

Dwa świetne koncerty i to takie moje małe pocieszenie, bo wczorajsze wydarzania ze względów zdrowotnych odpuściłem. Tyle się dzieje w ramach Festiwalu, że nawet ciężko czasem zdążyć w różne miejsca. Choćby dziś: musiałem wyjść z koncertu Kroke, żeby zdążyć na wejście do synagogi na koncert otwarcia. Ale i tak jestem szczęśliwy. Ale padnięty okrutnie. Jutro napiszę więcej.
Co prawda Włodek doradza mi żebym odpuścił - co za różnica, czy wrzucę 30 czy 20 notek. Ale dla mnie to jakoś ważne, żeby nie odpuszczać i żeby wrzucać choćby szkice i pamiętać o tym, by je potem uzupełnić. To mnie mobilizuje.
Kroke. Płyta co prawda wyszła w na wiosnę, ale dotąd chyba nie koncertowali w Warszawie, więc potraktowali koncert w ramach festiwalu jako premierę płyty "Traveller". I muszę Wam powiedzieć, że te numery, które zagrali właśnie z tego krążka bardzo mnie zauroczyły. To nawet nie tyle folk, a raczej world music na poziomie światowym, ich własne kompozycje (poza Kantym Pawluśkiewiczem), przenoszące nas w różne strony świata. Spodziewałem się, że dużo będzie muzyki klezmerskiej, ale dostaliśmy raczej klimaty arabskie, bardziej dzikie, nieujarzmione. Trio wzbogacone perkusją, to zestaw, w którym nic nie brakuje. Jest w tej muzyce (jeszcze nie znam całej płyty, na razie mogę odnosić się jedynie do fragmentów z koncertu) dużo wolności, przestrzeni, poszukiwań. I zabawy. Ileż luzu jest w tym jak grają, a jednocześnie harmonii. Świetny był zwłaszcza Tomasz Kukurba niczym frontman wyczyniający dzikie harce, a jego głos obok altówki stawał się kolejnym instrumentem.

sobota, 26 sierpnia 2017

Władca much, czyli budzą się instynkty



Jakiś czas temu po obejrzeniu wersji z roku 1990, marudziłem i stwierdzałem, że koniecznie muszę zobaczyć wersję z lat 60, mając nadzieję, że będzie ciekawsza, równie mocna jak książka.
Ale wiecie co? Niestety tu też rozczarowanie.
Ta ekranizacja jest dużo bardzie poetycka, sporo jest po prostu towarzyszenia dzieciakom, przyglądaniu się temu co robią. Akcja nie musi się posuwać do przodu, mamy wczuć się w te atmosferę, gdzie niewiele jest do robienia, gdzie nikt cię nie kontroluje, gdzie każda plotka urasta do rangi najważniejszego wydarzenia.

piątek, 25 sierpnia 2017

Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego, czyli Festiwal Singera czas rozpocząć

Festiwal Singera ruszył i przez najbliższe 9 dni wypełni Warszawę różnymi wydarzeniami. Pozakreślałem sobie w programie masę rzeczy i tylko mam nadzieję, że uda się zobaczyć jak najwięcej. Zerknijcie sami na program ileż tam ciekawych koncertów, spotkań, przedstawień. W dodatku część w otwartej formule, bez biletów. Będę pisał o tym co udało się obejrzeć. Ale jeżeli tylko macie możliwość, skorzystajcie i Wy.

Dziś w Warszawie, na placu Defilad masa ludzi przyszła na jeden z pierwszych koncertów Festiwalu. Cudownie było popatrzeć na ten tłum, w całym przekroju wiekowym, który kołysał się, skakał albo zasłuchany zastygał przy niewielkiej scenie przy Teatrze Studio. Mieliście kiedyś okazję posłuchać Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego (tworzyli m.in. ścieżkę dźwiękową do "Wołynia"? Jeżeli nie to spróbujcie to nadrobić i to najlepiej na żywo. 

czwartek, 24 sierpnia 2017

Długa noc, czyli coś ty zrobił?


I kolejny serial. Rzecz, którą długo będę pamiętał. A pomyśleć, że to przecież drugie podejście, czyli wersja amerykańska serialu brytyjskiego (ponieważ lubię grającego tam Postlethwaite'a muszę kiedyś obejrzeć), a ja zwykle mam doświadczenie, że ich przeróbki są dużo gorsze od oryginału.

Siedmioodcinkowy serial nakręciło HBO i to już samo w sobie jest pewną gwarancją jakości. Jak to dobrze, że maczają palce nie tylko w produkcjach widowiskowych i z wysokim budżetem (i dużą ilością krwi), ale również w takich kameralnych perełkach.
Na pierwszy rzut oka to sprawa przypominająca książki Grishama: mamy chłopaka oskarżonego o morderstwo, naiwnego dzieciaka, który staje się dość łatwą ofiarą dla policjantów i prokuratora, bo nawet nie orientuje się w prawach jakie mu przysługują. Ponieważ ofiarą jest młoda dziewczyna, ciało jest zmasakrowane, a chłopak jest Pakistańczykiem, łatwo można przewidzieć w jaką stronę pójdzie śledztwo i że w opinii społeczeństwa wyrok już dawno zapadł. Jego obrony podejmie się adwokat, który sprawia wrażenie totalnego nieudacznika, swoich klientów zbiera po posterunkach, a szczytem jego sukcesu może być zmniejszenie kary, gdy ktoś przyzna się do winy. Czy proces sądowy może stać się kanwą porządnego serialu, w sytuacji gdy wydaje nam się, że wszystkie te sztuczki już widzieliśmy?
Obejrzyjcie Długą noc, a przekonacie się, że tak.

środa, 23 sierpnia 2017

Syn, czyli budujemy majątek, by przekazać go dzieciom

Na jakieś puste miejsce na blogu wskoczyła notka o filmie Zjawa, czyli o ziewaniu, ale dziś coś w klimatach dzikiego zachodu, co wzbudziło dużo większą moją sympatię. Wystarczyła informacja o tym, iż szykowana jest ekranizacja powieści Philippa Meyera (ja wciąż przed lekturą), już byłem całym sercem przy tym serialu. 
Niby jakoś nigdy nie przekonałem się do The Walking Dead, czyli AMC, mimo dobrych opinii pomijałem na liście ulubionych, ale teraz z ciekawością wyglądałem kolejnych odcinków. 
Domyślam się, że na potrzeby ekranizacji złagodzono mocno pewne sceny, trochę wypolerowano tę historię, ale i tak ma ona w sobie sporo przemocy, nawet jeżeli nie pokazuje wszystkiego wprost. Akcja rozgrywa się na przestrzeni 150 lat i śledzi losy trzech pokoleń rodziny McCulloughów. 
Eli, dziś charyzmatyczny nestor rodu (bardzo pasuje do tej roli Pierce Brosnan), ma swoje tajemnice. Gdy był młodym chłopakiem został porwany przez plemię Komanczów, na jego oczach zamordowano mu rodzinę, ale lata spędzone w niewoli powoli zmieniały go i w pewnym momencie bardziej pragnął zostać zaakceptowany przez Indian, niż wrócić do swoich. Mamy dwie przeplatające się historie: współczesna walka o utrzymanie ziemi, nie tylko związana z napadami Meksykanów, walczących o przyłączenie Teksasu do ich ziemi, ale i z długami, oraz pobyt wśród Komanczów, pierwsza miłość, przyjaźń, poznawanie ich zwyczajów. Obie równie ciekawe, choć ich połączenia możemy się jedynie domyślać.  

wtorek, 22 sierpnia 2017

Tak sobie wyobrażałam śmierć - Johanna Mo, czyli jak wypełnić pustkę

Nie tak dawno skończyłem lekturę pierwszego z wydanych w ramach nowej serii wydawniczej Editio Black kryminałów - "Tajemnica wyspy Flatey", a już kusił kolejny. Tym razem nie Islandia, a Szwecja. 
I choć skandynawskich kryminałów już sporo za mną, muszę przyznać, że dostałem w ręce coś oryginalnego. Zastanawiam się na ile na tą ocenę ma wpływ fabuła, a na ile samo tło, pomysł, w każdym razie "Tak sobie wyobrażałam śmierć" zasługuje na uwagę.

Czemu piszę o tle, pomyśle, jakby stanowiły one jakąś nowość? Chyba bowiem nie spotkałem się jeszcze w kryminale ze śledztwem prowadzonym przez kogoś w głębokiej depresji, w bardzo kiepskim stanie psychicznym, kto udaje przed wszystkimi, że jest ok i dowodzi całym zespołem śledczym. Ciekawy pomysł, zwłaszcza, że mocno związany również z dziejącymi się wydarzeniami. Od strony psychologicznej bardzo smakowite. Zdarzali się gliniarze z traumą z przeszłości, z ciężkim dołkiem, uzależnieniami, ale czegoś tak mocnego nie pamiętam. Bohaterka każdego dnia zmaga się z tym, żeby w ogóle wyjść z domu, pokazać się ludziom na oczy. Bo co to będzie, jak ktoś się spyta... Jak się coś jej przypomni...

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Królowa Margot, czyli zapada w pamięć



Filmy historyczne, kostiumowe, kojarzą nam się zwykle z czymś nudnawym, może i barwnym, ale bez większego życia, a wyjątków od tej reguły jest mało. Nie daj Boże, gdy ktoś ogranicza się jedynie do głupotek romansowych w stylu jakichś tureckich gniotów (brawa dla tvp za realizację "misji"), ale wtedy można jedynie współczuć. Chcesz zobaczyć prawdziwą historię? Sięgnij po Królową Margot. Film, który raczej do pięknych zaliczyć trudno, ale do realistycznych, pełnych życia w jego wszystkich odcieniach, pełnych namiętności (żadne tam "sułtany" nie dorastają mu do pięt), jak najbardziej. Właśnie z takim rozmachem i jednocześnie z pasją powinno się o historii opowiadać. Szczególnie tak bolesnej, bo łatwiej wtedy to zapamiętać. A ten film naprawdę trudno zapomnieć.
Nieszczęśliwa miłość na tle Nocy Św. Bartłomieja, czyli pamiętnej rzezi hugenotów. Tak można by streścić fabułę, ale to tak jakby nic się nie powiedziało. Bo zarówno to co doprowadziło do tych pamiętnych wydarzeń, szał jaki ogarnął katolików, mordujących nawet kobiety i dzieci, ale również i ten żar dwóch rozpalonych serc, które nie mają szansy na połączenie, trzeba po prostu zobaczyć, by zrozumieć wyjątkowość tego obrazu. To się po prostu chłonie ze ściśniętym gardłem. 

niedziela, 20 sierpnia 2017

Przeczucie - Tetsuya Honda, czyli kryminał z Japonii? Ja bardzo poproszę

Tu królowa kryminału, tam cesarz, zawrót głowy od tych tytułów. Ale co by nie mówić: "Przeczucie" jest daniem wybornym. 
I nie chodzi tu nawet o samą intrygę, choć ta jest zgrabna i poprowadzona fajnie do końca. To co najciekawsze, to możliwość przyglądania się zupełnie innej kulturze, innemu sposobowi funkcjonowania, budowania relacji. Ba, to wszystko wpływa też na sposób prowadzenia śledztwa. To jest naprawdę fascynujące, gdy czytasz o tych wszystkich ukłonach, wręczaniu wizytówek, ogromnym znaczeniu hierarchii, całej procedurze jaka związana jest z dochodzeniem.

sobota, 19 sierpnia 2017

Notting Hill, czyli niech żyje drugi plan!

Porządki. Nie wiem kiedy na blogu będę je w stanie dokończyć, ale powoli coś dłubię (w przerwach między wyjazdami - patrz wypad do Kazimierza Dolnego), rozgryzaniem zagadek w Escape Roomach i innymi przyjemnościami/obowiązkami. 
Pojawiło się kilka wpisów rozbudowanych: 
"Czarna wdowa" Daniela Silvy, której lektura po zamachu w Barcelonie jakby nabiera jeszcze bardziej realizmu
Koncert Luxtorpedy i No Longer Music
i wpis o "Pani z przedszkola" na miejsce zakończonej drugiego tygodnia rozdawajki. 


Pamiętacie o zgłoszeniach? Do poniedziałku!

A dziś klasyk, obejrzany niedawno po raz n-ty. Niby kolejna dość banalna komedia romantyczna, ale jakoś trudno mi się nie uśmiechać przy kapitalnie zarysowanych postaciach z drugiego planu, począwszy od Spike'a (
Rhys Ifans). To oni tworzą tu magię. Nawet nie Julia i Hugh. Choć są uroczy. Ale i słodcy aż do przesady. A przyjaciele i bliscy Williama Thackera (Grant) po prostu rozwalają.

piątek, 18 sierpnia 2017

Piotruś Pan, czy każdy musi dorosnąć

Uwielbiam cykl Na żywo w kinach, ale dopiero po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć jak londyński National Theatre przygotowuje spektakle familijne. Spodziewałem się, że będzie sporo się działo, ale zabawne, że wiele refleksji ze spektakli dla dorosłych, jak najbardziej zachowuje potwierdzenie. Rasa, płeć, wiek, nie grają dla nich żadnego (albo prawie żadnego) znaczenia. To, że aktor wciela się w kilka ról, w trakcie jednego przedstawienia też. Aż ciekawe czy nikt tam się na nich za to nie obraża: ale jak to: kapitan Hook kobietą? 
Trochę się bałem, bo zabrałem na pokaz dwie siedemnastolatki i przy pierwszych scenach uświadomiłem sobie, że to bajka, z której one już dawno wyrosły. Może każą mi wychodzić? Zostały do końca i potem jeszcze sobie fajnie o spektaklu gadaliśmy. Głównie o detalach, rozwiązaniach scenicznych, bo nie wszystko im pasowało, ale obie były zadowolone. Czy muszę dodawać, że ja też?

czwartek, 17 sierpnia 2017

Upalnie, czyli miasto nie tylko na dzień wagarowicza

Zawsze mam dylemat, czy na blogu poświęconym kulturze, zamieszczać jakieś bardziej prywatne fotki i wrażenia np. z wypadów krajoznawczych. Od czasu do czasu wrzucałem takie notki, o ile dotyczyły wyjazdów kilkudniowych i były super ciekawe. Ale co z krótszymi wypadami, w miejsca, które już wszyscy pewnie znają? Dylemat.
Przekonaliście mnie, żeby zostawić ten wpis, rozbudować go o fotki i wrażenia.

Być może to już ostatni wypad letni z dziećmi, więc tym bardziej warto zachować miłe wspomnienia. Pogodę mieliśmy aż za dobrą :) Bo słonko dało się we znaki.

Pomysł był trochę zwariowany: znaleźliśmy w sieci ofertę zwiedzania nocnego w Kazimierzu Dolnym - z przewodnikiem najpierw kawałek miasta, potem z pochodniami również Wąwóz Korzeniowy. Dzieciom spodobały się foty, więc długo nie trzeba było ich przekonywać, że warto. Córa już kilka razy w Kazimierzu była, ale ponieważ dziecięciem będąc, niewiele pamiętała.

Wyjeżdżaliśmy - było pochmurno, padało. Ale już za Kozienicami zaczęło nam przygrzewać. Przy rozmowach o tym jak się żyje w mniejszych miejscowościach i na wsiach młodym ludziom, podróż zeszła w miarę szybko. Zaczęliśmy od Janowca, bo będąc w Kazimierzu przecież nie wolno go ominąć.

środa, 16 sierpnia 2017

Siódme i cała reszta, czyli zmęczonym troszku

I znowu nawet nie jestem w stanie znaleźć czasu na pisanie zaplanowanych notek. Jutro całodniowy wypad krajoznawczy, dziś koncert... I jemu właśnie poświęcę notkę. Znacie tych wykonawców?

Luxtorpeda oglądana przeze mnie już po raz kolejny, za każdym razem zachwyca warstwą muzyczną, tą energią jaka płynie ze sceny. Grają na luzie, Litza jedynie daje krótkie wprowadzenia, nie potrzebują żadnego dodatkowego show. Dziś byli niby jako support, ale miałem wrażenie, że większość ludzi i tak przyszła głównie na nich. Od dzieciaków, aż po siwe łby. Jedni ich lubią za ostre riffy, za melodyjność tych kawałków, inni za teksty czy za połączenie metalowego brzmienia z rapem. Co tu dużo gadać, każdy ich koncert jest porcją świetnej energii.
Tym razem jednak bardziej interesowali mnie goście z zagranicy.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Bezwstydny Mortdecai, czyli a może jednak mi to nie pasuje

Komedia jako żywo przypominająca to co nas bawiło np. w latach 70, gdy komedie kryminalne np. z inspektorem Clouseau przyciągały całe rodziny do kin i przed telewizory. Tyle, że ten humor i ten styl jakoś mało przystaje do naszych czasów. To tak jakby dziś upierać się, że facet na skórce od banana jest szczytem wyrafinowanego humoru.
Przewidywalne, mało zabawne, a Johny Depp wciąż robi podobne miny. Ile można jechać na żarcie z wąsów? To już bardziej zabawną rolę ma jego pomagier, który wciąż z poważną miną ratuje z opresji swojego pracodawcę.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Tajemnice Leonarda, czyli kolejne spotkanie z escape room

Ostatnie dni (i najbliższe też) mimo, że bez wyjazdów gdzieś poza Warszawę, to szukanie atrakcji i pomysłów na zorganizowanie czasu dla trójki nastolatków (w tym dwóch prawie 17 nastoletnich dziewczyn), więc i czasu na oglądanie filmów, czytanie, czy teatr nie ma. No niby takie atrakcje też wchodzą w grę (jutro Piotruś Pan w Multikinie), ale musi być różnorodnie. Była więc noc perseidów w Centrum Kopernika, ścianka wspinaczkowa, w planach m.in. tyrolka na Stadionie... Może Wy jeszcze coś podrzucicie?
I dziś Escape Room. Spodobało nam się tak bardzo, że nie wiem czy do końca tygodnia jeszcze tego nie powtórzymy.
Kiedyś już na blogu opisywałem pierwsze doświadczenia z takich pokoi. Zaczęliśmy od niezłej firmy, więc "złapaliśmy bakcyla" i nawet zastanawialiśmy się czy nie kontynuować ich pokoi, zwłaszcza, że pierwsza próba skorzystania z innego organizatora tego typu rozrywek nam nie podpasowała (już wolę go nie wspominać). Potem była jeszcze Komnata Tajemnic w Pałacu w Mosznej, totalne zauroczenie i marzenie, żeby tak w Warszawie znaleźć coś równie klimatycznego.
Tym razem jednak córka wraz z koleżanką zaproponowały inne podejście: zamiast szukać firm, tematów, najpierw sprawdzić rankingi w Lockme. I zdziwienie. Jak to - jedna firma zajmuje aż dwoma pokojami pierwsze miejsca w Warszawie? No to trzeba ich sprawdzić. I tak właśnie trafiliśmy na Escapers.  

niedziela, 13 sierpnia 2017

Czarny jak ja - John Howard Griffin, czyli zamieniłbyś się?

Kolejna lektura na DKK to rzecz ciekawa, choć na pierwszy rzut oka, wygląda jedynie na ramotkę - czasy od których odnosi się autor, sprawy, których dotyczyć miał jego eksperyment, zmieniły się radykalnie, choć nadal w Stanach pewnie pobrzmiewają jakieś echa dawnych podziałów rasowych. Z jednej strony to jakaś niechęć, stereotypy i marzenia, żeby segregacja wróciła (choć to nierealne), z drugiej wciąż wiele nierówności i żalu ze strony ciemnoskórych Amerykanów, doszukujących się na każdym kroku rasizmu (można to stosować jako dość skuteczną broń). 

Griffin postanowił sprawdzić na własnej skórze jak to jest być Murzynem (w tamtych czasach chyba jeszcze nie było takiego nacisku na poprawność polityczną i nazewnictwo), jak będą go traktować biali, gdy będzie miał ciemną skórę. Poza tym nic nie zmienił. Nadal przedstawiał się swoim nazwiskiem, nosił te same ubrania, nigdy starał się nie kłamać co do swej tożsamości. To kim się stał, wynikało jedynie z tego, że łykał leki na przyciemnienie karnacji i pogłębiał te zmiany naświetlaniem. 

sobota, 12 sierpnia 2017

Godziny, czyli co nas definiuje

Pierwszy tydzień konkursu skoro zakończony, to może zostać zastąpiony notką tematyczną - jest parę zdań o "Mapach gwiazd". A dziś o innym filmie, który pewnie nie dla wszystkich będzie czymś ważnym, ale dla wielu (w tym dla mnie) to jedna z perełek zarówno aktorskich, scenariuszowych i reżyserskich. Pewnie szczególnie ważna dla tych, którzy odnajdą w tych opowieściach o trzech kobietach coś co rozpoznają, coś znajomego. Dla nich to nie będzie zwyczajny film. 
Jak oddać ten dziwny stan niepokoju, który trapi serce, choć wszyscy dokoła wmawiają ci, że nie masz żadnego powodu, by nie czuć się szczęśliwym. 
Najpierw była powieść Cunninghama. Potem film zrealizowany na podstawie książki. Ale jeszcze wcześniej była twórczość Virginii Woolf. To ona jest tu nie tylko jedną z bohaterek, ale i łączy pozostałe niewidzialną nicią, przerzuconą ponad epokami.

piątek, 11 sierpnia 2017

Immunitet - Remigiusz Mróz, czyli wzór cnut

Czwarte spotkanie z Chyłką. Choć tym razem to spotkanie bardziej z jej aplikantem, niż z nią samą, bo w dużej części akcji po prostu znika. W ogóle autor bawi się z nią dość nieładnie, bo o ile pierwsze dwie części to był jej popis inteligencji, tupetu, umiejętności, to przy Rewizji, człowiek już zastanawiał się: jakim cudem ona stoi jeszcze na nogach, a nie nad tym czy rozwiąże jakąś sprawę i wygra proces dla swojego klienta. Coraz więcej osób w jej otoczeniu zdaje sobie sprawę, że ma ona problem. Tylko jakoś nikt z tym nic nie robi. Jeden Zordon, o ile daje się akurat wyrzucić za drzwi, stara się jej pomagać, ale reszta zachowuje się, jakby się jej po prostu bała. Charakter chyba nie tłumaczy wszystkiego. Czyżby mieli jej dość albo uważali, że sama musi osiągnąć dno i może dopiero wtedy się od niego odbije?
Aż dziwne, że miała siłę wziąć nową sprawę. Może dlatego, że to jej dawny znajomy. A może to jednak ewentualny prestiż sprawy wpłynął na jej decyzję? W końcu nie codziennie sędzia trybunału konstytucyjnego zostaje oskarżony o morderstwo i chce mu się cofnąć immunitet.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Junior - Bluszcz, czyli letnie impresje

Bracia Jarek i Tomek Zagrodni, czyli zespół Bluszcz. Że nie znacie? A co to szkodzi. Trzeba się otwierać na nowe, bo możecie przegapić masę ciekawych artystów, tylko dlatego, że ich stacje radiowe nie puszczają. Chociaż akurat ten krążek do radia byłby jak znalazł - pewnie takiego bardziej ustawionego na chilloutowe klimaty, coś w stylu radia RAM, czy PiN. Wyczaiłem ich na Deezerze, bo płytka ma dopiero kilka dni i jeszcze mało kto ją zna, więc po raz kolejny okazuje się, że warto tam czasem pobuszować. Masa nowości, nie tylko pop, więc każdy znajdzie coś dla siebie.

A Bluszcz zapytacie. Cóż. trochę przypomina mi to muzę elektroniczną jakiej czasem słuchałem w latach 80 późnymi wieczorami, ale jest trochę bardziej na luzie, popowo. Można znaleźć tu fragmenty z wokalem, całość jednak ma charakter takiej muzy, która ma charakter ilustracyjny, snuje się, otula, a nie jakoś porywa do tańca. Umiejętne połączenie elektroniki i delikatnych gitar, fajna warstwa instrumentalna, lekkość jaka w tym jest, sprawiają, że to muza, której się w te upalne, letnie wieczory po prostu dobrze słucha. Sprawdźcie sami. Dziewięć kawałków. Proste skojarzenia z obrazami miejsc, miast, sytuacji. Zamknijcie oczy i sprawdźcie sami.

środa, 9 sierpnia 2017

Atomic Blonde, czyli szybka i wściekła


Jakoś ostatnio niewiele mam serca do kina akcji, przeładowanego moim zdaniem efekciarstwem, nielogicznością, schematami. Ale raz na jakiś czas trafia się coś takiego, przy czym mówisz: tak, to jest dobre, a gdyby parę rzeczy poprawić, byłoby bardzo dobre. Gdyby pozbawić ten film amerykańskiego poczucia wyższości, moja satysfakcja byłaby jeszcze większa. Do tego muzyka - cholera, jak ktoś potrafi przywołać klimat lat i miejsca, o których opowiada, od razu ma u mnie dużego plusa. David Leitch zarobił go u mnie zresztą nie tylko za to, ale i m.in. za zdjęcia, szczególnie scen akcji. Trochę czuje się skąd czerpał inspiracje, ale to naprawdę robi wrażenie. Plusów jednak jest tu jeszcze więcej.

wtorek, 8 sierpnia 2017

Pani z przedszkola, czyli mam pewien problem...

Notka konkursowa zwykle wypełniana jest czymś bardziej konkretnym gdy przestanie być aktualna, tak więc robię i tym razem. Film reklamowany jako komedia jakiej nie było. Hmmm. Od razu powinno to wzbudzić podejrzenia. Jak to nie było? Jakich komedii? Śmiesznych? Pikantnych? Odwołujących się do wspomnień rodzinnych? Z akcją w PRL?

Zwiastun umiejętnie łączy ze sobą wszystkie gagi, ale tak naprawdę sam film w żaden sposób śmieszny nie jest. Krzyształowicz miał chyba ambicję, żeby stworzyć coś super oryginalnego, autorskiego, sięga więc po pomysły twórców znanych na zachodzie i ich pomysły. Tylko niestety widz wyczuwa dość szybko sztuczność tego pomysłu.
Trauma z dzieciństwa, które zwykle kojarzy nam się dość sielankowo, nawet jak urodziliśmy się w siermiężnym PRL? Seans u psychoanalityka rozpoczyna opowieść z przeszłości, dziwnie skupionej na postaci pewnej przedszkolanki 
(Karolina Gruszka).

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Cichy wielbiciel - Olga Rudnicka, czyli czemu to ja?

Zacząłem czytanie kolejnego tomu przygód Pana Przypadka i nie bardzo mam chęć na długie pisanie, bo chciałbym wracać do lektury, ale parę zdań książce Rudnickiej się należy. Choćby po to, żeby zainteresować Was konkursem na moim blogu - przez całe wakacje rozdaję książki, do jutra rana jedna tura, a jutro rozpoczynam kolejną i właśnie ta pozycja wpadnie do koszyka do wyboru przez Was.

Po przeczytaniu kilku nowszych książek tej autorki, spodziewałem się nie tylko czegoś lekkiego, co szybko się czyta, ale i poczucia humoru. A tu niespodzianka. Temat jak najbardziej poważny i jak rozumiem postawiony cel uświadamiania na temat problemu stalkingu. Za pomysł i podjęcie tematu duże brawa, choć za wykonanie już ich tak mocno bić nie będę.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Mroczna wieża, czyli co wy z tym Kingiem zrobiliście?

Coś czuję, że gdybym czytał cykl Mroczna wieża Stephena Kinga i zobaczył to co dziś zobaczyłem (niezawodne w pokazach przedpremierowych kino Atlantic), to byłbym nie tylko rozczarowany, ale i wściekły. Nie czytałem (jeszcze), więc i odczucia nie są może aż tak negatywne. Mam jednak wrażenie, że coś co miało potencjał na kontynuację i wciągnięcie widza w jakąś ciekawą historię (Karmazynowy Król przecież przewija się w wielu tytułach Kinga), zostało zaprzepaszczone. 
Wiem komu ewentualnie może się to podobać. 

sobota, 5 sierpnia 2017

Raki pustelniki - Anne B. Ragde, czyli lęk gdy przychodzą zmiany

Na początek małe przypomnienie notki sprzed jakiegoś czasu, teraz ciut rozbudowanej. Dziennik zdrady to niewielka książka z serii Książkowych Klimatów. Tym razem Grecja. Klik tu.

Pierwszy tom sagi rodziny Neschov, czyli "Ziemia kłamstw" (klik tu) mnie zachwycił, więc i tom drugi nie czekał długo na swoją kolej. Ba, zdradzę Wam, że już na górze stosu do czytania czeka też tom trzeci. I już wiem, że w tym roku powieści Anne B. Ragde będą w podsumowaniach bardzo wysoko. 
O ile w pierwszym tomie krążyliśmy wokół pewnych tajemniczych sekretów z przeszłości, próbowaliśmy odgadnąć co takiego oddaliło trzech braci, czemu w tej rodzinie są tak dziwne relacje, to teraz wydawałoby się, że wszystko już wiemy, więc będzie tej frajdy. Nic bardziej mylnego. Trochę już poznaliśmy bohaterów, zerknęliśmy na ich życie, teraz więc, z tym większą ciekawością chcemy do nich wrócić. 
Możemy zapomnieć o sielance i chwilach jedności jakie udało się stworzyć w Święta Bożego Narodzenia. Teraz wszystkich czeka proza życia. I wciąż są sami ze swoimi problemami. To co się zmieniło, to fakt, że od czasu do siebie dzwonią i o sobie myślą. Przed śmiercią ich matki, funkcjonowali nic o sobie nie wiedząc. Nie tęsknią za tym co było, czują, że jest lepiej, ale chwilami są też zmęczeni tym, że ktoś próbuje coś przestawiać w ich życiu.

piątek, 4 sierpnia 2017

Podwójny kochanek, czyli sama dla siebie jesteś zagrożeniem

Zdaje się, że dziś oficjalną premierę ma poprzedni film François Ozona, czyli  Frantz, o którym pisałem tu-klik, a za parę tygodni na ekrany wejdzie jego najnowsze dzieło, które wzbudziło tyle zachwytów na festiwalu w Cannes. I choć ja chyba jednak wyżej przedkładam poprzedni film, ze względu na ciekawą historię, to tu nie mogę zaprzeczyć, że reżyser nie tylko zachwycił mnie kilkoma scenami, rozwiązaniami, ale i stworzył coś, co mimo pokręconej fabuły na pewno budzi ciekawość do samego końca.
Czy to film odważny, tak jak się o nim mówi? Powiedziałbym, że nie. To opowieść o szaleństwie, fascynacji jakąś tajemnicą, trochę w stylu Polańskiego. Ozon prowokuje i choć nie bardzo ma coś tym razem mądrego do powiedzenia, to bawi się formułą thrillera z widzem i robi to w niezłym stylu. Trochę onirycznym, zwalniając często tempo, by uraczyć nas jakimś szczególnie urokliwym obrazem (te zdjęcia z muzeum, gdzie bohaterka jest ochroniarzem), ale i potrafiąc budować napięcie. To taka rozrywka, ale z trochę większymi ambicjami artystycznymi :)

czwartek, 3 sierpnia 2017

Ile można zobaczyć w pięć dni, czyli ruszamy na południe


Dotąd często urządzaliśmy sobie rodzinne wypady w różne miejsca Polski na góra trzy dni, tym razem udało się na ciut więcej, a po uzgodnieniach rodzinnych postanowiliśmy połączyć dwie miejscówki już nam znane: Sandomierz i Ojców.
Jak to zwykle bywało trasa sobie, a rzeczywistość sobie, bo stałe są jedynie punkty noclegowe - poza nimi robimy to na co mamy ochotę, nic na siłę, aby nikt potem nie marudził. Głosowanie: zatrzymujemy się, skręcamy, jemy itp. Czasem zdarzają się też niespodzianki.
Choćby po drodze do Sandomierza: ruiny zamku w Iłży ciut rozczarowały, więc córa stwierdziła, że chce jechać bezpośrednio do celu.
Gdy została przegłosowana w sprawie fabryki porcelany w Ćmielowie (ja przegrałem głosowanie w sprawie Krzemionek i kopalni krzemienia) chodziła naburmuszona strasznie. Do czasu gdy zobaczyła pierwsze cudeńka ręcznie robione i malowane.










środa, 2 sierpnia 2017

Sierpień w hrabstwie Osage, czyli grunt to rodzinka

Konkurs sobie wisi (zerknijcie - 4 książki do rozdania), powoli wygrzebuję się z różnych tekstów, będzie więc czas na pouzupełnianie notek. Oj niełatwy był ten lipiec. Parę dni bardzo sympatycznych (o żaglach pisał nie będę, ale wyprawa na południe może pojawi się jutro), ale i mnóstwo nerwówki.
Mam nadzieję, że sierpień będzie spokojniejszy.
I oby nie taki jak na tym filmie.
Rodzinne spotkania. Różnie pewnie o nich myślimy i różne mamy doświadczenia, ale w filmach to najczęściej okazja do tego, by na jaw wyszły wszystkie pretensje, żale, urazy i tajemnice. I dużo nie trzeba, żeby przyciągnąć uwagę widza. Doszlifować scenariusz, dialogi i dać je do zagrania dobrym aktorom. Meryl Streep. Julia Roberts. Juliette Lewis. Tu można by ciągnąć tą wyliczankę, bo na ekranie jest po prostu wybornie.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Mapy gwiazd, czyli uśmiech do kamer. I Rozdanie



Jakoś nie mogę się zaprzyjaźnić z twórczości Cronenberga, nie rozumiem tak wielkich zachwytów. Cosmopolis zdziwiło. Mapy gwiazd jeszcze bardziej. Jego bohaterowie są tak dziwni, porozwalani, owładnięci jakimiś zaburzeniami psychicznymi, że trudno to zaakceptować jako historię mającą cokolwiek wspólnego z realizmem. No, może przesadzam, bo część scen, dialogów, sytuacji jest kapitalna, ale gdy zbierze się ich zbyt duża ilość, robi się mało smaczne. To nie jest prosta satyra na mroczną stronę celebryckiego życia, bo widzimy jak na dłoni, że z takimi demonami zmagać się może każdy, niezależnie czy już jest w Hollywood, czy dopiero o nim marzy. To nie jest prosta satyra, bo uśmiech szybko nam znika z twarzy, zbyt wiele tu nieszczęścia, by nas to bawiło.