czwartek, 28 lutego 2013

Chciwość, czyli jedna wielka fikcja

Miało być o muzyce, ale jednak los padł na notkę filmową - najwięcej ich czeka na dokończenie, a wciąż dochodzą nowe tytuły (dziś byłem na Syberiadzie Polskiej, a wczoraj skończyłem Dziewczynę Hitchcocka). Nie chciałbym aby blog się ograniczał tylko do notek filmowych, ale póki nie powstrzymam swego nałogowego wyszukiwania różnych ciekawych obrazów (niestety przez to jest mniej czasu na czytanie) pewnie będą one nadal w przewadze. Ale jutro kolejna książka - Gogol w czasach googla, potem notka muzyczna i będę starał się te notki filmowe tak przeplatać. Aha - przypominam o konkursie z filmami Cejrowskiego i akcji Podaj dalej książkę (baner z boku). 
Parę razy już pisząc o filmach choćby takich jak Zbyt wielcy by upaść pisałem, że o ile polityka raczej mnie brzydzi, to pieniądze, akcje, rynek raczej mnie nudzą. No fakt, ostatnio trochę się przełamałem po Wyroku Mariusza Zielke, ale tak czy inaczej - uważam, że praca polegająca na śledzeniu cyferek w kompie i podniecaniu się z tego powodu, że się zmieniają jest po prostu cholernie dziwna. Może po prostu nie rozumiem dzisiejszego świata (patrząc na zarobki jakie pojawiają się w filmie o którym dziś to nawet bardziej niż pewne) i wciąż żyję w przekonaniu, że praca powinna polegać na stworzeniu jakiegoś produktu, dobra, lub na wykonaniu konkretnej usługi... Konsulting, doradztwo finansowe, maklerstwo to dla mnie nie praca, tylko o dziwo dozwolona prawem forma oszustwa, naciągania czy lichwy. Ale powiem Wam więcej - mimo, że żyję od dawna z takimi przekonaniami to i tak ten film mną trochę wstrząsnął.

środa, 27 lutego 2013

Człowiek z wysokiego zamku - Philip K. Dick, czyli czytane po raz trzeci i wciąż zachwyca

Jak napisać o książce w krótkiej notce by nie zanudzić, a jednocześnie choć w minimalny sposób uchwycić jej fenomen? Powieść Dicka ma już 50 lat, ale wciąż czyta się ją z wypiekami na twarzy (przynajmniej ja). Sięgam po nią chyba już po raz trzeci w życiu i wciąż nie tylko sprawia dużą przyjemność, ale i coś w niej odkrywam.
Najczęściej streszcza się ją w jednym zdaniu - historia alternatywna gdzie Japonia i Rzesza Niemiecka wygrywają drugą wojnę światową i dzielą między siebie strefy wpływów (podzielone są też Stany Zjednoczone gdzie dzieje się akcja). Ale to moim zdaniem cholernie duże uproszczenie tej powieści. Faktycznie - takie jest tło i odgrywa ono ważną rolę w zbudowaniu całej fabuły, ale przecież to nie państwa ani ich przywódcy (choć są wspominani) skupiają naszą uwagę. Osoby lubiące historię pewnie zatrzymają się na rozrzuconych w powieści pewnych wskazówkach - jakie wydarzenia miały wpływ na taki kształt wojny i późniejsze losy świata. Ale to wszystko, choć interesująco opisane nie jest dla mnie w tej chwili tym elementem najciekawszym. Wcale nie dlatego, że potem takich wizji wykreowano wiele i nie budzą już tak dużego zainteresowania. Raczej odkrywam, że klucz do czytania tej powieści leży trochę gdzie indziej.  

Książka do kupienia tutaj

wtorek, 26 lutego 2013

Kobiety z 6 piętra, czyli komedia odrobinę staroświecka

Lektura Radziwinowicza zakończona, dzieci nie szaleją, więc można spokojnie zasiąść do pisania kolejnej notki. W tle piękne dźwięki z nowej płyty Nicka Cave'a&The Bad Seeds (po raz kolejny sprawdza się legalny deezer.com, który udostępnia nowości, nawet reklamy im daruję), a ja próbuję dojść do tego co w jakiej kolejności mam kończyć pisać i udostępniać. Na dziś niech będzie jeden z zaległych filmików, a do końca lutego jeszcze dwie notki książkowe i jedna muzyczna. Kolejny miesiąc będzie domknięty zgodnie z planem - jedna notka dziennie i okazuje się, że niedługo będzie ich już 800.

Francuzi mają dobrą rękę do komedii - bez przekraczania dobrego smaku potrafią stworzyć rzeczy zarazem lekkie, jak i opowiadające o czymś (och żeby tak u nas!). Kobiety z 6 piętra to jeden z przykładów - choć spodoba się pewnie bardziej starszym widzom.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Ananas Bananas - Wojciech Cejrowski i konkurs z filmami Boso przez świat

Pan Wojciech Cejrowski to człowiek orkiestra i trudno czasem nadążyć za wszystkimi jego pomysłami - nie dość, że świetne książki, filmy, to przecież jeszcze audycje radiowe, program telewizyjny, a teraz przypomniałem sobie, że jeszcze jest  i coś co nazwał on "pocztówką dźwiękową", czyli zestaw świetnej muzyki z miłymi dodatkami. Nie jest to country, z czym zwykle go kojarzymy (chyba od tego zaczynał u p. Wojciecha Manna w radiowej Trójce), ale rytmy latynoskie: 10 numerów, które nie pozostawią nikogo obojętnym na fotelu :)

niedziela, 24 lutego 2013

Lot, czyli sam sobie poradzę

Noc Oscarów, a ja tak padnięty po imprezie rodzinnej, że chyba nawet nie będę próbował zerkać (choć od dawna wiadomo, że oprócz samych nagród najciekawsze jest to co przy okazji i sama gala). Ale obiecywałem sobie, że zabawię się w typowanie - a więc mimo, że nie napisałem jeszcze o wszystkich nominowanych i część jeszcze przede mną (szczególnie nieanglojęzyczne) dziś zabawa w obstawianie. 
O filmie z Denzelem Washingtonem głośno było już od jakiegoś czasu. Rzeczywiście to świetna rola (wraca do formy) i szkoda tylko, że na nagrodę raczej nie ma szans, bo konkurencja w tym roku niesamowita. Rola bardzo dobra, a film?

sobota, 23 lutego 2013

Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie - Marek Radziwon, czyli biografia polityczna

Mimo, że już za kilkadziesiąt godzin rozdanie Oscarów, zdałem sobie sprawę, że po raz kolejny nie dałem rady napisać o wszystkich nominowanych filmach - co ciekawe prawie wszystkie mam za sobą, ale z tych trzydziestu kilku szkiców notek wybieram często do ukończenia coś pod wpływem impulsu i nie zawsze mam ochotę pisać o tym o czym pisze się na innych blogach. Umówmy się więc, że jutro notka o jednym z filmów, moje typy zwycięzców, a dziś o książce, która leżała u mnie kilka miesięcy.
Podchodziłem do niej kilkukrotnie, potem sięgałem po coś innego, wracałem... Nie znaczy to, że nie jest ciekawa, ale po prostu to lektura niełatwa i wymagająca odpowiedniego nastroju. Niewiele tu znajdziemy ciekawostek z życia prywatnego, czego byśmy się spodziewali po biografii - to raczej próba ukazania postaci Iwaszkiewicza w kontekście pewnych wydarzeń historycznych, tego jak je postrzegał, interpretował, próba zrozumienia jego wyborów i postaw. Po lekturze książki jego prawnuczki miałem wielką ochotę na pogłębienie wiedzy o nim, niestety nie udało mi się na razie zdobyć biografii pióra Romaniuka, która zbiera świetne recenzje, ale mimo tego że przekopywanie przez tomisko (500 stron) Radziwona zajęło mi tyle czasu - nie żałuję ani trochę.

piątek, 22 lutego 2013

Wyśnione życie aniołów, czyli kto mi dał skrzydła

Dziś to druga notka, bo pojawił się jeszcze wpis o trzeciej części Narnii, stukam więc w klawiaturę by dopóki wena jest napisać jak najwięcej i spokojnie potem wziąć się za sprzątanie domku...
Kolejna okazja by sięgnąć po coś starszego - film, który został zrobiony jeszcze w latach 90-tych (ale sprawia wrażenie jeszcze starszego) i wtedy został uznany za jeden z najlepszych filmów francuskich. Jak dziś się ogląda kino Erica Zonki? Na pewno trzeba nastawić się na troszkę inne kino niż to robione współcześnie, dziś tego typu kameralne i bardzo intymne dramaty psychologiczne krążą najczęściej jedynie między kinami studyjnymi i dowiaduje się o nich garstka ludzi.

czwartek, 21 lutego 2013

James Dean. Szybkie życie - Val Holley, czyli wzorzec buntownika

W najbliższy poniedziałek kolejne spotkanie DKK - tym razem ciekawy pomysł, by tematem uczynić nie jedną książkę czy autora, ale całą epokę. No bo jak inaczej nazwać okres budowania legendy Hollywood i podbijania serc widzów na całym świecie? Każdy z nas mógł wybrać sobie postać na której chce się skupić (bardzo jestem ciekaw jak potoczy się samo spotkanie i czy legendy pozostaną na swoich monumentach), ale ze smutkiem stwierdzam, że na naszym rynku wydawniczym jest naprawdę niełatwo zdobyć biografie i książki na ten temat. Ostatecznie mój wybór padł na Jamesa Deana.
Książka Holleya jest chyba jedyną u nas wydaną biografią jednej z największych legend amerykańskiego kina. No właśnie - słowo legenda jest tu chyba bardzo trafne, bo ciężko rzeczywiście powiedzieć na ile ta sława była zasłużona, a na ile została zbudowana po (i wokół) jego śmierci przez koncern filmowy, media. Raptem 18 miesięcy kariery gdzie rzeczywiście został dostrzeżony, jedynie 3 filmy, niecałe 25 lat życia. Możemy jedynie snuć przypuszczenia jak potoczyłaby się jego droga gdyby nie przedwczesna śmierć.

środa, 20 lutego 2013

Podróż wędrowca do świtu, czyli Lew, smok i własne demony

Notkę pisałem z myślą o filmie "Co wiesz o Elly", ale kiedy już ją wrzuciłem zorientowałem się, że na moim blogu już jedna notka o tym filmie jest - otrzymałem ją od Marcina. Moje słowa wędrują więc na swoje miejsce - oba spojrzenia na ten obraz możecie przeczytać tu.
A sam skorzystam z okazji by podzielić się wrażeniami z filmu, jak oglądałem jakiś czas temu z dziećmi. Dziewczyny rosną i choć chętnie by zerkały na to co my oglądamy (ale nie zawsze się na to zgadzamy), wciąż jednak mają też jakieś swoje własne ulubione klimaty, tkwią tak trochę w rozkroku między światem dziecięcej wyobraźni, a chęcią sięgania po rzeczy "dorosłe". A pewnie jak każdy rodzic, chciałbym żeby to drugie nie następowało zbyt szybko, chciałoby się przedłużać okres familijnego oglądania rzeczy niosących jakieś wartości czy przesłanie. Mimo, że już dorwały się do mojej kolekcji z Harrym Potterem, to wolę by nie spieszyły się z tymi późniejszymi częściami - zbyt mroczno. Ale przecież wciąż w zanadrzu jest Narnia. Oglądaliśmy każdą część po kilka razy i mimo tego, że nie jest to wielkie dzieło filmowe, to wracam do niego z przyjemnością. Dlaczego?

poniedziałek, 18 lutego 2013

Historia „Roja”, czyli w ziemi lepiej słychać


Jak pisałem wczoraj - dziś o filmie, który jest trochę specyficzny.tutaj.
Wciąż trwają starania o to by można było domknąć jego produkcję, a przy braku wsparcia z instytucji, które chętnie wspierają inne filmy, w dużej mierze efekt będzie zależny od ogromnej akcji społecznej. Stąd też pokazy "roboczej wersji" filmu (ja też już miałem okazję go zobaczyć). Więcej o filmie i problemach z jakimi zetknęli się twórcy chcąc opowiedzieć o ważnym fragmencie naszej historii
A dziś notka od Tomasza i tylko parę słów ode mnie.
PS Po ponad dwóch latach możemy wreszcie zobaczyć film na ekranach kin!

Tu są fundamenty Ojczyzny, których potrzebują młodzi.

Nie będzie o polityce, nie będzie o fantazji, nie będzie o kinie łatwym, nie będzie o produkcjach, które ogląda się raz i zapomina. Będzie o filmie prawdziwym, dobrym kinie pozostającym w umyśle i sercu, o przesłaniu, które potrzebne jest wszystkim, by obudzić świadomość. O filmie opartym na faktach, które powinien znać każdy Polak i które powinny poznać inne narody.

niedziela, 17 lutego 2013

Druga ziemia, czyli zobaczyć swoje lustrzane odbicie

Filmowych notek nazbierało się naprawdę sporo, a przecież wciąż pojawiają się nowe tytuły, które przyciągają uwagę. Jutro więc też filmowo - będzie trochę wyjątkowo, bo o filmie, który wciąż jest w fazie produkcji. Domyślacie się o jaki tytuł chodzi? Sam jeszcze nie byłem na pokazie, ale Tomasz podesłał mi notkę ze swoimi wrażeniami. Cieszę się, że coraz częściej pojawiają się w Notatniku nie tylko moje refleksje - z taką nadzieją był zakładany.
A dziś o filmie przedziwnym. W "Drugiej ziemi" w sztafażu Sci-Fi otrzymujemy raczej dramat o winie i odkupieniu. Zarówno forma jak i treść zaskakuje, ale chyba głównie tym połączeniem, bo gdy przyjrzymy się lepiej fabule to pojawia się dziwne wrażenie, że to melodramat który ma wycisnąć łezkę, a nie jakieś filozoficzne przesłanie o duszy ludzkiej. Cóż - dla jednych rekomendacja z festiwalu w Sundance będzie wystarczająca, ja jednak czuję trochę rozczarowanie. 

Rocket Festiwal, czyli Torwar po latach

Krótko o wczorajszym koncercie. Dziś nogi bolą (bo to jednak 8 godzin w tym sporo skakania), a głowa pełna wrażeń. Ten rok się pod względem muzycznym rozpoczął całkiem nieźle i oby to był dobry wstęp do kolejnych fajnych wydarzeń. W marcu w Warszawie Strachy na Lachy, ale chyba tym razem jednak sobie darujemy - ze względów finansowych nie ma co szaleć, a są już na ten miesiąc plany teatralne...
Rocket Festiwal - zdaje się, że pod tą nazwą Eska Rock puściła całkiem niezłą machinę koncertową w kilku miastach (niewiele modyfikując listę wykonawców) - za stosunkowo niedużą kasę masz możliwość posłuchania zarówno kapel znanych, jak i tych które dopiero się przebijają - jak tu więc nie skorzystać. Coma i Luxtorpeda to od dłuższego czasu ulubieńcy mojej żony, więc wypadało się szarpnąć - kolejna okazja by zobaczyć ich obok siebie nie wiadomo kiedy. 
Hala Torwaru od czasów gdy sam jeździłem na koncerty zmieniła się bardzo (ostatnim razem byłem tam chyba jeszcze w Liceum m.in. na Moskwie). Na szczęście pod względem akustyki też. Na warunki w ogóle nie można narzekać, ludzi sporo, ale bez tłoku i kolejek, ceny jedynie mogłyby być niższe (to już niestety standard by zdzierać z ludzi, którzy na te 8 godzin nie mogą wnieść nawet głupiej wody czy kanapki)...

sobota, 16 lutego 2013

Kochanie, zabiłam nasze koty - Dorota Masłowska, czyli książka nieoglądająca się na czytelnika

Już jakiś czas minął od omawiania tej lektury na DKK, a ja wciąż odkładałem pisanie o niej "na później". Nie mam specjalnie porównania do innych powieści tej autorki, ani nie jestem fanem eksperymentów literackich gdzie treść jest mniej ważna od formy, w nosie mam opinie innych (gwiazda i odkrycie ostatniej dekady) i przyznaję się bez bicia mam z tą książką kłopot. Nie wiem czy dotyczy to Masłowskiej jako takiej, jej stylu, języka i pomysłów na pisanie, czy tylko tej jednej cieniutkiej powieści, ale po prostu tego nie kupuję. A kłopot polega na tym by dobrze wyjaśnić dlaczego. No bo tak: język specjalnie nie szokuje, choć chwilami robi się dziwnie, ale równie wiele było fragmentów dla mnie mało strawnych, co i tych zabawnych, gdzie człowiek uśmiechał się do jej porównań i zakręconych pomysłów. W dodatku trudno jej postawić zarzut, by było to kiepsko napisane - pod względem językowym jest ciekawie, a mozół przedzierania się przez te strony wynika raczej z przyjętego stylu narracji. 

książka do kupienia m.in. tu

piątek, 15 lutego 2013

Za jakie grzechy, czyli Walentynki 2013 część 1


Uwaga: chyba będzie pisane "z męskiego punktu widzenia". Ten tytuł filmu od razu wywołuje we mnie dwa skojarzenia. Pierwsze dość oczywiste - za jakie grzechy mamy wciąż napotykać takie koszmarki w wykonaniu tłumaczy tytułów (oryginalnie "New in town"). Z drugim skojarzeniem - choć pewnie się równie często już bym dyskutował. A chodzi o to jak większość facetów podchodzi do tego typu produkcji (patrz polski tytuł)... Ale pewnie to tylko stereotyp, bo pewnie jest więcej panów, którzy podobnie jak ja po pierwsze zrobią dla swoich kobiet wszystko (co to jest półtorej godziny komedii romantycznej jeżeli w zamian kobieta wybierze się z Tobą na jakąś produkcję w stylu Bonda, albo Sci-Fi), a po drugie: choć te produkcje są stereotypowe, to przecież nie wszystkie wywołują odruchy wymiotne (jak np. horrory). Ba! Nawet można się bawić w wymyślanie kolejnych wydarzeń w filmie, czyli pokazać że jednak nie jesteś nieczułym draniem i potrafisz zrozumieć co się podoba kobietom (przynajmniej zdaniem twórców takich komedii). Ale i tak najważniejsze w oglądaniu takich filmów, jest mieć z kim to oglądać - wtedy nawet największe głupoty nie zepsują ci całkowicie humoru (a jak zaśniesz to też wtulony w wybrankę więc będzie ci wybaczone). Seans Walentynkowy można wiec uznać za zupełnie udany :) O drugim filmie jaki obejrzeliśmy tego wieczoru napiszę kiedy indziej, bo też miał trochę inny klimat, a mnie dziś wzięło na komedie romantyczne - ten produkt w 100% kojarzy mi się z 14 lutego. 
Wzięło mnie na pisanie, więc ponieważ jutro się wybieramy na koncert dziś naszykuję sobie jeszcze kolejne szkice do notek (w kolejce Masłowska, Dick, Django i Lincoln)...

środa, 13 lutego 2013

Cudze pole - Jan Grzegorczyk, czyli czy jest nadzieja

Trzeci tom domykający serię "Przypadki księdza Grosera". Co prawda jest jeszcze jedna świeżutka książka, ale opowiada ona o wydarzeniach wcześniejszych, nie wiemy więc czy będzie jakaś kontynuacja losów różnych bohaterów. Grzegorczyk zamaszyście kreśli różne wątki, natomiast często ich nie kończy, urywa, pozostawia z niedosytem. Nie wiem jak inni, ale ja czasem mam ochotę poznać ciąg dalszy, nawet jeżeli nie będzie on po mojej myśli. Duża ilość różnych sytuacji i postaci pozwala na pokazanie różnych problemów, ale jakoś chciałoby się aby one trochę się łączyły, chce się zobaczyć jakieś światełko w tym tunelu.
Tym bardziej mnie to smuci, że chyba ta część jest najbardziej pesymistyczna, dająca po głowie. Dałem się wciągnąć w te powieści i ich klimat, więc chciałbym więcej i więcej, trudno pogodzić się z tym, że koniec jaki otrzymujemy jest tak niedomknięty, pozostawiający nas nie tylko z pytaniami, ale jakąś goryczą, smutkiem.

wtorek, 12 lutego 2013

Wesele w Sorento, czyli na miłość nigdy nie jest za późno

Film grany już od dwóch tygodni, a ja dopiero znajduję chwilę by o nim napisać. Ale nic to - może to nawet najlepszy czas, bo już w czwartek okazja dla wszystkich tych, którzy w ramach Walentynek chcą wybrać się na jakiś seans. A ten akurat film może być dobrym wyborem - szczególnie dla ludzi, którzy już mają jakiś bagaż lat i doświadczeń  (bo dla małolatów chyba będzie do wybór nie do końca trafny)...
Co mogę powiedzieć o filmie? Zacząłbym do zaskoczenia - reżyserka Susan Bier dotąd nagradzana i chwalona za swoje dzieła, kojarzona była raczej z kinem ambitnym, z ważnym przesłaniem. A tu otrzymujemy coś co bardzo przypomina zalewające nas co roku w okolicach lutego komedie romantyczne z gwiazdami z Hollywood. Warto dodać: przypomina z wierzchu i z plakatu, bo w treści już tak lekko nie jest, całość bowiem bardziej przypomina klimatem niektóre filmy Woody'ego Allena niż sztampowe historyjki z happy endem.

poniedziałek, 11 lutego 2013

!TO! - Strachy na lachy, czyli cieszę się i trochę marudzę jednocześnie

Strachy na Lachy "!To!" - recenzja Marcina KostaszukaNie mogę się powstrzymać by nie skrobnąć jak najszybciej notki. Strachy lubię od dawna (chyba nawet bardziej niż poprzednią formację Grabaża, czyli Pidżamę Porno) i jak tylko płyta się pojawiła pobiegłem do sklepu. I mam, cieszę się nią i słucham na okrągło. Co prawda część numerów już znam jak nie z koncertów to z radia, ale jednak co płyta to płyta :) Jak ma się wszystkie to i tej nie może zabraknąć. I wiecie co? Zaskoczyły mnie trochę te kawałki. Są takie... lekkie. Nie no, oczywiście nie jest do końca zarzut, lubię gdy numery wpadają w ucho, mają chwytliwe teksty i melodie, jednak chyba miałem nadzieję, że to będzie kilka takich numerów, ale nie prawie cała płyta. Zwłaszcza, że to tylko 10 piosenek. No dobra, nie żałuję prawie 4 dych, ale chyba liczyłem na więcej. To nie musiało być nic porównywalnego z ostatnią świetną Dedakofonią, ale też nie spodziewałem się albumu nagranego i napisanego na takim luzie (takie mam wrażenie), jakby był jedynie przystankiem między poważnymi rzeczami. 
Muzycznie jest fajnie - dużo gitar i chwilami to już zaczyna nawet podążać w kierunku czadowego punk'n'rolla granego kiedyś przez Pidżamę (ach te moje ulubione dęciaki). Nadal jednak potrafią też zwolnić tempo i nagrać kawałki, które gdyby nie lekko surrealistyczne teksty Grabaża, mogłyby pojawiać się nawet na dancingach czy weselach.

Kaznodzieja z karabinem, czyli jak różnie można rozumieć pomaganie

Niby materiału na notki sporo, ale pisać nie ma kiedy :(  Dziś więc będzie chyba króciutko. I znowu na tapecie film, bo tego mi się uzbierało najwięcej (a propos filmów jak ktoś lubi Szklaną Pułapkę to polecam GW w kioskach przez najbliższe 4 dni). Będzie o filmie, który jest dość interesujący, ale przemknął jakoś niespecjalnie zauważony. Może dlatego, że nie satysfakcjonował ani zwolenników kina akcji, ani też tych którzy lubią głębokie dramaty psychologiczne. 
A przecież już sama historia (wydarzyła się naprawdę) jest cholernie ciekawa. 
Oto Sam Childers (w tej roli Gerard Butler) - ćpun, rozrabiaka, lubiący popić i poszaleć, niespecjalnie też poważający prawo. Właśnie skończył odsiadkę, le chyba nic go to nie nauczyło. Choć kocha żonę i córkę chce żyć jak dawniej i wkurzyło go to, że w trakcie jego pobytu w więzieniu obie zaczęły bardzo angażować się w życie jednej z parafii. Dopiero gdy o mało nie morduje człowieka coś Samem wstrząśnie.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdroża W.M. Paula Younga, czyli dla kogo są takie powieści?

Szczegóły o zdobyciu książek na dole! Aż 8 pozycji i do tego gwarancja tego że każdy na 100% wybraną książkę otrzyma! M.in. ten tytuł do zdobycia. 

Nie załapałem się na poprzednią książkę W.M. Paula Younga, czyli bestselerową "Chatę" i nic o autorze i jego twórczości nie wiedziałem. Ale wiecie co? Po paru stronach miałem ochotę odłożyć na bok. Niestety mam jakąś awersję do amerykańskich powieści nazwijmy je roboczo religijno paranormalnych. Już jakiś czas temu o podobnej produkcji pisałem i wtedy też nie ukrywałem swego zdziwienia co takiego można w tego typu pozycjach odnaleźć że stają się hitami... Pomysły przecież wciąż te same - jak nie sen (Opowieść Wigilijna kopiowana aż do bólu), to śmierć kliniczna, albo realna i również ten sam motyw przewodni, ograny aż do zdarcia - zobacz jak bezwartościowe było twoje życie, nawróć się, staraj się jakoś naprawić to zło, które gdzieś tam wyrządziłeś. Skrucha, żal za grzechy, postanowienie poprawy itd. do tego katalogu z katechizmu dodajmy jeszcze coś co ludzie bardzo lubią czyli ludzkie przebaczenie, miłość i łezkę wzruszenia. Ja naprawdę nie jestem cynikiem i nie odrzucam przesłania jakie ktoś chce mi podsunąć. Ale mam jeden warunek: to nie może być łopatologia. Naprawdę trzeba umieć to co chce się powiedzieć ubrać w słowa. W przypadku tego typu powieści niestety ich schematyzm, proste chwyty mające na celu wywołanie emocji czy odwołanie do jakichś wartości są tak ograne jak i amerykańskie filmy. Jak się widziało jeden spokojnie możesz opowiedzieć dalszy ciąg fabuły i niewiele się pomylisz. 

Miasto ślepców, czyli czytać czy oglądać

Po raz kolejny trafia mi się film, który jest ekranizacją jakiejś głośnej powieści, a ja jej nie znam. Jak to zwykle bywa, można założyć że wersja książkowa będzie lepsza, no ale skoro na razie mogę zobaczyć film to będę miał chociaż jakieś wyobrażenie.
A pomysł zaiste budzący grozę. Oto w dużym mieście wybucha tajemnicza epidemia ślepoty. Każdy kto zetknie się choćby przelotnie z zarażonymi sam po krótkim czasie też traci wzrok, trudno więc dziwić się przerażeniu i bezradności władz i różnych służb. Nikt nie zna przyczyn, nie ma lekarstwa, na początek więc władze zwożą wszystkich w jedno miejsce by ich odizolować. Opuszczony szpital psychiatryczny staje się nie tyle miejscem kwarantanny (bo nie ma tu żadnego lekarza ani opieki), ale raczej miejscem wegetacji, a z czasem więzieniem dla chorych.

czwartek, 7 lutego 2013

Wróg numer jeden, czyli nie będę bił braw

Już za chwilę na ekranach kin, więc nie ma co dłużej odkładać notki o najnowszym dziele Kathryn Bigelow (o Hurt Locker kiedyś już pisałem) zwłaszcza, że to kolejna z tegorocznych nominacji Oscarowych. Ale wiecie co? Wkurzył mnie trochę ten obraz i nominacja dla niego. Traktuję to jako kolejny przykład buty Amerykanów, którzy wyszukują i nagradzają często nie tyle rzeczy najlepsze, ale raczej po prostu ważne dla samych siebie (np. dotyczących ich historii, patrz Lincoln, o którym lada chwila też będę pisał).  Najważniejszy mój zarzut: ten film ogląda się tak jakby w ostatniej chwili próbowano zmienić na siłę jego wymowę i zakończenie (z krytycznego na pochwalny). Już pal licho, że się wlecze niemiłosiernie, ale to co widzimy na ekranie wcale nie usprawiedliwia moim zdaniem ani długości, ani też nie pozwala uznać tego za jakieś arcydzieło z głębokim przesłaniem. A propos długości: co za jakiś głupi zwyczaj się robi w tym Hollywood żeby każdy film miał koniecznie 150 minut? Ja rozumiem, że po Władcy Pierścieni każdy by chciał osiągnąć podobny efekt finansowy, ale nie każdy przecież jest Peterem Jacksonem i ma jego talent.

Jeżeli..., czyli stary świat musi odejść

Czasem sięganie po starsze filmy to niezła jazda bez trzymanki - oglądanie w pewnym momencie wciąga nas w analizę obrazu w odniesieniu do czasów gdy dany film powstawał, rodzi porównaniu i pytania do tego jak to mogłoby być nakręcone dziś. Tak miałem trochę z tym filmem, o którym nie wiedziałem nic. Przeczytałem opis - rzecz miała dotyczyć systemu szkolnictwa (elitarnej szkoły z internatem dla chłopców) i buntu młodych ludzi wobec rygoru i represji. Spodziewałem się raczej czegoś realistycznego (przemoc wobec uczniów, znęcanie się), albo nawiązującego klimatem do "Władcy Much" (okrucieństwo młodych ludzi, którzy nagle wyrywają się z granic jakiegoś systemu)... Tymczasem - totalne zaskoczenie. Bo ten film miesza tak różne spojrzenia i perspektywy, że wcale nie da się go prosto odczytać. Chwilami normalna psychodelia, chwilami robi się poważnie, ale niektóre fragmenty są raczej żartobliwe. Czy całość ma być pewną celną diagnozą, czy raczej pewną fantazją na temat tego do czego zmierza system wspierany przez Państwo (i Kościół) i oparty o tradycyjne wartości. Poprzez wrzucenie w pewne trybiki machiny edukacyjnej młodych ludzi, którzy tam nie potrafią się odnaleźć, próbują się buntować, możemy pewne rzeczy przemyśleć, nawet jeżeli są przerysowane.

środa, 6 lutego 2013

Mumford&Sons - Babel, czyli knajpiany zestaw wędrownych grajków

Mumford & Sons - "Babel"Dziś muzycznie. Ale od razu muszę się Wam przyznać, że albo ze względu na pogodę za oknem, albo stan psychiczny, jakoś w ogóle nie kręci mnie ostatnio muza do tańca, cały karnawał mam głęboko w nosie i pewnie gdyby nie jutrzejszy Tłusty czwartek to bym nawet nie zauważył, że to ostatki. A co w takim razie towarzyszy mi muzycznie? Od kilku dni nieustannie ta właśnie płyta. Kurcze gdzie ja miałem oczy (i uszy) kilka lat temu gdy oni debiutowali, że ich nie zauważyłem? Mumford&Sons to granie może i mało skomplikowane, ale ileż w tym można znaleźć przyjemności. Człowiek natychmiast przenosi się do jakiegoś małego pubu gdzie paru kolesi potrafi wyczarować takie klimaty i emocje jakich często nie potrafią najlepsze kapele w dużych salach koncertowych. Folk, który natychmiast kojarzy się ze południowymi Stanami (ale i Irlandią), piękne choć mało skomplikowane melodie, trochę nostalgicznych ballad i przede wszystkim magiczne wręcz połączenie kilku prostych instrumentów i świetnego głosu.

wtorek, 5 lutego 2013

Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - Mario Vargas Llosa, czyli a miało być kontrowersyjnie

Ech, a miało tym razem na DKK być kontrowersyjnie. Spodziewałem się tego dreszczu podniecenia i wypieków na twarzy jak w latach licealnych gdy czytało się Marqueza albo Rotha. A tu nic. 
No dobra, troszkę żartuję, oczywiście że inaczej czyta się pewne rzeczy jak ma się lat naście, a inaczej jak ma się lat dzieści. Ale rzeczywiście w całej tej historii więcej jest szalonej fascynacji i ślepej miłości niż porywających uniesień i nurzania się w ekstazie. Jeżeli więc ktoś skuszony tytułem szuka czegoś w rodzaju 50 twarzy Greya, to niech sobie lepiej tę książkę daruje. Ale jeżeli szukacie nie tylko perwersji, marzeń i fantazji erotycznych, ale czegoś do poczytania to Llosa będzie jak znalazł. Podobno to jedna z jego lżejszych powieści, ale jak dla mnie to tylko zachęta by pogrzebać kiedyś w bibliotece i poszukać innych tytułów. DKK spełnił więc jak najbardziej swoje zadanie podsuwając kolejny ciekawy tytuł (a rozmowa nam się całkiem żywo potoczyła m.in. na temat tego czego tak naprawdę kobiety poszukują).

poniedziałek, 4 lutego 2013

Operacja Argo, czyli najlepsze scenariusze pisze samo życie

No i kolejna tegoroczna nominacja do Oscarów, w dodatku film który już nieźle namieszał przy rozdaniu Złotych Globów. Ben Affleck nie tylko tu zagrał, ale i wyreżyserował film tak sprawnie jak czasem największym się nie nie udaje, wyciągnął z tego scenariusza tyle tylko ile się dało. A już sam scenariusz mógłby zagwarantować sukces, bo historia choć przecież prawdziwa, przez wiele lat była trzymana głęboko w szafach tajnych akcji CIA. Lubimy takie trzymające w napięciu historie, nawet gdy albo się domyślamy, albo też znamy zakończenie. 
Ktoś z moich znajomych porównał ten film do naszej Operacji Samum, twierdząc nawet, że u nas było więcej niewiadomych i napięcia. Cóż - może niedługo sobie przypomnę, bo na razie pamiętam jak przez mgłę, ale tak to już jest, że świat zwraca uwagę tylko wtedy gdy coś robią ci najwięksi (bo potrafią to dobrze sprzedać). 

niedziela, 3 lutego 2013

Woda dla słoni, czyli cyrk bez emocji i roztrzygnięcie rozdawajki

Zgodnie z zapowiedziami chwilka w notkach na coś luźniejszego. Bo ten film trudno zakwalifikować do żadnego zestawu obowiązkowych do obejrzenia (no chyba, że ktoś jest wielbicielką Pattinsona). Powieść (podobno bestsellerowa) może i jest ciekawa, ale sam film jest zwykłym romansidłem, a mimo, że dzieje się w środowisku cyrkowym to magii tego miejsca nie ma tu prawie ani za grosz. Jest za to ulubieniec dużej ilości pań i to w dodatku grający syna polskich emigrantów (po ich śmierci porzuca studia i klepie biedę) i próbujący coś gadać nawet łamaną polszczyzną.

sobota, 2 lutego 2013

Poradnik pozytywnego myślenia, czyli film w sam raz na dziś

Podobno 2 lutego to właśnie Międzynarodowy dzień pozytywnego myślenia. A więc będzie to idealny dzień na to by napisać o tym filmie, tym samym rozpocząć lutowy maraton filmów nominowanych do Oscarów. Do rozdania nagród mam nadzieję iż o większości tytułów uda się napisać (do tej pory pisałem o 4: Miłość, Życie Pi, Bestie z południowych krain oraz Mistrz).
A co można powiedzieć o tym komediodramacie? Tak właśnie: nie o komedii romantycznej jak się to czasem reklamuje, będę się upierał by go definiować jako komediodramat. Bo mimo całej fabuły opartej o motyw choroby psychicznej, dużych trudności z adaptacją do otoczenia głównych bohaterów, reżyser wpadł na pomysł by nakręcić to w duchu komedii romantycznych. Dało to efekt zaskakujący, bo film może się podobać zarówno tym, którzy lubią lekkie, romantyczne historie (które zwykle się dobrze kończą), jak i tym, którzy w filmach szukają czegoś głębszego. Dwa w jednym, albo też jak wolą określać to niektórzy pod przykrywką czegoś lekkiego dostajemy coś poważniejszego. 

piątek, 1 lutego 2013

Warszawa 2048 - Ireneusz Kołodziejczyk, czyli minimalizm opisów, nieskepowana akcja. I roztrzygnięcie rozdawajki, czyli notka na chwilę


O rozdawajce na dole. A teraz słów kilka o książce, która była jedną z rzeczy do zdobycia.
Wiecie co, stwierdzam że trudno mi krytykować debiutanta i traktować go tak samo jak "profesjonalnych pisarzy". Zwłaszcza, że włożył sporo starań by wydać swoją powieść wybierając mniejsze zyski, ale pojawienie się w rękach czytelników niż czekanie latami na swoją szansę (self-publishing w naszym kraju rozwija się coraz bardziej). Niby podobał mi się pomysł autora by nagradzać zakup e-booka wersją papierową swojej książką z odręcznie napisaną kartką, no ale co mam zrobić, że nie mogę się tą pozycją zachwycić i jej pochwalić. Polecić ją można co najwyżej jako lekturę dla bardzo mało wymagającego czytelnika, który zwraca uwagę jedynie na to żeby coś w książce się działo (to co coś jak filmy sensacyjne albo Sci-Fi klasy B, gdzie fabuła czasem aż woła o pomstę do nieba).  Akcji znajdziecie tu sporo, o tym jednak za chwilę.