Salome, czyli nie chcę być jedynie obiektem pożądania
Kolejny bardzo
udany wieczór z pokazem z cyklu National Theatre Live. Pisałem już o nim
wielokrotnie (patrz zakładka na górze: Teatr) i nieustannie polecam,
zarówno miłośnikom teatru, jak i tym, którzy chcą spróbować po prostu
czegoś innego. W końcu Teatr Telewizji u nas też ogląda masa ludzi,
którzy na co dzień do teatru nie chodzą (a szkoda). Pokazy Na żywo w
kinach (ja najczęściej korzystam z oferty Multikina)
to połączenie spektaklu i kina, bo mamy wyjątkową okazję oglądać
wszystko z bardzo bliska, nie musimy marudzić, że z naszego rzędu już
niewiele widać/słychać - jakość jest wyśmienita. I nawet osoby, które z
angielskim mają niekoniecznie po drodze, nie muszą mieć obaw, bo
wszystkie spektakle transmitowane w tym cyklu mają napisy po polsku (i
poprawiła się jakość tłumaczeń!). Co tu dużo gadać - to trzeba
zobaczyć. I jeżeli będziecie mieli okazję wybierzcie się właśnie na Salome.
Nie spodziewałem się, że z tego tekstu, opartego w pewnej mierze na
Biblii, a w dużej mierze również na sztuce Oscara Wilde'a, da się zrobić
przedstawienie tak poruszające i współczesne. Jeżeli wspomniałem, że to
tekst napisany ponad 100 lat temu, to od razu warto podkreślić to jako
punkt wyjścia: o Salome niewiele tak naprawdę wiemy, większość
opowieści, obrazów, tworzona była dużo później i jest po prostu jakimś
wyobrażeniem na jej temat. Kim była, jakie były jej motywy, dalsze
losy... Mężczyźni skupiali się na jej podniecającym tańcu, na tym jak
oddziaływała na obecnych na uczcie, nakładali na to jakieś swoje
wyobrażenia, ale i pewne schematy. Chyba właśnie dlatego twórcy nowej
inscenizacji poszli w zupełnie innym kierunku niż Wilde, uznali że mają
do tego takie same prawo jak inni.
W tej interpretacji w Salome niewiele jest z kuszącej kurtyzany,
głupiutkiej, naiwnej dziewczyny, która pod wpływem matki wyprosiła głowę
Jana Chrzciciela, nie zastanawiając się nawet nad tym co robi. Kobieta,
którą widzimy, choć w pałacu Heroda Antypasa ma mocną pozycję, on sam
nazywa ją przyszłą królową, tak naprawdę cierpi, nienawidząc sama siebie
i swojej sytuacji. Wykorzystywana (świetnie pokazana obsesja, pożądanie i z drugiej strony obrzydzenie), traktowana niczym piękna zabawka,
bliższa jest samobójstwu niż kuszeniu kogokolwiek. Jej życie jednak
zmienia się gdy słyszy nauki proroka
Iokanaana (Jana Chrzciciela) i ma okazję porozmawiać z nim w celi.
Możemy nazwać to co się dzieje jakimś nawróceniem, przemianą duchową,
ale można wskazać wiele czynników jakie wchodzą tu w grę. Nie chodzi
jedynie o zmianę swojego własnego życia, a raczej poświęcenia siebie za
innych. Podobnie jak prorok, który żył w prostocie, pościł, by wzywać do
przemiany osobistej, ale i również politycznej, narodowej, tak i Salome
ma tu z początku niedocenianą, lecz ogromnie znaczącą rolę
w nadchodzących zmianach. Ten świat - pełen układających się mężczyzn:
polityków, wojskowych, kapłanów, którzy za nic mają maluczkich, dbają o
swoje pozycje, a nie od podwładnych, maluczkich, zniknie i to oni, a nie
tak jak chcieli Jan Chrzciciel zostaną zapomniani. Dużo
się w komentarzach do przedstawienia mówi o rewolucji, w tekście mocno
podkreślane jest cierpienie ludności, podbijanie innych narodów, okupacja przez wroga i niszczenie
tradycji, kultury, choć sam bym aż tak mocno nie skupiał się na tych
wątkach politycznych (jako trochę zbyt łopatologicznych). Natomiast
idące za taką interpretacją rozwiązania na scenie należy uznać za bardzo
ciekawe: aktorzy z różnych krajów i nacji, mówiący w swoich językach,
niesamowita etniczna muzyka (śpiewana na żywo), tworzą po prostu
magiczną atmosferę. To nawet nie sam więc tekst robi to wrażenie, a to
jak został pokazany. Pustynia. Piasek. Surowe wnętrza pałacu. W bardzo skromnych rozwiązaniach scenograficznych
(płótna, drabina, stół, piwnica, krzesła) okazuje się, że można stworzyć
spektakl, który wizualnie jest po prostu wyborny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz