czwartek, 30 kwietnia 2015

Trzy razy Muzeum Narodowe, czyli warto, warto, warto

Ostatnia notka kwietniowa, znowu udało się "wykonać plan" - jedna notka na dzień, a w niektórych filmów dawałem nawet po kilka. Nawał różnych obowiązków zbliża się chyba jednak do takiego poziomu, że w następnym miesiącu chyba już nie uda się pisać tak regularnie. Zobaczymy. Póki co dziś notka troszkę archiwalna - po wystawie sprzed dwóch dni, wyciągnąłem różne materiały z szuflady i postanowiłem napisać notkę niejako "zbiorczą" na temat wizyt w muzeum narodowym w ciągu ostatniego roku.
Jutro rozstrzygnięcie konkursu i ogłoszenie nowego pakietu, w kolejce jeszcze trzy filmy z Festiwalu Wiosna Filmów, a potem kilka książek. Moje deklaracje porządków na blogu odkładam na czas nieokreślony. Ale nawet jak będą mi się zdarzać mniej regularne notki, mama nadzieję, że nie zniechęci Was to do zaglądania do Notatnika. Zapraszam Was gorąco!

A dziś notka troszkę prowokacyjna, a troszkę jako dzielenie się swoją radością.

środa, 29 kwietnia 2015

Nadżib Mahfuz - Chan al-Chalili, czyli ile wiemy o innych kulturach

Nadżib Mahfuz "Chan al-Chalili"Osoby, które częściej zaglądają na Notatnik, konkurs już dobrze znają - co miesiąc trzy książki, trzy ciekawe tytuły po prostu do oddania. Jak to mówią wystarczy się schylić. 
Nie wierzycie? Zerknijcie co proponuję na kwiecień - zostały jeszcze dwa dni albo zajrzyjcie 1 maja na zestaw trzech nowych rzeczy. Wśród nich już mogę zdradzić, że znajdziecie tę właśnie pozycję. 

Troszkę egzotyczną, bo chyba jeszcze mało osób w Polsce zna twórczość jedynego noblisty, który pisał po arabsku, książka ma zresztą też swoje lata. Ale chwała wydawnictwu Smak Słowa za to, że przybliża nam tę literaturę, bo ma ona w sobie wiele uroku. Możemy tylko żałować, że tak późno.
Nadżib Mahfuz nazywany był ostatnim egipskim "rawim", czyli gawędziarzem i rzeczywiście ta powieść jest niczym historia opowiadana o rodzinie z sąsiedztwa, o ich zwyczajnym życiu, o dzielnicy do jakiej się przenoszą, szukając spokojnego miejsca w narastającym zagrożeniu wojną. Zachwyca lekkość z jakąś to jest napisane, koloryt i dbałość o detale, dzięki którym życie Kairu, jego ulic, domów, kawiarni, zaułków aż tętni od barw, hałasów, zapachów. Wstajesz rano do pracy i każdej czynności towarzyszą odgłosy budzącego się wokół życia - matka, która przyrządza za ścianą posiłek, sklepikarz, który klnie już pod oknami przyjmując towar, może modlitwy dochodzące z kamienicy naprzeciwko. Wszystko tak zwyczajne, że zwykle nie zwracamy na to uwagi. A tu opisane z taką uwagą, ba, nawet z czułością. Bo Mahfuz kocha Kair i jego mieszkańców. Nie jest oczywiście wobec nich bezkrytyczny, ale czuje się, że jest przywiązany do tego świata, do tradycji i zwyczajów. Jest to więc opowieść, w której nie tylko sami bohaterowie są istotni - to jakby marionetki, aktorzy dramatu, a autorowi zależy aby widz zachwycił się całą oprawą tej historii, jakby mówiąc nam: dramaty pojedynczych ludzi są podobne, życie nas wszystkich jest podobne, pełne goryczy, żalu. Nadzieje i radości ustępują smutkom i rozpaczy, kariera i bogactwo są jedynie ułudą, chwilowym szczęściem i na więcej raczej nie ma co liczyć.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Trzy razy Hitchcock, czyli M jak morderstwo, Nieznajomi z pociągu i Zawrót głowy


Tak mi się spodobała liczba trzy w tytule notki, że postanowiłem jeszcze chwilę się nie pobawić. W szkicach akurat miałem już dwa filmy Hitchcocka, dokładam niedawno obejrzany trzeci i już. Notka prawie gotowa. A przecież to nie pierwsze spotkanie z tym reżyserem, ani na pewno też nie ostatnie. Namawiam wszystkich kinomaniaków by sięgali po tę klasykę - bez niej pewnie nie byłoby tylu współczesnych thrillerów, czy kryminałów, które nas tak bawią. To właśnie mistrz po raz pierwszy pokazał jak opowiadać historię, by trzymała ona w napięciu, by nawet bez fajerwerków i widowiska, człowiek zaciskał ręce na oparciu fotela.
Dokładam zatem trzy obrazy do listy obejrzanych z ogromną frajdą, bo warto było do nich powrócić (każdy widziałem już dawno, dawno temu).  Dwa kręcone już w kolorze, a jeden jeszcze w wersji bardzo klasycznej.

M jak morderstwo z roku 1954 jest o tyle ciekawy, że akcja prawie całego filmu dzieje się w jednym mieszkaniu. świetny materiał na sztukę teatralną, ale jak się okazuje Hitchcock umiejętnie poprowadził historię, aby na małym ekranie też trzymała w napięciu. W takiej "kameralnej" formie zarówno aktorzy, jak i on sam, mogli pokazać jak najwięcej. I chyba nawet te obrazy lubię bardziej niż te z elementami "efektów" z dawnych lat, które dziś niestety raczej śmieszą.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Trzy razy Manon, czyli czy istnieje dobry sposób na resocjalizację


Fajnie kiedyś byłoby w jednym miejscu zebrać wszystkie obrazy, tytuły książek i filmów, które dawałyby możliwość inspirowania się różnymi historiami młodych ludzi, którzy wpadli w kłopoty, jak to się kiedyś mówiło "zeszli na złą drogę", a potem odbijali się od dna. Czasem wystarczy jedna osoba, która będzie potrafiła słuchać, okaże ciepło, zaufanie, nie będzie się przejmować tym co na zewnątrz, czyli kolcami, ale dostrzeże to co w głębi. Uwielbiam takie filmy - o nauczycielach, którzy dają pasję, zarażają chęcią do życia, do poszukiwań, o dobrych dorosłych, którzy potrafią podać rękę, czy pomóc w pozaklejaniu różnych ran.

I chętnie wśród tych obrazów postawiłbym również ten mini serial francuski. Na pewno nie idealizujący rzeczywistości, tu nic nie dzieje się od razu, bohaterka musi sama wiele rzeczy zrozumieć, zanim komukolwiek zaufa, ale to nawet dobrze, że pokazuje nie tylko jasną, ale i ciemniejszą stronę systemu. Nie oszukujmy się - w systemie pomocy bardzo łatwo zgubić z oczu jednostkę, popaść w rutynę, porządkować sobie rzeczywistość przez przepisy, szufladki i swoje reguły, a kto się w tym nie mieści, trzeba mu dać nauczkę jako trudnemu przypadkowi. I o tym też opowiada ten serial (trzy godzinne odcinki). To nie tylko dramat nastolatki, która nie bardzo potrafi zrozumieć uczucia, które się w niej kłębią, nie panuje nad swoją agresją, ale to także opowieść o dorosłych, którzy "próbują znaleźć do niej klucz".

niedziela, 26 kwietnia 2015

Trzy dni w grodzie Kraka, czyli jeszcze tu wrócimy

Gdyby tylko człowiek miał trochę więcej kasy, to myślę, że notek tego typu na blogu byłoby dużo więcej. Bo podróżowanie uwielbiam i nie musi to być wcale zagranica. Tyle jest ciekawych rzeczy do zobaczenia w kraju. Nie licząc jakichś fotek i wspominek z Tatr, w których bywam najczęściej, ale zwykle bez rodziny, to czwarta foto-relacja z tzw. trzydniówek, jak nazywają te wypady moje dzieci.
Chcecie zobaczyć wcześniejsze? Proszę bardzo: 
Tym razem było trochę inaczej. Korzystając bowiem z egzaminów gimnazjalnych, razem ze starszą córą zorganizowaliśmy sobie wypad "edukacyjny" do Krakowa. Bez auta i tym razem pomijając okolice, skupieni na samym mieście. Ale to nie znaczy przecież, że było mniej do planowania, zwiedzania. Każdy kto był w Krakowie zdaje sobie sprawę, że można tam wracać po wielokroć i wciąż znajdzie się ciekawe rzeczy do zobaczenia.
Zapraszam do krótkiej relacji. Może dla kogoś będzie to jakaś małą inspiracją, nie mam bowiem ambicji pisać poradnika. Znajdziecie więc tu więcej fotek niż opisów szczegółowych, ale klimat mam nadzieję, że choć trochę uda się oddać.

sobota, 25 kwietnia 2015

Tajemnica Pani Ming - Éric-Emmanuel Schmitt, czyli lekcja szczęścia z Konfucjusza


Wciąż odkładam pisanie o Krakowie, ale to dlatego, że nawet specjalnie nie ma kiedy zdjęć przejrzeć, bo wciąż się coś dzieje. Jak nie praca, to sprzątanie, jak nie obowiązki domowe to kupowanie roweru dla córki, jak nie zakupy to znowu kolejne Ciastko z bajką. O naszych lokalnych akcjach wymiany książek już chyba blogu pisałem (zainteresowanych zapraszam na 


FB - Półki do Spółki), a oprócz tego, że robimy takie nasiadówki w kawiarni w miłej atmosferze, to dołączyliśmy też ten projekt do spotkań dla dzieci, organizowanych cyklicznie przez lokalne stowarzyszenie. Odbywa się to w skrócie tak: jest jakaś znana osoba, która dostaje do przeczytania bajkę, wokół niej buduje się cały program spotkania - piosenki, zabawy, konkursy - prawie dwie godziny dla całych rodzin. W dodatku integracja, bo spotkania odbywają się różnych miejscach - przedszkolach, szkołach, knajpach itp., więc za każdym razem nowi ludzie włączają się do pomocy. Frajda mówię Wam! To takie okazje, że nie tylko nie musimy się wstydzić przed Warszawiakami, że oni mają tyle atrakcji, a u nas nic, ale tu odwrotnie - oni mogą nam zazdrościć. Jak kilka osób może zarazić innych pozytywnych wariactwem.

A dziś - jak widać na fotkach. Spotkanie w klimatach francuskich i kulinarnych (było smażenie naleśników na słono i na słodko). Pascal Brodnicki - merci beaucoup!
Ale żeby notka nie była bez jakiejś pozycji do polecenia, opisania, dziś jeszcze parę słów o książce. Eric-Emmanuel Schmitt ma już w Polsce pokaźne grono wielbicieli i raczy ich dość regularnie nowymi tekstami. I jest z nim trochę jak z Coelho, czy wcześniej z Whartonem - z góry wszyscy mniej więcej wiedzą czego mogą się po nim spodziewać. Będą uczucia, będzie odrobina filozofii i mądrości życiowych, a wszystko przybrane w formę powiastek o życiu - spotkanie, które otwiera oczy, mentor, jakieś wydarzenie odwracające wszystko do góry nogami. Opowieści o niewidzialnym...

piątek, 24 kwietnia 2015

Wędrówka na zachód, czyli medytacja w kinie


Od dziś na ekranach kin jest film dość wyjątkowy, a ponieważ już chyba od tygodnia w różnych miejscach jego pokazy są prawdziwym wydarzeniem, rozbudowanym o jakieś wykłady, dyskusje, warsztaty, więc nie odkładam notki. Może ktoś z Was się tym zainteresuje.
Z góry jednak warto zastrzec, że ten obraz nie łatwy w odbiorze. Wydaje się dokumentalną rejestracją pewnych scen, choć prowokowanych, to jedynie w niewielkim stopniu - poprzez pojawienie się w kadrze mnicha buddyjskiego. Wokół niego biegnie życie, a on w bardzo powolnym tempie, centymetr za centymetrem, przesuwa się do przodu. Na ekranie odbywa się swoista medytacja i widz w dziwny sposób też w niej uczestniczy, a przynajmniej jest do niej zapraszany (o ile ma cierpliwość i otworzy się na ten trochę inny wymiar sztuki).

12 małp, czyli Gilliam w szczycie formy. I okładka do Pana Przypadka

Ileż razy widziałem już ten film? 3? 4? I powiem Wam, że choć może nie rajcuje aż tak bardzo jak kiedyś, to wciąż sprawia przyjemność. dość pogmatwana i ciekawa fabuła, oryginalne, chłodne pokazanie przyszłości, świetni Willis, Pitt, Stowe. Taaaak. Dziś chyba przy kręceniu filmów Sci-Fi po prostu zwraca się na inne rzeczy uwagę. I chyba nawet nie mam ochoty porównywać tego co zrobił Gilliam ze współczesnym serialem, bo boję się, że akcja i efekty zagubiły gdzieś całe szaleństwo i urok tego filmu.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji - Anna Wojtacha, czyli wódka rozwiązuje języki i otwiera serca


Zaraz spanko, potem raniutko ruszamy do Krakowa na trzydniowe łazikowanie. Zobaczymy czy moje zainteresowania pokryją się z tym co zaciekawi starszą córę. Ale ponieważ tam nie bardzo chyba będzie czas na pisanie, zostawiam Was z kolejną notką. 

Przypominam o możliwości zdobycia trzech książek w konkursie jaki trwa do końca miesiąca, a jeżeli ktoś jest zainteresowany dzisiejszym tytułem niech pisze, może w którymś z następnych pakietów znajdzie się dlań miejsce :)

Reportaże uwielbiam. Rosja mnie interesuje. Jak się doda jedno do drugiego, nic dziwnego, że książka Anny Wojtachy - dziennikarki telewizyjnej i korespondentki wojennej długo nie czekała na swoją kolejkę do przeczytania.
Tyle, że w tym akurat przypadku trudno nazwać to reportażem. Może rzeczywiście pozostańmy przy tytule, który wydawca pozostawił na okładce - to opowieści z Rosji.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Małe stłuczki, czyli kruchość, wrażliwość, zagubienie


Jak to zabawnie bywa, gdy czasem trafiasz na jakiś pokaz, na spotkanie z twórcami i od pierwszych scen wydaje ci się to wszystko znajome, a potem eureka! 
Znam te pomysły, ten styl - przecież widziałem debiut tej pary reżyserskiej i nawet o nim pisałem. Chodzi o Druciki.
A teraz mamy długi metraż. Zadziwiający. Pokręcony. I mocno dzielący widzów. Ja niestety raczej przesuwam się ku grupie tych zagubionych, którzy nie wiedzą za bardzo jak ugryźć. I ze zdumieniem słucham wypowiedzi z publiczności, że to obraz pokolenia. Cholera. Ilu ludzi się pod tym podpisze? Co prawda i ja dostrzegam w 20-30 latkach takie dziwne "zawieszenie", ale chyba nie aż w takim natężeniu.

sobota, 18 kwietnia 2015

Sándor Márai - Sindbad powraca do domu, czyli wszystkie klimaty, smaki i zapachy Węgier

Po raz kolejny dzięki DKK mam okazję sięgnąć po książkę, która w innym przypadku jeszcze długo by czekała na swoją kolej, bo Sándor Márai jest u mnie na liście w rubryce wielcy, ale trudni i nie wiadomo czy podejdą :) Ano taka szufladka. I teraz już wiem, że częściowo się potwierdza - wielki, niełatwy, ale bardzo smakowity! Przynajmniej ta powieść, pełna zapachów i smaków, wspomnień, śladów Węgier, których już nie ma, choć niepozorna, malutka, dała dużo przyjemności.
Jak można wyczytać w różnych opisach: Sindbad powraca do domu to hołd dla innego Węgra, pisarza, wagabundy i piewcy życia - Gyula Krudy. To właśnie on słynął nie tylko jako literat i przedstawiciel światka artystycznego, ale jako znawca różnych knajp, ich wewnętrznego życia, jako wędrowiec, który kochał życie w jego najmniejszych detalach, próbował je i starał się opisywać. A żył przecież w epoce na pewien sposób przełomowej - upada monarchia austro-węgierska, następują duże zmiany społeczne, obyczajowe... 

piątek, 17 kwietnia 2015

Dwa filmy z Libanu, czyli co Wam to przypomina? Dokąd teraz? I Anioł (Ghadi)

Przyspieszam z notkami, bo na wyjeździe nie wiadomo czy czas będzie na pisanie. Zapowiadają mi się bardzo intensywne dwa tygodnie.
A pisać wciąż jest o czym. Festiwal Wiosna Filmów jeszcze tylko dwa dni, może uda się coś jeszcze zobaczyć, ale dla wszystkich tych, którzy marudzili, że to tylko Warszawa - dobre wieści. Wszystkie filmy można będzie zobaczyć już wkrótce w innych miastach. Szczegóły w niedzielę lub w poniedziałek.

A wśród filmów festiwalowych jeden wzbudził moje szczególnie ciepłe uczucia. To Anioł (Ghadi), film Libański. O nim więc dziś parę słów, a przy okazji ze szkiców wyciągam inny film z tego kraju, bo jakoś oba wydają się mieć ze sobą sporo wspólnego. Spytacie co takiego? Ano ogromne pokłady ciepła i pozytywnych emocji, wiarę w ludzi, lekkość i humor w opowiadaniu o sprawach bardzo poważnych. To takie nasze Ranczo albo U Pana Boga w ogródku - małe społeczności, ludzie którzy żyją obok siebie depcząc sobie po odciskach. I pytanie czy jest coś co może ich do siebie zbliżyć...

Burza - Globe on screen, czyli czary, mary, niech nadejdzie czas zemsty


Dzisiejsza notka będzie chyba bardziej zaproszeniem niż recenzją, ale mam nadzieję że się o to nie pogniewacie. Po prostu bardzo mi podpasował projekt Multikina i British Council. Zresztą pełne sale na pokazach, udowadniają że nie tylko mi. Sporo cudzoziemców (jak są tu od lat to tęsknią pewnie za kulturą swojego kraju), ale i masa Polaków. Rozpiętość wiekowa ogromna. 
Pisałem już u siebie o tych projekcjach spektakli szekspirowskich z londyńskiego The Globe i za każdym razem jak oglądam nagrania stamtąd, zachwycam się tą atmosferą. Co z tego, że tłok, że stoisz prawie 3 godziny pod gołym niebem (a tym razem padało), że ze swojego miejsca widzisz tylko część tego co się dzieje. Za to uczestniczysz w czymś zrealizowanym nie tylko z pomysłem, ze starannością by zachować ducha oryginału, to jeszcze możesz stać się niejednokrotnie częścią tego co się dzieje. Tu ktoś przepycha się do sceny, tu spada na ludzi, prosi żeby po podsadzić, nawiązuje kontakt (nie tylko wzrokowy) z pierwszymi rzędami. Chyba właśnie taka atmosfera musiała panować też za czasów Szekspira na tych przedstawieniach. No, tyle że teraz troszkę piękniej, bo jednak kobiety są na scenie (wtedy te role grali jedynie mężczyźni).

czwartek, 16 kwietnia 2015

Lisa Genova - Kochając syna, czyli samotność to taka straszna sprawa

"Kochając syna" Lisa GenovaWciąż nie mogę sobie poradzić z formatowaniem czcionki na blogspocie -  rozwala mi prawie każdą notkę, bez sensu zmieniając część lub całość tekstu... Ratujcie - ma ktoś jakiś pomysł?
Ale to nie znaczy, że chodzi mi po głowie zmiana platformy. Jak sobie pomyślę o przenoszeniu ponad 1500 notek, to od razu mi się odechciewa, może kiedyś będę miał chwilę, by czcionkę poprawić, doszlifować wygląd bloga, a póki co mogę jedynie przeprosić i liczyć na to, że sama pisanina kogokolwiek zainteresuje. Przenoszenie się na blox, licząc na reklamę to trochę pójście na łatwiznę. Pierwszy wpis na blogu i od razu strona główna Gazety? Sorry, ale dla mnie blogerem jest ktoś kto ma coś do powiedzenia i pisze regularnie. A tak, to jakieś dziwne jest...
Nic to, nie marudzę, tylko spieszę się z kolejną notką. Pisałem niedawno o świetnym moim zdaniem filmie Still Alice i wspominałem, że zamierzam sięgnąć po jakąś powieść Lisy Genovy, której poruszającą powieść o kobiecie chorej na Elsheimera, zainspirowała twórców filmu. I oto jest. Zdobyłem dzięki koleżance trzecią z kolei wydaną na naszym rynku i strasznie się cieszę, że to akurat ten tytuł. Dlaczego? Obudziło się we mnie po prostu masę wspomnień...
    

środa, 15 kwietnia 2015

Co tam w serialach słychać, czyli Masters of sex, Wirus i Fortitude

Pora na hity tej wiosny, czyli House of Cards i Grę o tron, ale ponieważ o poprzednich sezonach już pisałem, a nie mam zwyczaju pisać o każdym sezonie osobno, dziś notka podsumowująca ostatnie miesiące i tygodnie, a więc kolejny trzypak. Dla każdego coś miłego.
Zacznijmy od czegoś strasznego (przynajmniej w założeniu takim miało być) i Guillermo del Toro, który maczał palce w tym serialu. Wirus jak dla mnie zaczął się świetnie. Może i trochę dłużyzn, ale za to fajny klimat i z dużym zainteresowaniem czekałem na ciąg dalszy.
Ni to horror, ni to Sci-Fi, mieszanka w każdym razie nie przeciętna.

Pablopavo - Tylko, czyli skromnie, ale jakże smakowicie

Dotychczas Pablopavo był dla mnie głównie twarzą Vavamuffin, czyli radosnej i energetycznej mieszanki reggae i ska, mniej znam jego eksperymenty z Ludzikami, ale widzę wyraźnie, że będę musiał odkopać gdzieś te płyty i dobrze się w nie wsłuchać. 
Dlaczego? Bo pożyczone od koleżanki minimalistyczne (tylko 8 utworów) "Tylko" jest dla mnie płytą fantastyczną. Trzeba mieć dużo odwagi by "ogołocić" swoje pomysły muzyczne prawie całkowicie z ozdobników, zdecydować się na prostotę i zaproponować płytę, która najbliżej jest chyba poezji śpiewanej. To dowód na to, że ma się do zaproponowania coś więcej niż rozbujanie publiczności.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Kolejny trzypak festiwalowy: Niemcy, Rosja i Gruzja, czyli na co warto polować w kinach

Wiosna Filmów trwa, mogę więc z przyjemnością opisać Wam kolejną trójkę, jaką udało się obejrzeć. Dwa z tych filmów chyba już niedługo w kinach studyjnych, nie wiem natomiast zbyt wiele o trzecim, który zresztą wzbudził moje największe emocje. Organizatorzy festiwalu zrobili cały blok filmów z Rosji, ale wybierając te bardziej niepokorne, te które nie mają łatwej drogi na ekrany, bo nie podobają się władzy.
I taki filmem jest "Dureń". Cholernie mocna rzecz i warta polecenia. Zresztą na ostatnim festiwalu Sputnik też zdobył on chyba najwięcej głosów widzów. Czuć w nim szczerość i odwagę i nawet jeżeli uznamy, że obraz jest przerysowany (przypomina on przez zalewaniem widza brudem i rzeczami nieprzyjemnymi to co robi u nas Smarzowski), to i tak czujemy ciary na plecach.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

20 000 dni na ziemi, czyli poznajcie Nicka Cave'a


Przy takie masie notek z ponad 4 lat, w tej chwili sporo rzeczy od razu mi się łączy ze sobą, przypomina, kojarzy. Tak właśnie jest i z tym filmem. 
Dokument (czy można go tak nazwać?) 20 000 dni na ziemi jest bowiem próbą pokazania portretu artystycznego Nicka Cave'a w okresie gdy nagrywał on książek "Push the Sky Away", o którym już z zachwytem pisałem.
To kolejna produkcja upolowana na festiwalu Wiosna Filmów, bo oprócz nowości, na moje szczęście pokazują też trochę starszych tytułów, które z przyjemnością sobie nadrabiam. Na małym ekranie już by chyba nie było tej magii.

Bo ten film mam wrażenie tworzy głównie muzyka i fragmenty z koncertów, ze studia, z nagrywania tych piosenek. Samo oglądanie starych zdjęć, słuchanie wspomnień, rozmów z kolegami, czy wywiadu niczym od psychoterapeuty, jakoś mniej mnie kręciło.... Może dlatego, że jakimś wielkim fanem nie jestem i aż tak bardzo detale mnie nie interesują?

Frontside - Absolutus, czyli szatan nie ma monopolu

Ponieważ ostatnie dwa dni to czas gdy znowu trochę jeździłem autem, znowu miałem okazję by wrzucić do odtwarzacza kilka krążków. Tym razem wybrałem rzeczy pożyczone od znajomych - takie powiedzmy "próbowanie czegoś nowego", wykonawców, których na co dzień nie słucham.
Na początek Frontside. Od pierwszych sekund wbija w fotel. O rany, ale wymiatanie! A podobno na innych płytach jest jeszcze ostrzej, ta i tak jest jedną z łagodniejszych. Zwykle unikam trashmetalu, deathmetalu, blackmetalu, trashcore i wszystkich rzeczy pokrewnych. Nie moja bajka, nie rozumiem, nie kręci mnie. Jak dla mnie może być ostro, ale granicę ustawiam na tym punkcie gdy przestaję rozumieć tekst. Jeżeli zamiast tego słyszę ryk i muszę się domyślać o co chodzi, każdy kawałek jest prawie identyczny. Wymiękam. A czemu w takim razie dałem się namówić znajomemu, wysłuchałem do końca i jeszcze postanowiłem o tym napisać. Ano dlatego, że zwykle kojarzymy taką muzykę z czymś bardzo odległym od wartości chrześcijańskich. A tu proszę - chłopaki pokazują, że wcale nie musi być tak od nich daleko.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Trzy razy Wiosna Filmów, czyli Iran, Szwecja i Węgry


Pierwszy festiwalowy trzypak - każdy obraz inny, ale każdy na swój sposób interesujący. Aż żal, że człowiek nie jest w stanie zobaczyć wszystkiego co by chciał. Ale obiecuję, że będą jeszcze przynajmniej dwie notki festiwalowe - tylko w ciągu wczorajszego dnia udało się zaliczyć aż trzy projekcje. Kto ma możliwość niech zagląda i kupuje czym prędzej bilety. 
Nie wiem kiedy i czy wszystkie z tych filmów trafią na nasze ekrany (część na pewno i będę o nich przypominał), a więc jest to okazja by zobaczyć je jeszcze przed premierą. 
Na początek 3 filmy - Węgry, Iran i Szwecja. Jutro może ciąg dalszy.

sobota, 11 kwietnia 2015

Selma, czyli pokażemy ilu nas jest


Selma. No tak, tyle czasu od premiery światowej, prawie dwa miesiące od Oscarów, gdzie film był nominowany, a u nas dopiero premiera. Nie ma to jak rozsądne decyzje dystrybutorów...

Film obejrzałem jeszcze przedpremierowo, w ramach projektu Kocham Kino (lubię te spotkania z Grażyną Torbicką i jej gośćmi) i choć wspominałem już kiedyś, że za multipleksami nie przepadam, powiedzcie sami, czy nie stwarzają one jednak fajnych możliwości wyboru i ustawiania sobie np. kilku filmów na jeden dzień?

Choćby Multikino, do którego ostatnio coraz częściej zaglądam - oprócz Nocnych Maratonów Filmowych, nowości, ostatnio proponuje np. powtórki tytułów sprzed kilku miesięcy - jeżeli przegapiliście coś dobrego kliknijcie tu. Można to połączyć z jakimiś nowościami i np. zapłacić grosze, fundując sobie dzień na przyjemności. A może chcecie zakosztować wyprawy do teatru szekspirowskiego? A może kabaret? Niby nie ma tam takiego ducha jak w kinach studyjnych, ale przecież nie zawsze mamy ochotę na coś super ambitnego...

Uff... Rozpisałem się, a jeszcze nic na temat Selmy. Tylko powiedzcie sami, o czym tu pisać? Amerykanie precyzyjnie opanowali kręcenie filmów biograficznych, ale też ich jest ich tyle, że trudno się przebić do uwagi widza z czymś wyjątkowy. Zwiastun zapowiadał, że będziemy mieli do czynienia z rzeczą cholernie poruszającą emocjonalnie, żywą, pełną napięcia. A co otrzymujemy?

piątek, 10 kwietnia 2015

Odpływ - Lars Saabye Christensen, czyli poetycki realizm rodem ze Skandynawii

odpływ okładkaCoś jest niesamowitego w tym jak Skandynawowie potrafią czarować nawet gdy piszą o sprawach wydawałoby się banalnych, codziennych. Przekonałem się o tym w ciągu ostatnich miesięcy przynajmniej kilka razy - Stulecie, Baśń, wcześniej choćby Cudowne dzieci, a nawet w kryminałach nie musi być banalnie o czym świadczy Śnieg przykryje śnieg.
A teraz zachwycony jestem kolejnym czarodziejem słowa i nastroju. Słyszałem wcześniej dobre opinie o "Półbracie", który podobno jest jeszcze lepszy od "Odpływu" dopisuję go więc jak najprędzej do listy do przeczytania.
 
Powieść Christensena ma w sobie niesamowitą, hipnotyczną siłę, ciepło, a jednocześnie nostalgię. Duża przyjemność, sporo myśli uruchamiających się w trakcie czytania, ale potem gdy przychodzi do pisania notki, wydaję się całkiem bezradny, pusty. Jak te wrażenia i emocje ubrać w słowa?

czwartek, 9 kwietnia 2015

Agata na tropie, czyli czytam z córą

Minął już czas gdy to głównie ja wybierałem w księgarniach tytuły i potem czytałem córkom co wieczór, sam rozkoszując się np. tekstami dr Seussa w tłumaczeniu Barańczaka i odlotowymi ilustracjami. Córki porosły i coraz mniej okazji do wspólnego czytania, same też chcą decydować o tym co i w jakiej kolejności. Czasem mi tęskno za tamtym czasem i choć mam więcej czasu na własne lektury wieczorami, ostatnio próbujemy jakoś wrócić do dawnej tradycji. 
Oczywiście jest inaczej - inne lektury i trochę inna motywacja. Młodsza córka nieszczególnie rwie się do książek, więc zwyczaj czytania wieczornego - ja stronę, ty stronę i wszystko na głos - pomaga nam po prostu trochę w przełamaniu jej niechęci, rozbudzaniu ciekawości. Czasem przerabiamy w ten sposób lektury, ale częściej jednak rzeczy łatwiejsze, przygodowe, takie od których trudno się oderwać. I obok Kronik Archeo (o których wkrótce napiszę) ostatnimi czasy spodobały nam się również książeczki z serii wydawnictwa Wilga - Agata na tropie.

środa, 8 kwietnia 2015

Z jednej krwi, czyli stąd nie wyrwiesz się tak łatwo

Premiera filmu w piątek, ale ponieważ dla mieszkańców Warszawy i okolic przygotowano na jutro fajną akcję, piszę o nim już teraz. 
Gutek Film wraz z Regionalnym Centrum Krwiodawstwa już po raz drugi w krótkim czasie (przy filmie Jarmusha też tak było) urządza akcję: Oddaj krew - uratuj życie, a w podziękowaniu dostaniesz bilety do kina. Jutro ambulans zbiera chętnych pod Politechniką. 
Bardzo mi się to podoba.
A czy sam film wart jest zobaczenia? Pokazywany m.in. na festiwalu w Cannes, nagrodzony w Turynie, oceniany jako jedna z najciekawszych produkcji francuskiego kina w roku 2014, choć reklamowany jako thriller kryminalny, "Z jednej krwi" nie ma w sobie zbyt wiele z kina akcji, ciąży raczej ku dramatowi i kinu psychologicznemu.


wtorek, 7 kwietnia 2015

Zuch Kazik - Zakażone piosenki, czyli dziś to tylko kabaret i troszkę nostalgii

Dawno nie było nic muzycznego, prawda? I rzeczywiście jakoś ostatnie miesiące to raptem kilka płyt przesłuchanych w całości. Marny wynik. Wciąż sobie obiecuję, że będę starał się być bardziej na bieżąco, a potem nie ma kiedy słuchać, bo nawet w komunikacji słucham książek, a nie muzyki. Za mało jeżdżę samochodem :)
Ten krążek właśnie w aucie ostatnio zrobił furorę, bo aż się przy niektórych utworach śpiewać na całe gardło - nie grozi zaśnięcie za kółkiem.
Za Kazikiem Staszewskim czasem trudno nadążyć - teraz właśnie pojawiła się kolejna płyta, a ja tu o płytce sprzed kilku miesięcy. Tyle, że (i tak jest w tym przypadku) rzadko są to jakieś super autorskie projekty, ale po prostu "daje twarz" pomysłom kogoś innego, lub jedzie trochę na wygłupach. Nawet jedna trzecie materiału na różnych jego płytach (niezależnie od tego jaki to projekt) to rzeczy, których raczej żadna kapela by nie wypuściła, bo traktuje to jako zabawę w studiu, rzeczy na dość żenującym poziomie. A Kazikowi to nie przeszkadza. I ludziom chyba też nie, skoro to kupują (przyznaję się bez bicia, ja też się na to nabieram).

Przetrwanie, czyli ten co nie chce tańczyć z wilkami

W Święta prawie nie oglądam telewizji, może czasem wieczorami uda się na coś zerknąć, ale zasada jest taka że bez przymusu i nic poważnego - takie rzecz nagrywa się, żeby obejrzeć je na spokojnie. Ale jak już się trafi na coś takiego "bez zobowiązań" to człowiek chciałby dokończyć, mimo że czasem ciągnie się to jak flaki z olejem.
Przy takich produkcjach najlepiej pozostać na poziomie zwiastuna - i tak wiesz, że wszystko co ciekawe już zobaczyłeś. I choćby nie wiem jak producent Cię zachęcał plakatem (patrz obok) nie wierz mu. Toż to normalne chamstwo, że Liam Neeson (którego nawet lubię, ale rozmienia się na drobne w kolejnych miernych filmach), po 20 latach od otrzymania nominacji do Oscarów, wciąż sprowadzany jest jedynie do tamtego wyróżnienia, tak jakby pokazując film zupełnie innego formatu niż Lista Schindlera, nie można by było powołać się na inne lubiane tytuły z tym aktorem.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Marta Guzowska - Wszyscy ludzie przez cały czas, czyli kości, kłamstwa i typ niepokorny

Za dwa dni premiera trzeciej książki Marty Guzowskiej i to chyba najlepszy czas, żeby wrzucić o niej choć kilka słów. Zwłaszcza, że bardzo mi się ona wpisała w ostatni tydzień :) Akcja kolejnego "kryminału archeologicznego" tej autorki dzieje się bowiem na Krecie w Wielkim Tygodniu - rozpoczyna się w Niedzielę Palmową, a kończy już w Wielkanoc, a ja zorientowawszy się w tym, postanowiłem sobie rozłożyć jej lekturę na cały tydzień. Z kryminałami rzadko się to udaje, bo przecież kusi nas by rozwiązać zagadkę jak najszybciej, ale przecież w tym tygodniu nie ma też zbyt wiele czasu na czytanie. Udało się więc idealnie.
A zanim przejdę do kilku słów o książce "Wszyscy ludzie przez cały czas" jeszcze jedna wrzutka - może skorzystacie. Tuż po premierze, w Warszawie będzie okazja spotkać się z autorką m.in. w FDK. Zapowiada się naprawdę interesująco!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Still Alice, czyli czy może być coś gorszego niż rak?

No i można by rzec: po Świętach. Wracam się do bloga i tak jak zwykle mam kłopot z wyborem tematu, tak dziś bez wahania z worka szkiców wyciągam Still Alice. W końcu film właśnie wszedł na ekrany kin i jest wart obejrzenia, choćby ze względu na kapitalną rolę Julianne Moore.
Przy okazji planowania wizyty w kinie możecie przyjrzeć się ofercie Multikina - All Inclusive. Na początek tylko wybrane kina, ale kto wie, może się przyjmie :)

Niech to będzie więc dzień na notki ciut bardziej sentymentalne, rzewne (co nie znaczy, że tylko dla kobiet), bo na miejsce zakończonego konkursu (przypominam o edycji kwietniowej - patrz zakładka z konkursami) pojawiła się notka o filmie "Sędzia". 
Co na jutro? Jeszcze nie wiem. Może książka Londyn NW? A może znowu film i Selma? Napiszę Wam niedługo jakąś listę, to może pomożecie mi ustalić jakąś kolejność w bałaganie szkiców. Co w czytaniu - widzicie z prawej - kwiecień zapowiada się smakowicie.

Still Alice. Kurcze, takie filmy trochę kojarzą mi się z produkcjami nie tyle kinowymi, co bardziej telewizyjnymi wyciskaczami łez, typu ekranizacje Roberts, Steel itp. Ale uwierzcie, nie do końca tak jest. O ile tam jest sentymentalnie i dość schematycznie, to tu jest bardzo prawdziwie, mocno i cholernie życiowo. Też mogą być łzy, ale na pewno nie z powodu tego, że biedna, nieszczęśliwa duszyczka jednak znajduje księcia na białym koniu (albo w białym Bentleyu).

czwartek, 2 kwietnia 2015

Szymon Hołownia - Hollyfood, czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe

Dziś rozpoczyna się Triduum Paschalne, czyli to co jest esencją świąt. Tak naprawdę w niedzielę, gdy sporo Polaków uważa, że się one zaczynają, to tak naprawdę one się właśnie skończyły. A że to powinien być czas refleksji, wyciszenia, na jakiś czas znikam z blogosfery. I zostawiam Was tradycyjnie nie tylko z życzeniami, ale i z czymś trochę "z innej bajki". Możecie zerknąć jakie notki pojawiały się przy tej okazji w poprzednich latach.

Czego Wam życzyć. Oczywiście pewnie dla każdego z nas to czas wytchnienia, odpoczynku (może dla niektórych rozkoszowania się nie tylko przy stole, ale i przy książce), więc życzę spokoju i przestrzeni dla siebie, dla bliskich, bez gonitw, kłótni, nerwów. O bliskość i ciepło w sercach zawsze warto dbać.
Życzę Wam też prawdziwej radości płynącej z przeżywania Wielkiej Nocy. W całym zabieganiu, sprzątaniu, gotowaniu, myciu okien, króliczkach, jajkach i składaniu sobie życzeń z okazji świąt nie wiadomo jakich, szukajmy sensu, symboliki, tego co najważniejsze, źródła świętowania, bo tylko wtedy jest szansa, że coś w nas może się obudzi na nowo. To co każdemu z nas się przyda. Wiara, nadzieja i miłość.  

A na dziś lektura, która może pomóc nam w tym żeby trochę odżyć, złapać formy. Dbamy tak często o naszą kondycję fizyczną, a co z duchową? Czy nie osiadamy na laurach, że niby wszystko jest w porządku bo nasza temperatura jest idealnie letnio-obojętna, czyli chodzimy do kościoła, ale niespecjalnie zastanawiamy się po co? Ta książka może być dobrą pozycją do podsunięcia, zarówno dla tych, którzy pragną jakiejś zmiany, tęsknią za czymś więcej, jak i dla tych, którzy zmęczeni różnymi sytuacjami, powoli odwracają się od Kościoła i od wiary. Przewrotnie, z humorem, ale i dość celnie Hołownia potrafi nazwać to co siedzi w naszych głowach i sercach, zadać pytania i pokazać odpowiedzi dotyczące wiary.

środa, 1 kwietnia 2015

Raj, czyli zakosztować życia. I trzypak na kwiecień


Przy wpisywaniu ankiet, gdy godzinami siedzisz wstukując różne cyferki, czasem warto mieć coś odmóżdżającego. Generalnie jakoś większość programów "rozrywkowych" w tv mnie nie bawi, najlepiej znaleźć jakiś film i to taki, który nie wymaga zbyt wiele myślenia. A może nawet nie wymaga zbyt częstego zerkania na ekran, bo i tak połapiesz się mniej więcej o co biega.
To nawet dziwne, że kobitka, która pisze scenariusz do Juno, może jako reżyserka podjąć się takiej miernoty. Ale niech tam. Może uznała, że jest w tym coś zabawnego. Może na poziomie scenariusza nawet i było.