piątek, 30 września 2016

Hap i Leonard, czyli przyjaźń cenniejsza niż kasa


Dawno nie było nic o serialach? Ale znowu zacząłem oglądać! Jedna z pierwszych rzeczy obejrzanych w całości to sześcioodcinkowa produkcja przygotowana przez Sundance TV (i jest szansa na kontynuację). Z bardzo specyficznym klimatem, bo niby mamy intrygę kryminalną, są strzelaniny i jakieś zwroty akcji, to jednak przez większość czasu nie dzieje się zbyt wiele - bohaterowie gadają, wspominają, zastanawiają się nad przyszłością. Przecież wiodąc dość marne życie i łapiąc się różnych prac dorywczych, trudno mówić o tym, że jest się szczęśliwym. Ale gdy komuś zaświeci się w oczy nadzieją grubej sumki przy niewielkim nakładzie pracy, można mieć pewność, że w to wejdzie i to butami. Zmarnować taką szansę? 
I wokół tego szmalu cała gra się toczy. Bo nie tylko nasi dwaj główni bohaterowie mają na niego chrapkę i zdaje się, że inni są dużo bardziej pozbawieni skrupułów.    

czwartek, 29 września 2016

Sługi boże, czyli po obejrzeniu skakać z wieży nie będę

Na początek dwa linki. Na miejsce rozstrzygnięć konkursowych pojawiła się notka o filmie z Filipin "Taklub".
A przy okazji dzisiejszego wpisu o filmie, nie można zapomnieć zajrzeć wcześniej do notki o książce. Jak to często bywa, ekranizacja nie dorównuje materiałowi literackiemu. Cholera, a przecież wydawało się, że jeżeli historia jest pisana od razu pod kątem scenariusza, to potem będzie łatwiej. Znów pojawia się w głowie określenie: jak na polskie produkcje, to jest nieźle. A kiedy zaczniemy robić takie filmy kryminalne/sensacyjne, by nie musieć dodawać tego "jak na nasze warunki"? Czy zawsze musimy obsadzać "gwiazdy", bo wydaje nam się, że ludzie je kupią? Czy nie lepiej zrobić casting pod kątem psychologicznego doboru do granej postaci? Szczególnie zgrzytnęła mi tu Małgorzata Foremniak, która może i ciało ma jeszcze niezłe, ale zbyt wiele więcej na ekranie to ona pokazać nie potrafi. Julia Kijowska też wypada blado, ale może dlatego, że w głowie mamy określony obraz dużo mniej mimozowatej niemieckiej policjantki. W dodatku to udawanie akcentu. Okropne...
Panowie lepsi, choć tu też w drugim planie niewiele ciekawego pokazują. W ogóle mam wrażenie, że film kręcono jakoś strasznie "po kosztach", bo gdyby policzyć aktorów (choćby policjantów z ekipy), którzy coś mówią, to chyba na 20 byśmy skończyli. Jak na film pełen akcji, coś blado nie? Zwłaszcza, że i samej akcji i napięcia też dużo mniej niż w książce. Słabe dialogi służą jedynie temu byśmy trochę lepiej zrozumieli intrygę i efekty śledztwa.

środa, 28 września 2016

Gniazdo - Cynthia D'Aprix Sweeney, czyli pieniądze podobno wszystko rozwiążą

Wydawca reklamuje „Gniazdo” jako powieść napisaną z wrażliwością godną Alice Munro i humorem przypominającym najlepsze filmy Woody'ego Allena. I choć jest w tym trochę przesady, to pewnie można by znaleźć sporo podobieństw, szczególnie w opisie bohaterów. Cynthia D'Aprix Sweeney pokazuje ich normalność, zwyczajne lęki, marzenia, ale i nie szczędzi ironii, nie idealizuje, co sprawia, że chwilami wydają się dość zabawni w swoich aspiracjach i kłopotach w jakie wpadają. Ale cóż – to w końcu Nowy York, a tu wszystko wydaje się inne.
Ktoś zapyta: cóż nas mogą obchodzić problemy nowojorczyków? Ale przecież jeżeli kogoś dopadną problemy, to przeżywa je podobnie, niezależnie jak wcześniej żył. 
Melody z coraz większym trudem spłaca kredyt hipoteczny i martwi się o to by posłać córki na studia. Jack w tajemnicy przed życiowym partnerem zadłuża się po uszy, by ratować swój sklep z antykami. Bea od lat próbuje pisać powieść, która ma zapewnić dziewczynie uznanie i pieniądze, ale nie potrafi jej skończyć. Wszyscy liczyli na to, że ich kłopoty znikną, gdy zostaną wreszcie obdarowani sporą sumą pieniędzy funduszu, który założył kiedyś ich ojciec. Czekali. I jak to zwykle bywa, się nie doczekali.

wtorek, 27 września 2016

Ryszard III, czyli po trupach do władzy

W tym tygodniu w Multikinie powtórka Romea i Julii, za to przyszły tydzień to aż dwa nowe przedstawienia! No i jak tu znaleźć tyle czasu i gotówki, by się znaleźć wszędzie tam gdzie coś ciekawego się dzieje?
Ale w głowie oprócz dwóch przedstawień z warszawskich scen (o "Córce" pisałem, lada dzień również o "Dziewicach i mężatkach") wciąż tkwi również rola Ralpha Fiennesa jako Ryszarda III. Fascynujący w swej oślizgłości, odrażający, a przecież przyciągający uwagę. Dość surowy spektakl teatru Almeida, choć trwa ponad 3 godziny, bynajmniej się nie dłuży. Proste środki wyrazu, pomysłowo wykorzystane rozwiązanie z dołem, który może być zasuwany lub odsłaniany i przede wszystkim pełna emocji gra aktorska, sprawiają dużą frajdę. Nawet nie wyobrażałem sobie, że można rozgrywać tak wiele lokalizacji praktycznie bez zmian w scenografii, a i tak dzięki oświetleniu, naszej uwadze skierowanej w konkretną stronę, wszystko jest oczywiste.
Współczesne stroje przemieszane z symbolami z epoki chwilami przeszkadzają (po cholerę np. pluton egzekucyjny krzyczy po rosyjsku?), ale i nadają tej historii bardziej realny wymiar. Imiona, tytuły, detale pozostały zgodne z oryginałem, lecz w tym całym okrutnym planie, pełnym kłamstw, manipulacji i niewinnych ofiar, można poczuć ducha dzisiejszej polityki.  

poniedziałek, 26 września 2016

Bridget Jones 3, czyli ona wciąż taka sama


Najlepiej pamiętam część pierwszą i jest ona trochę "kultowa". I może właśnie dlatego mam słabość do tej bohaterki i do tego poczucia humoru. Bo przecież Bridget się nie zmienia. Nadal jest niekoniecznie grzeczna, wciąż popełnia błędy, ale też potrafi się do nich przyznać. Rozczula i wkurza. Po prostu jest rozbrajająca. I co tu dużo gadać: wciąż bawi. Rzadko kiedy rechoczę jak głupi i ocieram łzy ze śmiechu, a tu mi się zdarzyło. Wszyscy pewnie zarys fabuły już znają - bohaterka zachodzi w ciążę, ale ponieważ potencjalnych ojców jest dwóch, sama nie bardzo wie jak to rozegrać.
I co z tego, że część żartów jest słabych lotów. I co z tego, że ścieżka muzyczna jak zwykle jest tak idealna, że aż mdli. Takie filmy nie są do analizowania, tylko do tego, by się na nich bawić. I to na całego. Więc kupujemy Bridget z tymi jej przedstawieniami kukiełkowymi trwającymi 6 godzin (i to jakie duże kukiełki), prezerwatywami ekologicznymi, które nosiła od iluś lat w portfelu i kolejnymi żenującymi wpadkami na wizji.

Córka, czyli o tym samym myślimy często inaczej

Moja druga wizyta w Teatrze Młyn (tu o spektaklu Naga Praga) i bardzo gorąco polecam to kameralne miejsce, bo mimo, że ich spektakle wydają się miniaturkami, to satysfakcja taka sama albo i większa niż po kilkugodzinnych nasiadówkach w innych teatrach. I przy okazji między nami mówiąc: jest dużo taniej!
Czemu użyłem określenia miniaturki? Bo już drugi spektakl zamyka się w 60 minutach, przy bardzo ascetycznej scenografii i tym razem również, przy kameralnej obsadzie. Chwilami czujesz: można by to rozbudować, pociągnąć pewne wątki , pogłębić. Ale z drugiej strony - trzeba sporej odwagi i talentu, by zamknąć to co najważniejsze w skromniejszych ramach, nie ulec pokusie, by widzowi dorzucić jeszcze to. I to. I to. A tu wychodzisz trochę z niedosytem, a jednocześnie cały czas myśląc o różnych scenach i słowach, które padły.
Córka to opowieść o relacjach matki i córki. Zaczynamy od zapewnień o trosce, pytań zupełnie banalnych i ogólników, a docieramy do głęboko skrywanych uczuć i zranień z przeszłości. Wypowiedziane po raz pierwszy, są oczyszczeniem, ale mogą również zaboleć.

niedziela, 25 września 2016

Melodia dalej brzmi - Marry Higgins Clark, czyli oddajcie moje pieniądze

Chyba trochę rozsmakowałem się w kryminałach i coraz częściej staję się wybredny. Pewnie w zależności od gustu, pewne elementy np. obyczajowe mogą stać się fajnym urozmaiceniem, ale to chyba jednak nie dla mnie. To takie bardziej "babskie" pisanie, gdzie zagadka kryminalna niby jest, ale raczej w tle, a zamiast napięcia i strachu o życie, mamy raczej zastanawianie się nad tym czy związek ma szansę, czy to odpowiedni facet/kobieta itp. Czyta się lekko, ale prawdę mówiąc niewiele w tym "pazura". Czy to jeszcze kryminał? Przecież opowieść, w której występuje utalentowana projektantka wnętrz, jej asystentka, syn faceta, który ukradł 5 mld dolarów, paparazzi i Nowy Jork w tle, jako żywo przypomina powieści Steel, czy Robins. A jakieś tam detale kryminalno-sensacyjne są tu jedynie tłem. Nawet zagadka dość łatwa do odgadnięcia. Ot lektura do pociągu (jeżeli nic innego nie mamy) i do zostawienia dla następnych podróżnych.

piątek, 23 września 2016

Wyśnione miejsca - Brenna Yovanoff, czyli napisy na ścianie

Od Czasu do czasu z ciekawości zaglądam na półki książkowe córki. Fakt, że część swoich kolekcji to efekt buszowania na moich półkach (King, Pratchett, Rowling), ale coraz więcej wybiera też sama, buszując po różnych blogach w poszukiwaniu recenzji. Warto poznawać jej gust, rozmawiać, bo wtedy łatwiej też robić prezenty, nie? Dziś właśnie oboje cieszyliśmy się z rozpakowywania pierwszego epikboxa, ale o tym to pewnie sama wkrótce napisze. A póki co z tego samego wydawnictwa coś starszego. Początkowe przebijanie się przez tę historię było dla mnie trudne, ale im dłużej próbowałem zrozumieć te rozedrgane emocjami słowa, tym bardziej byłem "kupiony". Standardowe myślenie o kniżkach z nurtu young adult, to masa schematów: jakieś tajemnicze sierocińce albo szkoły, wampiry, walki z mocami zła, utarczki między grupami szkolnymi, miłosne trójkąty. A tu niby jest dwójka młodych ludzi, coś między nimi jest, ale tak naprawdę (oprócz finału), ciekawsze jest to czemu się wzajemnie odpychają, czemu nie potrafią się otworzyć, niż to kiedy wreszcie się pocałują, czy tam jeszcze coś dalej. Jest mniej banalnie niż zwykle.

Serce psa, czyli bardzo intymne, ale czy porusza?

W ciągu ostatnich kilku dni sporo udało się zobaczyć i prawdę mówiąc te niewielkie dawki przyjemności jakoś trzymają mój nastrój na poziomie powyżej dna. Bez tego byłoby kiepsko.
Czemu mówi się "nastrój pod psem"? A może to tylko o pogodzie? U mnie jedno z drugim się jakoś nałożyło. Słońce zniknęło, temperatura spadła, a tu się na głowę zwalają kolejne rzeczy, więc nic tylko się położyć, nakryć łapą i przeczekać. Oj żeby tak było można...

Dziś o filmie, który chyba dopiero za jakiś czas będzie miała polską premierę, ale już można go zobaczyć na różnego rodzaju pokazach specjalnych (w warszawskim Muranowie nawet można z psem przyjść do kina). "Serce psa" strasznie trudno mi zakwalifikować do jakiejś szufladki - to ani dokument, ani fabuła. Może najbliższe określenie byłoby: poetycka impresja filmowa. 

środa, 21 września 2016

Taklub, czyli cierpienie zbyt świeże.


Przegląd filmów nagradzanych w Cannes na Ale Kino, to dla mnie źródło różnych ciekawych odkryć. To na festiwalach europejskich nagrody bardzo często idą w ręce twórców spoza naszego kontynentu. Tym razem zajrzyjmy na Filipiny. Swój film o tsunami mieli Amerykanie, ale gdy zestawimy je obok siebie, to tak jakby porównywać teatr dziecięcy z dramatycznym. Brillante Mendoza stworzył swój film na kształt dokumentu. I na próżno szukać w nim spektakularnych obrazów, napięcia, akcji. Niestety nie ma w nim również zbyt wiele nadziei.

wtorek, 20 września 2016

33 sceny z życia, czyli rodzina, ach rodzina

Cholera, nie potrafię się powstrzymać od porównań. Ja wiem, że film Moje córki krowy jest opowiadany w zupełnie innym tonie, jest bardziej nostalgiczny, niż tak bezwzględnie rozbebeszający wszelkie emocje i brudy. Ale mimo, że 33 sceny z życia miały dużo lepsze recenzje, że na pewno należą się brawa za szczerość, za odwagę pokazania bardzo wnikliwej analizy ludzkiej psychiki, tego co się z nami dzieje w obliczu kryzysu, to jakoś nie wspominam tego seansu dobrze. Chaos, brutalność, prawie zwierzęcy egoizm, są tu dla mnie po prostu bolesne. Rozumiem chęć odrzucenia masek, udawania, ale przecież nie zawsze w obliczu śmierci kogoś bliskiego, w obliczu strachu przed nieuniknionym, stajemy się takimi potworami, jakby wartości i normy przestawały dla nas istnieć.
Może to tylko dla mnie ten film okazał się tak trudny, że wkurzałem się na wiele scen, że miałem go dość, że powtarzałem sobie: ile jeszcze. Ciekaw więc jestem Waszych opinii i reakcji. Jest okazja nawet dla tych, którzy go jeszcze nie widzieli: od dziś za darmo i legalnie do obejrzenia dzięki Kino Świat.

niedziela, 18 września 2016

4 pustynie. Biegnij i znajdź własną drogę - Daniel Lewczuk, czyli byle zrobić ten kolejny krok

Pewnie najlepszym wstępem do pisania o tej książce, byłoby zrobienie własnego rachunku sumienia, podobnego do tego, który robi na początku autor. Ile razy powtarzałem już sobie, że się za siebie wezmę. Że zacznę ćwiczyć regularnie, biegać, że zrzucę trochę kilo. Co prawda nie mam jeszcze kłopotów z kolanami, tak jak Daniel Lewczuk, który musiał zdecydować się na operację, ale kondycja już na pewno nie taka jak kiedyś. I prędzej czy później pewnie odbije się to na zdrowiu.
Autor przed 40 zrobił taki rozrachunek i postanowił coś zmienić. Ale nie odkładać tego na jutro, tylko zadziałać od razu. Ba, postawił sobie całkiem ambitne cele. Nie tylko zrzucić wagę, ale pobiec w zawodach IronMana. Myślicie - nierealne? To sięgnijcie po jego książkę i zobaczycie, że to pikuś przy tym co jeszcze wymyślił.

Lewczuk pisze bowiem sporo o swoich początkach, o piewszych startach i trudnościach jakie przeżywał jako nowicjusz, zmagając się nie tylko z ciałem, ale i z psychiką. Te wszystkie doświadczenia jakie zbierał w kolejnych zawodach jedynie powiększały jego apetyt na coś jeszcze większego. I zrobił to. Cholera. Zrobił to.

sobota, 17 września 2016

I nie było już nikogo, czyli zamiast murzynków mamy żołnierzyków

 Trochę padam z nóg, alem szczęśliwy bardzo! Kolejna wymiana książek przyciągnęła tłumy, a mimo tego, że zwykle mamy wątpliwości, czy dla wszystkich znajdziemy coś atrakcyjnego, nikt nie odszedł chyba niezadowolony. A dziś jeszcze teatr. Uff. Skrobię więc szybką notkę. W zanadrzu kolejne trzy książki z obszaru kryminał/thriller, ale póki co może film. A dokładniej mini serial produkcji zdaje się, że BBC. Zwykle robią produkcje dość stonowane, prawie teatralne, raczej unikające przemocy, ale przy tej ekranizacji Agaty Christie postarali się o ciekawy klimat - klaustrofobiczny i mroczny, a krwi też nie unikają. Klasyka, mimo, że znana nadal wciąga. Mimo, że wiemy kto zabił. Bo zabili wszyscy :)

piątek, 16 września 2016

Romeo i Julia, czyli witajcie w Weronie... w latach 50

Miał być ciąg dalszy kryminałów i thrillerów, ale zróbmy małą przerwę. I przy okazji przypomnijmy o konkursie - patrz odpowiednia zakładka. Jest już kilkoro chętnych, ale do 21 września macie czas :) Następna książka na konkurs będzie czymś z obszaru muzyki.

A dziś teatr. Nowy sezon nie tylko na deskach w naszych miastach, ale i w salach kinowych - projekt "Na żywo w kinach" rozwija się świetnie i wciąż pojawiają się ciekawe nowości. Tym razem w Multikinie trafiłem na Teatr Kennetha Branagha, którego kiedyś uwielbiałem (jak kręcił głównie Szekspira). Dziś już mój zapał wobec niego trochę opadł (ciekawe jak wielki wpływ na moją sympatię do niego miała ówczesna małżonka), ale nadal z ciekawością przyglądam się jego pomysłom. Na pewno stara się być wierny tekstowi, natomiast w warstwę wizualną często pozwala sobie na wprowadzanie pomysłów zaskakujących. Był już musical, zresztą wszystko prawie już było, co więc wymyślić takiego, co przyciągnęłoby uwagę widza? Spektakl, który Branagh przygotował wraz Robem Ashfordem, może i nie jest jakiś specjalnie przełomowy, ale ogląda się to z ciekawością i za pomysły inscenizacyjne na pewno należą się brawa.

czwartek, 15 września 2016

Sługi boże - Adam Forman, czyli a podobno to jakiś satanista je spycha...

sługi boże - okładka
Już jutro premiera kinowa, ale na rynku od sierpnia jest książkowa wersja tej historii i może warto zerknąć najpierw do niej (nie lubię czytać po obejrzeniu filmu). Nie było wokół niej jakoś bardzo głośno, ale chyba teraz dopiero ten czas nadejdzie. Choć nazwisko autora pewnie nic Wam nie mówi i zastanawialiście się czy warto sięgać po ten tytuł, mogę ze spokojem powiedzieć: warto. Jeżeli tylko lubicie kryminały z wartką akcją, z wyrazistymi bohaterami i kawałkiem naszej współczesności, sięgajcie spokojnie, bo "Sługi boże" będą się Wam podobać. Ciekawe jak wypadnie film, choć obsada zapowiada, że źle nie będzie.
A kto stoi za tym pseudonimem na okładce? To aż 4 osoby, z których część pracowała też nad filmem, a mianowicie:
Adam Gawryś, Piotr Głuchowski, Paweł Goźliński i Maciej Strzembosz. Głuchowskiego od strony pisarstwa znam już dobrze i trzeba przyznać, że thrillery z wątkami sensacyjno-kryminalnymi pisać potrafi. Możecie zerknąć do zakładki przeczytane, żeby sprawdzić moją opinię. Tu zabrał się za coś co jest rasowym kryminałem policyjnym, z dziennikarzy trochę się nabija (oj goni to towarzystwo za "mięsem"), ale pewne elementy pozostają wspólne tym co już wcześniej było widać w jego powieściach, np.: bezradność "maluczkich" wobec wielkiej polityki i rozgrywek na najwyższych szczeblach. Choćby się podawało dowody na tacy, nigdy nie ma się gwarancji, że sprawa nie zostanie zamieciona pod dywan, ze względów na przykład "dyplomatycznych". Może stąd czasem taka pokusa, by sprawiedliwość brać w swoje ręce?

środa, 14 września 2016

Mock - Marek Krajewski, czyli zazdroszczę wrocławianom

Premiera: 14 września
Dziś premiera! Wraca Mock! Tak! Po trzykroć tak! I choć Popielskiego też polubiłem, to jednak ostatnie tomy autorstwa Marka Krajewskiego, nie przypadły mi do serca tak bardzo, jak te pierwsze tomiki z Wrocławiem w tle i z niepowtarzalnym Eberhardem Mockiem. Pokażcie drugiego takiego gliniarza, który prawie ukończył filologię klasyczną, który choć jest synem ubogiego szewca, zawsze dba o elegancję, który choć pracuje w obyczajówce, okazuje paniom lekkiej konduity ogromnie dużo szacunku. Potrafi działać mniej oficjalnymi metodami, ale pracuje przede wszystkim głową, często sam, bo jakoś nie bardzo potrafi dogadywać się z kolegami. Jeżeli tylko jakimś cudem nie znacie tego jeszcze tego bohatera, to "Mock" stanowi świetną okazję do rozpoczęcia znajomości. Autor bowiem postanowił wrócić do jednej z pierwszych spraw w policyjnej karierze swojego bohatera. Młody wachmistrz kryminalny jednego dnia wylatuje z pracy, ale i dostaje nową szansę. Śledztwo bowiem dotyczy sprawy na tyle bulwersującej opinię publiczną, że potrzebne są wszystkie siły policyjne.

wtorek, 13 września 2016

Kasacja - Remigiusz Mróz, czyli panie, panowie: 0 do 1

Mam za sobą już pierwsze spotkanie z komisarzem Forstem, to czas i na drugi cykl napisany przez Remigiusza Mroza. Nie wiem w jakim tempie pisze ten pan, ale zarzucił swoimi książkami rynek raptem chyba w dwa lata. No i zrobił się taki klimat, że nie czytać książek Mroza, to jakby nie znać Nesbo albo trylogii Millenium. Z odrobiną nieśmiałości sięgam i ja. Skąd ta nieśmiałość? Ano świat prawniczy średnio kojarzy mi się z czymś porywającym, a raczej ślęczeniem nad paragrafami i rozważaniami nudnymi jak flaki z olejem. "Kasacja" rzeczywiście ma zupełnie inne tempo niż cykl z Forstem, ale prawdę mówiąc nie wiem czy nie postawiłbym jej ciut wyżej. Po prostu czegoś takiego jeszcze u nas nie było. Grisham udowadniał całemu światu, że można ekscytować się procesem sądowniczym równie mocno jak i śledztwem, ale tam system jest oparty na ławnikach i rola adwokata jest olbrzymia (przekonywanie przysięgłych równie często sztuczki i cyrk, jak w pełni logiczne układanie faktów i dowodów). A w Polsce chyba takiej próby: uczynienia głównymi bohaterami  prawników, chyba jeszcze nie było. Nawet więc jeżeli męczyły mnie sformułowania czysto zawodowe, detale, które dla mnie są mało czytelne (chyba autor, który jest prawnikiem miał niezłą zabawę w złośliwym komentowaniu konkretnych wykładowców i napisanych przez nich podręczników), to jestem bardzo na tak!

poniedziałek, 12 września 2016

Warszawski niebotyk - Maria Paszyńska, czyli może paniom to wystarczy

Przyznam się, że po lekturze powieści Grzegorza Kalinowskiego jakoś mocno nabrałem ochoty na powieści retro (nie tylko z Warszawą w tle), ale nie kryminałów, bo tych Ci u mnie i tak wysyp, więc szukałem czegoś innego. Skusiła mnie okładka tej powieści i pierwsze informacje jakie do mnie o niej docierały. Ale wiecie co? Po raz pierwszy tak mocno doświadczyłem tego, że chyba mężczyźni szukają w książkach trochę innych rzeczy niż kobiety. Pewnie miały wpływ na moje rozczarowanie wygórowane oczekiwania, może Kalinowski narobił takiego smaku na akcje i rozbudowane tło historyczne, że oczekiwałem czegoś podobnego. A tu? Wszystko snuje się tak niespiesznie, Warszawy niewiele widać, bo to tylko jakieś krótkie migawki, a prawie wszystko dzieje się "na salonach". I nawet wielkie dramaty nie potrafiły mnie poruszyć, bo bohaterowie wydawali się jacyś nijacy.

niedziela, 11 września 2016

Rock&Talk - Martyna Walczak, czyli wrażliwcy, buntownicy i prowokatorzy

Za kilka dni premiera tej książki, a ja, dzięki wydawnictwu Dygresje, miałem przyjemność przeczytać ją jeszcze w wersji elektronicznej. Na szczęście odpaliłem na kompie, więc mogłem cieszyć się nie tylko tekstem, ale i zdjęciami.
Młoda dziennikarka i pasjonatka muzyki rockowej - Martyna Walczak - postanowiła zebrać w jednej książce różne rozmowy, które miała przyjemność przeprowadzać z wokalistami zespołów, które zwracają na siebie uwagę oryginalnością.


Są wśród nich postacie bardzo znane jak Tymon Tymański, Krzysztof Grabowski, ale są i mniej znani jak Kuba Kawalec (Happysad), Maciej Wasio (OCN), Michał Wiraszko (Muchy), Maciej Palmowski (Call the sun) albo znani z trochę innej strony jak Paweł Małaszyński (Cochise). Dodajmy od razu, mniej znani dla mojego pokolenia, bo pewnie dla 30 latków będą oni bliżsi niż dinozaury około 50 :) Wszyscy są aktywni na naszej scenie muzycznej, choć przecież nie zawsze oznacza to obecność w telewizji czy w prasie kolorowej. Gwiazdy? Idole? Pewnie każdy z nich wolałby jednak określenie: artyści. I trochę ten temat wybrzmiewa również w tych rozmowach - co to znaczy być artystą (szczególnie w naszym kraju), czy łatwo stawać na scenie przed publicznością, czy każdy z nich ma w sobie pierwiastek showmana.

sobota, 10 września 2016

How big, how blue, how beautiful - Florence nad the machine, czyli a przy okazji o Kulturze na widoku


Stwierdzam ostatnimi laty, że rzeczywiście chyba coraz mniej mnie pasjonują nowości muzyczne, nie jestem z nimi za bieżąco i nawet nie bardzo mnie kręci poszukiwanie nowych rzeczy. Grają fajnie? No i dobrze, ale nie podniecam się, by od raz zostawać fanem - tu wierny jestem jestem jedynie dinozaurom, których płyty kupuję od lat, choćby zniżali poziom. Kiedyś sypało się nazwiskami, tytułami, a teraz przy nowych kapelach od czasu do czasu ledwie uda się zapamiętać nazwę. Ciekawe jaki będzie kolejny etap demencji/zmiany w upodobaniach muzycznych.
Ale wiecie co? Są takie kapele, które kojarzę i nawet ze zdumieniem odkrywam, że są dość młode (z mojego punktu widzenia co to jest 6-7 lat), bo wydawało mi się, że grają od wieków. Chodzi o Florence the machine. Jest dobra okazja, by wrócić sobie do jednej z ich płyt (dziś leciała w kółko chyba 4 razy i to w wersji deluxe, z 16 utworami. Jaka to okazja? Rusza kolejna edycja projektu Kultura na widoku. Wiecie, że lubię takie akcje i żałuję tylko, że bardzo często ograniczają się do dużych miast. W tym roku jednak możecie spokojnie korzystać też ze strony, gdzie znajdziecie podobne promocje. Niby można by dyskutować, że niewiele tu książek i filmów, które byłyby nowe i udostępnione za darmo, ale na szczęście z muzyką już jest lepiej. Zerknijcie na ich strony albo szukajcie instalacji z logiem legalna kultura!
I zapuśćcie sobie ten krążek. Naprawdę fajna dawka energii.

piątek, 9 września 2016

Cień góry - Gregory David Roberts, czyli i do bitki i do medytacji


Pamiętacie "Shantaram"? Książka stała się jednym z przebojów pierwszej połowy roku i narobiła mnóstwo zamieszania. Zadziwiające, bo przecież jej pierwsze wydanie przeszło trochę bez echa, ale chyba rzeczywiście zasługiwała na drugą szansę. Nic dziwnego, że dość szybko doczekaliśmy się wydania jej kontynuacji, jaką jest „Cień góry”
Znowu przy lekturze zachodzimy w głowę co z brawurowo opisanych przygód Australijczyka w Indiach jest prawdą, a co autor podkoloryzował. Znając jego życiorys, a więc: więzienie, ucieczka, handel narkotykami, związki z mafią, można spodziewać się wszystkiego. Ale nawet jeżeli część z tych historii to jedynie rzeczy zasłyszane, gdzieś w jego otoczeniu, choć nie angażujące go osobiście, to i tak nie odbiera to uroku tej książce. Główny bohater jest jednocześnie kimś z zewnątrz - białym, który przybył do Indii i zaskakuje tym, że chce uczyć się kultury i języka ulicy, a jednocześnie również kimś "swoim", kto pokazał, że można na nim polegać, że nie ucieknie w chwili potrzeby, że nie zadziera nosa. 
"Shantaram" kończyło się pewnego rodzaju kryzysem: umiera jego mentor i opiekun, szansa na wielkie uczucie legnie w gruzach. Bohater na pewno nie jest już tym samym człowiekiem, który kilka lat wcześniej przybył do Indii. Zmienił go ten kraj, ale przede wszystkim zmienili ludzie, których poznawał. Odkrył miłość i ją utracił, odkrył przyjaźń i ogromne pokłady altruizmu w sobie, ale wszystko to pozostawił, wciąż szukając swojej drogi, przygód, wyzwań. 

czwartek, 8 września 2016

Julieta, czyli kobieta, kochanka, żona, matka

Na początek wrzutka czegoś na miejsce zakończonego konkursu - Pan Turner. Widzieliście?

I dziś kolejna notka filmowa - jest już grubo ponad 1000, ale przecież blogspot nie ma ograniczeń ilościowych i chyba to udźwignie :)

Proza Alice Munro jest specyficzna, bo z jednej strony niewiele się tam zwykle dzieje, jesteśmy skupieni na detalach, okruchach codzienności, wchodzimy w świat uczuć, a nie czynów. A jeżeli za ekranizację takiej prozy weźmie się Almodovar? Banalnie nie będzie.
Ale na pewno inaczej. Reżyser ma swój styl, ale mam wrażenie, że tym razem ten materiał pomógł mu skierować się na zupełnie inne wody. Jest dużo spokojniej, mniej jest erotyzmu, udziwnień... Ale czy to znaczy, że jest mniej ciekawie?

środa, 7 września 2016

Moszna, Góry Stołowe i Wrocław, czyli a ja wciąż myślami przy wakacjach


Córki już w nowych szkołach, dziś pierwsze zebrania, a ja (i one chyba też) wciąż jakoś duchem chyba jeszcze w wakacjach. Jakoś krótko było w tym roku :( Na szczęście przynajmniej końcówkę zrobiliśmy sobie wspólną i intensywną. Postawiłem, choć dawno już nie było notek krajoznawczych (takich jak te o Sandomierzu, okolicach Gniezna, czy Ojcowa, o Krakowie albo o Tatrach) napisać jeszcze jedną, bo okolice są naprawdę cudne i pewnie będziemy tam wracać, bo do oglądania jest jeszcze z dziesięć razy więcej.
I choć wyjazd była załatwiany na wariata, bo córy postanowiły jechać na spotkanie ze swoimi ulubionymi youtuberami do Wrocławia (MeetUp), to udało się zrobić im kilka fajnych niespodzianek.
Chyba największą była wizyta i nocleg w zamku w Mosznej. Powiem Wam, że miejsce jest naprawdę klimatyczne i choć może nie wszystko jest idealne, to pobyt tam to był strzał w 10. Nocleg (wcale nie taki drogi jakby się można było spodziewać) w komnatach zamkowych, możliwość szwendania się i zwiedzania wszystkiego nie tylko w dzień, ale i w nocy, mijanie wycieczek, bo przecież ty już masz status "mieszkańca" - po prostu bezcenne. I moje zdjęcia nawet w 10% nie oddadzą magii tego miejsca. Zresztą zobaczcie na bardziej profesjonalne fotki.


wtorek, 6 września 2016

Moje życie z Mozartem - Eric-Emmanuel Schmitt, czyli na pewno nie do szybkiego czytania

Najpierw odsyłam Was do pięknego filmu z muzyką na pierwszym planie, a potem kilka słów o książce, gdzie muzyka też odgrywa ogromną rolę. Film wrzucam na miejsce informacji wstępnej o Festiwalu i prawdę mówiąc zastanawiałem się czy to nie zbyt mało, aby traktować to jako notkę równoprawną z innymi. Ale postanowione - nie chcę na razie pisać więcej. Może przy następnym seansie. Niech będzie zatem króciutko. Film i tak pewnie już znacie, a jeżeli nie, to tylko mogę mieć nadzieję, że kogoś zainteresuję. Chodzi o Fortepian

A książka? Eric-Emmanuel Schmitt gości u mnie na blogu chyba po raz drugi i wciąż pozostaję dość sceptyczny. Facet na pewno pięknie pisze o uczuciach, ale to chwilami ociera się jak dla mnie o banał i grafomanię. Ale jest w tej cieniutkiej (jak zwykle u tego autora) książeczce coś wyjątkowego.  

poniedziałek, 5 września 2016

Czerwony kapitan, czyli jakie to wszystko podobne


W sumie niewiele u nas powstało filmów, które by jakoś dotykały tego w jak łagodny sposób dawna służba bezpieczeństwa weszła w nową rzeczywistość i jak mając nadal materiały do nacisku, mogą wpływać na różne rzeczy. Różnych sensacji, kryminałów i trhillerów trochę powstało, ale oprócz Uwikłania chyba nie było tego wiele na ekranie. Teraz próbę dotknięcia tego tematu podejmują Słowacy. Powieść Dominika Dana, u nich podobno była bestsellerem, więc materiał wyjściowy mieli niezły, ale mam wrażenie, że twórcy nie mogli za bardzo się zdecydować, czy postawić na akcję, pogłębiać wątki współczesnej polityki i jej związków z ludźmi z SB, czy może jednak skupić się na dramatach z przeszłości. Próbując chwytać kilka srok za ogon, trochę chyba się pogubili. Nie jest to zła produkcja i warto na pewno chwalić ją za współpracę między granicami (wciąż uważam, że to potencjalne źródło ciekawej wymiany spojrzeń, trochę powiewu innego wiatru w naszej kinematografii, patrz "Fotograf"), ale i nie jest wolna od wad. Długo na przykład musiałem się przyzwyczajać do tego, że podłożony został dubbing, że tekst nie zawsze idealnie się zgrywał z 
ruchem ust. A scenariusz i sama rola Maćka Stuhra, którą u nas wyciąga się na pierwszy plan przy promocji filmu?

Pięć dni ze swastyką - Artur Baniewicz, czyli kto jest dobry, a kto zły?

Czytając „Pięć dni ze swastyką” Artura Baniewicza zastanawiałem się co było dla autora celem nadrzędnym: ciekawa intryga kryminalna, czy też tło na jakim ją rozrysował. Trzeba jednak przyznać, że fakt, iż się nad tym zastanawiałem, wskazuje, że udało się zarówno jedno, jak i drugie. Mieliśmy już przykłady retro kryminałów, które zahaczały o czasy II wojny światowej, ale chyba w mało którym pokazanie realiów życia pod okupacją i to od różnych stron, były tak istotne. Wpływają tu one na bohaterów, na ich decyzje, na sam przebieg prowadzenia sprawy, a ostatecznie również na jej finał.

Bohatera książki, czyli byłego policjanta Pawła Bujnickiego, poznajemy we Lwowie, gdy wykonuje wyrok na zlecenie polskiego podziemia. Niestety nie wszystko idzie tak jak planował – zleceniodawcy nie chcą mu zapłacić, a w dodatku z miejsca zbrodni zabrał świadka, nie potrafiąc zastrzelić niewinnej kobiety. Nie mając sumienia porzucić na pastwę losu Żydówki, teraz musi ciągnąć ją wszędzie ze sobą, a to przecież nie koniec jego kłopotów. Na horyzoncie bowiem pojawia się niemiecki oficer, który nakazuje wyjazd z miasta. Wszystko owiane jest atmosferą tajemnicy, ale Bujnicki dość szybko domyśla się, że działania hitlerowca nie mogą mieć natury oficjalnej. Nie próbuje jednak uciekać, bo ze zdumieniem odkrywa, iż jego "opiekun" nie tylko ukrywa swe poczynania przed przełożonymi, ale ciągnąc Pawła na podkielecką wieś, zabiera go do dawnej ukochanej Pawła. Obaj panowie mają zająć się wyjaśnieniem kto jej groził śmiercią i chronić ją i jej dzieci. Umiejętności śledcze oraz fakt iż jest Polakiem, mają pomóc bohaterowi w dotarciu do prawdy, ale niestety ma na to tylko pięć dni. Po upływie tego czasu, Niemcy zajmą się sprawą własnymi metodami. Czego się nie zrobi dla dawnej ukochanej, nawet jeżeli wydawało się, że już nie ma u niej żadnych szans.

niedziela, 4 września 2016

Jadziem na Pragie, czyli koncertowo

No i jak wspominałem wczoraj - po koncertach bardziej kameralnych, jazzowych i klasycznych, przyszła pora na coś ciut cięższego. I od razu dwie refleksje - ciekawych doczekaliśmy czasów, gdy dawni buntownicy, rockmani występują na jarmarcznych scenach budowanych za publiczne pieniądze dla tłumów wyborców. Jeszcze mają prawo mówić co chcą, ale ciekawe co będzie za parę lat - będą pisać piosenki pod dyktando, jak teraz robią to ich młodsi koledzy dla sponsora (Chce się Ż)...
Druga refleksja jest bardziej optymistyczna, a brzmi ona: mimo wszystko warto mieszkać blisko Warszawy, bo niewiele jest takich miejsc, gdzie dzieje się tyle za darmochę. Wczoraj wychodziłem z Teatru Kwadrat, a na darmowej scenie przygrywał Kozak System, a dziś nawet jakąś gwiazdkę z zagranicy ściągają (moja córa wie lepiej kto to James Arthur), czyli trzy spore wydarzenia (bo i koncert klezmerski) przy wsparciu miasta, a sceny oddalone od siebie o kilka minut na piechotę lub metrem. Piękna sprawa. Dziś namówiony przez małżonkę wybrałem się na Pragę, na święto ulicy Ząbkowskiej. Choć studiowałem niedaleko stamtąd, jeszcze w tzw. trójkącie bermudzkim, od lat nie bywam już tam tak często. A Praga się zmienia. To nadal koloryt zniszczonych kamienic i ich mieszkańców, którzy przyprawiają tych z lewego brzegu o ciarki na plecach i przyspieszanie kroku, ale pojawiło się tu mnóstwo modnych knajpek, klubów, kawiarni, nowych bloków (na szczęście nie grodzonych)... Trochę tego na tym koncercie się doświadczało. Żuliki i całe rodziny z dziećmi, łyse głowy i hipsterzy, panowie w garniakach i młodzież z kolczykami w nosie. Pełen przekrój. Atmosfera piknikowa, bo scenę pobudowano na środku skrzyżowania, więc ludzie mogli rozsiadać się po okolicznych knajpkach, pojawiło się też sporo prywatnej, drobnej inicjatywy typu: pyzy z gara albo kaszanka z grilla. No i mnóstwo piwa. Aż dziw, że miasto, wykładając niemałą kasę wpuszcza tam jeszcze sponsora, który mały kosztem robi sobie świetną reklamę i jeszcze nabija kiesę. Czy to dla gawiedzi takie istotne, żeby koniecznie jeden browar był nalewany non stop pod samą sceną, jakby nie można było przejść się parę kroków dalej? Wkurza mnie to. Ale nic to. Parę słów o muzie...

sobota, 3 września 2016

Amelia i Kuba - Stuoki potwór - Rafał Kosik, czyli o podglądactwie, zagrożeniach związanych z siecią i nie tylko

Rafał Kosik (którego uwielbiam za serię Felix, Net i Nika i szanuję za książki fantastyczno-naukowe dla dorosłych) pisze również dla młodszych czytelników i choć moje córy już trochę wyrosły z tej serii, nie mogę się powstrzymać, żeby nie zerkać na to jak się teraz dla tych młodszaków pisze. O poprzednim tomie cyklu pisałem tu. I już wiem, że jak zaniosę to wymiankę, będę miał sporo zainteresowanych. Nawet taki stary koń jak ja, przeczytał to z dużą przyjemnością - zabawne, nienachalnie dydaktyczne, jest tajemnica, przygody, nawet miejsce na rozterki uczuciowe się znalazło. 
Seria Amelia i Kuba to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Jaka grupa wiekowa? No cóż, jak Twoja pociecha czyta już Pottera, Tolkiena itp. to pewnie wyda jej się to za krótkie, za proste, zbyt dziecinne. Ale kto wie - może właśnie w ramach rozrywki, przerwy między poważniejszymi rzeczami, takie przygody szkolno-podwórkowe będą okazją do powrotu do przeszłości. Grupa 6-12 wydaje się w sam raz, ale nawet ja nie mogłem się powstrzymać od porównywania tego z Niziurskim, na którym się wychowywałem. Teraz tylko do różnych zwariowanych pomysłów bohaterów trzeba by tylko dodać nowe technologie, bo bez komputera, tabletu, komórki, ani rusz. Kosik jednak w "Stuokim potworze" pokazał, że ich powszechne stosowanie, wcale nie jest obejmowane przez nas refleksją, że nie do końca potrafimy poruszać się w tym rozważnie.

Warszawa Singera, czyli w tym roku dla mnie muzycznie

Do końca festiwalu Singera jeszcze dwa dni i koncerty plenerowe, które zawsze przyciągają tłumy (tu macie jeszcze moją subiektywną listę, a na profilu festiwalu na FB detale na temat tego co jeszcze przed nami), ale ponieważ nie wiem czy uda mi się na nie dotrzeć, robię małe podsumowanie tego co udało mi się przez kilka dni zobaczyć i usłyszeć. Mimo dużych trudności organizatorów (przez odebranie budynku Teatrowi Żydowskiemu zostali bez centralnego miejsca wydarzeń) tegoroczny program wcale nie jest ubogi. Spotkań, wykładów, koncertów i przedstawień wcale nie jest mniej niż w latach poprzednich, choć są bardziej rozrzucone po różnych placówkach. Duże brawa za determinację i ukłony dla tych, którzy pomagali na ostatnią chwilę wszystko podopinać. Dla mnie tegoroczny Festiwal jest ewidentnie pod znakiem muzyki. Nie mogąc pozwolić sobie na nocne imprezowanie nie zobaczyłem na pewno wszystkiego co było tego warte, ale cieszę się z tych okruchów programu, które dla siebie odkryłem. I choć żal wydarzeń literackich i teatralnych, postawiłem na muzykę.

Najpierw dwa koncerty w Synagodze Nożyków. Magiczne miejsce i świetna akustyka, choć trochę zaskoczyło mnie to, że zdecydowano się w tej świątyni na koncerty dość dalekie od muzyki religijnej. Projekt Sefardix Trio, czyli braci Olesiów i Jorgosa Skoliasa mocno był nasiąknięty folklorem żydowskim, ale tak naprawdę dużo tu też inspiracji z muzyki arabskiej, to mieszanka kultur basenu Morza Śródziemnego, Azji, Północnej Afryki. A wszystko to pełne improwizacji, chwilami natchnionych, a chwilami dzikich wokaliz greckiego muzyka. Słychać w tym Grecję, Turcję, Hiszpanię, Izrael... Żydzi przecież żyli w różnych krajach, czasem nie mogli jawnie rozwijać swojej kultury, muzyki, próbowali więc przerabiać to czym żyli ich sąsiedzi. Ciekawy koncert, a dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że kontrabas i perkusja mogą stworzyć tak pełną harmonii, magiczną atmosferę, w której stwierdzasz: nawet nie trzeba dodawać tu żadnych więcej instrumentów.
Drugi koncert - też jazzowy, dużo bardziej klasyczny, ale nie mniej piękny to...

czwartek, 1 września 2016

Wojaczek, czyli bo życie jest tragedią. I konkurs

Lech Majewski zrobił film odważny, ze wspaniałym klimatem, ale też mam wrażenie, że dość niszowy. Tak jak mało ludzi w Polsce interesuje się i rozumie poezję, tak myślę, że jeszcze mniej ma ochotę zanurzyć się w egzystencjalny bezsens i negację sensu życia. A tu tak naprawdę mamy i jedno i drugie. Młody poeta buntownik (świetnie zagrany przez debiutującego Krzysztofa Siwczyka), zmagający się z samym sobą, z otoczeniem, z biedą, z chorobą i z całym światem, jego twórczość, która do dziś budzi ekscytację młodych swoją bezkompromisowością i szare życie w PRLu. Co ciekawe, nie jest to ani biografia, ani też zbyt wiele nie poznamy Wojaczka od strony jego twórczości, raczej widzimy szereg scen, w których coraz bardziej pogrąża się w depresji, poddaje się chaosowi, nie widząc szansy na normalność.