piątek, 31 lipca 2015

Room Escape, czyli uwaga wciąga

Pisałem już notki, które trochę odbiegały od profilu bloga - nie były ani o książkach, ani o płytach, ani też od filmach. Były wyjazdy, były planszówki, ale czegoś takiego jeszcze nie było.
Zastanawiam się tylko jak napisać Wam relację i zachęcić Was do poszukiwań tej zabawy w swoim mieście, jednocześnie nie zdradzając zbyt wielu szczegółów dotyczących tego co nas spotkało w trakcie rozgrywki.


Poszukując różnych pomysłów na "wakacje w mieście" dla nastolatek jakie mam w domu, znalazłem pierwsze informacje o modzie na pokoje zagadek i m.in. tę stronkę. Myślę sobie - może być fajnie, więc niewiele myśląc zrobiłem rezerwację, konsultując jedynie telefonicznie czy są jakieś ograniczenia wiekowe (np. jeżeli chodzi o trudność zagadek). A potem? Niby człowiek coś tam doczyta, żeby wiedzieć czego się spodziewać, ale na miejscu i tak jest trochę niespodzianek.

Na czym polega zabawa.
W skrócie: drużyna zostaje zamknięta w pokoju (maksymalnie 5 osób) i dostaje 60 minut na rozwiązanie szeregu łamigłówek i zadań, które łącząc się ze sobą, prowadzą ich do finału i wyjścia z pokoju. Czasem się nie udaje, ale zwykle ten czas okazuje się wystarczający, zresztą jeżeli pojawia się kłopot, organizatorzy podsuwają wskazówki. Brzmi mało skomplikowanie? Uwierzcie, że od momentu wejścia nawet na moment nie siadła energia i zainteresowanie (co najwyżej motywacja, że długo czegoś nie mogliśmy rozgryźć).

Paryże innej Europy - Błażej Brzostek, czyli chcieć a móc


Dziś tylko zajawka notki. A potem ją rozbuduję. Przepraszam, ale po prostu nie daje rady pisać tyle ile bym chciał.
Ale się nie poddaję. I już widać światełko w tunelu. Będę miał więcej czasu!

Czytam, dużo wolniej niż dotąd, ale i egzemplarze do recenzji mocno już ograniczam. A że to pozycje jak widać obok nie zawsze są łatwe i przyjemne (ale ciekawe), czasem schodzi się długo.
Aha jeszcze jedno przypomnienie - pamiętacie o zakładce konkursy? Nie ma chętnych na żadną z 10 książek?

Książka Brzostka czyta się powoli, powiedziałbym nawet żmudnie. I chyba spodziewałem się czegoś bardziej porywającego. Ale nie znaczy to, że to pozycja nudna. Po prostu wymaga skupienia, uwagi i czasu. Jeżeli kiedykolwiek mieliście w głowie jakieś wyobrażenie o tym jak Warszawa mogła wyglądać przed wojną, czym żyła, jakie były plany jej rozwoju, to tak książka chyba wiele tych wyobrażeń zniszczy. Ale pewnie i wiele uporządkuje.

czwartek, 30 lipca 2015

Idol, czyli każdy marzy o sławie, a potem nie raz przeklina

Dzięki karcie dziennikarskiej jaką zostałem obdarowany przez Multikino, mogę teraz częściej oglądać nowości, szkoda tylko, że w sezonie ogórkowym króluje marność. Dlatego tym bardziej cieszy fakt iż w zalewie rzeczy, na które chyba nawet szkoda kasy, udało się znaleźć film, który mogę spokojnie polecić. Lekki, zabawny, ale i niegłupi. No i Al Pacino. W ostatnich miesiącach był częstym gościem na moim blogu, a po tej roli, która rozbawiła mnie prawie do łez, jeszcze bardziej go lubię.
To historia, która trochę kontynuuje wątek Amy - czy sława to zawsze błogosławieństwo dla ludzi z talentem?

Who's Afraid of the Art of Noise, czyli czyli wspominki licealne

Czy z pukania, kroków, uruchamiania silnika, mruczenia i innych równie dziwnych dźwięków można zrobić muzykę? Wzięło mnie na wspominki, bo nie bez przyjemności sięgnąłem na Deezerze po płytkę z czasów swojego liceum. Pamiętam, że jeden z moich kolegów miał hopla na punkcie tej kapeli i elektronicznej muzy jako takiej i mocno mnie namawiał do jej słuchania. A ja eksperymenty zawsze lubiłem.
Art of Noise to grupa ludzi (każdy trochę z inne bajki), którzy postanowili pobawić się w miksowanie, w poszukiwanie nowych pomysłów w muzyce - wśród nich była m.in. kompozytorka muzyki poważnej, znany producent, dziennikarz muzyczny... Efekt ich spotkania to kompletne zaskoczenie. Pewnie lepiej znane są remiksy ich nagrań, które trafiały do klubów i dyskotek, bo cały materiał oryginalny jest trochę chaotyczny, melodia wielokrotnie się łamie, więc do tańca to się nie nadaje. Ale nawet po tylu latach słucha się tego z ciekawością.

środa, 29 lipca 2015

Listy do Julii, czyli ładna buzia to nie wszystko

Kurcze, jak my próbujemy wypromować swoje piękne miejsca w Polsce, to choćbyśmy tam wstawili najbardziej sympatycznych obcokrajowców, pies z kulawą nogą w innych krajach się tym nie zainteresuje. No nie porównuję Włoch do Polski, ale popatrzcie sami - Włosi nie muszą się silić na tego typu produkcje, bo Amerykanie sami je kręcą i jeszcze przyjeżdżając zostawiają kasę i napędzają tłumy turystów. Ech, pomarzyć.
Co drugi taki film jest tak schematyczny jak tylko można sobie wyobrazić - młoda dziewczyna, jakieś problemy, a po przyjeździe do Italii, zwiedzając zabytki i rozkoszując się na łonie przyrody, mają okazję wszystko na nowo przemyśleć, poukładać i na nowo odkryć miłość.
Listy do Julii, choć całkiem sympatyczne mocno wpisują się w ten schemat i przez tą przewidywalność trochę tracą uroku.

Ukryta historia Vladimira Nabokova - Andrea Pitzer, czyli odkryć pisarza i zrozumieć jego twórczość

I po raz kolejny, choć lektura kusi od dawna, daję pierwszeństwo tym, którzy czytają szybciej (i mają teraz wakacje).

Cenię Vladimira Nabokova za jego twórczość, dlatego książka ta była dla mnie nie lada wyzwaniem. Z jednej strony nie lubię  opracowań z cyklu „co autor miał na myśli”, z drugiej jednak – czasem można coś zwyczajnie przeoczyć przy czytaniu. Tymczasem książka A. Pitzer reklamowana jest jako tekst, który wskaże szereg niuansów w dziełach Mistrza. No to spróbowałem. I co z tego wyszło?
            Sporo w książce plotek i ploteczek. Dowiedziałem się, jakie łatki przypisywano autorowi „Lolity”. Że okrutnik, że wszystkie dzieła złożone są z tysięcy odnośników do jego własnego życia, że wiele w jego utworach nie zapomnianych traum z życia w Rosji.

wtorek, 28 lipca 2015

Amy, czyli dokument, który warto obejrzeć

Jeszcze przed premierowo można w czwartek zobaczyć dokument o Amy Winehouse w Multikinie w ramach cyklu Kocham kino. Szczęściarze mogą załapać się w cenie biletu na spotkanie z gośćmi Grażyny Torbickiej. Sprawdźcie wszystkie miasta w jakich odbędą się pokazy! tu szczegóły. Namawiam nawet tych, którzy nie przepadają za dokumentami.

Bo film Asifa Kapadii to nie tylko świetna muzyka i ciekawe, dotąd nie znane zdjęcia artystki. To po prostu poruszająca historia młodej, prostej dziewczyny, która ku własnemu zaskoczeniu odniosła ogromny sukces. I chyba właśnie to stało się też początkiem jej zguby.

Co ciekawe ten film, choć pokazuje wszystko bez specjalnych ogródek, nie ma w sobie nic z gonienia za sensacją. To próba jej zrozumienia, przybliżenia widzom artystki, która chciała śpiewać, a nie tej, którą interesowały się tabloidy, zainteresowane jedynie skandalami. Rodzina, miłość, scena, wzlot i upadek. Naprawdę dobry film!

Roy Andersson, czyli o jego filmach trudno zapomnieć


Nie ma wciąż czasu na pisanie (na nic innego też), ale powoli widać na horyzoncie chwilę oddechu (byle jeszcze tydzień wytrzymać)... Blog już kurzem się pokrywa, o nowych rzeczach nie mam jak pisać (a oglądam od czasu do czasu!), więc ratuję się wpisem trochę zwariowanym, ale może kogoś zainteresuje.
Najwyżej kiedyś wrzucę tu coś świeższego.
Za tydzień premiera najnowszego filmu Roya Anderssona, chyba jednego z większych oryginałów wśród reżyserów.   
Kto jest ciekaw krótkich wpisów na jego temat, chce zerknąć na zwiastuny - zapraszam do poniższych linków.
Do Ciebie człowieku
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu

To dziwne kino, ale na pewno nie zostawia obojętnym. A na koniec smakołyk - facet w Szwecji kręci również reklamy. Podobnie odjechane jak i jego filmy. Zobaczcie sami! 
Smacznego!

poniedziałek, 27 lipca 2015

Medicus, czyli rentgen w oczach

Noah Gordon i jego powieści jakieś kilkanaście lat temu były dla mnie ogromnym odkryciem i przyjemnością. Dlatego gdy tylko wypatrzyłem w programie tv ekranizację, nie mogłem jej przegapić. W obsadzie m.in. Ben Kingsley i Tom Payne, więc nic nie zapowiadało mojego zdziwienia. W trakcie oglądania też mi jakoś niewiele przeszkadzało, ot trochę infantylne, może w stylu filmów biblijnych, poprawne, ale ciut bez życia kostiumowe połączenie przygody, romansu, dramatu i realiów historycznych. A potem zdziwienie gdy orientujesz się, że to produkcja niemiecka. I aż żal: dlaczego my nie potrafimy z takim rozmachem robić filmów? Przecież sporo osób lubuje się w takich lekkich produkcjach, przedkładając kino historyczne nad współczesne głupawe próby oddania naszych realiów (oczywiście prawie wszystkie filmy krajowe muszą dziać się w dużych miastach). 
Oczywiście czytało się dużo lepiej niż oglądało - trudno oddać ten klimat determinacji i osamotnienia głównego bohatera, który wyrusza na drugi koniec świata w poszukiwaniu wiedzy. Nawet najdłuższy film musiałby jakoś skracać tę historię.

niedziela, 26 lipca 2015

Kamienie na szaniec, czyli hipsterzy jakoś mi tu nie pasują

Wczoraj notka o koncercie w Muzeum Powstania, to dziś coś trochę po linii. Jednak o ile działalność muzeum uważam za dobry kierunek, by uczyć historii, szacunku, zachowywać pamięć, a jednocześnie nie przeginać z zadęciem, z gloryfikowaniem samego wydarzenia, to już do różnych prób innych środowisk jak wykorzystać zainteresowanie Powstaniem, podchodzę dość ostrożnie. I do tej grupy trochę chybionych produktów, wrzuciłbym chyba również ten film Glińskiego. Wiem, wiem, młodzież i tak pójdzie, bo ich nauczyciele zmuszą i obraz na siebie zarobi. Ale czy naprawdę trzeba było na siłę go uwspółcześniać i aż do sztuczności robić atrakcyjnym dla młodzieży?

sobota, 25 lipca 2015

Placówka 44 - koncert Voo Voo i gości, czyli karabin pod poduszką

Kolejny rok udało się być na wyjątkowym koncercie w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tym razem wydarzenie zbiegło się z premierą płyty i chyba naprawdę warto ją będzie zdobyć.
Tu więcej o wydarzeniu i mam też dla Was dobrą wiadomość. TVN 24 będzie retransmitować całość w rocznicę powstania, dokładnie o godzinie 17.00. Polecam nie tylko tym, którzy lubią Waglewskiego i jego ekipę.
Na żywo dochodzi jeszcze ta atmosfera miejsca - rzadko zdarzają się koncerty, na których jest tyle zadumy, zasłuchania, a publika ma tak duży rozrzut wiekowy.

Skandale złotej ery Hollywood - Anne Helen Petersen, czyli ile procent talentu dziś i wtedy

Kto chce, kto chce? Łapka w górę. Wystarczy się ustawić w kolejce by mieć szansę na ten i jeszcze 9 innych tytułów. Szczegóły tu.
Próbujcie szczęście, a poniżej kolejna recenzja gościnna.

Każdy wie, że dzisiejszy show-business opiera się w coraz mniejszym stopniu na faktycznym talencie, a coraz bardziej na umiejętnie rozpropagowanych skandalach i sensacjach. Nagość przestaje już szokować, seks taśma też już niewiele wnosi do rozwoju kariery, sukienka z mięsa? Wszystko już było.

piątek, 24 lipca 2015

Bez litości - James Scott, czyli rzecz o tym, jak człowiek staje się mścicielem



I kolejna recenzja gościnna.Thriller, który podobno wcale thrillerem nie jest. Tylko jak to czytam, zastanawiam się czy Włodek nie zdradził zbyt wiele...
Książka wywołująca nerwowość u każdego czytelnika. Potworna zbrodnia na wstępie, a później - atmosfera grozy tylko narasta...

            Historia opisana przez Jamesa Scotta rozpoczyna się w Stanach Zjednoczonych,  w 1897 r., jest zima na amerykańskiej głębokiej prowincji. Dzieje się rzecz straszna. Z niewiadomych przyczyn w domu na odludziu dochodzi do potwornej zbrodni. Zostaje zamordowany Jorah Howell oraz czworo jego dzieci: Emma, Mary, Amos i Jesse. Rzeź przeżyła żona Joraha – Elspeth, położna, której nie było akurat w domu, a także 12-letni Caleb, który początek masakry przespał w stogu siana, odpoczywając po dniu pracy, potem obudził się i w potwornym strachu czekał, aż oprawcy przyjdą również po niego, albo... odejdą.

czwartek, 23 lipca 2015

Audiencja, czyli gdy tradycja spotyka się z demokracją

National Theatre z Londynu to dla mnie już pewnego rodzaju "pewniak". Bo z ich repertuaru wybrano najciekawsze spektakle, by móc je pokazać na całym świecie. Multikino i British Council widząc zainteresowanie widzów, niektóre tytuły pokazują po kilka razy, starając się dokładać jakieś nowe materiały wywiady. Tak też było właśnie z Audiencją, która po raz pierwszy była pokazywana zdaje się na jesieni.
Spektakl to kolejne spotkanie scenarzysty Petera Morgana i Helen Mirren, to wszak właśnie rolą królowej Elżbiety ("Królowa" to jego scenariusz) już kiedyś wszystkich zachwyciła.

Rzecz inscenizacyjnie bardzo prosta, ale nie bez pomysłowych tricków (błyskawiczne zmiany stroju i peruki, nie schodząc ze sceny, ale kompletnie niezauważalnie dla widzów) - tu najważniejsze są dialogi i gra aktorów.

Pozdrowienia z Korei - Suki Kim, czyli najsmutniejsze pozdrowienia z podróży


Pomiędzy swoje notki w najbliższych tygodniach będę wplatał też gościnne wpisy pisane przez Włodka. Prawdę mówiąc trochę ratuje mi tyłek, bo zaległości zrobiło mi się sporo, czytać nie bardzo mam kiedy (znowu ankiety), a on teraz ma wakacje i sporo wolnego. No i czyta niczym automat - jedna książka dziennie to u niego norma :) No to po prostu ukłony ode mnie przyjacielu (również za pomoc i rozwój spotkań wymiankowych) i będziesz miał pierwszeństwo w czytaniu moich egzemplarzy do recenzji.  

Na dziś świeżynka od ZNAKu. Podtytuł: Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit, sporo mówi o tym czego można się spodziewać. A Włodek mówi, że rzecz jest świetna. Tu można zajrzeć do książki.
I oddaję już głos recenzentowi. Skoro nie chce mieć na razie swojego bloga, z przyjemnością będę gościł go na swoim blogu.

PS Po paru miesiącach i mi udało się dopisać choć parę zdań.

            Kiedy czasem docierają do nas informacje na temat Korei Północnej, dotyczą zazwyczaj albo kolejnej absurdalnej defilady połączonej z peanami ku czci władcy reżimu, albo też zatrważających danych na temat prób jądrowych (wszak kraj ten jest jednym z dziewięciu krajów świata, o których wiemy, że posiada broń atomową). Owszem, nieraz słyszeliśmy, że podobno w Korei istnieją obozy pracy, gdzie ludzie giną bez śladu, docierały do nas słuchy o znikających członkach aparatu władzy, którzy należeli do rodziny przywódcy kraju, a nawet widzieliśmy zdjęcia (i tak starannie selekcjonowane przez władze Korei) dające wyraz strachu, w jakim żyją mieszkańcy tego kraju. Cóż z tego, skoro szybko o tym zapominamy - codziennie bowiem bliżej nas dzieją się rzeczy ważne.

środa, 22 lipca 2015

Carnivale, czyli miejsce dla wyrzutków

Skoro wczoraj było o magikach, to idźmy dalej po tej samej linii - cyrk wszak jest miejscem gdzie miejsce dla sztukmistrzów jak najbardziej się znajdzie.
Strasznie mi trudno sklasyfikować ten serial - w centralnym miejscu jest w nim bowiem tajemnica, zagadka, ale jak w takim razie określić jego gatunek?

W sytuacji gdy drugi sezon Detektywa jakoś nie powala, w tej chwili Carnivale jest jedną z niewielu rzeczy serialowych oglądanych przeze mnie regularnie. Po świetnym początku, mam wrażenie, że atmosfera robi się coraz bardziej duszna, trochę za bardzo rozwleka się wszystkie wątki, ale rzecz jest na tyle oryginalna, że kupuję ją w całości.

wtorek, 21 lipca 2015

Prestiż, czyli patrz uważnie, a może zrozumiesz magię

Widzę, że szkiców notek czekających na swoją kolej mi nie ubywa, codziennie mam zabawę - o czym by tu w pierwszej kolejności. No to umówmy się tak: zobaczymy czy tak się uda, by każda kolejna notka jakoś nawiązywała, kojarzyła się z poprzednią. Zaczniemy dziś. A co jutro to się okaże. 

Czy zauważyliście, że w ciągu ostatnich kilku lat jakoś wraca zainteresowanie iluzją i magikami? Jakoś wysypało nam takimi obrazami. Jedne w kostiumach epoki, inne bardziej współczesne, ale za każdym razem oprócz dramatycznych/przygodowych/sensacyjnych, urozmaicają nam oglądanie różnymi sztuczkami, nie zawsze zdradzając wszystkie detale. I chyba w przypadku tego filmu jedynie o to mogę mieć pretensję - pokazano aż nazbyt i magia trochę straciła urok. Ale poza tym - naprawdę wciągająca opowieść.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Impresjoniści i człowiek, który ich stworzył, czyli Exhibition on Screen cz. 1


Kolejny projekt Multikina i naprawdę spora przyjemność. Miałem trochę obaw, bo film o Ermitażu jakoś nie zachwycił, ale tu mogę spokojnie dać rekomendację. Argumenty są dwa: po pierwsze trochę uporządkowanie wiedzy na temat początków impresjonizmu i poznanie postaci, o której widziałem niewiele, czyli Paula Durand-Ruela. Bez tego kolekcjonera i pasjonata, być może nigdy malarstwo Cézanne’a, Moneta, Degasa i innych, nie zyskało by takiej sławy. We Francji nikt przecież ich nie chciał oglądać, w pozostałych krajach Europy wcale nie było lepiej. Blisko 20 lat pompował swój majątek w obrazy, których nikt nie chciał kupić. Wierzył w to, że kiedyś, dzięki niemu te nazwiska będą coś znaczyć. I nie omylił się :) Pomógł trochę przypadek, bo wszyscy byli już na granicy zwątpienia i klęski finansowej... A gdzie wykreowano modę na impresjonistów? No gdzie? 
Drugim argumentem są same obrazy - to frajda jeżeli na wielkim ekranie możesz delektować się detalami, zbliżeniami, tym refleksom światła, dziwnej kresce, nakładanym warstwom farby.

Good bye Lenin! czyli nostalgicznie, ale i nie bezkrytycznie


Tyle razy oglądałem ten film i zwykle ze sporą dawką sympatii, a wciąż o nim nie pisałem. Oto więc jest i notka.
Tak jak moje pokolenie uwielbia komedie Barei, seriale sprzed lat, tak i chyba Niemcy mają podobnie. A ten obraz jest tego świetnym przykładem. Niby ten resentyment jest tu dedykowany pokoleniu rodziców, ale z całości przebija pewna nostalgia także i młodszych bohaterów. Rzucają się w świat zachodni, w tą rzeczywistość po 89 roku zachłannie, ale szybko otwierają im się oczy, że to wszystko jest ładne, kolorowe, ale też sporo (wysiłku, kasy) kosztuje, co rodzi pewną frustrację.

sobota, 18 lipca 2015

Lewiatan, czyli piękne choć bardzo depresyjne kino

Cóż to za film. Czemu wygrała Ida, skoro tak naprawdę zwycięzcą powinien zostać zdecydowanie obraz Zwiagincewa? No dobra, wizualnie może nasza produkcja ciekawsza, ale po paru miesiącach spokojnie o niej zapominasz, a Lewiatan po prostu "ryje mózg" i siedzi tam dużo dłużej. Nazywany antyputinowskim (przesada), w Rosji raczej pokazywany niechętnie, pokazuje mieszkańców tego kraju w taki sposób, że włosy dęba ci stają. Porównać to chyba można jedynie do produkcji Smarzowskiego np. Dom zły. Tyle, że tu jest jakoś tak realniej i jeszcze mniej nadziei. 
Głupi los, głupia duma, charakter, który nie pozwala ci się poddać, wódka, która pojawia się obojętnie czy to spotkanie, czy jesteś sam, nieważne czy jesteś wesoły czy załamany. Wyjścia nie ma, a nawet jeżeli je widzisz (straceńcze) to wódka da ci odwagę by nie stchórzyć. I tak żyją ci ludzie, trochę jak kukiełki na scenie życia - zależni od innych, ale alkohol pomaga im o tym zapomnieć i daje na chwilę złudzenie szczęścia.

Obserwator - ks. Józef Mroczkowski, czyli jak to było między sąsiadami

Druga książka z serii PWN Karty Historii. I znów trochę kłopot z tą pozycją. Zwykle jeżeli czytamy opracowania historyczne, to możemy być prawie pewni, że autor dokonał trudu przegrzebania różnych archiwów i stara się być obiektywny. Te pozycje z góry skażone są subiektywizmem, bo oparte są na wspomnieniach, pamiętnikach świadków, ale bez żadnego komentarza do przebiegu wydarzeń ani interpretacji opowiadającego, nawet jeżeli nie są one zgodne z tym co realnie się wydarzyło. Na przykład - kogoś zamordowano i plotka poszła, że zrobili to żołnierze radzieccy, tak też jest to wtedy zanotowane, nawet jeżeli potem okazało się, że sprawcą był ktoś inny.
Podtytuł tej książeczki to: Pogranicze polsko-ukraińskie w krwawych latach 1939-1947, pożogi, ucieczki, przesiedlenia, echa Wołynia.Temat cholernie ciekawy, bo wciąż (może ze względu na jakąś poprawność polityczną) niewiele się o nich mówi. Nawet w rocznicę mordu na Wołyniu, więcej w mediach czasu poświęcono Srebrenicy niż naszym krajowej historii i jej ofiarom.

W pogoni za szczęściem, czyli odkryć w sobie siłę

Chyba w ciągu tego weekendu znajdę wreszcie chwilę by wrzucić fotki z Irlandii, w planach jeszcze przynajmniej dwie nowsze produkcje filmowe, w przyszłym tygodniu dwa wydarzenia w multikinie. ufff. Chyba wracam do rytmu pisania, ale kiedy znaleźć na to czas?
Dziś wybieram starszą produkcję, ale którą widziałem nie tak dawno dzięki znajomym. I aż się sam sobie dziwię czemu nie obejrzałem tego wcześniej? Przecież ja uwielbiam tak ciepłe i pozytywne filmy. Może się trochę bałem Willa Smitha, którego raczej nie traktuję jako poważnego aktora. Ale tu pełen szacun! I synek jest bardzo naturalny. O sto razy lepiej im tu wyszedł ten duet niż w nadętym sci-fi, o jakim już kiedyś pisałem (1000 lat po ziemi).
Może trochę brakuje tempa, wszystko dzieje się dość powoli, ale nawet jestem wdzięczny, że zaoszczędzono nam większych dramatów, to co widzimy i tak jest poruszające. Te łzy, gdy muszą nocować w publicznej toalecie na podłodze rozwalają lepiej niż niejeden melodramat.

piątek, 17 lipca 2015

Everyman, czyli gdy ma się lat 40

Korzystając z przyjemnością w trakcie roku z projektu prowadzonego przez British Council i Multikino ( zaglądajcie do zakładki z wydarzeniami na ich stronach bo warto!) pokazów spektakli teatralnych, nawet nie marzyłem, że w wakacje będą go kontynuować. I nie tylko sięgają po tytuły już u nas pokazywane, ale są i pokazy premierowe, dosłownie na żywo. Frajda! Nawet jestem skłonny wybaczyć pewne niedogodności jak opóźnienie, minimalne przerwy w fonii i brak tłumaczenia (ale będą powtarzać z napisami), możemy rozsiąść się wygodnie i przy niewielkim wysiłku z naszej strony móc oglądać prawie na bieżąco to co ogląda się w Londynie. No i szlifujemy język. Is'n it?

środa, 15 lipca 2015

Jo Nesbo - Krew na śniegu, czyli morderca z duszą poety

Fot. Wyd. Dolnośląskie
Na wyjazd do walizki książki papierowe się nie zmieściły, stos zwiększył się więc (tych najpilniejszych do przeczytania) do 27 egzemplarzy. Masakra.
Ale za to czytnik się sprawdził po raz kolejny i spokojnie łyknąłem najnowszą Bondę (cegła) i Nesbo (to dla odmiany miniaturka). Obie niestety nie przyniosły jakichś wielkich emocji. Bonda już po raz drugi, a Nesbo? No cóż. Nesbo to przede wszystkim Harry Hole. A to można potraktować chyba jedynie jako ciekawostkę, spróbowanie czegoś innego. W sumie byli już przecież Łowcy głów i zabawy z czarnym humorem, nie powinniśmy więc być specjalnie zaskoczeni. Jeżeli takowe zaskoczenie się pojawia, to raczej wynika ono z dziwnej wrażliwości jaką ma główny bohater - płatny morderca. Nesbo i wątki miłosne, w dodatku romantyczne, przeżywane niczym u licealisty, który pierwszy raz się zakochuje? No nie.

wtorek, 14 lipca 2015

Związek otwarty, czyli komu to pasuje?

Kolejna okazja do  tego by zakosztować teatru "pod chmurką". Teatr Polonia i bliźniaczy Och Teatr już po raz kolejny proponują przez całe wakacje nie tylko sztuki na swoich scenach, ale i w miejscach publicznych, za darmo, poszukując tekstów, które w takiej formule ulicznej dobrze by się sprawdziły.
I po raz drugi (do odnalezienia w spisie jeszcze "Starość jest piękna") to strzał w dziesiątkę! Tym razem mniej widowiskowo, za to sam tekst jest niezły i brawurowo zagrany został przez dwójkę aktorów z młodszego pokolenia - Weronikę Nockowską i Otara Saralidze.
Aż chciałoby się tę sztukę zobaczyć w wykonaniu sprzed lat: Janda i Kondrat.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Barry Lyndon, czyli czemu ten film jest tak mało znany?

 Wciąż poszukując klasyki filmu, odświeżając sobie różne rzeczy albo, tak jak w tym przypadku, odkrywając je po raz pierwszy, doświadczam frajdy, która jest nieporównywalna z emocjami jakich mi dostarczają współczesne produkcje filmowe. Ciekawe co tu działa bardziej - fakt iż ja nastawiam się inaczej na "dzieła mistrzów", czy rzeczywiście ogromna wtórność (czasem tak sobie o tym myślę) tego co się kręci współcześnie. I chyba mniejsza rola producentów, koncernów, narzucających swoje zdanie kilka dekad temu. Kto dziś odważyłby się nakręcić taki film jak Barry Lyndon? Z takim rozmachem, pietyzmem, a jednocześnie tak mało niosący ze sobą emocji, akcji.
Trzeba się cieszyć z takich perełek. I tylko zastanawiam się czemu (przecież zauważony nawet w Oscarach) obraz Kubricka, dziś jest chyba trochę zapomniany.
Choćby ze względu na genialne wykorzystanie muzyki w tym filmie, idealne zgranie jej ze zdjęciami, z klimatem filmu, stawiam go równie wysoko jak uwielbiany przeze mnie "Amadeusz" Formana.

niedziela, 12 lipca 2015

Ciemne tunele - Siergiej Antonow, czyli po apokalipsie ideologie mają się świetnie


Zastanawiałem się czy ten tytuł też ma powędrować na konkurs (pamiętajcie o tej zakładce!), ale jednak tym razem wybieram stolik wymiankowy. Nasze spotkania organizowane lokalnie mają już swoją regularność, swoich fanów, więc trzeba dbać o to by wciąż pojawiały się na stolikach nowości.
Który to już tytuł z serii Uniwersum Metro 2033, o którym piszę? Chyba niewiele z 11 wydanych w Polsce, przegapiłem. I już ostrzę sobie zęby na zapowiadany drugi tom napisany przez Polaka. Bo jakoś mam wrażenie, że wyjście z metra rosyjskiego, sprawia, że robi się trochę ciekawiej, mniej sztampowo. 
Trudno bowiem znaleźć jakiś oryginalny pomysł na to by się odróżnić od innych autorów. Realia postapokaliptyczne narzucają pewne schematy i potem pozostaje tylko to na ile barwnie (albo mrocznie) oddasz klimat w jakim ludzie żyją i jak poprowadzisz akcję (czyli z iloma wrogami będą musieli się zmagać). Jeżeli taki szablon byśmy przyłożyli, to większość książek z tej serii pisanych przez Rosjan, to matrioszki, niewiele różniące się od siebie. Co za różnica czy jesteśmy w metrze moskiewskim (jak w oryginale Głuchowskiego i tu), Petersburgu czy innym mieście? 
Dla fanów serii nie jest to oczywiście duży problem, ale dla tych, którzy wciąż szukają czegoś nowego, może się nim okazać. Za jakiś czas będę pisał też o antologii opowiadań fanowskich z tego Uniwersum, przekonamy się więc na ile sami czytelnicy potrafią znaleźć jakieś oryginalne ścieżki poprzez ten świat.


sobota, 11 lipca 2015

Zakładnik, czyli intratny kurs

Oj ciężko po powrocie ogarnąć się z pisaniem. Ale konkurs ogłoszony (sprawdzajcie zakładkę z konkursami), pora więc na próbę wprowadzenia odrobiny ładu w chaos szkiców o filmach, książkach. Żal byłoby to porzucać gdy tyle się już notek za sobą pozostawiło. Jak to podsumowała córka: Ty przecież to lubisz, czemu chcesz to zostawić?
Jedziemy więc z porządkami. Notki będą systematycznie dopisywane do listy obejrzanych, przeczytanych, ostatnie skrótowce uzupełnione, a może i chęć do pisania o rzeczach świeżych powróci. Znowu pewnie będzie najwięcej filmów - nawet na wyjeździe trochę się udało ich obejrzeć, bo przyjaciel jest maniakiem dużego ekranu (czyli tv nie ma, ale kino domowe jak najbardziej).
I to właśnie on pokazał mi film Michaela Manna, który jakoś mi umknął. A przecież po Gorączce, którą uwielbiam i Informatorze już powinienem wiedzieć, że to spec od dobrej sensacji i thrillerów. Dobrej nie tylko jeżeli chodzi o akcję, ale i jakąś ciekawą rozgrywkę psychologiczną, niegłupie postacie. Zakładnik może nie powala na kolana, ale naprawdę miło się go ogląda.

Turecki dla początkujacych, czyli międzykulturowa mieszanka. I drugi etap konkursu

Narzekamy na nasze komedie, na ich poziom, warto więc zerkać na to co śmieszy np. naszych sąsiadów. I jak to wypada? Ano niestety niewiele lepiej. W całej tej zwariowanej historii widzę jedynie jedną pozytywną rzecz, dość zaskakującą zresztą - obok Niemców głównymi postaciami pozytywnymi są Turcy. Podobno wcześniej był serial, podobnie przełamujący stereotypy i pomagający w walce z uprzedzeniami wobec innych kultur. Pytanie tylko na ile fabuła filmu kinowego jest zbliżona, a więc dość uproszczona, schematyczna.
Zbuntowana nastolatka wciąż drze koty z matką, która ewidentnie ma hopla na punkcie seksu i najchętniej udawała by siostrę własnej córki, zostaje wysłana na wakacje do Południowo Wschodniej Azji. Na miejsce jednak nie dociera - po katastrofie samolotu ląduje na wyspie, wraz z kilkorgiem młodych ludzi poznanych w samolocie. Rodzeństwo tureckie gra na nerwach nie tylko Lenie, ale również sobie - chłopak jest zadufanym w sobie macho, a jego siostra raczej konserwatywną, pobożną muzułmanką. Dodajmy do tego jeszcze jąkającego się, nieśmiałego Greka i każmy im przez kilka dni pomieszkać i podziałać razem...

piątek, 10 lipca 2015

Animorphs, czyli gościnnie o fantastycznej serii dla młodzieży



Zanim sam pozbieram się trochę po urlopie i wezmę się za porządki na blogu - notka gościnna. Serii nie znam, ale brzmi to całkiem ciekawie.
Tu i tu więcej o tym cyklu.




Seria „Animorphs”
Pierwszą część serii nauczycielka polskiego zaczęła nam czytać na lekcji. Zaciekawiła mnie. Zaraz po lekcjach pobiegłem do biblioteki, no i się zaczęło. W kilka dni „połknąłem” 10 części. W Polsce wydano ich 13 (W Ameryce 54).

Wszystko zaczyna się tak: piątka dzieciaków: Przyjaciele Marco i Jake, kuzynka tego drugiego Rachel, jej koleżanka Cassie oraz dręczony w szkole chłopak Tobias (każdy z nich ma swoje części w których jest narratorem) spotykają się przypadkiem w centrum handlowym.
Postanawiają razem wrócić do domu skracając sobie drogę przez opuszczoną budowę. Idąc zauważają na niebie statek kosmiczny lecący w ich stronę. Gdy ląduje przed nimi wysiada z niego ranny kosmita przypominający niebieskiego centaura z ogonem skorpiona, bez ust i nosa, z trzema pionowymi otworami na twarzy i dodatkowymi oczami na czułkach. Jest to Andalita.

piątek, 3 lipca 2015

Gangster Squad. Pogromcy mafii, czyli kule latają, a panowie pomykają między nimi

Stwierdzam, że jeżeli ktoś w młodości oglądał takie filmy jak Ojciec Chrzestny, czy Nieugięci, to potem trudno go czymkolwiek w gatunku gangsterskim zaskoczyć. Szczególnie z tego klasycznego okresu prohibicji w Stanach, czy lat 40-50, gdy jeszcze różne sprawy załatwiało się na ulicy, a nie za biurkami księgowych. No, może Zakazane imperium zrobiło na mnie wrażenie, ale to serial. Ale filmy?
Tak że, ten tego. Pogromców Mafii można zobaczyć chyba jedynie dla obsady, która robi bardzo przyjemne wrażenie. Prawdopodobnie panowie nieźle bawili się na planie. Sean Pean, Josh Brolin, Ryan Gosling, Nick Nolte, a na dokładkę Emma Stone. A oprócz broni i walki dobrych ze złymi, dużych pieniędzy, oczywiście nie zabraknie nutki bardziej osobistej rozgrywki między bohaterami. Jak już jest kobieta...