sobota, 31 stycznia 2015

zagubiony post

i oczywiście znajdzie swoje wypełnienie :)

Wielkie oczy, czyli świadomie zrezygnować z siebie?

Film już niedługo zejdzie z ekranów w dużych miastach, więc kto jeszcze nie widział, powinien się spieszyć. Co prawda tę historię można spokojnie oglądać i na małym ekranie, ale ja wciąż jestem staroświecki - sala kinowa sprawia, że magia jest większa. I chyba trochę to zadziało w moim przypadku na tym filmie. Bo wyszedłem bardzo zadowolony. A potem gdy zacząłem sobie układać już w głowie myśli, by przelać je na klawiaturę, nagle przyszły zupełnie inne refleksje. Serce i rozum zmagają się przy ocenie tego filmu, więc wybaczcie jeżeli notka będzie chaotyczna. 
Kogo dopuścić najpierw do głosu? Może serce?

piątek, 30 stycznia 2015

Jeden Bóg - Katarzyna Mlek, czyli przyjdzie GMO i cię zje

Ostatnia okazja, by jeszcze załapać się na tą pozycję (i jeszcze dwie inne) w konkursie - nic prostszego, bo wystarczy samo zgłoszenie. Wbijajcie więc w zakładkę z konkursami, bo za dwa dni pojawi się już kolejny pakiet. 
Dzisiejszą książkę dostałem od firmy EMPEMEDIA i mogę tylko pogratulować pomysłu na promocję - wielka paczka naprawdę zaciekawiła całą rodzinkę (zdjęcia poniżej), a potem córki z radością obserwowały co też z tej tajemniczej puszki, do której miały nalać wody, wyrośnie. Przynajmniej kilka osób z zainteresowaniem przyglądały się dziwnemu "naczyniu" i ze zgrozą stwierdzały, że uprawiam w domu GMO. Książka też wzbudziła ciekawość - szczególnie starszej córki, ale ponieważ to nie jest lektura dla nastolatek, czym prędzej wysyłam ją w Wasze ręce w ramach konkursu :)

No dobra wspomniałem już, że tematem przewodnim będzie GMO - dość modny temat, bo sporo wokół niego zamieszania. Jeżeli się o genetycznie modyfikowanej żywności mówi, to zwykle głos zabierają tylko przeciwnicy, ekolodzy, którzy straszą nas strasznymi konsekwencjami dla organizmu ludzkiego i dla przyrody jako takiej. Druga strona, czyli producenci specjalnie chyba się protestami nie przejmują, bo mając spore pieniądze po prostu lobbują i załatwiają różne rzeczy po cichu. Klient, który ma dostać towar tani i zatrzymać kasę w portfelu kupi wszystko... Zresztą powiedzcie sami, czy ta żywność, która już dziś faszerowana jest chemią, jest dużo zdrowsza? Chyba trochę późno przychodzi nasze opamiętanie.

środa, 28 stycznia 2015

Śmierć przybywa do Pemberley - P.D. James, czyli napisać dobrą kontynuację nie jest łatwo

312547-352x500
Pisząc dwa dni temu o "Dumie i uprzedzeniu", wspominałem, że będzie ciąg dalszy. I oto jest. Przyznam, że fajnie przejść właśnie tak płynnie od oryginału do współcześnie napisanego sequelu (i to w dodatku kryminalnego) - lepiej widać podobieństwa i różnice.
P.D. James wspomina w przedmowie o tym jak bardzo kochała powieści Jane Austen i że marzyła o tym by kiedyś napisać dalsze losy swoich ulubionych bohaterów. Tworzy jednak coś trochę w innym stylu, pisze o tym, na czym się zna, czyli kryminał. Nie wiemy jak by do tego ustosunkowała się jej idolka, bo w swoich powieściach raczej unikała zbrodni i mroku, ale ta powieść raczej nie przynosi wstydu postaciom, które stworzyła.

wtorek, 27 stycznia 2015

Peter J. Birch - Yearn, czyli gdzie indziej pewnie byłby już gwiazdą

Znowu wracam do słuchawek i telefonu zapakowanego płytkami. W końcu na mrozie nie bardzo się da czytać. prawda? A póki co z książkami do słuchania robię małą przerwę. Stęskniłem się chyba za muzyką. Tylko nie wiem czemu (zima tak nastraja?) wciąż mnie jakieś nostalgiczne, melancholijne, akustyczne granie pociąga.
Przedstawiam więc Państwu kolejnego wrażliwca z gitarą, tym razem śpiewającego po angielsku, wyglądającego jakby przybył prosto z Islandii, ale to nasz ziomek prosto z Wołowa na Dolnym Śląsku. Posłuchajcie jego nagrań i powiedzcie sami, czyż jest sens narzekać, że u nas nie ma takich artystów jak na Zachodzie. Bo są! Peter J. Birch to tak naprawdę Piotr Jan Brzeziński i płytka, którą dziś wrzucam na bloga, to nawet nie jest żaden debiut - facet gra, koncertuje, nagrywa, warto więc zapisać sobie w głowie to nazwisko.

Duma i uprzedzenie - Jane Austen, czyli jak rozpoznać to prawdziwe uczucie


Uffff. Długi wieczór się skończył, a ja dopiero teraz zabieram się za pisanie. W ciągu jednego dnia udało się zobaczyć trzy nowości filmowe, więc w najbliższych dniach to właśnie X muza będzie chyba królować. Zwłaszcza, że pora już wrzucać notki na temat nominowanych do Oscarów.
Ale póki co jeszcze coś z literatury. I to nawet klasyki literatury. Co prawda wielu pewnie, by wrzuciło tą autorkę do jakiejś mniej ważnej szufladki z romansami, ale to przecież przede wszystkim obraz pewnej epoki, konwenansów, niezrozumiałych dziś podziałów klasowych. A że uczucia tak jak wtedy i dziś targają ludźmi takie same, nie dziwota, że to nadal jest czytane (i oglądane, bo jak przez mgłę i ja pamiętam przynajmniej dwie ekranizacje).
Od razu przyznaję się do dwóch rzeczy. Jakoś nigdy mnie nie ciągnęło ani do Austen, ani do Bronte, może ulegałem pewnym uprzedzeniom, ale teraz skusiłem się, by porównać oryginał z wydaną niedawno kontynuacją tej powieści (o niej zapewne pojutrze). A druga rzecz, do której chciałbym się przyznać to, że przeczytałem w całości, nie rzuciłem o ścianę i chwilami mnie nawet bawiło. Nie robi oczywiście takiego wrażenia jak np. Pani Bovary, czy Lalka, ale humor tu zawarty i z ironią odmalowane portrety różnych postaci, sprawiają, że to wciąż się fajnie czyta. 

niedziela, 25 stycznia 2015

Czarny węgiel, kruchy lód, czyli chińska historia z femme fatale


Kolejna świeżutka produkcja z naszych ekranów kinowych jest ciut egzotyczna. Nagrodzony nagrodą Złotego Niedźwiedzia w Berlinie "Czarny węgiel, kruchy lód" może być niezłym zaskoczeniem dla ludzi, którzy chińskie filmy kojarzą głównie z wielkimi widowiskami komercyjnymi albo z walkami kung-fu. 
Dostajemy bowiem produkt, który jest dość pogmatwanym kryminałem w stylu kina noir. Historia w miarę współczesna, ale nie znajdziecie tu raczej nawet śladu rosnącej potęgi gospodarczej i nowoczesności Chin. Wszystko odmalowane zostało w tak surowych barwach, na dodatek w zimowej aurze, że ktoś mógłby się pomylić i powiedzieć, że to Skandynawia. Chyba tylko kuchnia i potrawy spożywane przez bohaterów, sprawiają, że pomyłkę szybko korygujemy. Takich potraw poza Azją raczej się nie jada.

sobota, 24 stycznia 2015

Hiszpanka, czyli towarzystwo teozoficzne, zwidy i Powstanie Wielkopolskie


Przyglądając się temu plakatowi i słuchając zapowiedzi o tym iż powstała megaprodukcja opowiadająca o Powstaniu Wielkopolskim, człowiek chyba z góry nastawia się na coś epickiego, na fabularyzowaną wersję wydarzeń historycznych, która ma poruszać serca i umysły. I tylko mamy nadzieję, że nie jest to podobne do poprzednich prób robienia takich rzeczy u nas, bo te zwykle zawodziły. Cholera, a Rosjanie robią takie fajne i widowiskowe rzeczy w tym nurcie. 
No więc, uprzedzam - jeżeli idziecie na ten film z takim nastawieniem, albo jeszcze zabieracie kogoś ze starszego pokolenia, zapowiadając mu podobne emocje, lepiej wcześniej poczytajcie co nie co o produkcji Łukasza Barczyka. Jeżeli będziecie już wiedzieli czego się raczej nie spodziewać, to potem czekają na Was w kinie już raczej jedynie pozytywne zaskoczenia.

Walizki hipochondryka - Mariusz Sieniewicz, czyli czy każdego w szpitalu dopadają takie stany psychiczne?


Dziś seans Hiszpanki i spotkanie z twórcami w ramach Kocham Kino, ale wróciłem tak późno do domu, że nie mam siły pisać świeżej notki. W kolejnych dniach dostaniecie zatem aż dwie nowości filmowe, a potem może na chwilę przeniosę się do świata Dumy i uprzedzenia. Mimo, że sporo się dzieje i nie ma kiedy pisać, wszystko wskazuje na to, że styczeń też uda się zakończyć wynikiem jednej notki na dzień:) Aha przypominam też o trwającym konkursie - zajrzyjcie do zakładki!

Do pisania o książce Walizki hipochondryka zbierałem się jak do jeża. Najchętniej zrobiłbym unik i tylko dla jakichś swoich ciągot do archiwizowania, napisał bym fragment z opisu na okładce. A co... Niech każdy sam podejmie decyzję. Są pewnie tacy, którzy się tą powieścią zachwycą. A mi ona kompletnie nie podeszła.

czwartek, 22 stycznia 2015

Ambassada, czyli nie wsiadaj do tej windy


Powoli łączę sobie różne zaległe filmy w pakiety, ale na każdy taki zestaw okazuje się, że trzeba ciut więcej czasu, znowu więc coś pojedynczego. Jakoś mi nie łączył się z tym żaden inny obraz. Może gdybym miał jakieś najnowsze dzieło Allena, może by się nadało? Bo z Ambassadą jest ten sam problem co i z jego filmami. Znany reżyser, który najlepsze rzeczy nakręcił dawno temu, raczej nie ma trudności ze zdobywaniem środków, więc ma wolną rękę ze scenariuszem (i chyba duże mniemanie o sobie) i z zatrudnianiem gwiazd, tworzy kolejne produkcje, które za każdym razem nazywane genialnymi dziełami mistrza komedii. I nawet jak jest to rzecz, na której nikt się nawet nie zaśmieje i recenzje będą takie sobie, sama ciekawość zagna ludzi do kin. Bo kto by nie chciał zobaczyć kolejnej roli Roberta Więckiewicza, albo Adama Darskiego (Nergala) w mundurze SS...

środa, 21 stycznia 2015

Fisz/Emade/Tworzywo - Mamut, czyli nie odrzucać tego co było

Fisz Emade Tworzywo - Mamut
Rodzina Wagli zaczyna mi dominować wśród przesłuchanych płyt, ale czy to takie dziwne, zważywszy na częstotliwość wydawania przez nich krążków pod różnymi szyldami i różnorodność tej muzy? 
Pisałem już z zachwytem o płytach synów z ojcem, o rockowym wizerunku braci, czyli Kim Novak, no to pora, by napisać o tym z czego byli najbardziej znani, czyli zabawy z elektroniką, miksowaniem, hip hopem. Zupełnie nie moja bajka, w klubie pewnie czułbym się jak dinozaur, ale muszę przyznać, że w tej płycie jakoś zadziwiająco szybko się odnajduję. Może dlatego, że jest tu tyle znajomych dźwięków? I myślę sobie: jejku, to brzmi zupełnie jak kawałki z lat 80-tych, albo jeszcze wcześniejsze!
Panowie, którzy często bawili się w solowe projekty, łączą oto siły, gatunki i pomysły. Czego tu nie ma: odrobina jazzu, trip hop, surowy, prosty elektroniczny bit i piękne wstawki, które z nim kontrastują, rapujący Fisz, kiczowate melodie taneczne niczym z Franka Kimono i świetne przestrzenie wykreowane w innych numerach.

wtorek, 20 stycznia 2015

Dawca - Lois Lowry, czyli wolność - po co wam wolność?

Czasem zupełny przypadek sprawi, że sięgasz po lekturę, o której istnieniu niby pamiętałeś, ale nigdy nie kusiło cię, żeby po nią sięgnąć. Tak właśnie miałem z "Dawcą". Dzięki Ola, że mi to podsunęłaś.
Przy okazji ekranizacji moda na ten tytuł wróciła i chyba dobrze. Ta książka jest tego warta i tylko żal, że wciąż szufladkuje się ją jako powieść młodzieżową=nie warto czytania przez dorosłych. Jeżeli miałbym ją do czegoś porównywać to chyba do "Gry Endera" - tam też pod warstwą lekkiej fabuły, przemyconych było całkiem sporo rzeczy do przemyślenia. Na pewno też postawiłbym "Dawcę" ponad tak modną trylogię Igrzysk Śmierci.
Trochę brakuje tu może tak ważnych w wyżej wymienionych pozycjach jakiejś akcji, przygody, zmagań - jest dość lakonicznie i chłodno, ale może też dzięki temu obraz tego świata bardziej porusza, przyprawia o ciarki.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Wyścig, czyli zachwycić się pracą tłoków, rykiem silników i palonymi gumami?

Kolejny dzień, który mogę z czystym sumieniem nazwać "kopniętym", bo dzieje się tyle, że zjeść nie ma specjalnie kiedy, a co dopiero mówić o tym by usiąść przy kompie. Znowu więc zmieniam planowaną kolejność notek i wybieram coś w miarę świeżego i mało skomplikowanego. Co prawda chyba nie da się zamknąć wrażeń w jakimś jednym zdaniu lub słowie, ale będzie szybko niczym w dowcipie o babci, która pytana czy odczuwa jakiś wpływ na swoje życie autostrady, która przebiega koło jej domu...
To do tematu. 
Wyścig świetnym filmem jest. 

niedziela, 18 stycznia 2015

Jedwabnik - Robert Galbraith, czyli któż nie marzy o tym, by napisać dzieło życia i przejść do historii

Kolejna zaległa rzecz z roku ubiegłego. Dzięki temu zdaje się, że statystyki książek opisanych w roku 2015 chyba bardzo mi się poprawią - to już 9 tytuł w tym roku, a więc jedna lektura na dwa dni. 
"Jedwabnika" byłem bardzo ciekaw, bo przyznam się, że bardzo polubiłem parę stworzoną przez J.K. Rowling (chyba już wszyscy wiedzą kto ukrywa się pod pseudonimem) - troszkę nietypowego prywatnego detektywa oraz jego asystentki. Nie wiem jak Wy, ale ja tak czasem mam, że w niektórych kryminałach tak bardzo spodoba mi się postać głównego bohatera, że nawet przymykam oczy na różne braki, czy mielizny w fabule. Czyż Cormoran Strike - weteran z protezą nogi, nieślubny syn wielkiej gwiazdy muzycznej, który przez całe życie próbuje radzić sobie sam, bez proszenia o pomoc ojca, dumny olbrzym z nadwagą, wiecznie z długami, zaglądający do kufla i po rozstaniu z ukochaną, prowadzący dość niechlujny tryb życia - nie jest ciekawy? A jego relacja z przypadkową zatrudnioną asystentką, która zafascynowana osobowością i działalnością swego zleceniodawcy, wprowadza tu dodatkowo bardzo fajne iskrzenie i elementy humoru. Po "Wołaniu kukułki", która przecież nie była jakimś powalającym kryminałem i tak byłem już kupiony i wyglądałem kolejnej sprawy tej pary. 

sobota, 17 stycznia 2015

Skubas - Brzask, czyli facet z gitarą

Ubiegły rok był dość ubogi w płyty, muszę wiec znaleźć jakiś sposób, by jednak nie ograniczać swojego kontaktu z muzą do przypadkowego łapania czegoś w radiu. Choć, czasem można dzięki temu znaleźć ciekawe rzeczy. 
Dzisiejsza płytka to właśnie efekt jednej z audycji wieczornych w trójce, słuchanej gdy wracałem do domu na piechotkę. Skubas. Kurcze, czemu nic mi to nie nie mówi? Ale współpraca np. ze Smolikiem to już brzmi ciekawie, a i kawałek całkiem smakowity.
Całość może nie jest tak energetyczna i ostra jak numer, który był wtedy puszczony (Plac Zbawiciela z tego co pamiętam), ale wysłuchałem jej z przyjemnością. Cieszy fakt, że artyści tworzący coś bardziej kameralnego, nie do końca przebojowego; mają odwagę by nagrywać i przebijać się ze swoją twórczością do słuchaczy. 

piątek, 16 stycznia 2015

Myszy i ludzie, czyli ja chcę tylko mieć z kim porozmawiać

myszy i ludzieNa początek wyobraźcie sobie pełne kino ludzi bez siorbania Coca-Coli, zapachu i chrupania popcornu (no chyba jednak widziałem jedną osobę). Cuda jakieś? Ano nie. Najwyraźniej na projekt prowadzony przez Multikino i British Council przychodzi trochę bardziej wyrobiony widz, który nie potrzebuje takich poprawiaczy nastroju. Długo się łamałem czy spróbować tego projektu, bo to przecież ani teatr w 100%, ani kino. Cena nie mała. Ale wiecie co? Teraz żałuję, że nie poszedłem wcześniej, bo parę fajnych przedstawień przeszło mi koło nosa. Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję na powtórki.
Kilka słów o organizacji. Spektakle nagrywane są z udziałem publiczności na scenach londyńskich lub na Brodwayu, w super jakości, a potem odtwarzane u nas tyle, że z napisami. No i bonus dla naszej publiczności - w przerwie między kolejnymi aktami (która jest krótsza), puszcza się jakiś krótki reportaż o sztuce, autorze, wywiady z twórcami i aktorami. Generalnie wrażenie takie jak z oglądania teatru telewizji, czyli nie ma tych emocji z żywego kontaktu z aktorami, nie ma braw, śmiechu, ale za to są bliskie plany, o których przecież możemy w teatrze zwykle pomarzyć (chyba, że stać nas na najdroższe miejsca). Dodatkowy plus: nie dość, że obcujesz ze sztuką, aktorami, których znasz raczej jedynie z filmów to i z językiem. O ile w filmach mi to umyka, tu naprawdę wchodzi się w te dialogi. 
Świetna sprawa!
A sztuka?

Mandela - droga do wolności, czyli zapraszam do cukierni

Nie wiem czy dużo dziś będzie o filmie, bo uważam go za średniaka, ale przy okazji chyba trochę mi się "uleje" na temat tego jak można łatwo manipulować opinią publiczną i jak można wmówić nam jako wzory, ideały, postacie, które na zdrowy rozum wcale nie powinny nigdy nimi zostać. Zostawmy już Che i inne symbole rewolucji. Ale przyjrzyjmy się choćby samemu Mandeli. Pokojowa Nagroda Nobla, wzór dla całego świata, który uważa go za symbol walki o równość i wolność. Czy gdyby wszyscy znali szczegółowo jego działalność, poglądy, decyzje, nadal by upierali się przy tym, by stawiać mu pomniki.
To zadziwiająca schizofrenia - gdyby w Stanach ktoś z hasłem walki z niesprawiedliwością podkładał bomby i zabijał ludzi, a po złapaniu otrzymałby by wyrok, nikomu by nie przyszło do głowy krzyczeć, że to niesprawiedliwe i że trzeba go natychmiast uwolnić. Jaki chcemy dać sygnał tworząc taką dziwną wykładnie historii: komuniści mordujący ludzi np. w Chile - dobrzy i męczennicy sprawy, Pinochet, który wprowadził rządy silnej ręki i próbował ich wyeliminować - zły. Mandela, Arafat i inni walczący o swoje przekonania metodami terrorystycznymi - to zwolennicy pokoju, a rządy i siły porządku, które z nimi walczyły to faszyzm i nienawiść. Ile znamy takich legend, które mimo swej przerażającej karty, potem zyskały usprawiedliwieni i sławę, a ile skazano na wieczne potępienie. Partyzanci, bojownicy o wolność, czy zwykli mordercy? Co zyskuje w naszych oczach uznanie, a co budzi obrzydzenie? IRA, Baskowie, Czeczeńcy, Czerwone Brygady, czy nawet nasze NSZ po wojnie. Ileż w tych naszych sądach dziwnych rozbieżności. Wydawałoby się, że stoimy po stronie słabszych - władza jest zła, skoro ktoś się jej sprzeciwia, chce zmian, to musi sięgać po radykalne metody. A czemu w takim razie w naszych głowach nie ma akceptacji np. dla ruchów muzułmańskich? Inna miara? A niby dlaczego? W imię jakiej racji usprawiedliwiamy zbrodnie, tak surowo oceniając je u innych?  
I po takim dziwnym wstępie - możemy przejść do filmu. Mocno moim zdaniem wybielającym Mandelę (prawie wszystkie winy zrzuca się tu na jego żonę) i będącym może nie idealną, ale jednak laurką. Ale nic dziwnego - wszak materiał wyjściowy to autobiografia napisana przez prezydenta RPA.

czwartek, 15 stycznia 2015

Wszyscy ludzie prezydenta - Carl Bernstein, Bob Woodward, czyli kamyczek do kamyczka


Już dawno się nie męczyłem z żadną książką jak z tą. Z jednej strony oczywiście to pozycja, która kusi swoją legendą. Z drugiej - wcale się nie dziwię, że nie było odważnych by przez 40 lat coś takiego wydawać, bo to jednak rzecz bardzo hermetyczna, interesująca chyba głównie dla osób pasjonujących się Stanami, historią i dziennikarstwem.
Lektura zajęła mi chyba ponad pół roku, mniejszymi i większymi zrywami, bo ilość dat, nazwisk i szczegółów zawartych w publikacji, to naprawdę materiał mało porywający.
Chyba muszę sięgnąć po film, który kiedyś Marcin u siebie mocno reklamował. Może tam będzie trochę więcej emocji i napięcia.
Czy zatem żałuję poświęconego czasu? Jednak nie.

wtorek, 13 stycznia 2015

Labirynt, czyli wszystko wskazuje na...

prisoners-posterPaszporty Polityki. I wygrana Miłoszewskiego? No proszę, a ja nawet nie mam za bardzo jak notki okazjonalnej zrobić, bo prawie wszystko mam już za sobą (jedynie Domofon został). No więc będzie o czymś innym, ale generalnie to się bardzo cieszę - to jest dobra książka ten Gniew.

Znowu trochę odbiegnę od swoich planów na kolejne notki (w kolejce dwa reportaże, Zadie Smith i grubo ponad 40 filmów), przestawiając trochę ich kolejność. Przyznam się, że trochę z lenistwa - mam nadzieję, że notka o Labiryncie napisze się sama, bo ja niewiele mogę zdradzać by nie psuć zabawy.
Wygodne nie?
Gdyby nie oglądana w końcówce ubiegłego roku Zaginiona i świetny serial Detektyw, to chyba właśnie ten film bym wskazał jako najlepiej podnoszący mi ciśnienie w ostatnich miesiącach. W porównaniu z tamtymi trochę traci, bo jednak ma dużo wolniejsze tempo i jest mniej dramatyczny, ale co tu ukrywać: to świetny thriller! Z wydawałoby się banalnej historii o porwaniu dzieci (to zawsze porusza), otrzymujemy coś wcale takie oklepane nie jest. W dodatku to taki film, gdzie można też trochę pogłówkować, nie wszystko podane jest na tacy.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Dzielnica obiecana - Paweł Majka, czyli pożoga zniszczy również Kraków

dzielnica obiecana metro 2033 3
Ile to już razy gościły u mnie powieści ze świata wykreowanego przez Głuchowskiego? Bywało raz lepiej, raz gorzej, oczywiście spierać się też można o to co powinno być stałym elementem serii, a co stanowić może oryginalny wkład własny. Jedni kładą nacisk na akcję, inni na klimat...

Jak udała się pierwsza powieść napisana w ramach tego uniwersum przez Polaka? Moim zdaniem całkiem dobrze. Nie ma oczywiście metra (bo akcja dzieje się w Krakowie), ale w końcu nie tylko w tej pozycji, mamy jednak podziemia, nieuchronne mutacje popromienne, walki między różnymi grupami i powierzchnię na której mało kto chce żyć. 
Oto post-apokalipsa na planie miasta Kraka.

niedziela, 11 stycznia 2015

Pan Przypadek i celebryci - Jacek Getner, czyli liczę czy 230 stron lektury starczy na podróż z Warszawy do Krakowa

Kolejne spotkanie z Panem Przypadkiem - detektywem amatorem, stworzonym przez Jacka Getnera. Nawet nie sądziłem, że tak szybko po pierwszym tomie wpadnie w moje ręce drugi, ale to już zbieg okoliczności, trochę szczęścia i życzliwość autora. Gdy napisałem pierwszą notkę, Pan Jacek napisał do mnie, dziękując za recenzję, wyjaśniając różne moje wątpliwości i sugestie o jakich wspomniałem oraz bez żadnych zobowiązań zaproponował przesłanie kolejnego tomu. Bardzo to miłe! Bywa przecież (jak wiemy), że autor kręci nosem nad recenzjami.
Paczka przyszła, a ponieważ książeczki to cieniutkie (to chyba ich jedyna wada) i czyta się je ze sporą frajdą, wystarczyło pół dnia i znowu mam niedosyt. Chyba zacznę szukać kolejnej części...
Aha, zanim napiszę kilka słów o "Panu Przypadku i Celebrytach", wspomnę jeszcze o dwóch sprawach. Dla tych, którzy tych opowiadać nie znają - jest możliwość posłuchania ich za darmo w sieci - sprawdźcie sami, bo w mojej opinii te opowiadania świetnie pasują właśnie do takiego "wydawania" w odcinkach.
A dla tych, którzy już coś czytali i bohatera polubili, też jest coś fajnego - autor i wydawca przygotowali konkurs na najlepszą recenzję. Próbujcie! O cholercia, chyba właśnie zmniejszam w ten sposób swoje szanse... No trudno.

Co napiszę o drugim tomie przygód Jacka Przypadka?

sobota, 10 stycznia 2015

Black and White, czyli Zniewolony i Kamerdyner w dwupaku

twelve_years_a_slave_xlrg
Wspominałem już o tym iż by rozładować kolejkę filmów do opisania nie wystarcza mi miejsca na blogu - jedna notka dziennie to zbyt mało, stąd też raz na jakiś czas będą pojawiać się filmy w dwu, albo i w trzypakach. Mówi się trudno.

Dziś przynajmniej nie mam problemu, bo oba filmy mocno mi się wiążą ze sobą. Wiem, wiem, opowiadają inne historie, bo jeden z bohaterów cały czas walczy o swoją wolność, a drugi z pokorą znosi swój los, ale mimo jak dla mnie podobieństwa jest wystarczająco dużo, aby je ze sobą złączyć. Zresztą, żaden z nich nie powalił mnie na kolana, więc nie będzie mi żal, że nie mają osobnych notek. Żaden z nich nie znajdzie się w podsumowaniach rocznych, a chyba jedynie kreacje aktorskie zostaną w głowie na trochę dłużej.
Zacznijmy od "Zniewolonego", bo powstał chyba wcześniej.

piątek, 9 stycznia 2015

Śnieg przykryje śnieg - Levi Henriksen, czyli na zakręcie


Książka co prawda swoją premierę będzie miała dopiero 14 stycznia, ale e-book już od dwóch dni jest dostępny w sieci, więc nie ma co dłużej odkładać pisania notki. Jutro dla odmiany coś filmowego, w niedzielę i w poniedziałek znów książki, ale lżejsze gatunkowo, a potem może wreszcie jakaś płytka w tym roku? Przyszły tydzień ciekawy i intensywny, bo dwa spotkania DKK, kuszą Bator i Miłoszewski w Warszawie, wybieram się do Multikina na National Theatre z Londynu, a nocny maraton filmowy też kusi (szukam chętnych do towarzystwa!).

Dziś o "Śnieg przykryje śnieg" Leviego Henriksena. Książka wciągająca, na pewno ciekawa, ale od razu warto zastrzec, żeby nikt nie spodziewał się kryminału, czy thrillera, przypominającego to co tak lubiane i popularne rodem ze Skandynawii (Nesbo, Larsson, Mankell itp.). Wydawnictwo Smak Słowa wyszukuje z literatury północy i przybliża naszemu czytelnikowi może nie rzeczy super przebojowe, ale na pewno nie banalne ("Stulecie" też zachwyciło). Tym razem dostajemy świetny dramat obyczajowy, powieść psychologiczną, w której co prawda rzeczywiście jest wątek kryminalny, ale nie od akurat jest tu najbardziej istotny.

czwartek, 8 stycznia 2015

Zwyczajny człowiek, czyli film, który mnie wkurzył


Rzadko się zdarza film, który by mnie wkurzył. Czasem męczą, śmieszą, nudzą, zadziwiają, ale naprawdę rzadko po filmie zbieram szczękę z podłogi, zastanawiając się kto tu postradał rozum. 

I nie, nie czepiam się jakości tego obrazu, choć wykonanie jest żenujące i przypomina najgorsze produkcje kina sensacyjnego z lat 70-tych (ach ten pościg). Niby różne sceny, gadżety są współczesne, ale cała resztą to jakaś jedna wielka prowizorka. Machnąłbym jednak ręką na drewnianą grę aktorską (jedynie Ben Kingsley jest tu z innej bajki), i ubogość całości (zabawne są postacie z drugiego planu, bo chyba zdjęcia kręcono nie przerywają normalnego życia miasta, wiec szczerzą np. zęby przy scenach aresztowań itp.). Każdej kinematografii może zdarzyć się film tak zły, że aż dobry, a krytycy i widzowie zachodzą w głowę czy to nie arcydzieło, bo przecież reżyser sparodiował gatunek, który uwielbiają, wykorzystując sceny z ich katalogu największych wpadek i żenad.

I nie, nie czepiam się pewnych różnic w przedstawianiu postaci w porównaniu do tego co nam bliskie i znane, choć zawsze zdumiewa mnie, że Azja tak lubuje się w łopatologii, w schematach dobry-zły, w przerysowaniach, które nas śmieszą. W końcu ta produkcja ze Sri Lanki, jest remakiem jakiegoś dzieła rodem z Bollywood, które uwielbia takie schematy. Na szczęście nikt tu nie śpiewa i nie tańczy. A może szkoda? Przecież hindusi w tym akurat osiągnęli mistrzostwo.   

A czego się czepiam?

środa, 7 stycznia 2015

Papuga Flauberta - Julian Barnes, czyli kocham Pana, Panie Sułku


Kiedyś już uraczyłem Was cytatem z tej książki (choć nigdy tego na blogu nie robię), w konkursie znalazła nowego właściciela (a widzicie, że warto zaglądać do tej zakładki?) i wreszcie znajduję chwilę by o niej skrobnąć notkę.

Nie jest to takie proste, bo nie jest to rzecz, o której pisze się łatwo. Jest biografią i zarazem wcale nią nie jest, bo choć otrzymujemy o pisarzu całkiem sporo informacji, są one podawany w sposób dość szalony. Kilkukrotnie na przykład możemy przyglądać się datom z życiorysu, ale z zupełnie innej perspektywy i z uwzględnieniem zupełnie innych wydarzeń, nad niektórymi z nich zatrzymujemy się na króciutko, a przy innych, nawet wydawałoby się mało istotnych, na długie strony. To zabawa z czytelnikiem i zadanie nam pytania: na ile możemy faktycznie powiedzieć coś o drugim człowieku, czego możemy być pewni? Co mamy analizować? Daty, wspomnienia i relacje innych ludzi, pamiętniki samego pisarza, a może jego twórczość? Co jest prawdą, a co jedynie kreacją wizerunku?

wtorek, 6 stycznia 2015

Pogarda - Alberto Moravia, czyli faceci są z Marsa


Plan na najbliższe notki - dwie trochę starsze lektury, które czekają na swoją kolejkę, a potem o filmie, który mną lekko wstrząsnął. Może też parę klasyków filmowych, ale będą też książki, m.in. przedpremierowo o "Śnieg przykryje śnieg" gdzieś w okolicach niedzieli.

Robi mi się coraz dłuższa kolejka rzeczy do opisania (około 60 pozycji) i zastanawiam się nad jakimś pomysłem jej rozładowania. Nie mogę sięgać jedynie do rzeczy najdawniej przeczytanych/obejrzanych, bo wtedy istnieje ryzyko, że wszystko zapomnę. I tak zdarza mi się czytać różne tytuły ponownie (np. teraz Włoskie szpilki na DKK - drugi raz o nich nie napiszę, ale to świetna rzecz!). Pisać notek o kilku rzeczach na raz strasznie nie lubię, ale nie wiem czy nie będzie to konieczne. Hmmm... Macie jakiś pomysł?

Teraz oprócz bloga, na który trzeba znaleźć chwilkę, doszły jeszcze recenzje dla Allegro. Dziwnie tak pisać o tych samych pozycjach dwa razy i starać się unikać powtórzeń. Postaram się więc króciutko, bo po raz kolejny doświadczyłem tego ile przyjemności sprawia sięganie po rzeczy sprzed wielu lat, kompletnie dla mnie nieznane, a które wciąż mogą zachwycać i poruszać. Gdy dziś największe emocje budzą tytuły, o których za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, może warto je olać i poczytać jednak klasyków, którzy potrafili pisać i powiedzieć coś oryginalnego?

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Biała wstążka, czyli skąd to zło?

Obiecałem sobie wczoraj, że muszę odgrzebać z archiwalnych szkiców ten film i wreszcie napisać o nim notkę. Powód jest jeden. Pisząc bowiem o "Drodze krzyżowej", pojawiła mi się refleksja, że gdzieś już miałem podobne ciarki przy obserwowaniu relacji rodzic-dziecko, widziałem ten chłód, ostry ton, dyscyplinę... I nie miała ona wcale związku z religią. Choć może i ma, ale wcale nie z katolicką, ale raczej z mocno zakorzenionej w naszych sąsiednich sąsiadach, mieszanki zasadniczości pruskiej i surowych zasad moralnych rodem z protestantyzmu (o ile często powtarza się, że to u katolików straszy się piekłem, to zachęcam do lektury nauk teologów różnych odłamów reformacji np. Kalwina). No dobra, może dziwnie to zabrzmiało, nie zamierzam nikogo oskarżać, ani też bronić. Ale o ile film Hannekego jakoś mnie powalił na kolana (i nie do końca rozumiem zachwyty) to właśnie ten wątek jakoś mocno mi utkwił w głowie. Surowi rodzice, dzieci uczone przede wszystkim posłuszeństwa, brak miejsca na ciepło, współczucie, empatię. 

niedziela, 4 stycznia 2015

Droga krzyżowa, czyli jak świat widzi wierzących

Z niewielkim opóźnieniem, bo film już na ekranach w kinach studyjnych, a ponieważ to naprawdę ciekawa rzecz, spieszę z notką, żebyście i Wy zdążyli zobaczyć. Obraz, który dość w kontrowersyjny sposób pokazuje głęboką religijność na przykładzie pewnego radykalnego odłamu chrześcijaństwa (podobieństwa narzucają się błyskawicznie, ale reżyser mocno się odżegnuje, by nie spotykać się z sądzie z prawnikami), pewnie może wzbudzić u nas trochę zamieszania, ale ja jednak namawiam aby go obejrzeć i samemu wyrobić swoje zdanie. Może to po prostu kwestia mojego podejścia - wiara zawsze była dla raczej poszukiwaniem i zadawaniem pytań, a nie trzymaniem się dogmatów i obrażaniem na świat, który myśli inaczej). Stąd wśród moich ulubionych filmów jest Jezus z Montrealu, który raczej daleki jest od tradycyjnego podejścia do wiary. 

Dlatego i do obejrzenia "Drogi krzyżowej" namawiam, choć jest zupełnie inna i niewiele w niej odnajduję rzeczy, który byłyby inspiracją do poszukiwań, do zadawania pytań. Postrzegam ją raczej jako próbę wykpienia religijności jako takiej, ale dlaczego tak myślę i dlaczego mimo wszystko nie mam zamiaru obrażać się na ten film, napiszę poniżej. 

sobota, 3 stycznia 2015

Osobliwy dom pani Peregrine - Ransom Riggs, czyli dziwolągi są wśród nas

Kolejny dwupak. Notka o książce, ale zachęcam Was też do zajrzenia do świeżej notki o Weselu Smarzowskiego. Pojawia się ona na miejscu informacji o Biblioteczce Małego Pacjenta, bo paczka wysłana, kilka osób się dołączyło, ale w ciągu roku też nie zapominajcie o akcji Zaczytanych!

Notką o Weselu kończę kończę na razie twórczość Smarzowskiego, możecie więc przeczytać u mnie na blogu o wszystkich jego filmach, czekając na to co nakręci na temat rzezi na Wołyniu.
Dom zły, Pod mocnym aniołem, Drogówka i chyba najbardziej lubiana przez mnie Róża

A dzisiejsza lektura? Sporo się o niej mówiło, zachwalano jej niesamowity klimat, stąd też, mimo posiadania tego na czytniku, postanowiłem wypożyczyć wersję papierową, by nacieszyć się tymi wyjątkowymi zdjęciami, które m.in. stanowią o jej uroku. I rzeczywiście, gdyby nie one, mam wrażenie, że część tej dziwnej i tajemniczej atmosfery by uleciała. 

piątek, 2 stycznia 2015

Tańczące niedźwiedzie - Witold Szabłowski, czyli reportaże z transformacji

Pierwszy dwupak w tym roku. Na miejsce zakończonych konkursów po prostu wrzucam nowe teksty, dziś więc zarówno o filmie
Jak i o książce. 
Kolejna lektura na DKK (jeszcze przed nami) i druga już książka tego autora, którą udało się przeczytać. O pierwszej, czyli reportażach z Turcji tu.

Tak naprawdę książka składa się z dwóch części - pierwszej, ciekawej i powiedziałbym bardziej pogłębionej, poświęconej właśnie słynnym tańczącym niedźwiedziom, które kiedyś były atrakcją w wielu kurortach w Bułgarii i sposobem na zarobek Cyganów; oraz drugiej, które jest zbiorem krótkich reportaży na temat mieszkańców krajów byłego obozu socjalistycznego. Jak sobie radzimy w czasach transformacji ustrojowej, po zniknięciu całego świata i jego zasad, w których się wychowaliśmy? Szabłowski na przykładzie niedźwiedzi, które odbierane są ich dawnym właścicielom i przewożone do rezerwatu, gdzie próbuje się uczyć je innego życia, opowiada i problemach wielu ludzi, którzy kompletnie nie potrafią odnaleźć się w nowych czasach, dla których wolność wcale nie jest tak słodka.


czwartek, 1 stycznia 2015

Sohn - Tremors, czyli song writer z syntezatorem. 4 lata bloga i kolejne rozdanie książek


Mimo, że ostatnio rzadziej słucham muzyki, nie jestem na bieżąco, to czasem nachodzi mnie na przeglądanie różnych rankingów, podsumowań i notowanie rzeczy,których nie znam. Bo nazwa Sohn nie mówi mi nic. No dobra, jakby ktoś dodał, że facet maczała palce w remiksach Lany Del Rey, to może i miałbym jakieś podejrzenie, że chodzi o dj'a. A tymczasem nic z tego. To muza elektroniczna, ale nie ma nic wspólnego z techno, z sieczką jaką puszcza się w wielu klubach. Choć więc to zupełnie nie moje klimaty, przesłuchałem z ciekawością i dostrzegam w tym coś ciekawego. Nadal dziwię się trochę, że to wydano pod szyldem stajni 4AD, ale w sumie czemu nie. Wrażliwiec, który ma swoją drogę. A że woli syntezatory i zabawę samplami od innych instrumentów...