poniedziałek, 30 listopada 2015

Hamlet - National Theatre Live, czyli w roli głównej Cumberbatch i... scenografia

Co prawda notka miała być ciut wcześniej, by chętni mogli jeszcze załapać się na pokaz 30 listopada, ale nic straconego - macie szansę zdobyć bilety jeszcze na 8, 15 lub 17 grudnia. Tyle razy pisałem już o spektaklach Multikina i British Council, że mam nadzieję linki do wydarzeń nie są dla Was miejscem w sieci zupełnie nowym. Zaglądajcie tam regularnie!  

"Hamlet" zapowiadany jest jako przebój tej jesieni. Podobno to przedstawienie, które w Londynie sprzedawało się najszybciej w jego teatralnej historii, ludzie na nie przyjeżdżali z całego świata, a i na pokazy kinowe też walą tłumy. Pomyślicie sobie: ale czemu? Ano odpowiedź widzicie obok na zdjęciu. Takie mamy czasy, że wystarczy obsadzić znanego aktora w głównej roli, a tłumy i rozgłos mamy zapewnione. Na szczęście tym razem nie ma wstydu i adaptacja jest ciekawa, nie tylko ze względu na samego Cumberbatcha. 
Oglądana na wielkim ekranie - gdy widzimy twarze w zbliżeniach, gdy kamera pokazuje nam to co zdaniem reżysera było najbardziej istotne, jesteśmy prowadzeni trochę jak za rączkę, ale mimo wszystko zostaje chwila, aby zachwycić się niektórymi pomysłami, zostaje miejsce na nasze przemyślenia.

Cień latarni morskiej, czyli niespełnione ambicje i marzenia

Kończy się listopad - znowu ciężko było z notkami, ale wszystko wskazuje na to, że plan zostanie wyrobiony :) Jutro jeszcze o Hamlecie słów kilka. Aha - czy pamiętacie o konkursie? Zgłoszenia jeszcze tylko jutro! Ja już myślę nad kolejnym pakietem. Pewnie będzie coś podróżniczego...
A dziś film, który w kinach studyjnych już od kilkunastu dni, przepraszam więc za spóźnienie. Ale może go jeszcze gdzieś upolujecie. Jeżeli dla kogoś argumentem mogą być jakieś nagrody to było to fiński kandydat do Oscarów w tym roku. Ale w sumie argumenty skłaniające do obejrzenia mogą być lepsze.
  
To kino dość kameralne, ale mam wrażenie, że skandynawskie produkcje interesują nas raczej nie ze względu na akcję i wartości rozrywkowe, ale tę głębię psychologiczną, którą tam znajdujemy. Zauważcie, że sporo prozy i filmów z północnych krajów Europy, zachwyca nas właśnie dlatego, że jest tam coś co nas fascynuje - jakiś chłód, surowość, a jednocześnie szczerość w obnażaniu różnych dramatów. "Cień latarni morskiej" jest właśnie dla ludzi, którzy tego w kinie szukają.

sobota, 28 listopada 2015

Kosogłos cz. 2, czyli igrzyska śmierci po raz ostatni

Kto widział któryś z poprzednich filmów tego cyklu, ten na 100% wybierze się na "Kosogłosa" - w końcu to domknięcie cyklu, finał, a zwykle twórcy fajerwerki zostawiają na koniec. Pod tym względem film nie rozczarowuje. Powiedziałbym, że po troszkę mniej żywej pierwszej części "Kosogłosa" (jak zwykle dzielenie na pół dla kasy), powraca tempo, akcja i nudzić się raczej nie będziecie. Zanim jednak wystukam kilka zdań na temat najnowszej odsłony "Igrzysk śmierci" - zapraszam do zerknięcia co wcześniej pisałem o filmach i książce:
Książka Suzanne Collins
Igrzyska śmierci
W pierścieniu ognia
Kosogłos cz. 1

Czy zmieniłem zdanie? Generalnie nie. Pewnie kiedyś wrócę do książki, by sobie różne wątki posprawdzać i poukładać - przecież nie od dziś wiadomo, że filmowcy dość okrutnie obchodzą się z materiałem literackim. Rzecz ewidentnie dla młodzieży, dla dorosłych chyba ciut zbyt proste i mało oryginalne, ale jako widowisko filmowe sprawdza się nieźle. Oczywiście pod warunkiem, że przymkniemy oczy na pewne nielogiczności. Ale w blockbusterach to norma, więc by się na tym bawić, lepiej nie czepiać się detali typu: skoro ludzie w Kapitolu są tacy świetni w tworzeniu broni, pułapek i podglądów kamer, to czemu nie radzą sobie z grupką, która przecież niewidzialna nie jest. Olać to. Oglądać. Chłonąć. Cieszyć się z widowiska. W końcu o to też chodziło w tytułowych Igrzyskach, prawda? Tu na szczęście mamy świadomość, że nikt nie ginie naprawdę, ale kto wie w jakim kierunku pójdzie kiedyś telewizji i jej show...

piątek, 27 listopada 2015

Czerwony pająk, czyli co takiego siedzi mu w głowie


Dziś premiera, więc najlepsza pora, by o tym filmie napisać. W kinach coraz więcej nowości (o Listach do M i Igrzyskach śmierci napiszę lada chwila), ale mogę Wam zagwarantować, że czegoś równie oryginalnego nie znajdziecie. Nawet nie wiem do końca jak ten obraz sklasyfikować - thriller psychologiczny jest tu chyba najbliższy, ale przecież spodziewamy się wtedy jakiegoś napięcia, a tu...
To co proponuje nam Marcin Koszałka (kolejny operator, który zabiera się za reżyserię) balansuje na granicy gatunków - jest w tym jakiś dziwny chłód dokumentalisty, trochę brak emocji, choć na pewno wiele pytań i myśli pojawia nam się w głowie. 
Fascynacja złem. Brak empatii i dramat błędnych decyzji, po których powrotu już nie ma. 

czwartek, 26 listopada 2015

Arena szczurów - Marek Krajewski, czyli okrutny, brzydki, zły


Pamiętam dobrze jak wsiąkłem w niesamowity mroczny klimat miasta Breslau w pierwszych powieściach Krajewskiego. Potem był Lwów i komisarz Edward Popielski, ale czas ten sam i nawet kiedyś z Eberhardem Mockiem panowie prowadzili jedną sprawę. To wciąż był świat, który trochę już odszedł w zapomnienie - i te miejsca, i ci ludzie. To budowało klimat na równi z akcją i kryminalną zagadką. Ostatnie trzy książki Marka Krajewskiego tu już trochę inna bajka - nie dość, że część akcji dzieje się w czasach nam współczesnych, to i w retrospekcji nie cofamy się jakoś bardzo daleko. Ma to wpływ na atmosferę tych historii - mam wrażenie, że jest dużo bardziej szaro, brudno, nijako. Postać Popielskiego - dżentelmena starej daty, to jeden z niewielu dowodów na to, że nie wszyscy przy nowej ludowej władzy się do niej dostosowują. On na pewno nie ma zamiaru rezygnować ze swych zasad, z honoru, ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości. W "Arenie szczurów", którą autor domyka cykl i kończy z tym bohaterem, stawia jednak swego bohatera w takiej sytuacji, że chyba nie ma człowieka, którego nu ona nie złamała. To jedna z książek Krajewskiego, gdzie najwięcej jest brutalności, brzydoty i wszelkiego paskudztwa. Mroczną opowieść, którą będzie odkrywać syn komisarza, tak naprawdę trudno nazwać kryminałem. Owszem jest tu pewna zagadka, ale to raczej pewien bonus, który jest potrzebny na początku i na końcu. To co dla wciąga, przeraża, odrzuca i fascynuje to historia zawarta w notatkach, które trafiają do rąk Wacława Remusa. Ojciec, zmagając się z mrocznymi demonami, które targają jego duszę, szuka zrozumienia, usprawiedliwienia i przebaczenia - a syn będzie musiał zdecydować czy mu ich udzieli.
A więc kryminał to? Może psychologiczny, mroczny thriller? Spowiedź? Etyczny rebus i wstrząsające świadectwo cierpienia w czasach, gdy godność ludzka niewiele znaczyła? Wszystko tak naprawdę po trochu.

środa, 25 listopada 2015

Przystanek śmierć - Tomasz Konatkowski, czyli miasto moje, a w nim


Czy zanim zaproszę Was do lektury notki kryminalnej, mogę podrzucić Wam kolejne wpisy filmowe? Sporo już tego w tym roku, to i jeszcze dwa klasyki dołączę:
Człowiek, który wiedział za dużo - Hitchcocka odświeżania ciąg dalszy.

No i rzecz, którą oglądałem już chyba po raz piąty, czy szósty. Żądło się nie nudzi.


*******
Wracam do kryminałów Tomasza Konatkowskiego. Czytałem je z przyjemnością zaraz jak się ukazywały, a dziś okazuje się, że nadal lubię ten klimat. Prawdziwy miejski kryminał. Bez wydziwiania, komplikowania akcji, super bohaterów i tym podobnych śmieci. Warszawa miała już Tyrmanda, w uwikłaniu trochę miejsca poświęcił jej Miłoszewski, ale wciąż mi mało. To miasto jest takim dziwnym tworem, że aż kusi by o nim pisać. Bez specjalnego uwielbienia, ale i bez nienawiści. I to się udaje moim zdaniem właśnie w "Przystanku śmierć". Nie tylko ze względu na dużo miejsca, które poświęca mapie Warszawy i siatce komunikacyjnej stolicy. Główny bohater, choć przecież nie jest rodowitym Warszawiakiem (jak większość), to zna ja dobrze. Jego praca, czas wolny, radości i porażki - prawie całe życie splotło się z tym miastem. Świetny policjant, trochę typ zgorzkniałego samotnika, bo przez pracę zniszczył już sobie małżeństwo, dobry obserwator ze skłonnością do refleksji - inspektor Adam Nowak to na pewno postać, która zaciekawia. W dodatku dzięki jego przemyśleniom, lektura jest nie tylko kryminałem, ale trochę właśnie wędrówką po tym mieście, okazja do zobaczenia jak ono się zmienia. Powiecie - przecież to kryminał współczesny... Ale przekonajcie się sami, że dziś o tych czasach rządów w stolicy ekipy Kaczyńskiego, czyta się trochę tak jak by była to bardzo odległa historia. Gdy czytałem tą powieść po raz pierwszy, wszystko było bardziej świeże, dziś zwraca się w trakcie lektury trochę na inne sprawy - komentarze do rzeczywistości, choćby nacisków politycznych na policję, straciły na aktualności, ale nie na swojej sile. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Marienbad, czyli Teatr Żydowski wciąż w najwyższej formie!

Ja dochodziłem do siebie po konferencji, a znajomi tymczasem bawili się na kolejnym przedstawieniu w Teatrze Żydowskim. Zerkajcie na plany repertuarowe już na przyszły rok, bo w tym już chyba tego nie grają. A też bym zobaczył...
Oddaję głos Włodkowi. A sam szykuję się za niedługo do maratonu szekspirowskiego...

Jesień ostatnio daje nam się we znaki: mokro, szaro i ciemno... Co robić? Może do teatru? Gdzie by tu się wybrać? Niech będzie: Teatr Żydowski. Co grają? „Marienbad”? Nie znam, chętnie się tam wybiorę, może i mnie przyda się mała kuracja?
Co uderza już w drzwiach teatru? Nieprzebrane tłumy widzów, widownia okazuje się wypełniona do ostatniego miejsca. Po chwili milkną rozmowy, gasną światła i... tak, już wiadomo, że będziemy świadkami niezwykłych czarów... Pierwsi z bohaterów pojawiają się na scenie wśród gwaru peronu kolejowego, dymu parowozów, potem następni i następni, już dziwimy się, że jest ich tak wielu. I nagle: dowiadujemy się z tytułowej pieśni zbiorowej, gdzie jesteśmy i po co. Ale jak się dowiadujemy! Kryształowo brzmiące głosy brzmią tak, że w pierwszych rzędach słychać szmery: czy to na pewno na żywo? Otóż - owszem! Pytanie o prawdziwość tego, co słyszymy jest zasadne, bo ta, jak i wszystkie później zaśpiewane piosenki brzmią jak z najlepszego nagrania, zachowując cały koloryt czasów, których dotyczą. Mało tego, już po chwili słyszę tuż obok siebie: rany, zupełnie jak Kabaret Starszych Panów! Coś w tym jest - ta sama klasa, ten sam wybitny poziom i - czego nie czytałem dotąd w profesjonalnych recenzjach – podobna nuta wszechobecnej nostalgii, tęsknoty za czasami, które nie wrócą...

niedziela, 22 listopada 2015

Tam ci będzie lepiej - Ryszard Ćwirlej, czyli kto ci pomoże jak nie kolega z wojska


Wciąż się zbiera sporo rzeczy do opisania, mimo, że wydaje się, iż czytam i oglądam mniej intensywnie niż kilka miesięcy temu. Zapycham dziury po zakończonych konkursach - zaglądajcie więc również na te starsze notki. Może dziś też zaktualizuję listę przeczytanych i obejrzanych...
Świeżo wrzucone: Film Jaskółka - naprawdę nie banalne, ciekawe kino
i absolutny klasyk Carpentera, czyli Coś.
Dziś kryminał, jutro pewnie też, potem może seriale i wreszcie coś muzycznego, bo dawno nie było. W kolejce Listy do M 2, a Włodek obiecał coś z teatru.

Ryszarda Ćwirleja dotąd nie czytałem (choć miałem okazję słuchać na Targach Książki), choć słyszałem całkiem dobre opinie o jego kryminałach z PRL w roli głównej, nawet chyba to przy jego prozie pojawiła się definicja "neomilicyjne". Za to teraz, dzięki wydawnictwu Czwarta Strona mam okazję towarzyszyć od początku bohaterom jego nowego cyklu, którego akcja dzieje się w Wielkopolsce tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Kryminałów retro, nawiązujących do tego okresu mamy już całkiem sporo, Poznań zresztą też już nie jest białą mapą na tej mapie (pisałem choćby o Bojarskim), ale Ćwirlej swoją książką mam wrażenie, że wcale nie powiela pomysłów poprzedników, ale proponuje własną, oryginalną historię. To nie tylko opowieść o zbrodni, śledztwie, pełna też wątków szpiegowskich, ale przede wszystkim barwny obraz życia w mieście, w kraju, w którym wiele rzeczy musi być układanych od nowa. W dodatku, w kraju, który przecież zszyty został z trzech zaborów, a mentalność tych regionów była zupełnie inna.

sobota, 21 listopada 2015

Człowiek, który wiedział za dużo, czyli zdesperowany rodzic zdolny jest do wielu rzeczy


Kontynuujmy Hitchcocka i jego klasyki. Z ogromną przyjemnością powtarzam sobie te obrazy i poluje na nie na różnych kanałach.
Człowiek, który wiedział za dużo mam wrażenie, że jest trochę nietypowy jak na tego reżysera, bo nie ma tu zbyt wiele zaskoczenia. To nie tyle kryminał, a raczej thriller, w którym pewne rzeczy podaje nam się od razu na tacy, a potem tylko czekamy na finał. Ale za to co innego sprawiało mi tym razem frajdę - obserwowanie tego w jaki sposób używa zdjęć, zbliżeń lub właśnie perspektywy, by uzyskać określony efekt. Zagrożenie, oczekiwanie, złość, bezradność... Nawet nie trzeba pokazywać zbliżeń twarzy, a widz i tak odczuwa emocje postaci.

ISIS. Wewnątrz armii terroru – Michael Weiss, Hassan Hassan, czyli co wiemy, a czym nas karmią media...

Po powrocie powoli ogarniam wszystkie zaległe sprawy (i mieszkanie), wreszcie może trochę uporządkuję bloga. Przypominam o konkursie z biletami na Hamleta (a wiecie, że w Atlanticu dzień wcześniej Corolian?).
A na dziś kolejna notka Włodka - mocno mnie tym razem zaciekawił. Zobaczcie sami.

Planowałem na dziś zupełnie inną recenzję, jednak gdy świat obiegła wiadomość, że tym razem w stolicy Mali uzbrojeni terroryści wzięli ponad 100 zakładników, nie mam wyboru... Musi być dziś na tapecie książka o ISIS.
Książka tak świeża, że już bardziej nie można! Tematycznie zaś na tyle aktualna, że chyba trudno byłoby sobie wyobrazić, jaki wątek mógłby wywołać większe reakcje we wszystkich miejscach świata. Michael Weiss i Hassan Hassan starają się w przystępny (i bardzo poruszający) sposób przybliżyć nam tę groźną rzeczywistość, która do niedawna wydawała się tylko odległym snem, a tymczasem już nawet nie puka do bram Europy, tylko niestety - zatacza w niej coraz szersze kręgi.

czwartek, 19 listopada 2015

Everest i Nanga Parbat, czyli filmy o górach wcale robić nie jest łatwo


Patrzę na te Tatry za oknem i żal mi, że prawdopodobnie w tym roku niestety pogoda nie pozwoli nam pójść wyżej. Tyle fajnych wspomnień i tyle wspaniałych przeżyć z tych naszych wyjazdów i z tego miejsca.
Ale co zrobić. Będąc tu postanowiłem napisać o dwóch filmach, które ewidentnie z górami się kojarzą, a które obejrzałem w ostatnim roku. Zupełnie inne, z innym budżetem, ale żaden z nich niestety nie spełnił moich oczekiwań. Nakręcić dobry film o górach nie jest łatwo. Trzeba pokazać zarówno piękno, i trud, radość, jak i ryzyko. Nie wolno popaść ani w ckliwość, upraszczać. Dramatyzm nie specjalnie dobrze komponuje się z surowością scen, z niewielką możliwością zaskoczenia widza. "Everest" pod tym względem, choć widowiskowy, moim zdaniem poległ. A "Nanga Parbat" nawet elementu widowiskowości nie ma...


Hanna Bakuła - Moja firma portretowa. Pierwszy krąg, czyli z humorem o sobie i znanych ludziach

Pada. Zakopane, które po sezonie lubię nawet bardziej niż gdy wypełnia je ten tłum, który w góry przyjeżdża, jakby to było molo w Sopocie, niestety w deszczu jest strasznie smutne. A może to moje zmęczenie. Notka o filmach się tworzy, a póki co z kolejną recenzją Włodek. W tym miesiącu wrzuci chyba więcej tekstów niż ja. W najbliższych dniach znowu będzie kryminalnie. I będzie konkurs!

Kupiłem książkę Hanny Bakuły „Moja firma portretowa. Pierwszy krąg” doskonale znając wcześniejsze utwory artystki, stąd też zdawałem sobie sprawę z tego, czego mogę się spodziewać. Nie zawiodłem się, bowiem znów trafiło mi się dziełko przesycone tym fantastycznym humorem, którym Pani Bakuła czaruje w każdej swojej książce czy nawet wywiadzie. Kobieta niebanalna, nieprzeciętnie inteligentna, wielu talentów, prawdziwy człowiek renesansu. „Moja firma portretowa...” potwierdza wszystkie o niej opinie. Jest... znakomicie!

Żony bogów - Sławomir Koper, czyli za mało żon w opowieściach o żonach...

Wiem, wiem obiecywałem notkę o górach, ale czasu tak mało, że nie było kiedy pisać. Teraz też na zegarku już po pierwszej w nocy. A jutro od rana warsztaty. Góry więc może jutro. Zwłaszcza, że dziś i tak było widać je tylko przez chwilę, bo lało strasznie.
Kontynuujmy tematy biografii, życiorysów, wywiadów. Najpierw dwa ogłoszenia na szybko - może ktoś skorzysta, potem notka od Włodka, tym razem na temat świeżej publikacji z wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Ogłoszenia. Pamiętacie kiedyś próbowałem na blogu gromadzić informacje o wszystkich DKK w Warszawie i okolicy, spotkaniach autorskich itp. Poległem - do regularności było mi b. daleko. Ale to kusi, bo brakuje takich miejsc, dzięki którym nic bym nie przegapiał. Na przykład dziś za darmo spotkanie na Woli.
A za tydzień z kawałeczkiem - spotkanie w Teatrze Żydowskim z Danutą Szaflarską i to poprowadzone przez Remigiusza Grzelę (patrz kilka notek wcześniej i wczorajsza).
Dla mnie bomba.


A teraz o lekturze z tytułu notki:

            Sławomir Koper raczy nas kolejnymi książkami z prędkością niemal karabinu maszynowego... Tym razem mamy więc „Żony bogów. Sześć portretów żon sławnych pisarzy”. W zasadzie autor omawia w książce związki czterech pisarzy: Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka, Czesława Miłosza oraz Jarosława Iwaszkiewicza. Po raz kolejny też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że koncentruje się na tym, by w jednym miejscu zebrać jak najwięcej pikantnych szczególików, które staną się atrakcyjną pożywką dla czytelników. Widzę też jeszcze jeden problem, w opowieściach o żonach jest tak naprawdę więcej opowieści o ich mężach, a nie to miało być przecież treścią książki...

środa, 18 listopada 2015

Bursztynowa dziewczyna. Anna Jantar we wspomnieniach - Mariola Pryzwan, czyli każdy wie coś innego

Dwa dni pod znakiem wywiadów i biografii, przynajmniej dla mnie. Nie, nawet nie ze względu na moją obecną lekturę. Wczoraj na DKK po prostu mieliśmy uroczą niespodziankę - omawialiśmy "Wolne" Remigiusza Grzeli i jeszcze nie zaczęliśmy spotkania, a tu wchodzi facet i przedstawia się jako autor - widział informacje o temacie DKK, więc postanowił zajrzeć. Tym razem więc nawet nie mówiliśmy zbyt wiele my, ale wypytywaliśmy przez prawie dwie godziny i z fascynacją słuchaliśmy kolejnych historii. Podchodzić poważnie do swojej pracy, traktować wywiad, pisanie o kimś, nie tyle jako chałturę, ale jako okazję by kogoś odkryć, samemu i dla czytelników. Słuchać, szukać tematów, nie iść na łatwiznę... Naprawdę nabrałem ochoty na kolejne książki tego autora. I na więcej wywiadów, biografii. Jakoś dawno nie sięgałem po tego typu rzeczy. Zalew nowych tytułów i "gwiazd" na okładkach jakoś mnie zniechęca. Jak odróżnić dobre od słabych? Zachwycamy się reportażami, a teraz dzięki Grzeli widzę, że to co on robi ma w sobie wiele właśnie z reportażu, z prawdziwego dziennikarstwa, choć niestety jakoś wywiady nie cieszą się aż takim poważaniem...
Szkoda.

Ja już w górach - co prawda widzę je tylko z okna, bo czekają mnie 3 dni konferencji i o łażeniu mowy nie ma, ale i tak się cieszę. Jak jutro znajdę czas wieczorem powstanie notka o filmach, które mi się z górami kojarzą.
A na dziś kolejny tekst Włodka. I kolejna biografia :)

            Fenomen Anny Jantar jest trudny do zdefiniowania. Publiczność kochała piosenkarkę i cieszyła się każdym jej występem, tragiczna śmierć w katastrofie lotniczej na dziewięćset metrów przed pasem do lądowania zapewniła jej nieśmiertelność w sercach nie tylko sobie współczesnych, ale też i tych, którzy przyszli na świat już po tym zdarzeniu. Z drugiej strony w latach siedemdziesiątych piosenkarek, które miały mnóstwo przebojów było znacznie więcej. Nie wszystkie dziś pamiętamy. Annę Jantar – niezmiennie...

poniedziałek, 16 listopada 2015

Żądło, czyli polowanie na grubą zwierzynę

Klasyk absolutny. Ile razy już widziałem ten film, a wciąż czerpię przyjemność z jego oglądania. Przypominam sobie swoje emocje (uda się, czy nie?), odczuwam frajdę z piętrowego przekrętu, zastanawiam się nad tym na ile brak szczerości między uczestnikami całego przedsięwzięcia wpłynie na jego wynik. W dodatku kapitalni Robert Redford i Paul Newman wnoszą tu tyle humoru, ciepła... Cwaniacy, przestępcy, ale to właśnie im kibicujemy, bo mają zasady - w odróżnieniu od policji, przekupnej i brutalnej. Robert Shaw, jako główny czarny charakter - naprawdę niepokojący. 
Mnóstwo tu świetnych postaci drugoplanowych, z charakterystycznymi scenkami, a każda z nich jest perełką godną pokazywania. Ten film bawi, a w dodatku nie jest nawet przez chwilę prostacki. 
Od początku wiemy kto będzie celem przekrętu, wiemy kto go będzie robił, możemy nawet domyślać się finału, a i tak mamy frajdę - no  po prostu majstersztyk. Oscary były w tym przypadku gwarantowane.

niedziela, 15 listopada 2015

Wolne - Remigiusz Grzela, czyli w pytaniach musi być coś więcej niż tylko ciekawość

Co łączy wszystkie te kobiety, które autor poprosił o wywiad i potem zebrał rozmowy właśnie z nimi w jednym tomie. Ani zawód, ani wiek, nawet często podejście do różnych problemów jest inne. Na pewno wszystkie mają silną osobowość, coś osiągnęły, choć przecież w odmiennej skali. Remigiusz Grzela twierdzi, że wszystkie łączy je wolność. Ta wewnętrzna i ta zewnętrzna, o którą często walczą. Nie potrafią poddać się bezwolnemu biegowi wydarzeń, lękom, innym ludziom, ale wciąż poszukują swoich własnych dróg do szczęścia, do samorealizacji, do spokoju.
Ciekawie się to czyta, choć na pewno więcej uwagi przyciągają rozmowy z tymi bohaterkami, które świetnie znamy, które nas interesują. Torańska. Krzywonos, Krall, Hartwig, Holland. Rozmowy o życiu. Nie plotkarskie, jakich pełno w kolorowych gazetach, ale mądre rozmowy o tym co było, co jest, a nawet może i o tym co będzie dla nich ważne. Niektóre rozmówczynie stoją przecież gdzieś u kresu swojej kariery, może nawet i powoli godzą się z odejściem z tego świata, inne, wręcz odwrotnie, pełne są jeszcze planów, marzeń i otwarte na wyzwania jakie postawi im los.

11 minut, czyli katastrofa wisi w powietrzu


Już poprzedni film Jerzego Skolimowskiego mnie trochę drażnił i pojawiały się we mnie pytania: skąd te zachwyty - zerknij co pisałem o Essential killing.
A teraz do zachwytów krytyków doszła jeszcze informacja iż to jest polski kandydat do Oscarów. Boże, widzisz i nie grzmisz.
To naprawdę kicha jakich mało. Owszem - technicznie może zaskakiwać, pewne rozwiązania też mogą się podobać - to film zaskakująco odważny, szczególnie gdy się uświadomi sobie, że reżyser to 80 latek. Ale do cholery, wszystkie te elementy niczemu nie służą. To mało powiedzieć, że fabuła jest niespójna, nieprawdopodobna. Niby to ma być thriller, ale za cholerę nie trzyma w napięciu. Owszem, jest trochę tajemnicy, ale koniec jest tak rozczarowujący jak mało kiedy. Mogą się zachwycać krytycy, ale sorry, nie dam sobie wmówić dlaczego "film jest wielki"... To doszukiwanie się wiszącej nad nami katastrofy, fatum, jest nie tylko mało poważne. Jest po prostu żałosne.

sobota, 14 listopada 2015

Moja matka, czyli czy masz czas się zatrzymać?

Po tym co się wydarzyło we Francji jakoś nie mam ochoty pisać o czymkolwiek. Kto by miał głowę nawet do czegoś tak fajnego jak wydarzenia kulturalne w obliczu takiej tragedii?
Ponieważ jednak nie chcę rezygnować z bloga, zdając sobie też sprawę, że ostatnio coraz trudniej mi się zmobilizować, siadam do kolejnej notki. Filmu, który od wczoraj jest na ekranach kin, ale pewnie niewiele osób zwróci na niego uwagę. Nanni Moretti kręci obrazy raczej kameralne i chyba tylko Habemus Papam miał większą reklamę.

"Moja matka" jest dziełem jeszcze bardziej osobistym i intymnym. Czy po przeżywaniu odejścia własnego rodzica łatwo przenosić podobne historie i uczucia na ekran? Czy film jest formą własnej terapii, radzenia sobie z jakąś trudnością? Te pytania rodzą się w głowie i trudno ich pewnie uniknąć. 

czwartek, 12 listopada 2015

Dream Read List cz. 2, czyli szukamy czegoś dla nastolatek


Kilka dni temu pisałem swoje propozycje tytułów, które można polecić do lektury prawdziwym facetom, ale przyznam się Wam, że akcja zaproponowana przez przez Wydawnictwo Znak i Joasię z bloga Book me a cookie, na tyle mi się spodobała, że postanowiłem zrobić jeszcze druga listę życzeń/rekomendacji.

Tym razem zainspirowały mnie zbliżające się urodziny mojej starszej córki. Co można podsunąć do czytania 15-latce? Na razie w ramach prezentu zabrałem ją do Escape Room, bo strasznie polubiliśmy tę zabawę (może znowu o niej napiszę), dostała grę na konsolę, ale pewnie i książkowego coś znajdzie w swoich prezentach.

Buszując po propozycjach ZNAKu nawet byłem zaskoczony, że tych pozycji dla ciut młodszych czytelników mają całkiem sporo, a wiele z nich to naprawdę fajne, kilkutomowe serie. Zwykle przeglądam ich ofertę pod swoim kątem, a do młodzieżówek zaglądam rzadziej.
Zapraszam więc do zapoznania się z moimi rekomendacjami, wyborem. A może Wy byście jeszcze coś do tej listy dorzucili. Zbliżają się Mikołajki, potem Święta Bożego Narodzenia, może warto już teraz pomyśleć nad pomysłami na prezenty? Książki ucieszą każdego!




Wishlist - idealne dla nastolatki to:

środa, 11 listopada 2015

Jaskółka, czyli czemu nie lubisz tej piosenki?


Jaskółka siostra burzy. Motyw, który powraca i muzycznie i w warstwie fabularnej. Choćby nie wiem jak się próbowała od tego przydomku główna bohaterka, od przeszłości uwolnić się bardzo trudno.
Powraca po wielu latach. Uciekła, by rozpocząć nowe życie, próbowała zapomnieć. Ale teraz, sama już będąc rodzicem, postanawia zajrzeć do rodzinnego domu. Może szuka pojednania z ojcem, może potrzebuje od niego pieniędzy, a może po prostu nabrała odwagi by wykrzyczeć mu w twarz, to wszystko co w niej zalega... Kiedyś wiecznie pijany, dziś sprawia wrażenie nawiedzonego pustelnika. Równie ciężko się z nim porozumieć jak i kiedyś.

Niesamowity jest klimat tego filmu. Kamienice i podwórka, które nadal nie doczekały się remontów i wyglądają równie paskudnie jak przed 15 laty. I te mieszkania - pełne mebli z PRL i bibelotów zbieranych przez lata, kryształów i świętych obrazów. Zostali prawi sami starzy ludzie, bo kto tylko może, próbuje się stąd wyrwać.

wtorek, 10 listopada 2015

Zawód szpieg, czyli sorry, taką mamy pracę

Przy Bondzie prawie wszystkie filmy szpiegowskie wydają się jakieś marne. No bo jak to? To oni nie działają sami? Tygodniami planują akcje, a ktoś musi zatwierdzać im preliminarze? Trochę to nudne, nie?
"Zawód szpieg" zapowiada się jak niezły thriller szpiegowski - oto agent amerykański próbuje wyciągnąć kogoś z chińskiego więzienia, ale niestety zostaje złapany. Spodziewamy się, że jego rodacy wyruszą natychmiast na ratunek. A tu gucio... Ważniejsze są dobre relacje z Chinami i wymiana gospodarcza z nową potęgą, w czasach gdy Stany pogrążają się w kryzysie.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Dream Read List część 1 - dla prawdziwych facetów


Jesień w pełni. I to niestety raczej pokazuje się od tej miej przyjemnej strony - chłodnej, wietrznej, mokrej i nieprzyjemnej. A jak do tego dodamy jeszcze smog w powietrzu, to człowiekowi odechciewa się wychodzenia z domu.

Zróbmy więc sobie odrobinę cieplejszej i przyjemniejszej przestrzeni w życiu. Zainwestujmy trochę czasu w bliskich, we wspólne wieczory np. przy gotowaniu, jedzeniu albo przy planszówkach. No i chyba nie ma lepszego czasu na to, żeby posiedzieć nad dobrą lekturą. Kubek herbaty, kocyk, lampka i odrobina świętego spokoju to marzenie, które jest na wyciągnięcie ręki. Tak łatwo je przecież zrealizować.

Ta notka jest trochę wyjątkowa, bo zwykle piszę przecież recenzje. Tym razem jednak dałem się namówić na udział w akcji zorganizowanej przez Wydawnictwo Znak i Joasię z bloga Book me a cookie.

Spodobał mi się po prostu pomysł na stworzenie listy życzeń, którą mogę komuś zadedykować, z tytułami tego wydawnictwa. Sam często robię tam zakupy, współpracuję przy recenzjach, więc nie miałem dylematów, że będę musiał polecać coś czego nie jestem pewien. Tu rekomendację wystawiam z ręką na sercu :)

Na początek: propozycje ode mnie dla prawdziwych facetów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele przedstawicielek płci pięknej też sięga po taką "bardziej męską" literaturę, ale w drugą stronę to już tak bardzo nie działa. Możecie więc spokojnie sugerować się tymi propozycjami przy zakupach dla swoich mężów, braci, chłopaków itd. Pobawcie się może też sami w próbę stworzenia takiej wish-listy. Może dla siebie, aby dać delikatnie znać św. Mikołajowi gdzie ma szukać inspiracji :) Strona Wydawnictwa ZNAK to kopalnia dobrych pomysłów na prezenty.


niedziela, 8 listopada 2015

One same, czyli o najlepszym spektaklu teatralnym w Polsce w 2015 roku słów kilka

Czasem tak bywa, że różne sprawy domowe i rodzinne, staną na przeszkodzie planom kulturalnym. I tym razem niestety tak było. Premiera przeszła mi koło nosa i teraz tylko marzę, żeby znaleźć okazję, by złapać tam w najbliższych tygodniach te spektakl. Moje zaproszenie wykorzystał Włodek (farciarz) i to co opowiada sprawia, że jeszcze bardziej stwierdzam: tego spektaklu nie wolno przegapić. Sprawdzajcie terminy.

Tu trochę więcej zdjęć i informacje o przedstawieniu.
A ja udostępniam opinię tego, który już to widział. Jak czasem nie mogę się doprosić go o to by trochę rozbudował recenzję i dodał coś od siebie, to teraz mnie totalnie zaskoczył.

O Teatrze Żydowskim mówi się w środowisku krytyków teatralnych źle. Że repertuar nie taki, że aktorów wychowuje się „pod siebie”, że „to teatr, w którym uprawia się folklorystyczną galanterię” (Janusz Majcherek), a wciąż korzysta się „ze sprawdzonego przepisu: sztetl – szmonces – szlagiery” (Aneta Kyzioł). Konia z rzędem temu, kto udowodni, że w innych teatrach nie korzysta się ze sprawdzonych reguł. Ciekawe dlaczego w Teatrze Komedia nie ma rozbudowanych spektakli wizyjnych, a wciąż pojawiają się komedie pomyłek? Bo to się podoba i wpisuje w tradycję instytucji. Dlaczego Teatr Rozmaitości ogrywa wciąż sztuki poświęcone gejom? Odpowiedź nasuwa się sama. A ludzie biją się tam o bilety na choćby „Anioły w Ameryce”. I tyle.
Niech tymczasem nie rzuca na Teatr Żydowski kamieni ten, kto ostatnio do niego nie zagląda. Okazuje się bowiem, że to nie tylko jedna z lepszych scen na kulturalnej mapie Warszawy, ale też – dzięki najnowszemu spektaklowi „One same” według scenariusza i w reżyserii Karoliny Kirsz – w tym roku zdecydowanie najciekawsza (mam prawo tak powiedzieć, zaglądając do teatrów kilkadziesiąt razy w roku i widząc, co oferuje nam Warszawa).

Gra w kości Elżbieta Cherezińska, czyli nasza historia może być świetnym tematem

W planach na najbliższy tydzień znowu sporo rzeczy kryminalnych - m.in. Krajewski, Ćwirlej, seriale, bo w końcu w tym tygodniu startuje kolejna premiera HBO. Ale póki co trochę dwie notki trochę bliżej historii. W obu pojawia się postać papieża, ale w różnych czasach. Ktoś zgadnie jaki tytuł będzie jutro?
Zajrzyjcie też do notki, która została ciut rozbudowana - staram się, żeby w miejsce zakończonych konkursów albo notek pisanych przez kogoś, pojawiło się również coś ode mnie. Tym razem o książce Sławomira Kopra - Zachłanne na życie.

A dziś Cherezińska. Tyle słyszałem zachwytów o jej powieściach, a ja wciąż te cegły odkładałem na bok. Wreszcie DKK mnie zmobilizował, żeby sięgnąć po jedną z nich. Podobno nie najlepszą. Więc muszę przyznać, że jeżeli to co czytałem ma być "słabsze", to jestem bardzo ciekaw tytułów o innych naszych władcach. Pomysł by oprzeć się na naszej historii i zaproponować powieść opartą na faktach, ale rozbudowując ją o własne interpretacje, domysły i pomysły fabularne uważam za kapitalny. Co prawda znawcy historii mogą się czepiać detali, twierdzić, iż historyk, który to konsultował jest hochsztaplerem (Urbańczyk), ale chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w końcu jest to tylko powieść. Wariacja na temat, a nie suche fakty. Więc zabawa w stawianie hipotez na temat różnych decyzji, przebiegu zdarzeń, cech charakteru poszczególnych postaci i przebiegu ich wzajemnych spotkań jest tylko zabawą. Z ciekawym tłem (w końcu autorka uczestniczy w grupach rekonstrukcyjnych, więc zna te szczegóły i kocha je, to nie jest cepelia dla mas), wciągająca, z dość atrakcyjnymi dla współczesnych wątkami, ale jednak tylko powieść. Więc nie ma co kłócić się o drobiazgi.

piątek, 6 listopada 2015

Spectre, czyli mówią że jesteś skończony


No i tak. Dzięki Multikinu razem z Marcinem (blog Pan Kulturalny) jesteśmy już po premierze najnowszego Bonda, a ponieważ wiem, że on będzie trochę kręcił nosem, a mi się podobało, staram się go wyprzedzić z wpisem, żeby wyszło na moje. Na ekranie Bond słyszy, że już się skończył, ale wciąż daje radę, ja bym więc nie zamykał tak szybko drzwi za tą serią, nawet jeżeli Craig już nie zagra. Może znajdzie się nowy odważny, który poprowadzi ten statek na nowe wody. Mendes już w "Skyfall" (tu moja notka - Skyfall, czyli stary pies, nowe sztuczki) pokazał, że można pokazać tę historię trochę inaczej. W "Spectre" mam wrażenie, że próbował trochę podomykać pewne wątki z przeszłości, jest sporo nawiązań do dawnych filmów cyklu (niektóre dość zabawne), zrezygnował z tego nostalgicznego klimatu, który tak zaskoczył w przedostatnim filmie. Teraz Bond znowu jest sobą - obrywa, ranią go, wysadzają, a on tylko się otrzepuje, poprawia garnitur i idzie dalej. A w następnej scenie znowu jest nieskazitelny. Chyba właśnie takiego go zapamiętaliśmy najbardziej. Jest coś niesamowitego, że w czasach gdy przy każdym prawie filmie kłócimy się i obrażamy za drobiazgi, twierdząc, że nie są prawdopodobne, tu bawimy się nawet największymi bajerami. Bo taka konwencja. Można więc spowodować największą nawet katastrofę, po czym okazuje się, że łącznie z kierowcą/pilotem nikomu prawie nic się nie stało. Ofiar nie widać (wkurzające to było szczególnie w początkowych scenach z Meksyku). Bo liczy się akcja i główny bohater, który ma ją doprowadzić do końca.

Oj chyba z sentymentu wrócę sobie do wszystkich części. W końcu seria jest skompletowana na półce.

środa, 4 listopada 2015

www.afgan.com.pl - Marcin Ciszewski, Tadeusz Michrowski, czyli zmieniamy historię

Na moim blogu znajdziecie notki na temat wszystkich innych tytułów Marcina Ciszewskiego, więc nie dziwcie się, że tuż po premierze książka była już moich łapkach. Nie ukrywam sentymentu do serii www, a szczególnie trzech pierwszych tomów. Teraz bohaterowie tego cyklu powracają. Co prawda trochę inni, jakby bardziej zagubieni i bezradni wobec wydarzeń, które ich ogarniają, ale czyta się to nadal świetnie. Książka chyba znajdzie się w moich rekomendacjach przedświątecznych, ale o tym napiszę w ciągu najbliższych dni.
Zanim kilka zdań o książce: jeszcze dwa linki - wciąż pracuję nad tym by uzupełniać puste miejsca np. po zakończonych konkursach, czymś ciut ciekawszym. Macie więc dwie notki filmowe:
Hotel Ruanda, czyli chyba jednak zbyt grzecznie
Kapitan Alatriste, czyli nasz Kmicic lepszy

A teraz powróćmy do www.afgan.com.pl. Chyba trzeba zacząć od przybliżenia pomysłu na serię. Pierwszy Samodzielny Batalion Rozpoznawczy, dzięki sabotażowi i dziwnemu zbiegowi okoliczności trafia ze współczesności do ostatnich dni sierpnia 1939 roku. MDS (Mobile Defence System) - eksperymentalne urządzenie amerykańskie, które nasze wojsko miało testować, okazało się, że nie tylko spełnia swoje podstawowe zadanie, czyli tworzy barierę ochronną nad określonym miejscem, ale przez pewne procesy związane z nagromadzeniem olbrzymiej ilości energii, pozwala na podróże w czasie. Przeniosło ich, ale wrócić nie mogli. Postanowili więc zostać i walczyć. Ktoś to nazwał patriotic fiction i coś w tym jest. Przygoda, humor, emocjonująca akcja, połączone są w fajny sposób z realiami historycznymi i dobrymi opisami walk. Kto nie czytał, niech nadrabia!
Mamy więc kolejny tom cyklu, który wydawał się definitywnie skończony. Tym razem jednak o tamtych wydarzeniach jedynie się wspomina, jakby przez mgłę, dzięki wspomnieniom innych, bo nikt z bohaterów ich nie pamięta. Mamy więc do czynienia z postaciami, które zostały w czasie teraźniejszym, a nie ich sobowtórami, którzy podróżowali w czasie. Teraz część z nich ponownie znajdzie się w takiej samej sytuacji. Zostawmy na boku zastanawianie się nad zbiegami okoliczności i niejasnościami - dajmy się po prostu porwać wydarzeniom i ich klimatowi.

wtorek, 3 listopada 2015

Donna Tartt – Tajemna historia, czyli jak wbić czytelnika w fotel...

No ładnie. Od kilku miesięcy rzuciłem się na kryminały, kończąc jeden, prawie od razu sięgam po kolejny, ale widzę, że zaniedbałem kompletnie inne rzeczy. A tu tyle smakołyków czeka na recenzję. Niektóre trochę przerażając grubością, a że czytam głównie w komunikacji, to i niestety muszą ustąpić rzeczom lżejszym. W efekcie Włodek, który podbiera mi różne rzeczy, nie tylko przeczytał przede mną "Szczygła" Donny Tartt, ale i kolejną powieść tej autorki wydaną przez ZNAK (ale napisana była wcześniej). No cóż. Wstyd mi. I obiecuję do Świąt Bożego Narodzenia się poprawić. 
A póki co - zerkajcie na notkę o "Tajemnej historii". A jakby co - tu można do książki zajrzeć

Kilka miesięcy temu podebrałem Robertowi osławionego „Szczygła” Donny Tartt (osławionego choćby nagrodą Pulitzera) i byłem zadowolony z tej lektury. Teraz przyszedł czas na chronologicznie wcześniejszą, bo debiutancką powieść amerykańskiej pisarki, znanej z tego, że swoje książki pisze latami, cyzelując je językowo, dopieszczając wątki i wplatając konieczne ozdobniki. Udało się – dorwałem się do niej nawet pierwszy i – uwaga – jestem zachwycony! Nawet bardziej, niż przy „Szczygle”!

El club, czyli usuniemy cię w cień

Od ponad tygodnia film jest na ekranach kin studyjnych, ale nie wiem czy w nawale innych ktokolwiek zwróci na niego uwagę. Nie tylko dlatego, że niewiele o nim się mówi, nie dlatego, że kino z Chile pewnie niewielu ma fanów, ale też dlatego, że temat jest cholernie ciężki. W dodatku opowiedziany został w dziwny sposób, trochę na chłodno, mgliście, za to z wylaniem na nas fali pomyj, tak byśmy sami musieli sobie poradzić z własnymi ocenami, przypuszczeniami. Grzech i możliwość jego odpokutowania, sąd ludzki i sąd Boży - to wszystko kotłuje nam się w głowach i nawet koniec można odczytywać na różne sposoby.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Pingwiny z Madagaskaru, czyli gdzie jest Julian? I konkurs


"Madagaskar" chyba jako jedna z pierwszych animacji sprawiła niespodziankę twórcom - od głównych bohaterów bardziej popularne stały się postacie drugoplanowe i to one zostały prawdziwymi gwiazdami. Najpierw seria filmów telewizyjnych, ale sympatyczne pingwiny doczekały się również własnego filmu długometrażowego. Dowcip jest podobny - szalone przygody narwanej czwórki pełne są akcji, wybuchów i kłopotów w jakie co i rusz się ładują. Są odważni, ale i trochę narwani. Każdy kto choć trochę zna się na pracy tajnych agentów, patrząc na nich, może się jedynie postukać w głowę, bo przecież nikt nie dał by im żadnych szans na jakąś udaną misję. I to jest właśnie ich tajna broń.

niedziela, 1 listopada 2015

Carlos, czyli powalczę za sprawę, ale najlepiej za kasę

Nie, nie. Nie mylcie tego filmu ze słynnym francuskim thrillerem sensacyjnym "Dzień Szakala". Carlos, czyli Ilicz Ramirez Sanchez - jeden z najbardziej znanych terrorystów, w tym filmie został przedstawiony tak, że można powątpiewać w inteligencję służb, które nie potrafiły sobie z nim poradzić. No chyba, że zadziałała tu zasada "głupi i bezczelny" ma szczęście i zaskoczył ich tak bardzo swoim brakiem profesjonalizmu, że jednak go nie zastrzelili. 
Dajcie spokój, gdy to oglądałem, naprawdę trochę opadały mi ręce - to ma być ten postrach całego zachodniego świata? Facet, którego ego jest większe od katalogu jego akcji i kalibru jego spluwy? No dajcie spokój. Twórcy filmu (a jest też wersja telewizyjna rozbudowana do ponad 300 minut i na tę właśnie trafiłem) uznali, że chcą przybliżyć tę postać w trochę inny sposób niż się tego spodziewałem. Nie skupiamy się bowiem na akcjach, czy przygotowaniach do nich, niewiele jest ucieczek przed policją, ale raczej oglądamy go jak pławi się w sławie rewolucjonisty i skutecznego wojownika sprawy, jak negocjuje kasę albo szczegóły planów, siedzi w fotelu i napawa się dumą ze swoich akcji, a nie je przeprowadza.