czwartek, 31 maja 2012

American Horror Story, czyli dom z przeszłością i wyniki rozdawajki

Kolejny serial i kolejne wieczory przy odmóżdżaczu (przy wpisywaniu ankiet coś na ekranie miga i jak akcja się zaostrza robię sobie przerwę aby się temu dokładnie przyjrzeć - nie jest to komfortowe oglądanie, ale do większości seriali się nadaje). Tym razem coś z horrorów.
Nawiedzony dom, zwyczajna rodzina, która jest coraz bardziej osaczana przez zagrożenie - ileż razy już to wiedzieliśmy. Ale ten serial naprawdę całkiem umiejętnie straszy - owszem są duchy, które nawiedzają dom i nie mogą uwolnić się od przeszłości, ale postawiono na realność zbrodni, zła i lęku. Groza bierze się z tego, że mieszkańcy nie zawsze są świadomi co jest realnością, a co jedynie wizją, która nimi manipuluje... Do końca też nie rozstrzyga się tajemnica uwięzienia wszystkich postaci w domu i wątek mieszkającego w piwnicy potwora- na ile jest duchem, a na ile kimś w rodzaju monstrum dr Frankenstaina. 
Każdy odcinek to jakieś wydarzenie z przeszłości, poznajemy historię poszczególnych zbrodni i postaci zamieszkujących dom i okolice, oraz coraz bardziej zaciskająca się wokół rodziny atmosfera zagrożenia. Rodzina Harmonów przeprowadziła się do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie i zapomnieć o problemach przez jakie musieli razem przejść (zdrada męża). Wielki i stary dom robi na nich wielkie wrażenie, niestety wiele faktów z jego przeszłości jest przed nimi skryte. Ben próbuje rozkręcać praktykę terapeutyczną, zadbać o dobre samopoczucie żony, która wkrótce zachodzi w ciążę (ale jak widzowie się dowiedzą nie z nim), oraz o kontakt z nastoletnią, zbuntowaną córką. Niezłe połączenie wątków obyczajowych, problemów rodziny, relacji między nimi i postaci nadprzyrodzonych, które między innymi na tych konfliktach żerują.

środa, 30 maja 2012

Moje pierwsze samobójstwo - Jerzy Pilch, czyli zbiór opowieści z innej parafii

Moje drugie spotkanie z tym pisarzem. Nie powiem - Pod mocnym aniołem było lekturą ciekawą, nieźle mi się oglądało też filmy z jego scenariuszami, ale przyznam też, że nie ciągnęło mnie do niego na tyle by spieszyć się z następnymi lekturami. Ale DKK zobowiązuje... A więc tym razem opowiadania. Ale mimo tej różnicy wciąż czyta się go podobnie. Fajnie to uchwycił wczoraj na spotkaniu Miłoszewski: Pilch ma taki styl, że nawet gdy nie opowiada o niczym konkretnym, nie ma tam za grosz akcji, temat banalny, to i tak to się czyta. To snucie historii, wspomnień, marzeń, fantazji, mnóstwo dygresji, w to wplecione jakieś sceny  obrazy niczym perełki skrzące i tak samo pozostające na długo przed oczyma... Ale też trzeba to polubić i chyba dawkować nie za często - mnie przynajmniej momentami nuży już trochę ten styl, a najbardziej chyba tak intensywne skupienie się na sobie. Obojętnie czy dotyczy to dzieciństwa, młodości, czy pełni wieku w bohaterze tych opowieści najczęściej widzimy samego autora. A on bawi się nami mieszając realne wydarzenia i fakty ze swojego życia z rzeczami zupełnie zmyślonymi i każe nam się domyślać co tam jest prawdą. Zawsze może przecież powiedzieć, że nigdy nie twierdził, że wszystko co pisze jest oparte na wątkach autobiograficznych. To my  - czytelnicy, wciąż dyskutujemy zamiast o pisarstwie o jego pociągu do kobiet i specyficznym do nich podejściu (uwielbienie, ale nie oszukujmy się również pewnego rodzaju uprzedmiotowienie), alkoholizmie, wreszcie wszystkich wątkach dotyczących wiary, tradycji i norm wyniesionych z domu (malutka Wisła i środowiska luterańskie). Ileż narosło wokół tego autora już legend i mitów... Tak trochę było też i na naszym spotkaniu.

Ziarno prawdy - Zygmunt Miłoszewski, czyli Szacki po raz drugi i autor na żywo

O Uwikłaniu już kiedyś pisałem, drugą część przygód prokuratora Szackiego przeczytałem już jakiś czas temu, ale z napisaniem notki wciąż czekałem, bo wiedziałem, że jeden z DKK, na którego spotkania zaglądam organizuje spotkanie z autorem. I jestem już po, mogę więc na gorąco pisać, ale co zrobić gdy prawie wszystkie ważne refleksje już uleciały...
Nie no - to nie tak, że już nic z książki nie pamiętam, ale całej przecież nie będę streszczał (bo tego się nie robi, szczególnie kryminałom). Postaram się więc napisać jak najkrócej.
1. Bohater. Prokurator Szacki choć jak sam autor przyznaje postać średnio sympatyczna dał mi się polubić już w pierwszym tomie - owszem troszkę drażni, ale dzięki różnym wadom jest ciekawszy. Przecież to tylko bohater opowieści, a nie idol. W drugim tomie mocno rzuca się w pracę, bo w życiu osobistym wychodzi mu tak średnio. Jest jakiś trochę rozlazły, zmienny w swoich pragnieniach, nie wie czego chce. Ale może tylko mi się tak wydaje, jest samotny i może przez to, że nie zna dobrze otoczenia jeszcze bardziej się różnymi rzeczami dołuje. Ale zawodowo nadal daje radę! Szary wilk, sława palestry, nieugięty i sprawiedliwy. Choć omylny, naprawdę trzyma się za niego kciuki (za życie osobiste też). Szkoda, że po trzecim tomie autor zamierza rozstać się z tą postacią.
Oprócz jego ciągłego oceniania kobiet i traktowania ich jak niższą kategorię ludzkości jeszcze jedno tylko mnie ciut wkurzało - to dzwonienie czy kołatanie pod czaszką, które dawało mu znać, że o czymś ważnym zapomniał, coś mu umknęło - za często się to pojawiało moim zdaniem.
2. Miejsce.

poniedziałek, 28 maja 2012

Plain White T's - Big Bad World, czyli fanki lecą na chłopaków z gitarami i rozdawajka podróżnicza


Pisząc u muzyce i o różnych płytach, które wpadają mi w ucho piszę o różnych gatunkach, czemu wiec tym razem jednej notki nie poświęcić na słodkawe popowe gitarowe granie, które przecież ma swoich fanów (a raczej fanek, bo kapele to najczęściej panowie). No to tym razem o Plain White T's, który kiedyś wpadł mi w oko i ucho kawałkiem 1,2,3,4. Takie rzeczy - lekkie, melodyjne, z gitarką klasyczną w tle naprawdę mogą się podobać, poprawiają nastrój, bujają i nawet poprzytulać się przy tym (albo poskakać jak kto woli) można...
Płytka, na której znalazł się ten kawałek to "Big Bad World" - ich chyba już piąty z kolei album. Jest to więc kapela, której sukces można zmierzyć dwoma, trzema (balladka Hey There Delilah) kawałkami i  lata pracy i podobnego grania z nadzieją, że jeszcze raz się uda (podobnie jak w przypadku kapeli, którą bardzo polubiłem, czyli Train).

Mayday, czyli kapitalny masaż przepony



Wspominałem już kilka dni temu iż w ramach Dnia Matki zabieramy z żoną obie mamy do teatru. W ubiegłym roku było muzycznie i widowiskowo, tym razem szukając jakiegoś tytułu stwierdziłem, że weźmiemy coś lekkiego. I powiem Wam, że lepiej trafić byłoby trudno. Mayday to jedna z popularniejszych komedii teatralnych, ale przez ponad 10 lat w Warszawie grana nie była (kiedyś chyba w Kwadracie szalał w niej Pszoniak). Teraz zabrała się za nią Krystyna Janda, a efekt można zobaczyć w Teatrze Och.
Kto był ten już wie - specyficzna scena (przerobione kino), bo aktorzy występują na środku, a publiczność siedzi po bokach. Jak tu sobie poradzić z graniem w takich warunkach? Ano należy pamiętać aby grać bokiem, albo twarzą przez chwilę w jedną, a potem w drugą stronę :) Troszkę żartuję, ale z kim bym tam nie był wszyscy dziwią się temu rozwiązaniu - ale uwierzcie nie przeszkadza ono bardzo w odbiorze sztuki. Aktorzy po prostu nieustannie są w ruchu, co jeszcze bardziej potęguje efekt komiczny. Scenografia - niezłe rozwiązanie by jedno pomieszczenie na środku grało jednocześnie dwa mieszkania, po bokach drzwi, obok siebie dwa telefony (choć w rożnych domach) i widz musi w szybkiej akcji połapać się w którym miejscu właśnie się znajdujemy. Zwariowane podobnie jak cała sztuka. 

sobota, 26 maja 2012

Wrogie niebo, czyli inwazja i konfederaci

Kanały telewizyjne nadające jeden gatunek (np. romanse, fantastykę, kryminały) to gratka głównie dla fanów - trudno tam znaleźć rzeczy naprawdę na super poziomie. Ale gdy szuka się po prostu "zjadaczy czasu" i rozrywki to okazuje się, że można naprawdę się czasem wciągnąć w jakiś tytuł. Tak było u mnie z lekko zwariowaną "Eureką", a ostatnio z serialem w którym maczał palce sam Steven Spielberg. Gdy słyszy się to nazwisko człowiek może się spodziewać niezłych efektów i pomysłów. A fabuła? No cóż - fabuła zwykle na słabszym poziomie - pamiętajmy o tym iż jest to robione dla specyficznego widza, więc nie może być zbyt skomplikowane. Wątki familijne i wartości mile widziane, bohaterstwo i patriotyzm konieczne, a okrucieństwo, przemoc raczej wykreślamy, a nieszczęśliwe zakończenie jest wykluczone... Witamy w Stanach :) Skoro nikt nie ma tyle kasy by kręcić takie historie gdzie indziej (bo efekty i tak na głowę biją wszystko co dotąd mogli pokazać np. Polacy) to musimy się do tego przyzwyczaić.

piątek, 25 maja 2012

Potem - Rosamund Lupton, czyli thriller dla pań oraz coś jeszcze.


Mam głowę na karku, jestem przytomna, wszystkie klepki są na swoich miejscach, jestem w pełni władz umysłowych. Jestem tą samą Grace, co wczoraj, tylko że... wyszłam z mojego ciała - opowiada bohaterka tej fascynującej i pięknej powieści. Grace leży właśnie umierająca na oddziale intensywnej terapii po strasznym pożarze szkoły, do której chodzi jej synek Adam. W sali obok walczy o życie jej poparzona córka - siedemnastoletnia Jenny. Zawieszona między życiem a śmiercią, Grace prowadzi własne śledztwo. Szybko okazuje się, że nic nie jest takie, na jakie wyglądało wcześniej. Każda odpowiedź rodzi bowiem kolejne tajemnice. A POTEM sprawy wymykają się spod kontroli...

Tyle opisu od wydawcy. Ja sam napiszę o książce wkrótce. Ale już teraz jest szansa by ją zdobyć dla siebie (przy okazji - podziękowania za egzemplarz do recenzji dla Świata Książki). 
Co zrobić by zdobyć książkę? Ano tym razem chętnie bym poczytał jakieś Wasze komentarze a propos którejś z notek, może się pospieramy trochę, może uda się dopowiedzieć coś ważnego co umknęło mojej uwadze... Wybieracie dowolną notkę z mojego bloga - może być taka, która Was zachęciła, ale może być taka gdzie macie inną opinię - i piszecie coś na jej temat. O! I już! Każdy wpis będę traktował jako jedną szansę w losowaniu. No to kto ma ochotę? Czas do poniedziałku. 

A parę słów na temat książki ode mnie poniżej.

czwartek, 24 maja 2012

Rzeka, czyli straszą na Amazonce i wyniki rozdawajki kryminalnej

plakat serialu the riverKolejny serial - ciekawostka nawet nie tyle ze względu na jakaś super skomplikowaną fabułę, czy szybką akcję, ale też ze względu na sposób kręcenia i opowiadania całej historii. Ale gdy się zobaczyło wśród nazwisk twórców m.in. osobę, która odpowiadała za sukces „Paranormal Activity” to można było się spodziewać, że pewne pomysły, które tam zagrały zostaną powtórzone. Tak to już jest - co się raz udało, potem zostaje powtórzone tyle razy aż nie zarznie się pomysłu... A szkoda, bo tu niestety te pomysły już nie są tak ciekawe.
Mieszanka horroru i filmy przygodowego, bo choć cała akcja dzieje się w dżunglach Amazonii to każdy odcinek przeładowany jest elementami paranormalnymi niczym dawne Archiwum X. Podstawowy cel: ma trzymać w napięciu, a że całość się trochę kupy nie trzyma i nielogiczności wykaże nawet nastolatek - mówi się trudno.

Barbarella, czyli gwiazdka w kosmosie


Jakoś mi się zrobiła druga z rzędu notka z tendencją do kiczu. Tym razem o kiczu dla troszkę starszych :) Podkusiło mnie by przypomnieć sobie film Rogera Vadima, który pamiętam oglądałem jeszcze w podstawówce (oczywiście nielegalnie, bo był tylko dla dorosłych). Wtedy budził emocje i pamiętam był szeroko komentowany (nie tylko w gronie nastolatków). A teraz? Ogląda się go z uśmiechem na twarzy bawiąc się tą historyjką o przygodach super kobiety (agentki?) z planety ziemia. Nie widziałem komiksu, który był podstawą do tej ekranizacji, ale pewnie był odważniejszy niż sam film - oczywiście są tu pewnego rodzaju skojarzenia, ale w samym obrazie twórcy nie wychodzą poza pokazania gołego uda, czy kawałeczka piersi. Dziś więc zdziwienie może budzić to ileż erotyki w nim dostrzegano (Jane Fonda chodząca w obcisłych kostiumach, które dodatkowo podgryzają jak nie lalki to ptaszki). Ale przecież to film z roku 1968. Wtedy więcej było wyobraźni i marzeń w sferze erotyki niż dosłowności (no i teraz konia z rzędem temu kto rozstrzygnie co jest lepsze na ekranie)...

środa, 23 maja 2012

Alvin i wiewiórki 3, czyli co się komu podoba

Zdarzało mi się już pisać parokrotnie o filmach dla dzieci. Gdy ma się dwie córy i minęły czasy gdy to ja wybierałem im i podsuwałem propozycje filmowe chcąc nie chcąc człowiek zerka na różne rzeczy. I wciąż się dziwi. Czy za moich czasów filmy były równie żenujące? Na pewno było ich mniej, Disney był od święta, ale mam wrażenie, że teraz ilość nie przekłada się wcale na jakość. Gdy więc dzieci zaproponowały Alvina - zbuntowałem się i stwierdziłem, że szkoda mi pieniędzy. Wolę sobie posiedzieć i poczytać, a dzieci do kina idą same.
A więc dziś przedstawiam recenzję napisaną przez moją córę już jakiś czas temu. Zostawiłem ją sobie na jakąś okazję, bo jest równie zabawna jak i sam film :) No ale co zrobić - skoro dziecko chce pisać i zdecydowanie protestuje przeciw jakimkolwiek korektom, uważa notkę za zakończoną, to przecież nie będę cenzurował... Mam tylko nadzieję, że im więcej będzie pisać tym lepiej jej to będzie wychodzić.

wtorek, 22 maja 2012

Joshua tree - U2, czyli jadąc przez kraj (ale nie przez Stany)


Wspominałem już, że ostatnio muzycznie mam fazę na lata 80-te. Wyjeżdżając teraz w delegację długo nie zastanawiałem się wybierając płyty. O jednej - zaskakującym odkrywaniu elektronicznego popu OMD już pisałem (a mogłem też z kolekcji wybrać Modern Talking, albo Pet Shop Boys, bo i takie the best of sobie kiedyś zafundowałem), a teraz pora na giganta, który u mnie nigdy nie został skazany na zapomnienie. Gdybym miał wskazać płytę, do której najchętniej wracam i którą uznaję za absolutny klasyk tamtej dekady to bez wahania wybrałbym właśnie tę (a potem może kolejną, czyli koncertowy Rattle and Hum). Genialna płyta, na której co kawałek mamy już nawet nie przebój, ale po prostu niezapomniany numer, który żyje w pamięci choć minęło 25 lat. Tak  właśnie tyle minęło od wydania tej płyty. Ukazało się nawet specjalne wydawnictwo gdzie jest sporo świetnych dodatków. Ale ja mam swoje sprzed lat i na razie wracam do niego :)

Sekrety i kłamstwa, czyli jak w zwierciadle

    Zanim ogarnę jakieś pomysły a propos wyzwania z Bolesławem Prusem, jeszcze jedna notatka filmowa. Kolejne dzieło Mike'a Leigh - mistrza w opowiadaniu o zwykłych ludziach i ich problemach. Dla jednych nie tylko kino społeczne, ale przyglądanie się relacjom przez lupę i niesamowita dawka prawdziwych emocji. Nie są to obrazy łatwe do oglądania, ale przy odrobinie wysiłku i uwagi ileż można smaczków z nich wyciągnąć. Wydawało by się nic nadzwyczajnego - zwyczajne życie, codzienne mijanie się, jakieś tarcia, obojętność, niepokoje, brak szczęścia, jakieś radości, pustka, pragnienie zmiany, brak nadziei. Powolne, bez specjalnych punktów zwrotnych rozwijanie akcji. Ludzie i emocje - to jest tu najważniejsze. I może dlatego te filmy mogą zachwycać - bo są o życiu i czujemy, że są prawdziwe. Nawet wśród aktorów nie znajdziemy żadnych gwiazdek (reżyser zresztą często korzysta z tych samych twarzy), by nie odciągały naszej uwagi.

    poniedziałek, 21 maja 2012

    Wyzwanie: Czy znasz Prusa, czyli moje zaproszenie dla Was

    W sieci i w naszej blogerskiej społeczności sporo jest szumu o ustanowionych przez sejm obchodów roku Korczaka, Kraszewskiego (Skargi już trochę mniej), ale przecież rok 2012 jest ustanowionym przez Unesco rokiem Bolesława Prusa. W ostatnią sobotę - 19 maja minęła właśnie 100 rocznica śmierci pisarza.  
    Zadziałał u mnie impuls - zwykle niechętnie podejmuję różnego rodzaju zabawy, wyzwania (znając też trochę swój słomiany zapał), ale tym razem postanowiłem - muszę wrócić do lektury - przynajmniej do Lalki, której nie tknąłem chyba od czasów LO. Ale postanowiłem także Was zaprosić do powrotu i odkrywania tego pisarza, jak podkreśla wielu - nie mniej zasługującego na wyróżnienia i pamięć niż Sienkiewicz, czy Traugutt.
    Jak jest z Wami i Waszym spotkaniem z Prusem? Z Lalką? Jakie macie opinie, wspomnienia, wrażenia? A może dacie się namówić na odświeżenie jego dzieł i rozmowę o nich?

    OMD, czyli wracam do życia i notka muzyczna

    Ufff ostatnie dni gorące, nie tylko ze względu na temperatury. Przeżyłem przygotowania do I Komunii młodszej córy, więc raczej niewiele miałem czasu dla siebie. No i niestety zaraz mimo zmęczenia trzeba było wsiadać w samochód i dziś z rana do Krakowa na kolejną delegację. Ostatnie 48 godzin to ledwie 8 godzin snu :( Ale człowiek choć zmęczony to szczęśliwy.
    Nadrabiając notki dziś na początek coś muzycznego. Samotna podróż autkiem upłynęła mi pod znakiem muzyki lat 80-tych i pewnie będę jeszcze wracał w notkach do tych klimatów. Pierwsza płyta, która pozwoliła nie zasnąć za kółkiem to składak Orchestral Manoeuvres in the dark. Zwykle unikam pisania o takich płytach wybierając to co wyszło od zespołu jako ich całościowy produkt (a nie wybrane fragmenty z różnych płyt), ale z tamtych czasów większość kapel (przynajmniej tych popowych) daje się świetnie ogarnąć właśnie w the best of, zestawie przebojów.

    czwartek, 17 maja 2012

    Słodkie pieczone kasztany - Aleksandra Seghi, czyli gdzie wyrywa się moje serce

    Kolejna lektura otrzymana ze Świata Książki i w pierwszej kolejności rozchwytywana przez moje koleżanki. No co zrobić - u mnie pewnie by trochę poczekało na przeczytanie na stosie, a tak może się zmobilizuję by jak najszybciej książka mogła trafić do Was w jakiejś rozdawajce.
    Podziękowania dla wydawnictwa za egzemplarz, a dla Joli za pierwszą recenzję - swoją dopisze tu gdy tylko przeczytam :) Będzie więc kolejny dwugłos. Tytuł notki pochodzi od niej - ja pewnie wybierając w pierwszej kolejności skierowałbym się w inne rejony, ale Toskania zgadzam się, że też kusi.

    Zawsze twierdziłam, że gdybym miała mieszkać gdziekolwiek poza Polską, to byłyby to Włochy – a jeśli Włochy, to najchętniej zielona, słoneczna Toskania. To jest takie rodzinne marzenie… mój mąż w wolnym czasie wyszukuje w internecie domy do kupienia właśnie w Toskanii i w wyobraźni „zadomowiamy się” w nich… Kiedy więc z kilkunastu propozycji książek miałam wybrać jedną do przeczytania i zrecenzowania – wybór padł na „Słodkie pieczone kasztany. Toskańskie opowieści ze smakiem” autorstwa Aleksandry Seghi. Autorka, choć ukończyła filologię włoską, jest nie tylko teoretykiem, ale przede wszystkim praktycznym znawcą tego regionu. Wyszła za mąż za Włocha i od wielu lat mieszka w Toskanii. Ogromnym atutem książki jest więc poznawanie Toskanii „od kuchni”.

    środa, 16 maja 2012

    Daily soup, czyli teatr telewizji na żywo i wyniki rozdawajki fantastycznej

    Brawa dla tvp za kolejny świetny teatr grany na żywo!
    Ta sztuka to zarazem komedia jak i dramat. Trochę jak z filmami Koterskiego - niby się śmiejemy, ale w wielu momentach uświadamiamy sobie, że to o nas samych i trochę nam mina rzednie... Cała akcja dzieje się w pokoju z kuchnią - tu się jada posiłki, zasiada się przed telewizorem walcząc o pilota, prowadzi się rodzinne dysputy, narady, przeżywa radości ale i awantury. Babka, jej córka z mężem oraz ich pociecha - która jest tu jakby głównym obserwatorem i przekazuję nam swoje odczucia, swoją wizję tego jak wyglądają relacje w jej toksycznym domu. Czuje się, że autorki tej sztuki to raczej głos młodego pokolenia - z taką ostrością, bólem punktują wszystkie rzeczy, które je w "tradycyjnej" rodzinie rażą.

    poniedziałek, 14 maja 2012

    Stosik nr 11, czyli łupy z Targów i rozdawajka kryminalna

    Zastanawiałem się czy chwalić się kolejnym stosem, bo przecież niedawno wrzucałem wydawało się większość swoich zdobyczy. No ale sami zobaczcie jak się takim stosem nie pochwalić.
    Zdobycze m.in. z Targów Książki to m.in.: za grosze kupione z ciekawości na stosiku IPN komiks o legendarnym Łupaszce, Młodzież w PRL (to wszak też o mnie), opowiadania z Czech, kolejny tom retro kryminału z Lublinem w tle (mam sentyment). Dwie pożyczone książki Nabokova, do recenzji ze Świata Książki "Byle Dalej" (jest jeszcze kilka innych tytułów ale już zaczęły krążyć wśród znajomych). A obok jedna paczuszka ze Znaku. Wyobrażacie sobie, że to raptem 100 zł z groszami? Najpierw znalazłem promocję, że przez jedną godzinę (od północy do pierwszej) będzie promocja na Krajewskiego i Jagielskiego. A potem by nie płacić za przesyłkę dobrałem jeszcze Zadie Smith (bo nie czytałem jeszcze nic), Myśliwskiego (bo po traktacie o łuskaniu fasoli gość mnie do siebie przekonał) profesora Szczeklika (bo słyszałem dobre rzeczy o tym niesamowitym człowieku). A kolejnego Krajewskiego, który się znalazł w rozdawajce i Ale kosmos dorzucili w cenie 1 grosz. Powiedzcie sami - jak się nie chwalić? Zdjęcia poniżej.

    niedziela, 13 maja 2012

    Kabaret Hrabi: Co jest śmieszne, czyli notka nr 500 i wypad z żoną by się odstresować


    Notka nr 500. Rany julek tak dużo? Ano trochę się uzbierało tego. Świętować nie mam zamiaru, rezygnować, mimo, że od jakiegoś czasu pojawiają mi się takie myśli też chyba nie będę. Patrząc wstecz człowiek czasem się sam do siebie śmieje z tego jak coś napisał, ale innym razem to po prostu radość, że tyle wrażeń i emocji nie uciekło, że udało się je uchwycić. Kto wie może za 10 lat będę do niektórych rzeczy wracał, by na nowo im się przyjrzeć? To by było interesujące. Na pewno nie wszystkie notki uważam za równie ważne i ciekawe, ale też trudno przy takim założeniu - jedna notka dziennie, by odkrywać same dzieła genialne. Ale nie żałuję - czasem warto napisać choć parę zdań bo okazuje się, że np. o filmie w języku polskim nie ma kompletnie nic w sieci. A innym razem to wartość raczej sentymentalna, osobiste wrażenia, bo o czymś jest tyle, że trudno oczekiwać, że kogoś zainteresują akurat moje wynurzenia. Tyle wspominek. Może powrócę do nich za czas jakiś, może przy okazji porządkowania i jakichś zmian na blogu...
    A dziś kilka zdań o wypadzie na kabaret. 

    sobota, 12 maja 2012

    To umiem, a tego nie, czyli jak to jest z tą edukacją?

    Na HBO udało się upolować ciekawy dokument. Wiem, wiem - ze Stanów, a nie nasz, więc jak przełożyć  to na nasze warunki? A mimo wszystko polecam! Jako ciekawą rzecz do przemyślenia dla wszystkich, a szczególnie jako pewien przekaz edukacyjny dla wszystkich rodziców i nauczycieli. 
    Słyszeliście o dysgrafii, dyskalkulii, dysleksji? A wiecie jak się powinno z dzieciakami z takimi trudnościami pracować? Przecież to nie o to chodzi by mieć papier, który daje taryfę ulgową! W tym filmie bohaterami są dzieciaki z różnymi zaburzeniami zdolności uczenia się, które same opowiadają o tym co czują, ile je kosztuje sukces, co im pomaga, a co jedynie doprowadza do wybuchów agresji. 
     Opowiadają o bezsilności, o tym ile przykrości doświadczali w środowisko szkolnym, jak uczą się dzięki pomocy dorosłych odbudowywać własne poczucie  wartości i nabierać wiary we własne możliwości. Naprawdę warto zobaczyć! Oprócz wcześniej wymienianych przeze mnie zaburzeń umiejętności uczenia się mamy tu też np. nadpobudliwość psychoruchową, zaburzenia przetwarzania słuchowego. Film oczywiście nie daje nam pełnych informacji ani diagnostycznych ani programów naprawczych, ale to co ważne daje możliwość zrozumienia i daje też nadzieję!

    Rozprawa z Darwinem, czyli film słaby, ale za to temat ciekawy

    Zdobyczami z Targów Książki będę się chwalił sytematycznie gdy będę je opisywał, a na razie z góry muszę uprzedzić, że ten tydzień będzie dla mnie intensywny i pewnie niewiele będzie czasu na notki. Będą jakie będą. Może krótkie, może jedynie powierzchowne, ale mówi się trudno. Dziś o filmie.
    Specyficznym, bo można by zadać pytanie po co takie rzeczy wogóle kręcić. Jedynym sensem chyba jest przybliżanie Amerykanom jakichś postaci, wydarzeń z ich historii, bo całoć jest tak polukrowana, schematyczna, że aż zęby bolą. Nawet jeżeli sama sprawa interesująca, to tym filmem liźniemy jedynie temat. A rzecz dotyczy sprawy poniekąd dalej aktualnej - blisko sto lat temu ten spór miał tylko inne oblicze - wtedy "postępowcy" próbowali walczyć o prawo do nauczania w szkołach teorii Darwina, obecnie mimo, że wydawało by się jest ona powszechnie nauczana wciąż istnieją spore grupy, które walczą o prawo do tego ich dzieci "tych głupot" się nie uczyły - decydują się np. na nauczanie domowe. Dyskusyjne, ale przecież mimo "dowodów naukowych" teoria ta jest jedynie hipotezą, a jej interpretacja dosłowna nie pozwala na odpowiedź na wszystkie pytania. Jeżeli rozwój i prawo do przeżycia jedynie dla lepiej przystosowanych to gdzie w tym wszystkim jest miejsce na stado, wspólnotę, rodzinę, potomstwo, opiekowanie się... To wszystko co na każdym kroku pokazuje nam również natura...  

    piątek, 11 maja 2012

    Igrzyska śmierci - Suzanne Collins, czyli oczami młodego czytelnika

    Znowu pewnego rodzaju zajawka, bo sam książki jeszcze nie skończyłem. Ale ponieważ to lektura, którą będą się głównie ekscytować (podobnie jak filmem) nastolatki troszkę starsi czytelnicy, wiec poprosiłem najpierw o przeczytanie i recenzję kogoś bardziej obiektywnego niż ja w ocenie takich rzeczy :) Poniżej znajdziecie recenzję Kuby, a potem kilka słów ode mnie.
    Dziś na Targi więc czasu na pisanie nie ma, spadam, pa!

    Po niezwykle bogato prowadzonej akcji promocyjnej filmu "Igrzyska Śmierci", nie oczekiwałem po powieści o tym samym tytule niczego specjalnego.
    Mój sceptycyzm wziął się zapewne z niezadowolenia większością tak hucznie reklamowanych produkcji. Dlatego, w pewnym momencie, gdy oderwałem wzrok od ostatniej strony książki i spojrzałem na zegarek wskazujący 4 nad ranem, na mojej twarzy zagościł uśmiech.
    Książka wciąga, nie daje od siebie odejść. Książka ta, silnie uzależnia. Zanim jednak przejdę do moich osobistych odczuć związanych z pierwszą częścią trylogii autorstwa Suzanne Collins, chciałbym powiedzieć odrobinę o fabule. Akcja dzieje się w przyszłości. Na ruinach Ameryki Północnej, powstało państwo Panem. Kapitol, będący centrum Państwa otoczony jest przez 13 dystryktów. Tak naprawdę, jest ich 12. Ostatni z nich bowiem, 74l lata temu został zniszczony podczas buntu. Każdy dystrykt jest odpowiedzialny za jedną gałąź przemysłu. I tak np, czwórka zajmuje sie rybołówstwem, jedenastka rolnictwem, a dwunastka wydobywa węgiel.
    Czym jednak są tytułowe Igrzyska Śmierci? (Właściwie to nie Śmierci, bowiem oryginalny tytuł brzmi "The Hunger Games" co w wolnym tłumaczeniu oznacza Głodowe Igrzyska. Ciekawostką jest, że na kartach powieści używana jest już poprawna nazwa).

    czwartek, 10 maja 2012

    Od głowy do nieba, czyli dlaczego ja?

    Dawno nie było u mnie nic o dokumentach, więc z okazji rozpoczynającego się festiwalu WatchDocs  postanowiłem wykorzystać sytuację i sięgnąć po kilka rzeczy dostepnych u nas za darmo w sieci z poprzednich edycji.
    Od głowy do nieba - to dość kameralny i osobisty obraz o młodym chłopaku, który wyemigrował z Maroka, uciekł z domu by rozpocząć nowe życie. Mohammed mógł pozostać z rodzicami pod ich opieką, ale czuł sie tam głęboko nieszczęśliwy, ograniczany z racji swej niepełnosprawności. Chłopak jest karłem i jak opowiada nieraz doświadczał poczucia braku akceptacji, inności, izolowania, braku miłości i wsparcia (szczególnie ze strony ojca).
    Można oczywiście zadać sobie pytanie z czego to wynika - z jakichś tradycyjnych modelów wychowania, bezradności,... Tego do końca nie roztrzygniemy - jesteśmy świadkami prób nawiązania kontaktu z rodzicami, którym trudno pogodzić się z jego opuszczeniem domu, więc jakaś więź między nimi była.
    Tymczasem Mohammed próbuje za wszelką cenę żyć normalnie - pracować, uczestniczyć w życiu towarzyskim, znalazł sobie pasję - grupę teatralną gdzie cały czas uczy się pewności siebie i przełamywania własnych oporów. Choć miewa kryzysy, gdy mocno odczuwa własną samotność, inność, to dzięki temu, że sam wypracował swą niezależność stał się dużo silniejszy... Czy tu na obczyźnie jest mu lżej, łatwiej? Na pewno stanął na własnych nogach, a być może dlatego potrafi odważniej stawiać czoło różnym trudnościom.
    Szczere, choć bez wylewania na nas masy żalów i rozgoryczenia. Czy myśleliście o tym jak wygląda życie dorosłe gdy ma się wzrost dziecka i jaka jest szansa na normalność?    
    Dokument można obejrzec tutaj! 

    środa, 9 maja 2012

    Operacja dzień wskrzeszenia - Andrzej Pilipiuk, czyli naczleny grafoman RP tym razem dla młodzieży i trójpak fantastyczny w Wasze ręce

    Pilipiuka czytuje od dawna - smakowite Kuzynki, świetny Wędrowycz, bardzo dobre opowiadania (choć nie wszystkie), Pany Samochodziki, do tego jeszcze dwie inne serie, których nie czytałem - jak na wcale nie tak długi okres obecności na rynku wydawniczym, facet zaskakuje płodnością literacką. Ma niezłą wiedzę historyczną i często wykorzystuje to jako tło, potrafi budować nastrój, natomiast jeżeli chodzi o fabułę, prowadzenie akcji to niestety trzeba powiedzieć, że coraz mniej zaskakuje - im więcej się go czyta, tym człowiek ma większy przesyt (tak jakby wciąż wracał do tych samych motywów, scen, rozwiązań). Ale jeżeli tylko nie przesadzamy w dawkowaniu - to świetna, lekka twórczość, która może podobać się zarówno młodym jak i starszym. 
    Operacja dzień wskrzeszenie jet raczej dla tych młodszych - choćby przez wybór głównych bohaterów. To młodzi ludzie, którzy dostają misję by uratować kraj przed katastrofą.

    Stosik nr 10, czyli odrobina porządków i coś muzycznego

    Zrobiło się jakieś małe obsuwy z ilością notek wynikające z braku czasu, ale wykorzystam tę chwilę na stosik, którego dawno nie bylo, a przecież ksiązki cały czas pojawiają się nowe (i kolejność na stosie się zmienia). W ciągu najbliższych dwóch tygodni tego czasu na pewno więcej nie będzie, no ale może jakąś chwilę na pisanie znajdę - jak nie to potem w trakcie wyjazdu do Krakowa będę pisal po nocach :)
    Targi Książki kuszą i nie daruję sobie żeby tam nie zajrzeć (oby nie wydać za dużo), Noc muzeów niestety jednak przejdzie mi w tym roku koło nosa. Ale dzieje się coraz więcej, nic tylko jeździć, chodzić i korzystać (bo część rzeczy przecież darmowa...) - ostatnio więcej czasu niż na blogu spędzam na FB gdzie notatnik się rozwija (zapraszam i do odwiedzania i do współtworzenia), więc tych informacji jest tyle, że naprawdę trzeba robić selekcję...
    Jeszcze jedna paczka zaległa czeka na wysłanie - Nataliya wybrała film od Gutek Film - Habemus Papam (podziękowania za płytę!), ale ponieważ trzeba robić miejsce na półkach, jakieś porządki w książkach pora na kolejne rozdawajki. Na razie szykują się 3 powiedzmy po 3 książki - trzypaki: fantastyczny, kryminlany (zastanawiam sie od którego zacząć wieczorem), a potem jeszcze reportażowo-podrożniczy. Do tego może jakieś egzemplarze do recenzji... Mogę obiecać, że trochę tego będzie. Pierwsza rozdawajka więc dziś wieczorem.
    W tzw. międzyczasie licznik stuknąl 70 tysięcy odwiedzin i leci dalej. Miło, choć oczywiście wiekszą frajdę niż same liczby sprawiają Ci, którzy pozostawiają jakiś ślad po swoich odwiedzinach. Jeszcze raz podziękowania za to, że jesteście! Mimo chwilowego kryzysu, by sobie odpuścić reguralność notatek, albo w ogóle pisanie (bo może za dużo tych treści produkujemy, a rzeczy naprawdę wartościowe są może na jednym blogu na sto - wpadam w zachwyt i w kompleksy jak je czytam) dzięki Wam mam nadzieję, że może jednak warto.
    A stosik poniżej.

    wtorek, 8 maja 2012

    Miąższ, czyli włącz suszarkę swą, poczuj ciepły wiatr

     
    ''Miąższ'', Miąższ, wyd. Karrot Kommando 2012No proszę jak to czasem przypadek sprawia, że można odkryć coś ciekawego. Przegapiłem kilka tygodni temu notatkę u Mag z koncertu tej kapeli, ale jej wygrana u mnie w wygrywajce sprawiła, że w mailach nagle padła nazwa tej kapeli. I wsiąkłem...
    Tytuł notki Was zaskoczył? To posłuchajcie całości. Płytka wydana przez Karrot Kommando to materiał zadziwiający, zabawny, radosny i trochę wymykający się jakimkolwiek definicjom. Cóż to jest? Weźcie elementy kabaretu, poezji śpiewanej, wygłupów na jakiejś balandze, muzycznych zabaw i mieszania stylów, dowcipne nawiązania do różnych wykonawców, przewrotne, groteskowe momentami teksty i niesamowitą dawkę spontaniczności. Efektem takiej mieszanki są właśnie oni (może nie rozgryzłem jeszcze jakichś tajemniczych składników Miąższu, ale te wyczuwam i próbuję nazwać)... 


    niedziela, 6 maja 2012

    Tutaj - Wisława Szymborska, czyli gdzieżby indziej?

    Notka przerabiana, więc wyniki rozdawajki na samym dole...
    O poezji pisać się boję. Nie tylko dlatego, że mało jej czytuję i jestem "czytlenikiem mało wyrobionym". Ale przede wszystkim dlatego, że jeszcze bardziej niż powieści poezja zaskakauje możliwościami interpretacyjnymi. Ją bardziej odbiera się sercem, emocjami niż tylko poprzez intelekt. Drażnią mnie strasznie szkolne "analizy wiersza", rozkładanie na podmiot, orzeczenie... Drażnią pytania: o czym ten wiersz jest. Bo odpowiedzi na to są czasem trudne do wyjaśnienia, albo zbyt osobiste, albo zbyt niechwytne. Czasem wiersz przemówi do nas od razy, czasem wracamy do niego i odkrywamy go dopiero po jakimś czasie. Czasem jest tak, że urzeka nas całość, a innym razem wpadnie w ucho albo w oko jedynie jakiś wers, fragment, myśl, która będzie potem kołatać się latami i zostanie już jako nasza, zaskakująca, odkrywcza, ukochana.
    Gdy na DKK, na którego spotkania chodzę pojawiła się propozycja by jedno ze spotkań poświecić Szymborskiej oto pojawiła się przede mną możliwość, by poezji troche w większej dawce zakosztować. Wybór padł na piękne wydanie "Tutaj" - jednego z ostatnich tomików.

    sobota, 5 maja 2012

    How about I be me (and you be you)? Sinead O'Connor, czyli szczerość i emocje

    Mimo zapowiadanego załamania pogody i burz dziś pogoda taka, że przy kompie siedzieć się nie chce. Przypominam więc tylko o rozdawajce, która kończy się jutro (losowanie pewnie wieczorem), a na dziś parę słów o płycie, która jest ze mną od ponad miesiąca i wciąż do niej wracam. Po ponad 25 latach od debiutu płytą studyjną powraca Sinead O'Connor. Wciąż niestety bardziej rozpoznawana z wyglądu i znana z różnych skandali i zawirowań życia prywatnego, niż z muzyki. A przecież to artystka, która ma nie tylko świetny głos, osobowość sceniczną (i muzyczną), ale też w sposób dojrzały poprzez muzykę potrafi pokazywać swoje wnętrze. Na pewno nie jest to kolejna gwiazdka śpiewająca głupawe piosenki o niczym. Od debiutu była sobą, idąc czasem pod prąd upodobaniom krytyków i publiki. I nadal jest. Nie jest to taki sam bunt - jest w niej dużo więcej rozgoryczenia, żalu, bólu, ale jest też dawna szczerość, zadziorność, wściekłość by śpiewać o tym co ją wkurza, porusza, śmieszy, nawet jeżeli dotyczy to jej samej...

    piątek, 4 maja 2012

    Erratum, czyli może nie jest za późno

    Długo polowałem na ten film, ale wreszcie się udało go obejrzeć i w pełni popieram różne okrzyki zachwytu dla debiutu kinowego Marka Lechkiego. I gdyby nie to, że lubię gadać (oczywiście głównie do siebie albo w cztery oczy, a nie w sytuacjach "towarzyskich") to pewnie zostawiłbym tylko z trzema słowami. Proste. Subtelne. Poruszające.
    Gdyby ten film odczytywać jedynie na poziomie wydarzeń, jakiejś akcji, prawdopodobieństwa wydarzeń czy postaci, byłby mało intersujący. Ale to co sprawia, że jest on wyjątkowy to sposób opowiadania o uczuciach, emocjach, wyborach, trudnych relacjach. Zamyślenie, chęć naprawienia błędów, bezradność, żal, cała gama odczuć na wyciągnięcie ręki pokazane tak, że czujemy to prawie namacalnie, dotykamy twarzy bohaterów... Bez nachalności, rozdzierania szat, ale tak prawdziwie jak tylko można. Kawał świetnego kina. Kameralnie. Poetycko. Ileż można tu odnaleźć pytań i prób odpowiedzi dla siebie...
    Do tego kolejna (po Skazanym...) świetna rola Tomasza Kota i nie mniej poruszająca rola jego ojca granego przez Ryszarda Kotysa.

    czwartek, 3 maja 2012

    Upał - Marcin Ciszewski, czyli Euro coraz bliżej

    Chapeau bas Panie Mariuszu! Nie dość, że wstrzelił się Pan jeszcze dobry czas przed Euro, w temat, bo teraz nerwówka wokół Euro coraz większa, to jeszcze to się świetnie czyta! 400 stron łyknięte w półtora dnia, mimo, że przecież człowiek tego czasu na czytanie ma niewiele. Od dłuższego czasu to nazwisko to gwarant sporej dawki czytelnicznej przyjemności - co prawda ominąłem jakoś "Mróz" (który okazuje się jest pewnego rodzaju preqelem do tej historii), ale wszystko inne już czytałem. Teraz więc od razu po kupieniu na górę stosu - wiedziałem, że wciągnie i przeczyta się błyskawicznie. Zanim troszkę o treści i o akcji jedynie mała uwaga: często literaturę sensacyjną tego typu (Clancy, Follet, Forsyth czy Ludlum - zobaczcie jakie porównania się nasuwają :)) definiuje się jako książki dla prawdziwych facetów. No właśnie, czy tylko? Czy to, że jest tam szybkie tempo, napięcie, służby specjalne i bohater, który choć pokiereszowany i niedoceniany zwykle wygrywa ze złem - czy to wszystko nie może podobać się kobietom? Postaci kobiecych rzeczywiście tu niewiele, ale przecież nie są one mniej ciekawe czy wyraziste. Trochę opisywane środowiska (policja, CBŚ, antyterroryści) są zdominowane przez mężczyzn więc i naturalne, że ta wizja świata jest trochę taka bardziej męska, krwista. Ale ja gorąco zachęcam do sięgnięcia!

    środa, 2 maja 2012

    Lalki, czyli miłość i inne szaleństwa

    Majówka ewidentnie rozleniwia - mniej czasu przy kompie, więcej na zewnątrz. Ale jak czasem zerkam, że w rozdawajce jest tak mało chętnych to jednak się dziwię. Nie chcecie aby dołożył tam jeszcze kilka pozycji? Może Zafon Was przekona? Zgłaszajcie sie i reklamujcie- czas tylko do niedzieli!
    A na dziś postanowiłem napisać o kolejnym filmie mojego odkrycia tegorocznego, czyli Kitano. Tym razem coś zupełnie z innej bajki, ale dzięki temu zaskoczeniu obejrzane z jeszcze wiekszą uwagą. Facet, który nie stroni od pokazywania przemocy, ale łączy ją zwykle z pewnymi "baśniowymi" i poetyką zupełnie nie pasującą do gangsterów, tym razem zrobił film, w którym ta poetyka, symbole, kolory wysuwają się na pierwszy plan. Niesamowicie dopracowany wizualnie, piękny, ale jednocześnie niełatwy w odbiorze. Nie ma tu akcji typowo przez nas pojmowanej, a bohaterowie momentami stają się dla nas kompletnie niezrozumiali. Film podobno mocno zainspirowany tradycją japońskiego teatru lalek (tak też się rozpoczyna), ale trudno mi odnieść się do tego, bo zbyt mało znam tę kulturę by szermować porównaniami i odniesieniami. Skupmy się na filmie. Temat przewodni to miłość - co robi z nami to uczucie, ale przede wszystkim co dzieje się z nami gdy próbujemy wbrew niemu postępować. Nasze wybory, decyzje, pragnienia i los, który sprawia, że nigdy już nie można ich cofnąć. Jesteśmy niczym marionetki, które grają pewną historię - z tym, że w odróżnieniu od lalek - choć jesteśmy wobec życia równie bezradni na dodatek mamy tego świadomość...

    wtorek, 1 maja 2012

    Laska Nebeska - Mariusz Szczygiel, czyli niech się święci...

    W ubiegłym roku na 1 maja na blog wrzuciłem okazjonalnie notkę o "Defiladzie" - odwiedziliśmy więc Koreę Ludową. A na ten rok na 1 maja postanowiłem napisać coś zupełnie z innej bajki. Może idąc z duchem czasów - ostatnio dla nas te święta majowe to głównie bez żadnej refleksji oddawanie się leniuchowaniu, wyjazdom, girllowaniu itd. Sielanka. A jaki naród nam się kojarzy z fenomenalną umiejętnością biesiadowania, odcinania się od wszelkich problemów i z humorem? Swoboda, luz, piwo i biesiadowanie... Nie jest to oczywiście 100%-owy prawdziwy obraz Czecha, ale nasze o nich wyobrażenie jak najbardziej. A wiec w atmosferze świętowania i wciąż dumając nad tym jak zmienia się to podejście do świąt i po zagmatwanym wstępie doszedłem do tematu notki. Książki do której długo się zbierałem by o niej napisać (przyczytałem już chyba miesiąc temu), ale wciąż nie widziałem jak się od niej zabrać... Z jednej strony - część tekstów znanych już wcześniej z Gazety Wybiórczej - to felietony pisane przy okazji wydawanej serii Czeskiej Literatury i filmu. Oczywiście dla Pana Mariusza film zwykle jest tylko punktem wyjścia do jakichś szerszych (lub węższych) refleksji na temat duszy Czecha, jego sposobu myślenia, funkcjonowania, róznic i podobieństw jakie między nami są. W jakiejś wydawałoby się banalnej historyjce, anegdocie, czyimś życiorysie, nagle odkrywamy perełki nie tylko humoru, ale po prostu radości życia, prostej filozofii, która sprawia, że człowiek czuje się szczęśliwszy. Do tych felietonów "filmowych" dołożono jeszcze kilka innych, krótkich felietoników o znanych czeskich postaciach (Jara Cimrman naprawdę fascynujący!). Ładnie spinają wszystko w pewną całość - to rzecz nie tylko o książkach, czy o filmach, ale po prostu o Czechach, a smaczku dodają jeszcze urokliwe czarno białe zdjęcia Frantiszka Dostala.
    Kolejna dobra moim zdaniem pozycja tego autora - i do zadumania się, chwili refleksji i do uśmiechu. Gdy myślałem coby tu napisać - żeby nie powielać wcześniejszych swoich zachwytów nad pozycjami tego autora, recenzji innych, czy słów samego autora (jak choćby z tego mini wywiadu) wpadłem na pewien pomysł. Rzuciłem się aby przegrzebać różne archiwa, zasoby w internecie, obdzwonić i wykorzystać różne kontakty, aby choć troszkę zbadać ten fenomen propagowania czechofilii w naszym kraju.

    książka do kupienia tu