sobota, 30 czerwca 2012

Mój brat islamista, czyli odrzucił przeszłość i rodzinę

Dziś tylko krótka notka, bo i pogoda kusi do wyjścia na zewnątrz - na pole jak mówią w Małopolsce, albo na dwór jak mówi się na Mazowszu (ciekawe jak w innych regionach?).
W Tvn-owskiej serii Ewy Ewart z racji tego, że sama współpracuje z BBC najwięcej dokumentów chyba właśnie z tej stacji. Kiedyś to była marka światowa, ale ostatnio przed Euro i my się mogliśmy przekonać jak wygląda ich"obiektywizm" :) Warto więc zerkać na te dokumenty w pewnej perspektywie - to najczęściej głos Europejczyka z kultury zachodniej, który próbuje przekazać coś o innych kulturach ludziom takim jak ona sam. Nie dość, że sam ma w głowie jakieś poglądy i założenia, to jeszcze robiąc dokument stara się tak skonstruować przekaz by był on zrozumiały z punktu widzenia "przeciętnego" Brytyjczyka. Po tym wstępie pewnie domyślacie się co napiszę o tym dokumencie.   

piątek, 29 czerwca 2012

Wrong, czyli pies najlepszym przyjacielem jest albo komedia surrealistyczna i zapowiedź festiwalu Nowe horyzonty

Ach jak ja w tej chwili zazdroszczę Wrocławiowi tego festiwalu - zapowiada się uczta nie tylko dla kinomanów - oprócz prawie 200 pokazów filmów (w tym około 100 premier - najciekawsze rzeczy nagradzane na festiwalach światowych), pokazy darmowe, przeglądy tematyczne (m.in. filmów muzycznych!), koncerty, wystawy. Zajrzyjcie na program Nowych horyzontów i wybierzcie się koniecznie!
A ode mnie słów kilka na temat jednego z pokazywanych filmów - dzięki firmie Gutek Film (podziękowania!) miałem okazję zobaczyć Wrong w reżyserii Quentina Dupieux, przyjęty dość ciepło w tym roku w Sundance.

czwartek, 28 czerwca 2012

Lolita - Vladimir Nabokov, czyli szokuje i zachwyca

Tytuł chyba zna każdy, albo prawie każdy. Ale ile osób naprawdę czytało, ile zna tylko z przekazu innych, ze streszczeń, lub z mniej lub bardziej udanych ekranizacji? Ja przyznam się, że oglądałem już dwie wersje, ale sięgnąłem po ten tytuł po raz pierwszy i  co od razu pragnę podkreślić - pewnie nie po raz ostatni. Przede wszystkim dlatego, że książki słuchałem, a to dla mnie spora różnica. Można upierać się przy tym, że ten tekst - spowiedź, wyznanie narratora gdy jest czytany może mieć w sobie dużo uroku, ale po pierwsze ja jednak wolę słowo drukowane i przy słuchaniu nie zawsze mogę się skupić, wracam po kilka razy, próbując przeniknąć klimat jakiejś sceny, po drugie nie mam możliwości tak łatwo wracać do jakiegoś akapitu, czy cofnąć się choćby o kilka stron do fragmentu, który mi się spodobał, no i wreszcie po trzecie: w książce jest sporo fragmentów, cytatów po francusku (których tu nie przetłumaczono), gierek słownych w języku angielskim, które kompletnie stają się nieczytelne jeżeli nie widzimy tekstu. A wiec wrócę do tekstu na pewno za czas jakiś. A wrócę dlatego, że to chyba jedno z moich osobistych odkryć i większych zaskoczeń literackich ostatnich lat - nie tyle sama historia, ale język jakim zostało to opowiedziane, bogactwo treści, skojarzeń, rozbudowanych porównań. Momentami może treść może zaskakiwać i gorszyć, ale jak tego się słucha (i czyta!) - to nie jest suche zeznanie składane na posterunku, ale raczej kwiecista, barwna, emocjonalna, szczera do bólu mowa kogoś kto sam chce się bronić przed ławą przysięgłych. Bronić wiedząc, że nie ma specjalnie szans na obronę, ba! nawet nie chcąc obniżenia wyroku. Bo on wie, że to on sam zgotował sobie najgorszą karę - świadomość tego co utracił, co zniszczył.

środa, 27 czerwca 2012

Lalki w ogniu - Paulina Wilk, czyli obrazy, wrażenia i... jednak sporo przesady

Przy okazji przypominam o trwających dwóch rozdawajkach! (zakładka konkursy!).
Ostatnie spotkania naszego lokalnego DKK to rozmowy o Indiach i wokół nich. I jak zwykle nie tylko o książce, która nas do tego zainspirowała, ale też o innych... Ach jak ja lubię te spotkania - szczególnie właśnie sympatyczne gdy nie ma schematu od-do, ocen jak w szkole, odpytywania na siłę. I wszyscy czytamy to samo. Zadziwiają mnie kluby gdzie można do wyboru przeczytać dwie, albo nawet trzy pozycje - jak potem o nich rozmawiać?
Co napisać o wrażeniach z książki Pauliny Wilk? Może najpierw ogólne wrażenie - przyznam, że trochę mnie zaskoczyła jej wymowa, nastrój. Od samego początku autorka postanowiła odkłamać kolorowy, bajkowy obrazek z folderów turystycznych czy filmów bollywoodzkich. Uderzył mnie ten raczej negatywny ton, wyszukiwanie rzeczy, które mogą dziwić, szokować. Znajoma zwróciła mi uwagę na to, że jest w tym sporo prawdy, bo Indie są pełne kontrastów. Warto jednak pamiętać o tym, że tak jak różne bajeczne obrazki mogą pokazywać część prawdy, tak i do tej książki trzeba podchodzić jako do subiektywnych zapisków i refleksji (bo nie jest to relacja i na pewno nie książka-przewodnik).

wtorek, 26 czerwca 2012

Mali podróżnicy w wielki świecie - Chorwacja, czyli coś nie tylko dla rodziców

Jakoś dziś nie mam ochoty na pisanie, przeziębienie trzyma i choć dziś całkiem miły dzień (konferencja prasowa festiwalu Nowe Horyzonty - szykuje się niezła uczta - a potem jeszcze film "Wrong" - podziękowania dla Gutek Film za zauważanie blogerów) to zmęczenie ciut doskwiera. Na dodatek od miesiąca jakiś przyjemniak anonimowo wrzuca mi hejterskie komentarze, więc tym bardziej nie mam ochoty się produkować. Zaczynam się zastanawiać nad blokadą dla anonimów.
Żeby wykręcić się od pisania recenzji wpadłem wiec na pomysł kolejnej rozdawajki. National Geographic obdarował mnie dziś próbką nowej serii wydawanych przez nich książeczek autorstwa Anny i Krzysztofa Kobusów pt. Mali Podróżnicy w Wielkim Świecie. Książkę chętnie puszczę dalej w świat - niech komuś służy i go inspiruje. Nie jest łatwo przełamać się do wyjazdów, a gdy się to zrobi nie jest łatwo zaspokajać różne potrzeby wiekowe :) Kobusowie pokazują, że można, a zdjęcia udowadniają iż nie musi to być koszmar i męczarnia, że można przy okazji sporo zobaczyć. A Chorwacja przecież piękna! Poniżej słów kilka o książeczce.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czy znasz Prusa - spotkanie pierwsze, czyli autor i humor

:) W stanie pomiędzy gorączką i jakimś dziwnym osłabieniem, zalewany potami pod kocem i mając nadzieję, że wykuruję się szybko postanowiłem jednak nie odkładać nic na jutro. Na dziś zaplanowałem pierwsze spotkanie w ramach wyzwania Czy znasz Prusa? i chciałbym dotrzymać słowa. Ale też chciałbym od razu zaznaczyć, że będzie to notka, która będzie niezmienna - wręcz odwrotnie! Chcę, aby oprócz Waszych ewentualnych komentarzy, znalazło się też miejsce w notce na Wasze opinie, głosy, może linki do recenzji. Zresztą i ja zamierzam sięgać do kolejnych nowelek i opowiadań, dopisywać je tutaj wraz z wrażeniami.
Proponując abyśmy spotkanie z Prusem zaczęli od nowelek i opowiadań z góry zakładałem sobie, że wcale nie mam zamiaru zaczynać od tego co znamy ze szkoły, czym mniej lub bardziej skutecznie zniechęcali niektórzy nauczyciele, czyli Antka, Katarynki, czy Anielki (tylko one są np. dostępne w Wolnych Lekturach. Być może do nich wrócę w tym wyzwaniu i ja, zapraszam do tego Was, ale na początek chcę trochę pokazać inne oblicze mistrza.

niedziela, 24 czerwca 2012

Cheri, czyli gdy uroda powoli gaśnie


Jakieś paskudztwo przyplątało się wirusowe i na ten upał człowiek leży pod kocem i nic mu się nic chce :( To pewnie przekleństwo klimy, którą nawet człowiek unika niestety uruchamiają inni. Stąd i siły brak by ogarnąć wszystkie pomysły na notkę dotyczącą Prusa, jaką planowałem na dziś. No nic może jutro. A dziś tylko przypominam o konkursie (nikt nie chce książki?) i parę szybkich zdań o filmie.
Ten film chyba nie przypadkowo jest jak przelotne zauroczenie - poddajemy się mu, oddając się czasami bez reszty, ale niewiele zazwyczaj z tego pozostaje na stałe.
Filmy kostiumowe, szczególnie gdy idą w kierunku romansideł i obyczajówek jakoś mnie nie powalają - no owszem zdarzają się tu perełki, ale dużo częściej scenarzyści i aktorzy uważają, że wystarczająco uwagę widza będą przyciągać dekoracje i stroje, a resztę można trochę odpuścić. Po "Niebezpiecznych związkach" ta sama ekipa (Stephen Freas jako reżyser, Christopher Hamption ze scenariuszem i Michelle Pfeiffer) zabrała się za film chyba niestety właśnie ze zbyt dużym luzem. Film niby nowy, ale oglądając go ma się poczucie, że nie proponuje on nic nowego ponad przeciętne historyjki sprzed lat 30.

sobota, 23 czerwca 2012

Z archiwum X: Pokonać przyszłość, czyli tropiąc spiski i niewyjaśnione

Tu była kiedyś notka o Tatami kontra Krzesła, ale połączyłem dwie w jedną i szukajcie jej tu
Ale ponieważ miejsce nie może być puste, to niech pojawi się tu coś na tyle mało zobowiązującego, że nie wymaga miejsca w nowościach. 
Z archiwum X - na takie hasło gęsiej skórki dostają pewnie głównie ci, którzy przeżywali emocje oglądając serial w latach 90-tych. Trudno się dziwić, że modę na tematykę i ten klimat, wykorzystano w kinie. Dziś o pierwszej próbie z roku 1998.

piątek, 22 czerwca 2012

Dubska Division, czyli Jah jednoczy Polskę i Rosję.


Dziś słonecznie i o muzyce, która Was rozbuja. Reggae i to klasyczne, pachnące plażami, palmami, zimnymi napojami, a śpiewane po... rosyjsku. Tak, tak "Dubska Division" to projekt łączący dwa narody - Polskę reprezentuje bydgoska grupa Dubska, a Rosję lider legendarnej tam kapeli Jah Division. Gerbert Morales - syn kubańskiego rewolucjonisty i rosyjskiej arystokratki nazywany jest często ojcem tamtejszego reggae.
Ze wspólnego spotkania muzyków i pracy w studiu wyszła płyta, która jest nie tylko ciekawostką, ale też dowodem na to ileż radości i inspiracji może przynieść wspólne muzykowanie. Przeboje tworzone przez Moralesa, dotąd u nas mało znane, tu podane są w nowych aranżacjach, fajnie wzbogacone przez chłopaków z Bydgoszczy.

czwartek, 21 czerwca 2012

Lee Scratch Perry - Rise Again, czyli legenda reggae nadal czaruje

Jakiś czas temu wydawało mi się, że to czerwiec będzie miesiącem gdy nie mając czasu na lekturę i filmy, będę więcej pisał o płytach, bo przecież ich słucham cały czas (nawet wpisując ankiety w domu). A tu posucha. No dobra przynajmniej o kilku warto wspomnieć i jak to u mnie - nie zawsze będą to nowości! Chociaż ta dzisiejsza w miarę świeża. Mówi Wam coś ten wykonawca? Ja przyznam się, że wiedziałem o nim niewiele - nawet gdy przewijało mi się jego nazwisko na innych płytach nigdy nie pokusiłem się żeby sięgnąć po jego produkcje autorskie. A przecież Lee Scratch Perry to chodząca legenda muzyki reggae (i ojciec dub-reggae). Przypadek sprawił, że wrzucając różne informacje na Facebookowy profil Notatnika (jak zwykle zapraszam) znalazłem informację, że przyjeżdża on na koncert do Polski (Dni województwa Śląskiego) i tak najpierw pojedyncze utwory, a potem wsiąkłem całkowicie w jego ostatnią płytę.
Facet, który ma 75 lat wciąż jest kopalnią muzycznych pomysłów i bynajmniej nie ma zamiaru sprzedawać jakichś best-of. Tworzy.

środa, 20 czerwca 2012

Crooklyn, czyli nasza dzielnica, nasz dom... I konkurs

Lubicie klimaty i kulturę afroamerykańską, fascynuje was Brooklyn, lubicie R&B. To obejrzyjcie ten obraz. Przeniesie was w lata 70-te, ale da możliwość przyjrzenia się jak prze lupę życiu pewnej rodziny. To obraz bardzo kameralny, osobisty, ale to może wartość - nie ma tu ani słodzenia, ani epatowania zbrodnią. Normalna rodzina, normalne problemy, a nie żadna patologia, z której trzeba się koniecznie wyrwać, porzucić i zapomnieć. To nie tylko ich korzenie, ale dzieciństwo, najlepsze chwile, wspomnienia... Całe życie. 
Rodzina Carmichaelów to małżeństwo i 5 dzieci (czterech chłopaków i dziewczynka Tara, wokół której koncentruje się nasz uwaga.

Islandzkie zabawki - Mirosław Gabryś, czyli zanim sam przeczytam

No i po raz kolejny okazuje się, że by mnie zmobilizować do sięgnięcia po coś z wciąż rosnącego stosu rzeczy do przeczytania najlepiej jest pożyczyć to komuś innemu. Od razu potem ma się chęć sprawdzenia i porównania wrażeń. Zapraszam Was do notki autorstwa Olgi, a ja pewnie zabiorę się za nią wkrótce, bo Islandia wydaje mi się na tyle ciekawa, i na tyle mało o niej wiem, że na pewno coś tam ciekawego znajdę.   

Po miesiącu mogę powiedzieć, że przeczytałam w końcu tą książkę. Nie wiem, czy mam zachęcać Was do przeczytania „Islandzkich Zabawek” Mirosława Gabrysia.  Po raz pierwszy zetknęłam się z taką formą pisania. Nie jest to, ani dziennik podróży po Islandii, ani blog autora.  Rzeczywiście przypomina to najbardziej luźne zapiski, na różne tematy. Dlatego  też tak brzmi podtytuł tej książki „Zapiski z wyspy wulkanów”.

Koncert dla Stopy - po raz drugi, czyli pamiętając i wspominając

To już ponad rok minął od śmierci Piotra "Stopy" Żyżelewicza. O ubiegłorocznym koncercie różnych muzyków i przyjaciół, którzy postanowili zagrać aby go wspominać i by wesprzeć jego rodzinę pisałem tutaj. W tym roku też nie mogło nas zabraknąć! Tu już nawet nie chodzi o te wszystkie kapele i możliwość słuchania muzyki, ale tę szczególną atmosferę, która jednoczy i tych, którzy są na scenie i pod nią. Pamięć o zmarłym i świadomość, że nie całkiem odszedł - pozostał nie tylko w muzyce jaką współtworzył. Przypominały o tym m.in. dwa zestawy perkusji, na których grał i które cały koncert były wykorzystywane. Ma to się stać pewnego rodzaju tradycją, by spotykać się co roku i grać dla Stopy i jego rodziny... Hasło jakie się pojawiło przy okazji koncertu to: More than live music i coś w tym jest. Prowadzący Piotr Stelmach cały czas podkreślał nie tylko cel dla którego się zebraliśmy, ale wciąż sam powracał do "Stopy" wspomnieniami... Ten koncert przekracza ramy gatunkowe muzyki, nie ma tu bisów, to raczej spotkanie przyjaciół, stąd sporo gości pojawiających się na scenie, różnych pomysłów i składów, które tworzą się ad hoc na potrzeby koncertu.

wtorek, 19 czerwca 2012

Breaking Bad, czyli seriale nie są nudne!


Zainspirowany postem milczącego krytyka i ja postanowiłem napisać o tym serialu. Właśnie odświeżam sobie po kolei wszystkie sezony, korzystając z tego, że innych propozycji powalających jakoś nie widać. Zerkam na Borgiów, szykuję się do House of lies, zacząłem drugi sezon Shameless, ale to wszystko mało gdy się spędza tyle czasu wieczorami przy ankietach podglądając jednym okiem na ekran... Wracam więc do rzeczy starszych (szykuję się też po wielu rekomendacjach do Mad Men)...
Co jest takiego fascynującego w historii nauczyciela chemii, porządnego faceta, który nagle zaczyna produkować metaamfetaminę? Przecież wydawało się, że po Dexterze, mafiosie, który chodzi do psychoanalityka, czy gospodyni, która handluje trawką nic już nas nie zaskoczy.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Antypapież - Tomasz Piątek, czyli instrukcja jak tego nie robić

Sięgnąłem z ciekawości, bo choć moje spojrzenie na pontyfikat papieża Jana Pawła II nie jest negatywne, to przecież nie znaczy, że nie warto czasem wsłuchać się w głos krytyków, choćby po to by to przemyśleć. Warto też dodać, że kilka książek Tomasza Piątka już czytałem i bardzo mi się podobały.
Ta cieniutka pozycja to zebrane w formie listy kilka "oczywistości" o Papieżu, czyli stereotypowych ocen, których się czasem używa mówiąc o tej postaci - autor próbuje się z nimi rozprawić. Szumne zapowiedzi - że oto dostarcza głębokich argumentów, pokazuje prawdę, która niszczy jego zdaniem nadmuchany autorytet. A co w środku?

piątek, 15 czerwca 2012

Drugie Chelsea. Opowieść o Doniecku, czyli tym razem ja również o piłce

Tvn 24 jak zwykle przyciąga do swojego cyklu niedzielnego z reportażami, tym razem trafiłem na dokument w ciekawy sposób pokazujący tematykę piłki nożnej. To opowieść o Szachtarze Donieck - gigancie ukraińskiego futbolu, dumie mieszkających tam ludzi i oczku w głowie milionera i oligarchy Akhmatowa. Ale opowieść nie tylko o futbolu, choć rzeczywiście towarzyszymy klubowi w zwycięskiej passie w roku 2009 gdy zdobył on puchar UEFA. Piłka nożna i klub są tłem na którym twórcy opowiadają o tym jakie nastroje panują na Ukrainie, o podziałach między wschodnią i zachodnią częścią kraju (wtedy jeszcze rządziła ekipa "pomarańczowej rewolucji". Kamera towarzyszy kilku wybranym ludziom - m.in. młodemu politykowi lokalnemu, który chce robić karierę w Partii regionów Janukowycza; małżeństwu, które pracuje w upadającej kopalni; mężczyźnie, który od kilkudziesięciu lat jeździ za swoim klubem by mu kibicować. To ich oczami oglądamy całą tę atmosferę, reżyser specjalnie nie ingeruje własnym komentarzem w ich punkt widzenia. I to muszę przyznać jest interesujące. 

czwartek, 14 czerwca 2012

Długi marsz 70 lat później, czyli co im dało siłę


Przy okazji lektury książki Pojechane podróże obejrzałem też płytkę z filmami, które są dopełnieniem tych opowieści. Najczęściej to krótkie reklamówki lub króciutkie reportaże, ale jeden jest dłuższy i całkiem ciekawy - choćby ze względu na temat warto o nim wspomnieć. Oto trójka młodych Polaków postanawia wyruszyć śladami Witolda Glińskiego, czyli ucieczki grupy więźniów z sowieckiego łagru opisanej w słynnej powieści Sławomira Rawicza "Długi marsz", a sfilmowanej przez Petera Weira "Niepokonani". 8000 kilometrów z północnej Syberii przez tajgę, bagna, stepy, góry, pustynię, aż do Indii. To wyzwanie na które się porwali samo w sobie jest dość zwariowane, ale i tak możemy sobie wyobrazić o ile dziś ta wędrówka jest łatwiejsza - nie tylko nie musieli się ukrywać, ale byli również dużo lepiej przygotowani. Ich idea była zaplanowana przede wszystkim jako próba przypominania o tym bohaterskim czynie, ale i hołd dla wszystkich tych, którzy zostali wywiezieni do łagrów, tam żyli, pracowali i umierali, wciąż pamiętając o swoim kraju, bliskich. Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż poświęcili temu projektowi pół roku swojego życia.

środa, 13 czerwca 2012

Szukając zezowatego Jezusa, czyli Południe to stan umysłu. I konkurs!

Szukam różnych rzeczy w programie, a i tak mam wrażenie, że sporo ciekawych propozycji mi umyka. Czasem - jak w tym przypadku - pomaga żona. Co dwoje oczu :) Wypatrzyła filmik na TVN Religia - dokument poświęcony ludziom z południa Stanów Zjednoczonych. A może powinienem napisać Południa? 
To film przepełniony muzyką - od bluesa, przez gospel, country, różnego rodzaju ballady. I film, który ma specyficzny klimat - nie ma tu jakiejś jednej przewodniej myśli, historii - to ciąg spotkań i rozmów z mieszkańcami Południa, którzy opowiadają o tym jak je postrzegają, jak żyją. Wiele z tych rozmów wprost kieruje naszą uwagę na religię, na Boga, na przezywanie swego życia w świetle Jego nauk. I zadziwiające, że często mówią to ludzie, po których nigdy byśmy się tego nie spodziewali, "doświadczeni" prze życie i to na przeróżne sposoby.
Nie wiem jak twórcy filmu dobierali swoich rozmówców (mamy zdjęcia z barów, ulic, nawet z więzienia), ale efekt jest bardzo ciekawy. Gdybyśmy uwierzyli w ten przekaz to Południe byłoby krainą, która jest zamieszkana przez ludzi wyglądających jak z naszych wyobrażeń o Bieszczadach sprzed 50 lat, ale którzy wartości mają wryte w sercu tak głęboko, że rzadko kiedy o nich zapominają (no chyba, że popiją, albo ich złość poniesie). W każdym razie - zero udawania, za to prostota, szczerość i umiejętność przezywania wszystkiego bardzo intensywnie - obojętnie co by to nie było. Mamy więc i nostalgię, rozważania na temat tego co się wyrabiało w życiu, mamy opowieści o tych, którzy zdaniem rozmówców już smażą się w piekle oraz migawki ze spotkań modlitewnych (kto kiedykolwiek zetknął się z Zielonoświątkowcami, czy Odnową w Duchu Świętym może sobie to wyobrazić). Gdy słuchamy tych porwanych przypadkowych wypowiedzi zadziwiająco sporo z nich zapada w pamięć np. stwierdzenie, że tam nie można być "chłodnym" - albo żyjesz wiarą, albo masz wybór zostać bandytą. I o takim doświadczeniu opowiada też sporo osób - o tym jak niełatwo było im zaakceptować religijność, jak eksperymentowali, szaleli, bo nie widzieli w życiu innego celu... 
Film drogi, ze świetną muzyką i klimatem. Wciąż wraca pytanie: co sprawia, że ludzie chcą tu żyć, tak "daleko od prawdziwej cywilizacji", ba - odnajdują tu inspirację do tworzenia (choćby muzyki) i szczęście.
Pewnie nie uda nam się zrozumieć fenomenu Południa po obejrzeniu tego filmu, ale może choć troszkę się do tego zbliżymy. By zrozumieć, trzeba podobno tam zamieszkać. Bo jak twierdzi jeden z rozmówców reżysera: "Południe nie jest miejscem, tylko stanem umysłu".

I o konkursie.
Po wczorajszych emocjach szykują się nie mniejsze (przynajmniej dla kibiców, bo mam nadzieje, że chuliganów już nie zobaczymy) w sobotę gdy będziemy grać z Czechami. Ach czemuż nie możemy wyjść z tej grupy razem???
Jak widzicie i mi się udzieliły emocje na EURO... I z tej okazji , mimo, że nie skończył się jeden konkurs już chciałbym Was zaprosić do kolejnego - tym razem do zdobycia książka właśnie czeska i to można by rzec pełną gębą. Gówno się pali - Petra Sabacha, o której pisałem tu to rzecz pełna humoru, ironii, charakterystycznego dystansu do siebie i do problemów świata, czyli tego za co naszych południowych sąsiadów lubimy.
Co zrobić by zdobyć książkę? Po raz kolejny musicie trochę pokombinować :) Ale tylko troszeczkę. Poniżej widzicie fragment plakatu pewnego filmu i zdjęcie z tegoż. Musicie odnaleźć na moim blogu notkę na temat tej produkcji i przesłać mi na adres: przynadziei@wp.pl link do tej notki wraz z informacją kto jest reżyserem filmu. Chyba niezbyt trudne. Aby nie myliły mi się zgłoszenia do dwóch różnych konkursów w tytule maila proszę piszcie na początku CZ. Polecam zarówno książkę jak i film, który musicie odnaleźć :)
A kto ma ochotę wrzucać reklamy konkursów niech się nie krępuje!
Czas: do piątku 22-go czerwca!

wtorek, 12 czerwca 2012

Zapiski starego świntucha - Charles Bukowski, czyli to w gazecie można było pisać tak szczerze i odważnie?

Charles Bukowski to człowiek legenda (trochę jak u nas kiedyś Hłasko czy Bursa), w dużej mierze podtrzymywana przez różne anegdoty o awanturniczym życiu, filmy (Ćma barowa i inne), ale ręka do góry kto coś jego czytała. Tu zwykle jest gorzej, a ponieważ u mnie było podobnie postanowiłem w tym roku trochę nadrobić zaległości. Zaczynam nietypowo, bo felietonami pisanymi przez kilka lat do jednego z kalifornijskich czasopism. Kilkustronicowe opowiadanka, scenki z życia pisane niczym kartki z pamiętnika, jakieś podsłuchane dialogi, zasłyszane lub przeżyte zdarzenia, refleksje na tematy społeczne, polityczne (też są)...
Jest pieprznie, ostro, osobiście, momentami może odrzucać. Ale bukowski po prostu jest sobą - podkreśla, że pisze co chce i wolność artystyczna jest dla niego najbardziej istotna. Picie i kobiety to tematy przewodnie. Bo nawet gdy jednego brakuje to musi być drugie, a jak brakuje obu to się żyć nie chce i człowiek i tak żyje tylko myśląc o tym by jak najszybciej znaleźć ukojenie (czy muszę pisać w czym)?

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Nadzy, czyli czy jest jeszcze przyszłość?

Kolejny film Mike'a Leigh zaliczony, ale tym razem seans trochę mnie zmęczył, jakże to odmienne kino od Kolejnego roku, czy Sekretów i kłamstwa. Odmienne nie tyle w stylu opowiadania, ale raczej w bohaterach, w tym co robią, co jest dla nich ważne. A może to tylko moje odczucie? Ale gdy tam miałem wrażenie, że oglądam pewną całość, że w opowiadanej historii każdy ma jakieś swoje miejsce, jest początek, środek i koniec, tak tu to wszystko jest bardzo płynne i chaotyczne. Można chwilami odnieść wrażenie, że to zbiorek scenek, niekoniecznie ze sobą powiązanych, o bohaterach dowiadujemy się niewiele, a ważne są jedynie interakcje jakie między nimi się dzieją.

Breaking News, czyli zazdrość zżera człowieka. Dodatkowo o wyzwaniu z Prusem słów kilka

Festiwal w Sundance i w tej chwili nowy kanał telewizyjny o tej samej nazwie, który nadaje smakowite kąski filmowe to okazja to spotkania z zupełnie innym kinem - niekomercyjnym, niepokornym, odważnym. Ale to przede wszystkim okazja do oglądania produkcji, które robią prawdziwi fanatycy, ludzi, którzy kochają kino i wydaje im się, że mają coś ciekawego do opowiedzenia. Tu nikt nie narzuca tematu, scenariusza, gwiazd. Chwilami nawet czuje się "siermiężność" tych dzieł. Trochę dziurawy scenariusz, drętwe momentami dialogi, ograniczona ilość planów, postaci, oszczędności aż bija po oczach - no pewnie spokojnie można by nakręcić coś podobnego samemu zapraszając do współpracy. Ale mimo wszystko czuje się, że twórcy maja pasje i pomysły - może wystarczy by trochę wesprzeć, doradzić. Takie miałem właśnie odczucia po obejrzeniu Breaking news (ciekawe, że u nas o tym tytule kompletnie żadnych informacji np. na filmwebie, czy stopklatce). Oto moralitet o upadku człowieka mediów.

niedziela, 10 czerwca 2012

Magnolia, czyli uczucia nie są banalne


Rozwiązanie konkursu na dole...
Są filmy do których się wraca. Jednym z nich dla mnie jest właśnie Magnolia. Trzy godziny (uwaga bo niestety można trafić na wersję skróconą) niesamowitego seansu, dramatów i emocji zwykłych ludzi. Opowieść o przypadku, o tym jak śmieszne mogą się okazać nasze plany, wyobrażenia, o tym jak los może sobie z nas zakpić. Ale też opowieść o tym jak człowiek może wpływać na swój los. To my sami jesteśmy sobie w stanie życie spieprzyć, ale tez uczynić je lepszym. To nie tylko inni kształtują nasz los (choć powinniśmy ich w tym planie uwzględniać). Wszystkie te historie pokazują nam do różnych stron szczęście, harmonię, sukces, samotność, miłość, wsparcie, zranienia, łzy, uśmiech, gorycz, wybaczenie... Na ekranie nie ma raczej wielkich zwrotów akcji, ale mamy mnóstwo emocji - i ta intensywność w tym filmie może się podobać (choć nie brakuje takich, którym się to wydaje nudne i na siłę przepełnione udawaną głębią). Ja ten film kupuję w całości jako opowieść o ludziach i ich uczuciach - pewnie też dlatego, że lubię taki mozaikowy Altmanowski styl opowiadania (uwielbiam też Babel, 21 gram i inne podobne).  




sobota, 9 czerwca 2012

Pod mocnym aniołem, czyli miłość i inne uzależnienia


Wszyscy chyba porzucili blogosferę dla telewizorów i stadionów :) Jeżeli się mylę i ktoś jeszcze tu zagląda przypominam o szansie na zdobycie książki (notka wczorajsza)... 

Książkę "Pod mocnym aniołem" czytałem dawno temu, ale po ostatniej lekturze innej pozycji Pilcha, nabrałem ochoty na powrót do jego tworczości. Okazja nadarzyła się dzięki wygranej w konkursie Świata Książki - karnety szybciutko wymieniłem na najbliższy spektakl w teatrze Polonia. Byłem ciekaw na ile uda się przenieść tę przecież niełatwą powieść na deski teatru.   
Pomysł reżyserki (Magda Umer) dość interesujący i pozwalający jeszcze mocniej przeżywać tekst - prawie bez scenografii, tylko trójka aktorów, mówiących poszczególne kwestie, wcielając się w różne postacie. Stół z mikrofonami w studiu radiowym, na stole kartki z rolą i oto zaczyna się nagranie... Ale im dłużej trwa czytanie tej bardzo osobistej, tragicznej opowieści, aktor (Zbigniew Zamachowski) coraz bardziej dla nas staje się alter ego bohatera... W naturalny sposób ze sztucznej sytuacji nagrania, przechodzimy do bardzo intymnej opowieści o życiu, tęsknocie, bólu... O piciu, które wypełnia życie, bo nawet gdy się leczysz, myślisz już tylko o tym co zrobisz po powrocie. 
Jerzy Pilch pisząc ten traktat o walce z nałogiem włożył w to kawałek siebie, teraz my na scenie możemy poczuć ile w tych tekstach jest goryczy, krytycyzmu i prawdy... Trudno sobie nie zadawać pytania na ile to wszystko szczere, a na ile stanowi po prostu grę z czytelnikiem, zabawę pełną erudycji, podglądania i podsłuchiwania innych (autor rzeczywiście był na terapii w ośrodku odwykowym i stad wiele tych historii innych pacjentów może być cholernie prawdziwa), rozdzieranie szat i otwieranie serca, ale udawane i podkręcane emocjonalnie...

piątek, 8 czerwca 2012

Włócznia przeznaczenia - Craig Smith czyli Katarzy, faszyści i FBI... Aha i konkurs!


O konkursie na dole. A na początek o książce, którą otrzymałem od wydawnictwa Bullet Books (podziękowania!).
To sensacja (bo raczej nie kryminał) ze sporą domieszką historii, jakich ostatnio pojawia się coraz więcej. Śladami kodu Da Vinci poszło setki innych pozycji mniej lub bardziej udanych. Tym razem w centrum magicznym przedmiotem, o który wszyscy walczą jest włócznia, którą według legendy przebito bok Chrystusa. Przedmiot ten miał sprawiać, że armia, która go posiada będzie niezwyciężona, nic więc dziwnego, że zainteresowali się nim hitlerowcy - wszak zarówno Goebbels jak i 'Hitler wierzyli w takie rzeczy. Mamy więc warstwę historyczną - w tle poszukiwań włóczni i opowieści z czasów zakonu Katarów, które prowadzi historyk pasjonat mamy też wątek romansowy, tyle, że miłości dość nieszczęśliwej. Współcześnie o samej włóczni mówi się mało - to próba rozwiązania międzynarodowego spisku i wydobycia na światło dzienne działań tzw. Rady Paladynów, tajemniczej organizacji, która podobno włócznią się opiekuje. Akcja dzieje się więc dwutorowo, ale mimo, że niektórzy przekonani są o wyjątkowych właściwościach tego artefaktu nie ma tu żadnych paranormalnych sił i magii - w użyciu są raczej mózgi, pięści i amunicja. 

czwartek, 7 czerwca 2012

Świnki, czyli co potem?


Po Galeriankach na jakiś czas miałem dosyć takich tematów i klimatów, ale jakoś przyuważyłem ten film Glińskiego i stwierdziłem, że choćby dla porównania warto to zobaczyć. Tam mieliśmy dziewczyny, które szukały "sponsorów", by zakosztować "lepszego świata", tu temat jest pokazany nawet szerzej, bo pokazane są nie tyle przygodne kontakty, przypadkowi klienci, ale zorganizowany biznes przygraniczny do którego wciągani są coraz młodsi. Bohaterem "Świnek" jest Tomek, szesnastoletni chłopak żyjący z rodzicami i siostrą w bloku tuż przy granicy polsko-niemieckiej. Chłopak ma swoje pasje (astronomia), marzenia i wydawałoby się (choć zdaniem swoich kolegów, czy siostry jest nudny i "nie zna życia") mocno stoi na ziemi, trudno wzruszyć jego zasady. Jest zdziwiony (zgorszony?) gdy widzi i zaczyna rozumieć to co dzieje się wokół niego, z jego kolegami. To czas przed otwarciem granic i bliskość Niemiec dla wielu Polaków jest jedyną szansą na godne życie. Tyle, że każdy widzi tę szanse inaczej - dla Tomka to mobilizacja do nauki języka, by potem mieć szanse na lepszą pracę, kontakty, dla wielu jest łatwiejsza droga - przemyt, kradzieże, kombinowanie czy prostytucja. 
Można by dyskutować czy ten obraz nie jest przerysowany i czy po raz kolejny nie skupiamy się na patologii nie pokazując normalności. Ale perspektywa małych miasteczek dla młodych ludzi często jest właśnie taka. Spora grupa z nich wyrasta w przekonaniu (nawet jest to wspierane przez rodziców), że bez kombinowania dobrze żyć się nie da, a dopóki cię nie złapią wszystko jest ok. 

środa, 6 czerwca 2012

Diabłu ogarek. Kolumna Zygmunta - Konrad T. Lewandowski, czyli magią i szablą w łeb


Na dziś kolejna notka, którą zamieszczam nie czytając książki - od czasu do czasu użyczam miejsca w Notatniku różnym zaprzyjaźnionym osobom, żeby było urozmaicenie i by nie zanudziło Was moje gadanie :) Tym razem gościnnie pojawia się u mnie Tomasz "Dragon" - pasjonat i znawca białej broni, historii, literatury SF i fantasy, gier RPG... i pewnie długo można by jeszcze wymieniać. Notkę zamieszczam w całości, mając jednocześnie nadzieję, że to nie ostatnia rzecz napisana przez Niego u mnie - Tomasz jak nikt potrafi snuć opowieści i wciąż namawiam Go aby zaczął sam pisać rożne rzeczy... Dobra ja przestaję gadać - przejdźmy do rzeczy. Po książkę pewnie sam sięgnę, bo lubię takie rzeczy. Na szczęście o treści niedużo, a zakończenia nie zdradził, więc spokojnie mogę czytać :) A Lewandowskiego kojarzę z wcześniejszych kryminałów retro - pisać potrafi...
Można kupić na przykład tu

Magią i szablą w łeb, czyli szpada nie czyni rapiera pałaszem. A dosadniej - fantasy nie jest powieścią historyczną.

Ot, jestem ja w końcu po lekturze części drugiej „Diabłu Ogarek” - Kolumna Zygmunta Konrada Lewandowskiego. Lektura była miła i sympatyczna dla oka, dość zabawna i odprężająca dla wyobraźni. Inspiracją do podzielenia się z Wami moimi przemyśleniami było kilka recenzji, które wydają mi się nie do końca sprawiedliwe. Podszedłem do lektury znając już część pierwszą, zatem doskonale wiedziałem, czego się mogę spodziewać do autora. Oto szybka powieść fantasy w realiach staropolskich XVII w z dobrym humorem, sprawnym językiem i nietuzinkową postacią głównego bohatera.  Czyli to, co osobiście lubię najbardziej, fantazja w otoczce mego ulubionego okresu historycznego.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Mit Pruitt-Igoe, czyli pozbądźmy się problemu


Kolejna ciekawostka dokumentalna. Szczególnie polecam ją tym, których interesują różne problemy społeczne i pomysły na ich rozwiązywanie, ale myślę, że mimo tego, że film jest dość długi, troszkę przegadany i monotonny to może skłonić do jakichś refleksji każdego. Podziały na biednych, bogatych, wymyślenia jak się odseparować od problemu i jak "pomóc", by zniknął on z naszych oczu - to wszystko nie dotyczy przecież tylko i wyłącznie Stanów. Jakiś czas temu to Kraków zdaje się, że przesunął granice miasta by pozbyć się problemu, czyli jednej ulicy zamieszkiwanej głównie przez Romów... Politycy i urzędnicy nawet gdy na ustach mają piękne słowa nie zawsze są skłonni potem je realizować, pamiętać o swoich obietnicach i pomagać nie tylko przed kamerami. Co zrobić gdy nasza pomoc nie jest wystarczająco "doceniana", widzimy jak szybko rozwiewa się nasze marzenie, że problem sam się rozwiąże? Czy wystarczy dać mieszkanie socjalne i powiedzieć, że zrobiło się wszystko co możliwe? Te i podobne refleksje pojawiały mi się przy oglądaniu tego filmu...
Historia rozpoczyna się niedługo po wojnie w St. Louis. Władze miasta zmęczone problemem slumsów w centrum miasta zdecydowały się rozpoczęcie szeroko zakrojonego projektu: budowy na obrzeżach miasta dużego osiedla z mieszkaniami socjalnymi gdzie wykwateruje się wszystkich biednych (najczęściej czarnoskórych). 

Świat się śmieje, czyli ludziom do śmiechu nie było


Dopiero niedawno odkryłem, że w moim telewizorku namieszało się w ofercie programowej - kanał, który kiedyś odwiedzałem dość często, czyli Wojna i pokój z kinem z Rosji teraz jest dzielony z kanałem Sundance. Z jednej strony radocha - będzie więcej kina ambitnego ze Stanów, ale trochę szkoda, bo ten profilowany kanał to był naprawdę dobry pomysł. Ale jeszcze nie zniknął zupełnie, więc korzystam i zerkam nie tylko na nowe filmy, ale i na klasykę. Tym samym do listy obejrzanych wpisuję najstarsze dzieło filmowe - rok produkcji to 1934. Kiedyś było (podobnie jak i inne filmy radzieckie) często puszczane, zresztą "W starym kinie" puszczane w niedzielne popołudnia wcale nie było takie nudne jak teraz się wydaje małolatom (przecież byłem w ich wieku)... Teraz upolować takie klasyki to rzadkość. Dzieciaki czasem nawet nie wiedzą kto to Flip i Flap, Charlie Chaplin, a co dopiero inne gwiazdy dawnego kina.
Ten film ewidentnie był inspirowany amerykańskimi burleskami, ale trzeba przyznać, że wyszedł całkiem oryginalnie (nie tylko ze względu na wprowadzenie wątków ludowych), do dziś może się podobać i bawić.

sobota, 2 czerwca 2012

Stanisław Soyka w hołdzie mistrzowi, czyli klasyki odkrywane na nowo

Dziś prawie cały dzień mimo średniej pogody różne atrakcje dla dzieciaków, nie dziwcie się więc, że czas na pisanie znaleźć trudno. Ale ważne, że dzieciaki szczęśliwe, nie? A ja już sobie wymyśliłem sposób na to by nie zmniejszyć liczby notatek na blogu poniżej zakładanego limitu. Skoro mniej czytam, mniej oglądam, pozostają jeszcze płyty! Czerwiec więc będzie pod znakiem muzyki. Jak zwykle u mnie różnorodnej, bo rozrzut tego co słucham w zależności od nastroju jet przeogromny. Na dziś jak widzicie płyta polska (zresztą będę starał się żeby było ich jak najwięcej by zachęcać do zakupu i wspierania rodzimych artystów).
Czesław Niemen. Każdy już ma swoje skojarzenia. Stanisław Soyka. No również. A co wyjdzie z połączenia kompozycji jednego i głosu drugiego? Naprawdę ciekawy album.

piątek, 1 czerwca 2012

Mamma Gógó, czyli czemu Cię tu już nie ma

Islandia. Tak rzadko zdarza się oglądać stamtąd filmy, że warto - jeżeli jest okazja - spróbować. I nie zawiodłem się - film kameralny, ale ciekawy, głównie ze względu na temat, ale też na podejście do niego. Relacja syna ze starzejącą się matką u której pojawiają się objawy choroby Alzheimera może poruszać i wzruszać, ale całość mimo dość niewesołej i dramatycznej historii nie jest pozbawiona pewnej lekkości, może nie humoru, ale jakiegoś spokoju ze szczyptą ironii i dystansu do siebie. Świetnie uchwycone chwile "przebłysków" świadomości i porażającego bólu gdy starsza kobieta (na którą wszyscy wołają Gógó) uświadamia sobie co się z nią dzieje.