wtorek, 30 lipca 2013

Bokser, czyli romans pod obstrzałem. I rozdawajka

Zważywszy na mój sentyment do Irlandii i do Daniela Day-Lewisa aż dziwne, że tak późno zwróciłem uwagę na ten. Jim Sheridan kręci filmy nie za często, ale też nigdy nie produkuje dzięki temu zupełnych gniotów. Tym razem wraca do Irlandii lat 80-tych, do IRA i dylematów dotyczących metod walki o wolność. No i znowu ze świetną ścieżką dźwiękową.
Ten sam aktor, niby podobne tematy, ale jest dużo mniej emocji niż w "W imię ojca". Może dlatego, że tym razem ciężar położony został na wątek melodramatyczny?

Autostopem przez galaktykę, czyli sól się może przydać, a ręcznik jest wręcz niezbędny (z instrukcji do seansu)



Do końca miesiąca by wykonać "plan" zostało mi jeszcze dwie notki, ale ponieważ jutro raniutko biorę już kierunek na Kostrzyn, dziś więc dwie notki: najpierw coś zupełnie na luzie i pełne absurdalnego humoru, a wieczorem obiecywany kolejny pakiet rozdawajki - tym razem 3 książki na sierpień... 
Nigdy nie ukrywałem, że jeżeli chodzi o poczucie humoru bliżej mi do Monthy Pythona, Brytyjczyków i kina absurdu niż do tematów fizjologiczno-obscenicznych jakie królują w komediach zza Oceanu. Dlatego mimo różnych niedociągnięć, niewielkich budżetów i wszelkiej krytyki, zawsze nieźle się bawię na produkcjach typu "Autostopem przez galaktykę". Inteligentne, cięte dialogi, przewrotne i zupełnie szalone pomysły, które za nic mają dotychczasowe utrwalone schematy i nasze wyobrażenia, gra z konwencją - za to wszystko uwielbiam takie pokręcone produkcje... Od razu zastrzegam, że nie znam pierwowzoru, a więc powieści Douglasa Adamsa i jego słuchowiska radiowego, podobnie więc jak w przypadku różnych ekranizacji Pratchetta nie mam zamiaru porównywać różnych wątków, zmian - po prostu cieszę się tym co widzę i mogę jedynie zacierać ręce na jeszcze większą przyjemność jaka przede mną przy lekturze... 

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jeździec znikąd, czyli nie ten brat, albo inaczej gdzie ci Indianie

Ostatni weekend był intensywny kulturalnie, ale to wszystko dlatego, że dzieci daleko, więc mamy troszkę czasu dla siebie. Remont się nam obsunął, wyjazd na razie gdzieś daleko na horyzoncie, zostały więc wypady na rowerkach i jakieś wspólnie przeżywane przyjemności... Jak kino to teraz koniecznie na Johnny'ego Deppa - oznajmiła moja druga połówka, a że jakoś specjalnie do kina rozrywkowego awersji nie mam, dostosowałem się z przyjemnością.
Zawiedzeni będą chyba jednak ci, którzy spodziewali się lekkiej przygodówki na miarę Piratów z Karaibów (tyle, że w stylizacji westernowej). Niby wszystko jest podobnie - trochę humoru, masa akcji i tempo, które zwalnia tylko na krótkie chwile, Johny Deep, który jak zwykle tworzy postać jedną w swoim rodzaju, jakiś romansik, spektakularne sceny walk, gonitw i wybuchów... Ale tym razem w tej historii jest też sporo treści całkiem poważnych.

Powstanie - koncert Lao Che, czyli pamiętamy

Muzeum Powstania Warszawskiego - placówka, która co roku zaskakuje nowymi pomysłami na przybliżanie nam historii, na uczczenie tego zrywu do walki o niepodległość - nie zwalnia tempa. Zajrzyjcie na ich stronę i sprawdźcie jak różne przedsięwzięcia będą działy się jeszcze w ciągu najbliższych dni. 
Koncertu Lao Che nie mogłem przegapić. I nie tylko dlatego, że coraz rzadziej grają ten materiał w całości, ale też dlatego, że tym razem koncertowi w tym wyjątkowym miejscu towarzyszyła świetna oprawa wizualna. Nie jestem specem w takich rzeczach - podobno nazywa się to mapping architektoniczny 3D, ale efekty rzeczywiście kapitalne!
Obraz robił wrażenie, ale przecież w tym przypadku i tak wszyscy przyszli przede wszystkim dla muzyki. Efekty wizualne były jedynie dobrym dopełnieniem i chwilami dobrze podkreślały atmosferę utworów...

sobota, 27 lipca 2013

Rok diabła, czyli w tytule diabeł, ale w filmie więcej jest aniołów

Jeźdźca znikąd odłożę sobie może na jutro, a dziś krótka notka o filmie, który widziałem już chyba po raz czwarty i co zadziwiające za każdym razem odbieram go trochę inaczej. Nieodmiennie kojarzy mi się on ze świetną dawką muzyki i zafascynowaniem osobowością Jaromira Nohawicy (dla mnie od tego filmu się zaczęła ta znajomość), ale sam obraz raz wydaje się bardziej komediowy, a innym razem dobiera się go śmiertelnie poważnie. Czesi niesamowicie potrafią łączyć te nastroje - nawet w dramacie i niewesołych tematach potrafią pokazać sporą dawkę ironii, absurdu, dystans do świata, za które tak lubimy ich poczucie humoru...

piątek, 26 lipca 2013

Zimowy morderca - Krystyna Kuhn, czyli pieniądze nie zastąpią pamięci i współczucia

Dziś kino, jutro koncert, więc na notki mało czasu, ale obiecany drugi kryminał niemiecki trzeba opisać, bo wrażenie uciekną. O ile u Bentowa zaczynało się ostro i szybko orientowaliśmy się, że klimat będzie mroczny, to powieść Krystyny Kuhn ciągnęła mi się przez wiele stron i zaczynałem zastanawiać się czy w ogóle się rozkręci. Może to kwestia głównego bohatera? Jakoś żelazna pani prokurator nie wywoływała u mnie specjalnej sympatii, a mimo, że później okazuje trochę słabości, to i tak jakoś w moich oczach ją nie urealniło jako głównego motoru prowadzącego sprawę... W dodatku ten wątek miłosny - jakiś taki mało realny, rozlazły - niby facet ją brzydzi, ale w ramiona jego leci niczym ćma do światła... Dobrze, że chociaż postać tego policjanta uprawdopodabnia troszkę całe dochodzenie, bo bez niego byłoby chyba ciężko doprowadzić sprawę do wyjaśnienia. Ja chyba jakoś mam uraz do kryminałów pisanych przez kobiety (Lackberg), nie podchodzą mi po prostu tak dobrze jak te "męskie"...

czwartek, 25 lipca 2013

Ptaszydło - Max Bentow, czyli nasze fobie i lęki


Tym razem wśród szkiców notek wyciągam dwie książkowe i najbliższe dwa dni zagoszczą u mnie kryminały niemieckie. Oba znalazły już w konkursie nowego właściciela, ale ponieważ to nowości z czerwca i lipca, bez problemu znajdziecie je w księgarniach. Oba wydane przez wyd. Dolnośląskie są chyba dostępne też w wersji audio w Audiotece (bo zdobyłem je właśnie na konferencji gdzie promowano wspólny projekt).
Ptaszydło to debiut Maxa Bentowa, ale otwiera cykl z przygodami komisarza Nilsa Trojana, wiec tym, którym jego styl i pomysły podpasują będą mieli ciąg dalszy. Warto dodać, że bliżej temu do thrillera psychologicznego niż do czystego kryminału, jest mrocznie (opisy zbrodni są dość makabryczne) i akcja rozwija się dość powoli. Mi to tempo nie przeszkadzało, bo cenię sobie nie tyle akcję (wiec finał nawet był dla mnie lekkim rozczarowaniem), a klimat, ale zależy co kto lubi. Grunt, że łyknąłem błyskawicznie i raczej z przyjemnością.

wtorek, 23 lipca 2013

Bobasy, czyli dzieciństwo nas łączy

Pamiętacie filmy takie jak Mikro i Makrokosmos? Tamten zachwyt nad magią zdjęć, piękna przyrody? To koniecznie obejrzyjcie ten dokument, cud narodzin i obserwowania pierwszych chwil dziecka, tego jak doświadcza świata, siebie, miłości rodziców i radości życia. Podobno żadna scena w tym filmie nie była inscenizowana :) Bruno Coulais (muzyka), Alain Chabat (pomysł) i Thomas Balmes (reżyseria) fundują nam 80 minutowy spektakl złożony z codziennych obrazków z życia bobasów, ale nawet na chwilę się nam to nie nudzi...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Czas nas uczy pogody, czyli radość w czystej postaci. I roztrzygnięcie konkursu...


Mam nadzieję, że i ja niedługo znajdę chwilę by wybrać się na przedstawienie, bo słyszałem już o nim sporo. A na razie recenzja Doroty...



Czas nas uczy pogody - chciałabym aby tak było aby życie, ciężkie życie, choroby, niskie emerytury, zła opieka medyczna  (itd., itp.)  nie powodowały, że gorzkniejemy, że stajemy się smutni, poważni, drażliwi. By wraz z upływem lat nie ubywało nam radości i powodów do niej. Byśmy nie  cierpieli bądź byśmy nie byli cierpiętnikami.

Spektakl muzyczny pod tytułem Czas nas uczy pogody wystawiany w Och Teatrze daje nadzieje na to, że tak może być. Jest to przedstawienie muzyczne zrealizowane przez Krzysztofa Maternę, a występują w nim amatorzy, średnia wieku 65 lat. Grupa około 20, wiekowych artystów amatorów zostało zaproszonych do zaśpiewania przebojów polskiej piosenki od „Pamiętasz była jesień”, przez „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Autobiografię”, „Jezu jak się cieszę”, „Józek nie daruje ci tej nocy”  przez wiele wiele ciekawych utworów aż do „Jaskółki uwięzionej”.

Oczywiście od strony wokalnej jest bardzo różnie, choć przy żadnym utworze nie można powiedzieć, że uszy więdną, a niektóre są wręcz rewelacyjnie wykonane. Ale w tym występie nie o to chodzi to nie wyścig, festiwal, rywalizacja, ocena to po prostu dobra zabawa.

niedziela, 21 lipca 2013

Bracia, czyli wojna i miłość

Maratonu filmowego ciąg dalszy - korzystam, bo jak zacznie się remont to na jakiś czas z filmami będzie spokój. Na szczęście notek na zapas mam sporo. Jutro rozstrzygnięcie rozdawajki, przypominam, że dwie inne jeszcze trwają, a dziś chyba już czwarty film jaki opisuję tej reżyserki. I warto dodać, że jeszcze zawodu nie było (Wesele w Sorrento, może lżejszy, mnie interesujący, ale też ma w sobie to coś). Po kilku ostatnich filmach z Danii jakie widziałem, zaczynam zastanawiać się nad pewnym fenomenem tej kinematografii - może i bez wielkiego rozmachu, ale ile w tych prostych historiach o zwykłych ludziach emocji i uważnego spojrzenia na ludzką psychikę (choćby Misiaczek czy Sztuka płakania - wszystkie notki do odnalezienia u mnie na blogu np. przez spis filmów)...  
"Bracia" też bazują głównie na emocjach i pokazaniu ludzkiej psychiki. Fakt, że okoliczności wpływające na rodzinę są trochę wyjątkowe, ale przecież nie nierealne (od nas też sporo żołnierzy wyjeżdża na misję).

sobota, 20 lipca 2013

Frances Ha, czyli ile zostaje z mitu sukcesu i bogactwa

Gdy widzę reklamy typu: niesamowicie zabawny, genialna komedia, od wielu już lat podchodzę do filmu jak do jeża. Chyba moje poczucie humoru już dawno rozjechało się z tym co uważa się za zabawne - szczególnie za Oceanem (Kac Vegas itd.). Na szczęście teraz przed seansem, zawsze mogę nie tylko polegać na opiniach innych (Filmweb coraz bardzie mnie swoimi ocenami zawodzi - młode pokolenie dyktuje tam swoje gusta). Zerkam do swojego spisu obejrzanych filmów i sprawdzam choćby nazwisko reżysera w tym przypadku to Noah Baumbach, którego widziałem już przecież choćby Greenberga. No i już wiem czego mnie więcej się spodziewać. Tym razem trochę inna historia, ale czuje się trochę podobieństw - widać, że reżysera bawią i pociągają bohaterowie, którzy są mocno neurotyczni i trochę odstają od swego otoczenia. Czasem wrażliwością, jakimiś swoimi zasadami, oczekiwaniami - po prostu choćby bardzo chcieli, nie bardzo potrafią nadawać na tych samych falach co otoczenie. Związki kończą się zwykle szybkim rozczarowaniem lub zranieniem którejś ze stron. Tak trochę jest i z bohaterką tego filmu. Jej neurotyczność i pewne klimaty, dialogi w tym filmie bardzo przypominają to co kiedyś robił Woody Allen - nic dziwnego więc, że pojawiają się takie porównania. Ale nie dość, że są dość trafne, to moim zdaniem są sporym komplementem (przynajmniej jeżeli mówimy o jego starszych produkcjach) - filmy te nie tylko dają okazję by trochę się pośmiać, ale pokazują trochę prawdy o współczesnych dwudziesto, czy trzydziestolatkach, ich życiu, marzeniach, lękach i marzeniach...

piątek, 19 lipca 2013

Prowadź swój pług przez kości umarłych - Olga Tokarczuk, czyli Blake, ludzie, zwierzęta i Gniew

Zanim przejdziecie do notki, zapraszam was jeszcze do przeczytania kilku słów na temat Historii rodzinnych - ciekawego dokumentu - tekst pojawił się na miejscu konkursu, więc nie chcę by gdzieś umknął uwadze. I zapraszam do konkursów (odpowiednia zakładka). 
A dziś... Druga w ostatnich dniach notka z odchyłem ku ekologii i świata przyrody. Jak zastanawiałem się nad tym co popkultura robi z takim świętym jak Franciszek, tak i tu można snuć rozważania nad tym czy są granice w umiłowaniu zwierząt i roślinek (tzn. czy można je kochać bardziej niż ludzi)... Kryminał ekologiczny, jak go sobie nazwałem dla własnych potrzeb i książką o najbardziej pokręconym tytule z ostatnio czytanych - oto książka Tokarczuk. 

Tak naprawdę tę powieść tworzy, w odróżnieniu od innych kryminałów nawet nie sama tajemnica, jakaś zagadka, choć przecież morderstw jest nawet kilka, ale postać głównej bohaterki i jej sposób widzenia świata. Janina Duszejko - kiedyś inżynier budujący mosty, a obecnie mieszkająca na odludziu w Kotlinie Kłodzkiej i doglądająca domy letników kobieta jest narratorem całej historii, ale nawet gdyby tak nie było i tak przykuwała by chyba całą uwagę.

czwartek, 18 lipca 2013

Made in Poland. Antologia reporterów Dużego Formatu, czyli jest ciekawiej niż myślisz.



Jest ciekawiej niż myślisz. Ten podtytuł oddaje dobrze to co często pojawia nam się po lekturze dobrego reportażu - obojętnie czy dotyczy on spraw i krajów bardzo odległych, czy też tego co może rozgrywa się w naszym mieście, ale niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Nasza szkoła reportażu świeci triumfy, wciąż pojawiają się ciekawe teksty, a dzięki tej publikacji możemy przypomnieć sobie te najbardziej znane i ciekawe z lat 1994-2013. Wybór może subiektywny, ale znajdziemy tu tyle dobrych tekstów, że nawet czytając wybiórczo będziemy mieli lekturę na wiele emocjonujących godzin. Poniżej znajdziecie pierwszą recenzję mojej koleżanki, a dwie następne (w tym moja) ukażą się za czas jakiś. 
I jakoś tak pomyślałem sobie kupując dziś Duży Format, że to dobry dzień na mały konkursik. Pora więc teraz pytanie na które pewnie czekacie. Co zrobić by książkę zdobyć? Ano niewiele. Wystarczy pod tym postem podzielić się wrażeniami z lektury jakiegoś reportażu, który Was poruszył - może pamiętacie jego tytuł, autora? Napiszcie coś więcej od siebie, a na koniec wpisu dopiszcie swój adres mailowy i już. Czas na zgłoszenia do 4 sierpnia (wtedy wracam z Woodstocku i pewnie już trochę odeśpię), zbiorę jakieś domowe jury (np. żona, kot i ja) i wspólnie wybierzemy jeden wpis, którego autor dostanie książkę.

PS Wiem, że gdy będę Was prosił o reklamę i udostępnianie informacji o konkursie tak naprawdę namawiam Was do tego byście sami dla siebie robili konkurencję. Więc nie ma żadnego obowiązku :) Ale gdybyście przypadkiem nie byli zainteresowani, a macie możliwość rozesłania tego innym - będę wdzięczny... 

Brat słońce, Siostra księżyc, czyli świeci i dzieci kwiaty

Pamiętacie zabawę 5 filmów w moim wieku? Dołączyłem ze swoim wyborem i ja, a ponieważ część z tych obrazów widziałem pewnie jeszcze w ubiegłym wieku, to warto sobie je odświeżyć, prawda? Na początek film Franco Zeffirelliego. Najlepiej by go było określić jako piękną ramotkę - czuje się, że jest w stylistyce tamtych czasów, że dziś wydaje się zbyt bajkowy, przesłodzony, ale nadal ma to swój urok. Może dlatego, że ta historia jest tak niesamowita? Postać św. Franciszka z Asyżu jest tak fascynująca, że już wielu zabierało się za jej opowiadanie. Im głębiej idzie się w pokazanie jego motywacji, nie zatrzymując jedynie na miłości do kwiatków, motylków, odrzuceniu przemocy i bogactwa, tym wychodzi ciekawiej. Tu mam wrażenie, że duchowości niestety trochę zabrakło, że jest ona spłycona przez sentymentalne ogólniki i hipisowską ideologię. Ale dzięki temu pojawia się też ciekawe pytanie - czy dałoby się nakręcić bardziej współczesną wersję, tak by była ona atrakcyjna dla młodych ludzi i jak by ona mogła wyglądać? Św. Franciszek walczyłby z zatruwaniem wody przez farbiarnię ojca? Założył by squat w piwnicy? Wyszedłby z transparentem na ulice miasta przeciw bogactwu biskupa i władz miasta? Żywiłby się jedzeniem ze śmietnika, piętnując marnotrawstwo i konsumpcję?  

wtorek, 16 lipca 2013

Drogówka, czyli całe miasto złe

Konkurs kryminalny zakończony - wyników szukajcie w notce, która się niedawno pojawiła, czyli Blade loki - płyta Fruuu.
A na dziś kolejna zaległość do napisania - Drogówka obejrzana już jakiś czas temu, ale po takim filmie mam wrażenie, że chyba lepiej trochę odczekać, ochłonąć. Tuż po seansie człowiek wychodzi tak brudny i zniesmaczony, że trudno rozpatrywać film w kategoriach dobre/niedobre. Na pewno robi spore wrażenie- zarówno tym jaki obraz naszej kochanej służby mundurowej i władzy nam się maluje, jak i tym w jaki sposób zostało to zmontowane. 
To, że udało się zebrać niezłą ekipę aktorską to u Smarzowskiego nie dziwi, pesymistyczne tony, litry alkoholu i bluzgi też nie zaskakują, ale te rwane zdjęcia kręcone komórkami, specyficzny styl opowiadania tej historii dla mnie był niespodzianką. Brawa, bo pasuje do tej opowieści jak ulał! Gdy już wejdzie się w tą historię (co nie jest łatwe) to obrazy i scenki na długo pozostaną w głowie... Człowiek jest nawet skłonny uwierzyć że 50% materiału z jakiego to jest zmontowane to autentyki (co nie jest prawdą, ale takie sprawia wrażenie).

poniedziałek, 15 lipca 2013

Bezcenny - Zygmunt Miłoszewski, czyli mamy hit na wakacje



Po dwóch moim zdaniem bardzo dobrych kryminałach Miłoszewskiego, miałem nadzieję, że następna książka o Szackim (tym razem Olsztyn) ukaże się szybko i zapewni mi podobnie jak tamte przynajmniej kilka świetnych wieczorów. A tu na Szackiego trzeba czekać, a do rąk dostajemy... No właśnie co? Thriller? Sensacyjkę z lekkim tłem historycznym? Zaskoczenie, ale całkiem pozytywne, bo choć czuje się, że autor czerpie garściami różne pomysły od innych, to robi to w dobrym stylu, nie wpadając zbytnio w pułapkę żenady i głupich rozwiązań (jak Dan Brown). Sprawnie łącząc elementy przygody (lub akcji jak zwał to zwał), zagadkę i próby rozwikłania pewnej sprawy z przeszłości, humor i kpiarskie spojrzenie na naszą rzeczywistość oraz sporą dawkę historii sztuki i naszego kraju, Miłoszewski daje nam lekturę niby lekką, ale dającą sporo frajdy i trochę refleksji. Hit na tegoroczne wakacje murowany - kto nie kupił, niech nadrabia.   

Blade Loki - Fruuu, czyli i roztrzygnięcie rozdawajki kryminalnej

Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie jakiś pierwszy numer jaki kiedyś ich usłyszałem. Wściekły wokal, ostra muza i rozpędzona sekcja dęta tworzyły kapitalną całość - bujała i jednocześnie aż ciary chodziły od tej energii. Nigdy nie widziałem ich na żywo, a tu okazuje się, że o ile moje plany się nie zmienią wreszcie będzie okazja - Blade loki na Woodstocku!
Fruuu przypomina trochę nagrania z lat 80-tych - to nie tyle jakiś wydumany koncept album, ale po prostu 13 punkowych melodyjnych numerów. Czy to jeszcze punk rock? Siła i pewien zadzior w tej muzyce ewidentnie jest, ale rzeczywiście kobiecy wokal, elementy reggae czy ska, sekcja dęta (uwielbiam!) nadają temu przebojowe brzmienie, które (gdyby nie może trochę ostre teksty) mogłoby fruwać po listach przebojów radiowych. Szkoda, że tak się nie dzieje.
Mimo prawie 20 lat grania wciąż słychać w ich muzie młodzieńczą żywiołowość, a wokal Agaty Polic (wróciła do kapeli po krótkiej nieobecności) nie traci mocy.

niedziela, 14 lipca 2013

Romantycy, czyli o przemijaniu

Jaka to radość, że wakacje nie oznaczają już zamkniętych teatrów jak jeszcze kilka lat temu. Przełom zrobiły teatry prywatne, a teraz za nimi idzie coraz więcej innych. Ba, niektóre nawet jak Dramatyczny na wakacje fundują widzom specjalne atrakcje - niewysokie ceny biletów i przegląd ich najciekawszych sztuk. Robiąc sobie przerwę w pańszczyźnie (czyli ankietach), wybraliśmy się na Romantyków - komediodramat Hanocha Levina. 
Kameralna scena, skromne dekoracje (łóżko i cały dobytek w pudłach pod nim) i trójka aktorów. To oni skupiają na sobie uwagę widzów, nawet bardziej niż sam tekst sztuki. Może dlatego, że te wszystkie słowa o starości, straconych marzeniach, goryczy samotności wypowiadane przez nich brzmią tak prawdziwie...

sobota, 13 lipca 2013

Połączenie, czyli nie możesz się angażować

Ech, jak pół dnia wozi się i rąbie drzewo, to potem już na nic się nie ma siły. Wybaczcie więc, że dzisiejsza notka trochę na luzie - sięgam po zapas szkiców notek filmowych. A i film właśnie taki bardziej na luzie - kojarzy mi się trochę z latami 80-90, gdzie prawie każda sensacja, thriller albo horror zza Oceanu oglądana była z zapartym tchem i wzdychaliśmy tam to potrafią. Dziś, gdy już mam przesyt podobnych rozwiązań, gonitw, pościgów, psychopatycznych morderców itp. trudno na nas zrobić wrażenie i tego typu produkcje traktujemy trochę wzruszeniem ramion. Ale czyż nie mogą być przyjemną rozrywką? Ot obraz, w którym najważniejsze jest odrobina napięcia, niepewności, emocji, a reszta (w tym gra aktorska, prawdopodobieństwo scenariusza to rzeczy na które się powinno zwraca uwagi). Pamiętacie tego typu produkcje, gdy się zaciskało kciuki, żeby jej tylko nie znalazł, żeby zdążył, albo gdy się wrzeszczało głupia - tam nie idź! Co ty facet robisz? Dzwoń po pomoc! Tak trochę miałem z tym filmem - przypomniał tego typu emocje i takie produkcje...

piątek, 12 lipca 2013

Miłość, czyli rzygnąć ekspresją

No i masz, ledwie dwa dni temu w jakiejś rozmowie rzuciłem, że nie rozumiem jazzu, jakoś męczę się szybko przy tej muzyce, a tu siedzę na filmie dokumentalnym i prawie z otwartą paszczą wsłuchuję się zafascynowany w każdy dźwięk... To nie tylko kwestia umiejętności, charyzmy tych ludzi (osobowości takie jak Możdżer, Trzaska, Olter, Tymański), ale rzeczywiście w tym dokumencie udało się uchwycić jakąś niesamowitą energię jaka zwykle pewnie wytwarza się tylko na dobrych koncertach - czujemy emocje muzyków, to że nie grają tylko i wyłącznie z nut, ale tworzą coś zupełnie nowego podążając za sobą nawzajem, nakręcając się i eksperymentując. 

środa, 10 lipca 2013

Cud w wiosce Santa Anna, czyli inne spojrzenie na wojnę. I kolejna rozdawajka


Film nagrała żona z telewizorka, a ja gdy ze zdumieniem odkryłem, że stoi za tym Spike Lee nie mogłem tego przegapić. Filmu wojennego raczej o nim się nie spodziewałem. Choć i tak trudno nie rozpoznać jego ręki. Tak jak np. u Allena raczej nie uświadczysz aktorów czarnoskórych, tak u tego reżysera na 100% zawsze są oni w centrum, a historie dotyczą kwestii równości, praw dla Afroamerykanów itd. Nawet gdy dotyczy to drugiej wojny światowej te wątki są na tyle mocne, że chwilami zastanawiamy się nawet po co one tam są, bo zasłaniają całą historię... A przecież wszystko zaczyna się zagadką niczym w jakimś kryminale - mamy morderstwo dokonane przez starszego pracownika poczty, a w jego domu znaleziono zabytek z Włoch oceniany jako bardzo wartościowy. Czemu zabił? Jak wszedł w posiadanie głowy posągu? Ślady prowadzą do przeszłości i to właśnie historia żołnierzy z 92 Dywizjonu (i słynnych Buffalo Soldiers) walczącego w Toskanii będzie stanowiła centrum prawie 2,5 godzinnego filmu.

Poza wściekłością, czyli nie dadzą ci spokoju

Znowu zrobiła mi się seria notek filmowych (ich też najwięcej czeka na swoją kolej), ale obiecuję, że spróbuję wprowadzić więcej różnorodności. Dziś może nawet konkurs? Chcielibyście? Coś z nowości wydawnictwa Otwarte?

O filmach Takeshiego Kitano pisałem już kilka razy - to było moje odkrycie w roku ubiegłym i nadal z wielką przyjemnością wspominam np. Kikujiro albo Hana-Bi.
Opisywana przeze mnie Wściekłość była już inna, to już była jatka i jazda bez trzymanki. Zastanawiałem się nawet głośno czy to tak na serio czy ma to być pastisz. Ale oto miałem okazję obejrzeć kontynuację, czyli Poza wściekłością. Bohater poprzedniego filmu - Otomo (w tej roli jak zwykle sprawiający wrażenie Takeshi Kitano) wychodzi z więzienia i natychmiast wbrew swoim zamiarom zostaje wplątany w wojnę rodzin. Tokijska mafia, honor, spiski, zemsta i krwawa jatka. Czyli jak w pierwszej części, tylko tu miałem wrażenie, że więcej jest "podchodów" niż samych działań i widz łatwo może pogubić się w tym kto z kim i przeciw komu.

wtorek, 9 lipca 2013

Ziemia obiecana, czyli żeby nie pluć sobie w brodę

Wydawałoby się, że społecznych filmów demaskujących różne oszustwa wielkich korporacji lub władzy, mieliśmy już tyle, że trudno  widza zaskoczyć. Zmieniają się technologie, zmieniają się przedmioty targu, ale mechanizm wciąż jest podobny - pokusa szybkich (wydawałoby się) pieniędzy i potem plucie sobie w brodę, że człowiek został tak czy inaczej oszukany. A ponieważ wciąż dajemy się wpuszczać w maliny różnym firmom, cudotwórcom i obiecującym  gruszki na wierzbie, może jednak jest sens kręcić kolejne? 
Zawsze oczywiście pozostaje dylemat, na ile dana historia przypadkiem nie jest manipulacją naszymi emocjami w drugą stronę, by ugrać jakieś własne interesy, ale tak to już z nami jest - bardziej wierzymy słabszym i podejrzewamy o kant silniejszych, większych i bogatszych. Warto szukać, czytać i myśleć samemu - może wtedy uda nam się uniknąć pułapek i tego plucia sobie w brodę? 
Mimo więc, że film artystycznie nie jest arcydziełem, warto może zainteresować się tą historią...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Riko i my. O kotach, ludziach, przyjaźni i zaufaniu - Joanna Chełstowska, Ludwik Kozłowski, czyli i dla młodszych i dla starszych

Hmmm. Miałem nadzieję, że doczekam się recenzji od swojej córy, która przeczytała to jako pierwsza, ale jakoś wakacje widać nie sprzyjają w jej przypadku temu by coś pisać - tyle jest ciekawszych rzeczy do zrobienia. Ale ponieważ książkę mam za sobą, sam mogę skrobnąć spokojnie kilka słów. Jeżeli Magda coś napisze, najwyżej notkę będę modyfikował. 
Podobno ludzie dzielą się na tych co koty kochają i na tych co mają to jeszcze przed sobą. Ja bym raczej powiedział, że dzielą się na kociarzy i psiarzy, ale ponieważ tych pierwszych chyba jest więcej i ja też do nich się zaliczam, ostrzegam, że w ocenie książki mogę nie być obiektywny.

niedziela, 7 lipca 2013

Koncert: Wolna Grupa Bukowina, czyli wędrując (tym razem jedynie duchem)

Co prawda dziś nie o płycie, a o koncercie, ale ta okładka ich najnowszej płyty (właśnie koncertowej) myślę, że będzie trochę oddawała moje odczucia. Jeszcze tyle pieśni przed nami - śpiewają od ponad 40 lat. Tyle pokoleń, tylu ludzi wsłuchiwało się w te słowa, w te melodie. Pewnie, że najlepiej słucha się tego gdzieś tam na łonie natury, z plecakiem pod głową, może przy ognisku, ale przecież liczy się nie tylko otoczenie fizyczne, ale pewien stan ducha. Wszyscy ci , którzy pojawili się na tym koncercie myślę (a przynajmniej większość) nosi w sobie tęsknotę za tymi wędrówkami, przestrzeniami i ta poezja, ta muza pozwoliła nam wszystkim na te półtorej godziny przenieść się hen tam, gdzieś w Beskid, w Bieszczady... Piękny koncert. Przede wszystkim stare numery pogrupowane na te "krakowskie", bieszczadzkie, czy "staro harcerskie". Masa wspomnień, nucenia, zasłuchania...

sobota, 6 lipca 2013

Trainspotting, czyli odlot jakich mało

Dziś wreszcie jakieś kulturalne wyjście z domu i zbliżam się do końca ankiet. Uff... Potem tylko pozostanie się cieszyć dodatkową kasą i chyba jakiś remoncik domowy nas czeka. Czy będzie to oznaczało rezygnację z planów wakacyjnych to się okaże. A na dziś jeszcze filmowo i chciałbym zaproponować kolejnego klasyka. Drugi film Danny'ego Boyle'a po Płytkim Grobie obejrzany w ostatnich dniach. O ile tamten mógł kogoś zaskoczyć, to ten po prostu ryje mózg. Nie wiem ile razy go już widziałem, ale za każdym razem wywraca na lewą stronę. I nie tylko ze względu na oryginalne i genialne sceny wizji narkotykowych (wcale nie zachęcają do używania), ale ze względu na to, że ta historia mam wrażenie wciąż w pewien sposób jest aktualna. Zmienia się muzyka, zmieniają się mody i zmieniają się narkotyki, ale młodzi ludzie wciąż zmagają się z podobnymi problemami - niemoc by wyrwać się ze swego środowiska, obrzydzenie do małomiasteczkowego trybu życia, nuda, zniechęcenie, ucieczka w zabawę, w eksperymenty... Posłuchajcie trochę tekstów głównego bohatera, a być może zrozumiecie o co mi chodzi...

piątek, 5 lipca 2013

Polska, daj się zaskoczyć. Trasy magiczne, czyli nie siedź w domu

Wakacje to taki czas, gdy szczególnie ochoczo wyruszamy na zwiedzanie, wyprawy, podróże... Nawet jak nie ma kasy na zagraniczne zorganizowane wyjazdy i możliwości, by w szalony sposób jechać tam za grosze, zawsze przecież jest możliwość odkrywać to co nie mniej ciekawe i piękne. Nasz kraj. Perełek w nim co nie miara i ta pozycja po raz kolejny to potwierdza. 
Nie jest to standardowy przewodnik po miejscach najbardziej znanych - można tu oczywiście złościć się trochę na takie selektywne podejście i brak niektórych cudownych miejsc (choćby na Mazowszu: Arkadii, a na Lubelszczyźnie Kozłówki), ale wynika to trochę ze specyficznego sposobu powstawania tego zbioru pomysłów na krótkie wycieczki. Otóż 100 tras opisanych w tej książce to efekt akcji lokalnych oddziałów Gazety Wyborczej - propozycje czytelników i dziennikarzy, którzy opisywali własne wyprawy po swoich małych ojczyznach. Miejsca bardzo znane obok znanych wąskiej grupie (bo kto np. w kraju zna muzeum Kultury Indian w Wymysłowie i historię Długiego Pióra, albo które miasta tworzą szlak polskich czarownic). 

książka do kupienia tu

czwartek, 4 lipca 2013

Karaluchy - Jo Nesbo, czyli niejedna noc w Bangkoku

Był konkurs (przy okazji przypominam, że trwa jeszcze jeden kryminalny konkursik), to teraz czas na notkę o wrażeniach z audiobooka. Zawsze przy pisaniu o tym czego słuchałem mam problem, czy bardziej skupić się na wrażeniach estetycznych (czy pasowały mi głosy itd.), czy też na samej treści i emocjach. Tu nie zabrakło i jednego i drugiego. Rzeczywiście Audioteka wchodząc we współpracę z Dolnośląskim i po wielkich słuchowiskach sci-fi, proponując nam kryminały, zrobiła krok odważny. Tam stawiono na hiciory, tu wybór jest taki, że nawet wśród skandynawskich autorów mamy na rynku polskim już kilkunastu, a każdy z łatką godnego następcy Larssona. Jo Nesbo okazuje się jednak wyborem naprawdę niezłym, a to jak zrealizowano tą produkcję, wróży utrzymanie dobrej passy i szansy na kolejne tego typu produkcje.

Książka do kupienia m.in. tu

środa, 3 lipca 2013

Szepty, czyli troszkę straszenia i małe podsumowanie pierwszego półrocza


Na początek małe podsumowanie pierwszego półrocza.  Nie, nie bójcie się, nie będzie żadnej statystyki, ot kilka typów dla odświeżenia pamięci. Łapię się na tym, że np. już nie wiem o czym pisałem, a o czym nie - dotyczy to np. filmów, bo przecież 2,5 roku to kawał czasu i trochę tych notek się nazbierało (przydają się listy). A więc po kolei:
Książki - całkiem sporo udało się ich zapisać na konto tego roku, bo dochodzą przecież e-booki i audiobooki, a tego u mnie coraz więcej... Początek roku był pod znakiem Grzegorczyka i ks. Grosera (aż żal, że to na razie koniec), potem był bardzo ciekawy Klub filmowy, jak zwykle świetna klasyka Sci-Fi (z ogromną przyjemnością wróciłem do tych kapitalnych pozycji), czyli Niezwyciężony Lema Bradbury Ray - 451 stopni Fahrenhaita i Dick Philip K. - Człowiek z wysokiego zamku a warto też zapamiętać czytany niedawno Gwiazdozbiór psa. Ale gdybym miał wskazać trzy pozycje, które czytany po raz pierwszy przyniosły największą przyjemność i zostają w głowie na dłużej to: 
Muzyka. Kto do mnie zagląda, zdążył się zorientować, że nie zawsze jestem na bieżąco z nowościami - nie mam po prostu takiej potrzeby. Stąd też często piszę o płytach sprzed lat, gdy trafią na dłużej do odtwarzacza. Szukam muzy w zależności od nastroju, więc w głośnikach brzmią czasem rzeczy bardzo ciężkie i szybkie, a czasem łagodne niczym piórko. Ostatnio chyba więcej tych ostatnich. Z tych ostatnich warto sięgnąć po najnowszego Nicka Cave'a Push The Sky Away i krążek krajowy, który zaczarował też moich znajomych - Fismoll - At glade (polecam!). Na początku roku królował u mnie Sixto Rodriguez Cold Fact i choć nie słucham tego już tak często, to nadal z dużymi emocjami myślę o tym filmie i ścieżce z niego. 
Ostatnie tygodnie należą do Janusza Radka (2 koncerty), ale warto wspomnieć o dwóch innych rodzimych płytach, które sprawiły mi sporo frajdy: Muzyka końca lata - PKP Anielina i najnowsze Strachy na lachy.
Trudno wskazać faworytów.
Filmy: jak to u mnie - niewiele o nowościach, trochę staroci i dużo poszukiwań. No i dokumenty - tu emocje gwarantowane, a ile perełek można znaleźć np. Bóg to większy Elvis. Serialowo największe wrażenie zrobił chyba Gorejący krzew (bo to ważny film), ale z przyjemnością zerkałem też na sentymentalną Anna German (wiecie, że będzie w kioskach do zdobycia? można zapolować dla rodziców i dla siebie). Gdy myślę o najciekawszych dla mnie tytułach tego półrocza to o dziwo nie ma to ani jednego ze Stanów. Ale jest np. Turcja (Can), Iran (Rozstanie i Co ty wiesz o Ally), nasz krajowy  Lęk wysokości i duńskie Mamut i Misiaczek i świetny kanadyjski Pan Lazhar. Nietypowo.

A dziś o horrorze. A może to thriller? Trudno zresztą go tak dokładnie zakwalifikować. Mamy niby ducha, morderstwo, tajemniczą posiadłość, ale całość obok niezłych fragmentów do straszenie, ma więcej chyba z dramatu. Ale czy to źle? Ja tam lubię takie mieszanki. Wolę to niż kierunek w jakim poszły horrory (litry keczupu i epatowanie przemocą). A tu mamy wiktoriańską posiadłość, fajny nastrój i oczywiście trochę miejsc by podskoczyć na fotelu. Klasycznie, ale ciekawie. 

wtorek, 2 lipca 2013

Ewa, czyli gdy wydaje się, że nie ma wyjścia. I kolejny pakiet książek do rozdania

Rzecz z gatunku "zaangażowanych", czyli piętnująca różne nasze patologie, znieczulice i fakt, że człowiek zostaje zostawiony sam sobie - przynajmniej ja ten dramat tak odbieram. Z jednej strony już trochę o różnych przemianach społecznych, kryzysie i bezrobociu już było, ale jak sobie pomyśle ile na ten sam temat zrobili np. Brytyjczycy opowiadając o walce o swoje kopalnie, to jeszcze pewnie i u nas dałoby się podejść w jakiś oryginalny sposób do tematu.
Tu niestety mam wrażenie, że zbyt wiele schematów. Mamy głowę rodziny, który stracił pracę w kopalni, nic nie może znaleźć i z kumplami kopie bieda szyby. Żyją skromnie, na wiele ich nie stać, ale czuje się, że jest w tym małżeństwie jakaś więź. I mamy jego żonę - siedzącą w domu, trochę przygaszoną, snującą się bez pomysłu samotnie pod domu i odżywającą gdy wychodzą razem na imprezy, albo gdy wracają do domu mąż i dzieci. Ale oto Ewa przybita sytuacją finansową rodziny wreszcie znajduje pracę - zaczyna sprzątać u pewnej bizneswomen, jak się okazuje potem właścicielki klubu nocnego. Resztę możemy sobie dopowiedzieć - w domu pojawiają się pieniądze, Ewa odżywa i nabiera pewności siebie, natomiast mąż zaczyna coraz bardziej popadać w depresję. Niby znany schemat, ale tu twórcy postanowili jeszcze zaostrzyć nam dramat tej rodziny spychając Ewę coraz bardziej w emocjonalną i finansową pułapkę (skoro już zasmakowałam pracy to potem w obawie o jej utratę zgodzę się na wszystko). I cierpi na tym oczywiście cała rodzina...

poniedziałek, 1 lipca 2013

Hasta la vista, czyli potrafimy o siebie zadbać. Roztrzygnięcie rozdawajki

Dotąd chyba niewiele mówiło się tak otwarcie o potrzebach cielesnych osób niepełnosprawnych, o prawie do normalności we wszystkich aspektach życia. A tu proszę - po Nietykalnych, czy Sesjach okazuje się, że to wdzięczny temat. Hasta la vista wykorzystuje podobny schemat - niby jest trochę scen komediowych, ale przekaz jest jak najbardziej poważny.

Josef, Lars i Phillip uwielbiają wino i kobiety, a ich największym marzeniem jest utrata dziewictwa. Młodzi, napaleni i... niepełnosprawni, co trochę blokuje ich możliwości (a przynajmniej oni widzą w tym spore ograniczenie). Jeden niedowidzący, jeden sparaliżowany, a trzeci z nich nie dość, że na wózku, to jeszcze z rakiem, który zżera go od środka. Skoro we wszystkich innych aspektach życia jakoś sobie radzą, to czemu nie mieliby znaleźć jakiegoś rozwiązania w sferze seksualnej? Trzech przyjaciół wymyśla szaloną wyprawę do Hiszpanii, której ukrytym celem ma być wizyta w specjalnym domu publicznym, który specjalizuje się w zaspokajaniu pragnień i potrzeb klientów z różnymi rodzajami niepełnosprawności.Przecież każdy ma prawo do marzeń...