Uwaga na początek - na blogu comiesięczne porządki - czyszczę śmiecie i wrzucam nowe notki: w ten sposób kto chce może przeczytać kilka zdań p. o "Bokserze". Jutro ciąg dalszy porządków.
Dziś za to o filmie, który dzieli widzów jak mało który, a rozrzut jego ocen ma rozpiętość chyba całej skali. Cosmopolis. Zobaczyć zwiastun i zainteresować się tym filmem to pułapka jakich mało. No chyba, że jest się miłośniczką (miłośnikiem? muszę być tolerancyjny) Pattinsona.Ani tu akcji, ani kontrowersji, a dominującym uczuciem jest chyba nuda. I w zależności od poziomu wytrzymałości, większe lub mniejsze zażenowanie. Po co to wszystko? Why mr Cronenberg ? Why?
Nie. Nie przeszkadzają mi filmy zbudowane prawie z samych dialogów, gdzie muszę się wczuć w pewne fluidy fruwające między postaciami, gdzie ważne jest słowo, ale i gest, emocje. Przecież tak zbudowany był choćby niezły (a mało zauważony) Sunset limited. Proszę więc nie sugerować mi, że oglądam tylko filmy akcji, a na rzeczy trudniejsze jestem zbyt mało dojrzały.
Nie. Nie boję się kina zmuszającego do myślenia. Już nawet nie chce mi się wymieniać różnych tytułów z okresu pisania na blogu - kto chce znajdzie je w spisie obejrzanych. Lubię wyzwania, lubię eksperymenty i nie muszę mieć wszystkiego podanego na tacy. Czy muszę pisać czego nie życzę sobie, żeby mi wmawiano? I tłumaczenie, że do zrozumienia filmu potrzebna jest lektura książki Dona De Lillo mnie nie przekonuje. To tylko kolejny dowód na to, że film się nie udał.
Nie. Nie jest uprzedzony do Pattinsona, choć rzeczywiście Zmierzch to nie jest dobry sposób dla dobrego aktora, by budować karierę. Ale tu radzi sobie nieźle - przynajmniej odnoszę wrażenie, że spełnił stawiane przed nim zadanie. Nie on mnie drażni.
Tego typu argumenty (i wiele podobnych) stosowane są przez tych, którzy wyszli z kina zachwyceni "głębią" tego filmu. Nijak mnie to nie przekonuje. W tej dziwnej, pokręconej historii jest mnóstwo symboliki, różnych wrzutek, bo przecież nie akcja jest tu najistotniejsza (bo sprowadzić by ją można do jazdy przez miasto do fryzjera, albo w głębszej warstwie do poszukiwania emocji i sensu w swoim życiu). Tyle, że o ile np. w Drzewie życia różne pytania i odwołania mogły męczyć pewnym nadmiarem, oczywistością, to tu oprócz podobnych zarzutów można dodać jeszcze jeden: nie wiadomo po jaką cholerę o takich sprawach w ogóle w taki sposób rozmawiać. Różnice między biednymi i bogatymi? Znudzenie i pustka gdy masz wszystko czego zapragniesz? Szukanie ucieczki w chwilowym uniesieniu (szybko trzeba czegoś silniejszego)? Autodestrukcja? Wielkie kłamstwo dobrodziejstw kapitalizmu? No dajcie spokój, przecież to oczywistości i w ich pokazaniu nie ma nic oryginalnego?
Jedyną oryginalność stanowi warstwa wizualna i obserwowanie świata jedynie z okien limuzyny... Jest w tym filmie jakieś zimno, sztuczność. Ale niestety podpisuję się raczej pod opinią, że to wkurza, nudzi i jest puste. Po prostu tej głębi tu nie dostrzegam.
A sceny takie jak sikanie czy badanie prostaty w samochodzie budzą żenadę, nie mam zamiaru szukać w tym sensu. To "sztuka" na tym samym poziomie co filmowanie tego, że się biega po domu nago, albo wieszanie na krzyżu kolejnych "symboli"...
To nie jest tylko kwestia estetyki, ale raczej pseudointelektualizm.
Oj, ja także miałem problem, aby przejść przez ten film. Ostatecznie poległem gdzieś w połowie.
OdpowiedzUsuńPS. The Sunset Limited - to jest coś niezwykłego. Genialny film na podstawie sztuki jednego z moich ulubionych pisarzy - Cormaca McCarthy'ego :)
dokładnie! tam te dialogi mają sens i aż się je chłonie, to wszystko aż iskrzy.
UsuńA tu spływały po mnie jakby nie miały żadnej treści. Z tego co czytałem to trochę taki miał być efekt - w książce też chodzi o uchwycenie kompletnego braku komunikacji - każdy żyje jakby w swoim świecie i to bełkotliwe monologi, a nie przekazywanie poglądów (bo bohaterowie nie mają swoich poglądów tylko przekazują to co wcześniej usłyszeli np. w mediach).