środa, 28 lutego 2024

Czym jest prawda, czyli Oszustka i Dobra żona w środowym kąciku kryminalnym

Wszyscy wydają kryminały, bo podobno na tym się zarabia, a najlepiej jeszcze przekonać czytelników do zbierania spójnej koncepcyjnie serii wydawniczej. No to dziś dwie powieści od Wydawnictwa Znak ze znaczkiem Crime. Nie do końca jestem przekonany co do tego, że seria jest rozpoznawalna, ale będę na pewno z ciekawością obserwował. Co prawda liczyłem raczej na rodzimych pisarzy, a tu już pojawiają się również zagraniczne tytuły, jeżeli miałyby trzymać jakiś poziom, to czemu nie. 

Najpierw jednak rodzimy debiut. Aleksandra Śmigielska wcześniej chyba pisała raczej krótką formę, zbierała jakieś nagrody na festiwalach kryminalnych, przyszła jednak pora również na powieść. Od razu uprzedzam, że bliższą raczej thrillerowi psychologicznemu niż kryminałowi. Choć po drodze pojawiają się trupy, nie jest najbardziej istotne to by wykryć sprawcę, a raczej rozwiązać pewną zagadkę i zyskać święty spokój. Bohaterce wydawało się, że przeszłość ma za sobą, że zbudowała sobie lepsze życie, tamto raczej wypierając i obudowując kłamstwami. Mąż, dzieci, wspaniały dom, praca, wszystko prawie idealne, więc co by się stało, gdyby ktoś zaczął wyciągać na jaw jakieś sprawy z przeszłości, np. to że to nieprawda że matka nie żyje od wielu lat albo że jest jakieś rodzeństwo, które chętnie mogłoby opowiedzieć o jakichś sprawach z przeszłości.

wtorek, 27 lutego 2024

Neuroróżnorodni, czyli Cicha dziewczyna oraz Czasem myślę o umieraniu

Pakiet wtorkowy dla wytrawnych kinomaniaków tym razem z przewodnim motywem neuroróżnorodności. Jak łatwo przypinamy etykiety: on nie zachowuje się normalnie, ona jest jakaś dziwna. Dziś coraz większa co prawda w społeczeństwie wiedza na temat tego, że jest coś takiego jak autyzm, że są różne zaburzenia rozwojowe, że nie wszyscy muszą być neurotypowi, ale czy idzie za tym zrozumienie i akceptacja?

Czasem myślę o umieraniu to film przedziwny. To opowieść o pokonywaniu jakichś swoich fobii i lęków, ale bez początku i tak naprawdę bez końca. Nie znamy przeszłości bohaterki, nie wiemy czemu zachowuje się w tak dziwny sposób, jakby wciąż na uboczu, wycofana, żyjąca tak jakby nic jej nie cieszyło i nic nie potrzebowała. Nie wyraża żadnych emocji, nie angażuje się w relacje, w czasie prywatnym po prostu wegetuje, by przyjść do pracy i przeżyć kolejny dzień. Rutyna. Pustka. Nuda. Niby spełnia wszystkie swoje obowiązki, ale czy to wystarczy żeby być szczęśliwą. Wciąż powracają do niej myśli o tym jakby to było...

niedziela, 25 lutego 2024

Rodzina, czyli telenowela, która przełamuje schematy

Dziś kolejne wyjście teatralne, więc i notka niech będzie właśnie o teatrze. A najwyżej wieczorem dorzucę coś jeszcze jak będzie natchnienie. W planach na najbliższe dni: wreszcie o Barbie, Pięknych istotach, kącik filmowy dla wytrawnych kinomaniaków, dwupak kryminalny i pewnie dwie książki z serii z żurawiem. I może jeszcze SF dorzucę. Wciąż szkiców jest ok 20 do przodu więc jest o czym pisać.

Wizyta w TR poniekąd wpisuje się trochę we wczorajszą notkę i moje dywagacje na temat tego, że mamy jeszcze wiele do zrobienia by oswoić się z obecnością osób z różnymi ograniczeniami, by sprawić że będą czuły się przy nas w pełni wartościowe. Inny nie znaczy gorszy.
I tak do współpracy przy spektaklu "Rodzina" zaproszono grupę ludzi z niepełnosprawnością intelektualną, tworzących Teatr 21. Razem są na scenie i odgrywają przed nami scenki na temat rodziny, żeby jednak było ciekawiej, zamieniają się rolami, więc wybijają nas trochę ze strefy komfortu, przełamują schematy.

sobota, 24 lutego 2024

Skołowani, czyli co to znaczy kochać życie

Codzienny rytuał pisania czegoś na Notatnik czasem jest przyjemnością, a czasem muszę jakoś do niego ciut się przymusić - wtedy ten rytm jednej notki dziennie jest bardzo pomocny. Gdy nie ma chęci, to jedna rzecz mnie ratuje - wybieranie tego co może okazać się przyjemne w pisaniu. No to dziś zatem film.

Gdy patrzysz na plakat, myślisz sobie, rany kolejna komedia romantyczna, ile razy można te same schematy. A jednak tym razem, zapewniam Was, że wcale nie jest ani tak bardzo żenująco, ani nudno jak to czasem bywa. Choć scenariusz nie jest oryginalny, to w tym przypadku może i nawet okazało się to pomocne - najwyraźniej to w pisaniu albo nasi rodzimy twórcy nie są mocni albo producenci wybierają gnioty. Jest jeszcze możliwość, że to potem, na etapie produkcji wszystko staje na głowie, bo product placement, bo muszą być obrazki Warszawy z drona itp.
Wróćmy do Skołowanych - o ile Michał Czernecki już grywał podobne role, to mam wrażenie, że dzięki partnerującej mu Agnieszce Grochowskiej, wypada dużo ciekawiej, mniej sztywno. Co prawda to jej obecność sprawia, że jest tam więcej jakiejś magii, uśmiechu i ciepła, ale to też kwestia jego roli - z założenia ma być trochę zapatrzonym w siebie bucem. 

piątek, 23 lutego 2024

Białość - Jon Fosse, czyli i blisko i daleko jednocześnie

Nowelę zdobywcy literackiej Nagrody Nobla w ubiegłym roku, Terlikowski z Frondy reklamuje jako lekturę na Wielki Post, no to zmierzmy się z tym tekstem.
Króciutkim. Bardzo specyficznym, bo ktoś mógłby powiedzieć, że w zapisywanie takiego strumienia myśli to można bawić się w liceum. Może pójdę. Albo nie pójdę. A co jeżeli pójdę. Ale może jednak spróbować. I tak przez kilkadziesiąt stron.
Gdy jednak pierwszą trudność jaka może wynikać z lektury przełamiemy, zaczynamy wczuwać się w zagubienie głównego bohatera, jego niepewność, lęk, a jednocześnie nadzieję, że ktoś lub coś pomoże mu w wydostaniu się z tej sytuacji.

Odczuwanie samotności, ciemności, pustki. Pewnie to stan, którego niejedno z nas doświadczało i to nie musi być sytuacja fizycznego osamotnienia, tak jak tu w ciemnym lesie, na odludzie, gdzie bohater nawet nie wie do końca jak się znalazł.

Live in Carthage - Myrath, czyli egzotycznie i jakże ciekawie

Nie jestem znawcą muzyki metalowej, najczęściej sięgam po łagodniejsze klimaty, ale jeden z postów w skrzynce pocztowej mnie zainteresował na tyle, że zacząłem sprawdzać i nie ukrywam, że wpadła mi ta muza w ucho. Tunezja, elementy folkowe ze świata arabskiego i ostre gitary? Przecież to brzmi zaskakująco, prawda?
W oczekiwaniu na ich najnowszą płytę, która zdaje się ma pojawić się 8 marca, sięgam po album poniekąd przekrojowy, oddający ich umiejętności i pomysły, czyli album koncertowy.

Rzymski amfiteatr, siedem tysięcy publiki, która zna zespół, bo przecież grają u siebie, więc atmosfera kapitalna. Możemy jedynie domyślać się, że metalowcom w Tunezji raczej łatwo nie jest, więc fajnie, że ktoś ich zauważył, dał szansę i w tej chwili mogą promować swoją muzykę na całym świecie. 

czwartek, 22 lutego 2024

Listy z zaświatów, czyli grunt to zadać duchowi dobre pytanie

Dylemat: muzyka, teatr, film czy książka, rozstrzygam tym razem przewrotnie - na Notatniku kolejna gra. I nawet zastanawiam się czy nie stworzyć osobnej zakładki na górze, ale póki co wszystkie możecie znaleźć klikając po prostu na etykietę na dole.

Listy z zaświatów.
Tytuł intrygujący, prawda?
Mimo otoczki spirytystycznej, nie ma tu jednak żadnego okultyzmu i nic co by jakoś mogło czynić ten tytuł nieodpowiednim np. dla młodszych graczy. To zabawa w stylu odgadywania słów, naprowadzania podpowiedziami na rozwiązanie, czyli gra lokująca się gdzieś między Dixitem, Muzą, a Decrypto. W odróżnieniu od wielu gier kalamburowych nie ma jednak żadnych obrazków, a wszystko kręci się wokół słów. 

środa, 21 lutego 2024

Czy w pociągu, czy w Puszczy, czyli Bilet dla zabójcy i Otulina

Niby bardziej pasowałby czwartek na kryminały, ale zróbmy nową tradycję że na Notatniku będzie to środa. Dziś dwa polskie tytuły.
Wojciecha Wójcika polubiłem już jakiś czas temu, choć z góry uprzedzam, że jego powieści niejednokrotnie mocno są rozrośnięte w objętości, co nie przekłada się tak w 100% na budowanie napięcia. Nie korzysta ze schematów jak inni autorzy - miejsca, czasu, czy bohaterów, by odcinać kupony od jakiegoś wcześniejszego swojego sukcesu, każdą historię budując jakby od nowa. To nie znaczy, że nie można dostrzec jakichś cech wspólnych w jego twórczości - mam wrażenie, że dużo tu obrazków rodzinnych, relacji, skrywanych tajemnic. Wydawałoby się w takim razie, że może zagadka będzie zbyt prosta, ale nic bardziej złudnego, czasem do ostatnich stron potrafi on wodzić nas za nos, wcześniej podrzucając co i rusz jakieś mylne tropy.

Tak też jest i tu. Zaczyna się niczym thriller, w którym będziemy ganiać seryjnego mordercę, jakiegoś psychopatę, rozwalającego ludziom głowy, ale im dłużej przyglądamy się żmudnemu śledztwu, tym bardziej widzimy, że te zabójstwa chyba nie były przypadkowe, że ktoś do nich dobrze się przygotował. Zabić w miejscu publicznym, a jednocześnie pozostać nieuchwytnym to przecież niełatwa sztuka.

wtorek, 20 lutego 2024

Kino dla koneserów, czyli Wielki wóz i Opadające liście

Zobaczymy czy uda mi się utrzymać w ryzach wciąż pojawiające się tematy notek, ale póki co umówmy się, że raz na jakiś czas we wtorki będę wrzucał notki filmowe o produkcjach mniej komercyjnych, raczej z kin studyjnych. Dziś dwie tego typu propozycje.

Na początek Wielki wóz. Dość kameralna historia rodzinna, ale na jej tle mamy ciekawie zarysowany kryzys wartości, odchodzący do przeszłości świat dawnych idei i pomysłów, zagubienie młodego pokolenia. No i miłość w różnych jej obliczach. Pewnie inny reżyser rozpisał by to na rozbudowane sceny, dialogi, dorobiłby jakieś bardziej dramatyczne akcenty i mielibyśmy sagę rodzinną, serial, który być może wywołałby u niektórych sporą dawkę wzruszeń. Phillip Garrel ma zupełnie inne podejście - wydaje się być obserwatorem zwyczajnych codziennych scen, nie łączy ich w jakąś całość, podgląda, ale to widz ma sobie wyciągać wnioski, jakoś próbować pozszywać różne wątki. 
Jest ciekawie, intymnie, ale pewnie dla niektórych będzie to seans mało interesujący, zbyt mało się w nim dzieje. Czy tak faktycznie jest?

Przypadki warszawskiego amanta, czyli wyginam śmiało ciało

Maga: Kolejny spektakl, który mi nie przypadł do gustu. Chyba się starzeję albo staję się bardziej wymagająca, ale ten monodram w niczym mnie nie zaskakuje. Ot, sceniczna, współczesna „Ukryta prawda” czy „Sekrety życia” z TV. Ani to zabawne ani odkrywcze.

Robert: To jest problem tego tekstu, że tu treści jest naprawdę niewiele. Choć twórcy na plakatach wskazują, że inspirowali się prozą Bukowskiego, to jest to bardzo na wyrost. No chyba, że ktoś wyszedł z założenia, że skoro bohater sztuki lubi kobiety, to już ma coś wspólnego ze słynnym bitnikiem. O ile jest zarys historii, czyli opowieść mężczyzny, który szuka swojego miejsca i szczęścia na różne sposoby, to treść raczej rozczarowuje - to zbiór powielających jakieś stereotypy scenek, jakaś piosenka, żarty nie najwyższych lotów i refleksje na temat życia, które zgodzę się z Tobą, że odkrywcze nie są.


MaGa: Jakie czasy – taki amant. Pogubiony w rzeczywistości, żyjący chwilą, skazany na ciągłe oceny i ulegający presji, modzie… a tak naprawdę chcący jedynie kochać i być kochany.

niedziela, 18 lutego 2024

Galaktyka - Wojtek Miłoszewski, czyli gdzie pojawi się ludzkość, tam niesie zniszczenie

Ponieważ w czytanych aż dwie książki S-F, to nie ma co odkładać pisania o innym tytule z tego gatunku, który trochę już czeka na swoją notkę. Powoli wracam do fantastyki i nie ukrywam, że to całkiem przyjemne doświadczenie, choć chyba też i moje oczekiwania przez wiele lat wzrosły i już nie łykam wszystkiego bez krytycznego spojrzenia.
Wojtka Miłoszewskiego znam ze świetnego kryminału oraz serii political-fiction, która była ciut słabsza. A jak sprawdza się w pisaniu o realiach bardziej futurystycznych?

Koncept całkiem ciekawy. Ludzie zniszczyli i zatruli ziemię, ruszyli więc do gwiazd, w poszukiwaniu innych planet nadających się do zamieszkania. Jednym z takich miejsc jest Tercja, która dość szybko została podbita, bo jej mieszkańcy byli całkowicie pozbawieni agresji. Stali się siłą roboczą, która ma pracować na rzecz dobra wspólnego, planetą rządzi Areopag, czyli grupa ludzi, którzy próbują rekultywować ziemię, czyniąc z niej raj dla wybranych. Raz na jakiś czas przeprowadza się na Tercji losowanie, w trakcie którego wybiera się szczęśliwca, który do tego raju może się przenieść. Zwykle wygranymi okazywali się potomkowie ziemian, ale w tym roku, po raz pierwszy będzie to Tercjanin.
Tyle że to wszystko pierwsza warstwa, jak się okazuje raczej bliższa propagandzie niż rzeczywistości. A jak wyglądają kolejne warstwy?

Argylle - Elly Conway, czyli służby na tropie skarbu i film w bonusie

Przedziwne combo - powieść, która nie do końca wiadomo czyjego jest autorstwa i równolegle z jej premierą pojawiający się film w kinach, który ma ten sam tytuł, ale opowiada zupełnie inną historię. Tego jeszcze nie grali, prawda? Elly Conway jest pseudonimem pod którym ukrywa się dwójka ludzi, pisarzy którzy już mają coś na koncie, ale nie są znani na całym świecie, ale to co jest istotne, postać autorki łączy książkę z filmem. Jak? O tym za chwilę, bo najpierw o samej książce.

Mamy do czynienia z niezłym szpiegowskim thrillerem, trochę w stylu Forsytha czy Folletta, może Ludluma. Czemu wspominam o tych klasykach, którzy pisali jeszcze wykorzystując zimnowojenne motywy? Ano wiemy dobrze, że w tego typu książkach czarny charakter, musi mieć ciekawe oblicze, a przecież konflikt służb amerykańskich i radzieckich (a teraz rosyjskich), jest dość prostym i chwytliwym pomysłem. Jak widać mimo zmieniającego się świata, rozgrywki między służbami specjalnymi w wyobraźni pisarzy, wciąż rozgrywają się na podobnych zasadach.

sobota, 17 lutego 2024

Napoleon, czyli najpierw Józefina, potem Francja

Rany, gdzie ten rozmach, gdzie to napięcie, jakie potrafił nam zafundować Ridley Scott? Napoleon w jego reżyserii jest rozlazły niczym kluchy, charyzma odzywa się w nim może ze trzy razy na prawie trzygodzinny seans, a choć Joaquin Phoenix pasuje do tej roli, to scenariusz nie daje mu za bardzo przestrzeni. 
To film o wzdychaniu, o zazdrości i o próbach udowodnienia całemu światu że nie jest się słabym. Bonaparte w wydaniu Scotta jest zakompleksiony, dlatego tak łatwo porywa się na coraz trudniejsze kampanie, żeby udowodnić wszystkim że nie wolno go lekceważyć. Trudno jednak powiedzieć za co kochają go żołnierze. Za to, że potrafił walczyć w pierwszym szeregu razem z nimi? Ginęli, a mimo to szli za nim, za jego ambicjami. A on mając Francję na ustach, zachowywał się tak, jakby najważniejsze to zapewnienie swojej żonie i rodzinie wszelkich wygód i zachcianek.

Sceny batalistyczne całkiem fajne, ale jest ich niewiele i nie mają takiej dramaturgii, jakiej po tym twórcy można by się spodziewać.

czwartek, 15 lutego 2024

Omerta - Mario Puzo, czyli nie da się odejść na emeryturę lub zrezygnować

Kryminały i thrillery zacznę chyba grupować po dwa lub trzy, bo trochę się tego uzbierało, ale póki co tytuł, który nie bardzo jest z czym powiązać. Mario Puzo jest niepowtarzalny. Autor Ojca Chrzestnego uznawany jest za speca powieści o włoskiej mafii, ale nie w sensacyjnym stylu, jak to czasami teraz się robi, ale on skupia się na pokazaniu mechanizmów, intryg, rozgrywek wewnętrznych i metod na uciszanie wrogów zewnętrznych. Jedni to kochają, innych to nudzi.
Omerta, czyli zmowa milczenia, której złamanie oznaczało śmierć i utratę honoru, była jednym z fundamentów potęgi tej organizacji przez lata. Przysięga zmuszała do wierności, do posłuszeństwa, do eliminowania przeciwników. Co jednak jeżeli jakieś wydarzenie było na tyle bolesne, że zemsta stawała się ważniejsza niż nawet przysięgi? Trochę o tym jest ta powieść, z rozbudowaną intrygą, w której wciąż nad bohaterami wisi jakieś niebezpieczeństwo.

środa, 14 lutego 2024

Apetyt na czereśnie, czyli kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach

R: Wciąż w klimatach Walentynkowych. Co prawda M twierdzi, że zabrakło ducha Agnieszki Osieckiej, mimo że to jej teksty, ale może komuś podpasuje taki pomysł na wieczór we dwoje... Chyba raczej starsi, którzy pamiętają urok i nostalgię tej poetki, bo mam wrażenie że młodzi już żyją dziś trochę inną estetyką, nie zawsze doceniając dowcip, ironię i piękno słowa.
Jak Tobie się podobało?

MaGa: Trudno uznać ten spektakl za dobry. A szkoda. Nie zawsze dobry tekst sam się obroni. Szczególnie kiedy jest śpiewany. Potrzeba do tego kilku elementów dodatkowych, żeby wybrzmiał w całej swojej urodzie. Tu mi tego zabrakło. Mikroporty zabiły emocje a głośny fortepian przyćmił głosy wykonawców.

Robert: Jesteś surowa, ale mi też czegoś zabrakło w tej adaptacji. Może problem polega na tym, że postawiono tym razem na dwójkę ludzi, którzy są dość młodzi, a jednak teksty Osieckiej mają w sobie zwykle już jakąś historię, trudne doświadczenia, jakiś bagaż życiowy. Niklińska wystylizowana na młodziutką dziewczynę raczej nie wygląda na swoje lata i chwilami mogło to zgrzytać. Podobnie i z Rafałem Olbrychskim, który już przekroczył 50, ale na scenie wyglądał dużo młodziej.
Bardziej czuło się lekkość i humor, niż nostalgię i refleksję, choć przecież teksty niosą ze sobą i to i to.
Paradoksalnie to jednak wcale nie doświadczenie muzyczne tym razem wygrywało wokalnie.

poniedziałek, 12 lutego 2024

Gdy już masz swoje lata, czyli Miłość jak miód i Teściowie 2

Za dwa dni Walentynki (ale w tym roku również Środa Popielcowa), więc może by tak coś romantycznego? No to łapcie, a dokładam do tego jeszcze jedną komedię, która nijak nie mogła się doczekać na notkę. Polskie produkcje tego typu naprawdę rzadko kiedy są udane, schematy i sklejki aż kłują w oczy, a śmiechu tam jest tyle co kot napłakał. Najpierw może jednak romantycznie.

I trochę nietypowo co akurat się chwali, bo bohaterki to kobitki po 50, a jednak jak udowadniają twórcy, wcale nie muszą godzić się z tym, że wszystko w ich życiu już jest poukładane na wieki wieków. Menopauza, uderzenia gorąca, zmarszczki obserwowanie jak powoli wykrusza się grono kolegów i koleżanek, to jak się okazuje tematy, które mogą bawić i trochę przełamać schemat, że jak romantycznie to tylko dla młodych. Gdybyś jeszcze to wszystko nie było tak sztampowo napisane i sklejone z kalek...

niedziela, 11 lutego 2024

Wszystko za życie - Jon Krakauer, czyli czy warto budować takie legendy?

I znowu zmieniam sobie zaplanowane notki, by napisać parę zdań na szybko o czymś co dopiero skończyłem. Wybrana jako lektura na DKK nie wiem czy skłoni nas do dyskusji, ale być może na nowo ożywi emocje jakie się pojawiły wokół filmu (pisałem o nim tu: http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2015/02/dzika-droga-i-wszystko-za-zycie-czyli.html). Czy warto dorabiać legendę i wielką mistyczną, filozoficzną otoczkę do śmierci młodego człowieka, która tak naprawdę była dość przypadkowa? Reportaż Krakauera uświadamia to mocniej niż obraz - chłopak zamierzał wracać do cywilizacji, powoli miał dość samotności, może udowodnił sobie to co miał udowodnić, niestety warunki pogodowe sprawiły, że niestety musiał zostać na kolejne tygodnie w głuszy. A kilka błędów doprowadziło go do śmierci głodowej.

Chris McCandles był chłopakiem z dobrego domu, nigdy nie mógł narzekać na brak kasy. Ukończył college i szykował się do studiów prawniczych. Ale właśnie wtedy postanowił wypisać się z klasy średniej, oddał wszystkie pieniądze i ruszył w drogę. Jeździł własnym, starym autem, potem stopem, wędrował na piechotę, wskakiwał do pociągów towarowych, pływa kajakiem. Gdy miał na to ochotę zatrzymywał się na dłużej i pracował. Był lubiany, ale nigdy nie zagrzał miejsca na dłużej. Gnało go dalej. A rodziców nie informował o tym co się z nim dzieje.
Jednym z jego marzeń była wędrówka w dzikie ostępy na Alasce, życie tym co uda się zebrać lub upolować. I tam właśnie zmarł...

sobota, 10 lutego 2024

Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli - Ryszard Jamka, czyli gdybyż każdy potrafił tak pisać o historii

Jedziemy do Warszawy Wieziemy dobry list Tak dobry że karnawał To przy nim suchy ptyś Już widać place zabaw I w konstytucji błąd Wyłania nam się z prawa Ustawa bidibą Uśmiechasz się Nie mówisz nic A czasem warto By by by Ej Europa jak Europa Tam euro a tu pa Nie chodzi o pieniądze Ale o dobry znak

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,lech_janerka,zabawawa.html

Chyba jedna z lepszych książek historycznych jakie czytałem w ostatnich latach. Czemu mnie tak zachwyciła? Ano jest dowodem na to, jak bardzo historycy mieszają światopoglądowo, ideologicznie, pisząc o przeszłości. Poprzez dobór faktów do tezy, dokładanie swoich interpretacji, sprawiają że nie mamy już do czynienia z książkami historycznymi, ale jakąś dziwną propagandą na temat historii. A podobno
Historia testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae...

W wykonaniu wielu naszych "specjalistów" bynajmniej nie uczy zbyt wiele, chyba że tego jak można naciągać fakty i je przerabiać. Nie mówię o bezczelnym pisaniu na nowo podręczników, ale generalnie o tym jak pisze się o przeszłości. Dziś modna jest np. "ludowa" historia Polski, używanie do pisania o pańszczyźnie przy użyciu pojęć, które raczej były dotąd używane do opisywania niewolnictwa, ale takich kwiatków można wskazywać wiele. Wcześniej cały ten temat ignorowano przez lata, tworzono jakąś dziwną wizję kraju opartego na szlacheckich dworkach, dziedzictwie które bezpowrotnie zniszczyła komuna, ale do której chce się odwoływać większość społeczeństwa. Ale nie ma co zbyt długo o innych, skupmy się na tym dlaczego książka Ryszarda Jamki tak bardzo jest odmienna.

Gipsowy odlew falsyfikatu - Lech Janerka, czyli zobaczcie jak się lata

Lech Janerka to ikona polskiej sceny muzycznej, ale przyznajmy - od prawie dwóch dekad niewiele nagrywał, rzadko też pojawiał się na trasach koncertowych. Dlatego też ten krążek wyglądany był z taką ciekawością. Czy to pożegnanie? Miejmy nadzieję, że nie, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że to materiał dość gorzki, refleksyjny. Nie pozbawiony ironii, bo tekstowo zawsze Janerka był mistrzem w zabawie słowem, ale muzycznie jest raczej spokojnie, nostalgicznie.
Oczywiście ballady w stylu mistrza są niepowtarzalne i trudno je zestawiać z innymi nastrojowymi kawałkami granymi w radiostacjach, brakuje jednak trochę pazura, który Janerka potrafił czasem pokazać.

piątek, 9 lutego 2024

Strefa interesu, czyli gdzie pojedziemy w tym roku na wakacje?

Zwykle takie filmy są chwalone przez krytyków, masowa publiczność traktuje je jednak jako mało strawne. Jonathan Glazer nie próbuje odwoływać się do emocji widza, nie gra oczywistymi obrazami. Pokazuje nam jednak coś tak wstrząsającego, że woła głośniej niż niejeden obraz epatujący bólem i cierpieniem. Jest cisza, jest sielanka, jest zabawa dzieci, odpoczynek rodziny... Ważne jednak jest to, że to miejsce, ta willa, którą cały czas widzimy, leży tuż za murem obozu koncentracyjnego, a człowiek, który wraz z rodziną jest na pierwszym planie to komendant obozu Auschwitz-Birkenau, Rudolf Hoss.
Jego żona dba żeby wszystko w domu i w ogrodzie było perfekcyjne, tworzy im tu ich miejsce na ziemi. Podobnie jak dla niego, to wszystko co za murem jest mało istotne - to tylko praca, którą trzeba dopilnować do godziny 16, a potem wrócić do domu, by odpoczywać. Wszystko jest kwestią organizacji. Jest taka dumna, gdy sprowadza tu swoją matkę, gdy pokazuje jej na jakim poziomie teraz żyje...

czwartek, 8 lutego 2024

Wyprzedaż snów - Marzena Rogalska, czyli uwierz w znaki, uwierz w siebie

W sumie nie wiem czy nie szkoda miejsca na blogu na takie tytuły, skoro tyle innych rzeczy czeka, skoro jednak zasada niezmienna brzmi: starać się pisać o wszystkim, no to o wszystkim. Dziś więc na luzie.
Bynajmniej nie chcę deprecjonować upodobań czytelników literatury obyczajowej - wszak poszukiwanie wzruszenia, ciepła, pozytywnych emocji, pociechy, są równie ważne jak adrenalina, napięcie, strach i zagadki wśród tych, którzy lubią kryminały.
Nie ukrywajmy jednak, że większość tego typu powieści powiela pewne schematy i rzadko kiedy można uświadczyć czegoś naprawdę oryginalnego. Marzena Rogalska niedawno urzekła mnie krótką formą, po lekturze której chyba oczekiwałem więcej od powieści. A może muszę sięgnąć po coś bardziej retro? W tej współczesnej odsłonie jest... trochę nijaka.
 

No dobra, początek, choć może i słodkawy ale był fajny - dziewczyna przybywa do Krakowa i próbuje tu zbudować sobie od nowa życie, praktycznie od zera. Nic nie wiemy o jej przeszłości, za to czujemy, że ludzie szybko nabierają do niej zaufania na tyle, że się przed nią otwierają. Nie dziwmy się więc, że za nieduże pieniądze zdobywa mieszkanie do wynajęcia, wszyscy jej pomagają i szybko zawiera nowe znajomości. Tych starych, sprzed lat, kobieta jakoś nie spieszy się odnawiać, może obawiając się tego czy o niej nie zapomniano? Minęło prawie 10 lat gdy zniknęła z miasta z dnia na dzień, zostawiając jedynie dyspozycje by przyjaciele wzięli sobie lub sprzedali jej rzeczy...

środa, 7 lutego 2024

Niewidzialne kobiety - Caroline Criado Perez, czyli jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn

Książka ciekawa, ale i trochę rozczarowująca. Najpierw był zachwyt, bo rzeczywiście udało się zgromadzić masę danych i dowodów na to, jak bardzo kwestie równych praw kobiecej połowy społeczeństwa są ignorowane. Od sprawa zwyczajnych jak komunikacja, przez służbę zdrowia aż po równe płace i dostosowanie różnych kwestii do bezpieczeństwa, czy komfortu ciała kobiecego. Człowiek drapie się w głowę i rzeczywiście dochodzi do wniosku, że nie ma racjonalnych wyjaśnień czemu tak trudno to zmienić. Bo wyjaśnienie: tak było od zawsze, a zmiana kosztuje, w sumie nic nie wnosi, a jedynie potwierdza tezę autorki: świat wymyślili sobie mężczyźni, żeby to im było wygodnie i upierają się przy tym, że tak jest najlepiej.

Dyskryminacją może być zatem nie tylko jawna nierówność w płacach, w zatrudnieniu, ale również ignorowanie specyficznych potrzeb, a tego naprawdę jest cała masa. Caroline Criado Perez zbiera dane z różnych stron świata, a potem punktuje cios za ciosem. Skoro przy zbieraniu danych konsumenckich czy nawet badawczych (leki), nie istnieje konieczność zbierania dawnych w równej ilości od kobiet, potem mamy tego efekty - czasem dość kuriozalne, np. wielkie smartfony, których kobieca ręka nie jest w stanie objąć, ignorowane pozytywne efekty dla kobiet specyfików dla mężczyzn, czy za płytkie kieszenie w ubraniach dla kobiet. A gdyby tak zapytać o zdanie połowy społeczeństwa? Czego się boimy? Czy naprawdę to takie trudne, by zadbać o to, by one też czuły się bardziej usatysfakcjonowane? 

Nasze czasy, czyli porozmawiajmy o przemijaniu

Po raz pierwszy doświadczyłam czegoś podobnego. Wyszłam po spektaklu zdołowana i zła, że się wybrałam na tę sztukę. Następnego ranka wstałam i spojrzałam na nią w zupełnie inny sposób. Przecież nikt mi nie kazał iść na spektakl o upływie czasu. Czego mogła się spodziewać kobieta wiekowo zbliżona do scenicznej Małgorzaty, w jednakowo symbolicznie ciężkim futrze na sobie? Można się śmiać z upływu czasu, można go przyjmować filozoficznie, można go zaśmiewać, wyśmiewać… można go spróbować określić.

Czymże jest czas. Pojęcie niemal abstrakcyjne. Jak go określić, pojąć, opisać? Jak go zmierzyć? Można oczywiście mierzyć go w sekundach, minutach, godzinach. Można w dniach, tygodniach, latach. Można go liczyć oddechami. Można też w chwilach – tylko ile trwa chwila? Na fotelu dentystycznym trwa wieki całe, w ramionach ukochanego – czas pędzi jak światło w kosmosie. A gdyby nas spytano o najszczęśliwszą chwilę w życiu? Ile by ona trwała? Sekundę a może długość miłosnego uniesienia. Nasze życie zbudowane jest z czasu. W tym czasie doświadczamy wzlotów i upadków, a to w późniejszym okresie budują naszą tożsamość, daje nam wiedzę o nas samych i otaczającym nas świecie. 

wtorek, 6 lutego 2024

Oppenheimer, czyli uratować świat, tworząc coś co może go zniszczyć...

Plan na najbliższe dni, teatr od M. dwie książki, coś muzycznego i może znowu dwa razy coś oscarowego. 


Christopher Nolan już niejeden raz udowadniał, że potrafi tworzyć rzeczy wizualnie doskonałe, ciekawe, wcale nieoczywiste, nie pod gusta masowe. Biografia "ojca bomby atomowej" może zniechęcać do siebie długością obrazu, rozbudowanymi wątkami politycznymi. Dla tych którzy lubią rozbudowane i niebanalne, niejednowymiarowe biografie, to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. Czy to film na miarę Oscara? W mojej ocenie niekoniecznie, choć Cillian Murphy zagrał wybornie. Postać głównego bohatera pokazana jest nie tylko jako człowiek wykorzystany przez władzę, a potem odsunięty przez nią od wpływów na dalsze losy jego odkryć, ale i jako osoba rozdarta wewnętrznie. Pragnienie udowodnienia, że coś jest możliwe, chęć prześcignięcia w wyścigu Niemców, którzy mogliby zniszczyć świat, jednocześnie nie sprawia, że chciałby on wykorzystania bomby przeciwko ludziom. Naiwnie wyobrażał sobie, że sama wiedza, że taka broń istnieje, powstrzyma świat przed jej wykorzystaniem.

poniedziałek, 5 lutego 2024

Czas krwawego księżyca, czyli bogactwo nie czyni nas równymi, bo można je odebrać

Chyba póki co jeden z moich ulubionych spośród nominowanych i nie wiem czy w kategorii reżyseria, film i główne role, nie wskazałbym właśnie tu (choć ostatecznie DiCaprio odpadł z nominacji a szkoda).

Czemu tak bardzo poruszyła mnie ta historia? Scorsese sięga po wciąż chyba za mało znaną historię o serii morderstw popełnionych w latach 20. XX wieku na członkach plemienia Osagów (czy też Osedżów). Owszem - była książka, która pokazała światu całe zakłamanie wokół tej sprawy, jakie przez lata się utrzymywało. Film ma jednak dużo większą moc w dotarciu do ludzi. Nie chodzi jednak o samo oskarżenie o zabójstwa. Fascynujące jest zderzenie dumy Indian, którzy wreszcie dzięki zrządzeniu losu nie muszą głodować, nie muszą się martwić o to że ktoś ich przepędzi, z chciwością białych, którzy za wszelką cenę próbują jakoś uszczknąć coś z ich majątku. Jakże to inne od tego jak najczęściej układały się losy mieszkańców tych ziem. Osagowie mieli szczęście, bo po wielu tułaczkach, na suchej ziemi, gdzie myśleli że przyjdzie im zginąć z głodu, znaleźli ropę. I nie sprzedali wszystkiego, tylko dawali koncesje na jej wydobywanie, powoli stylem życia upodabniając się do tego jak żyli biali. No bo co robić z pieniędzmi? Ta panorama może nie jest bardzo szeroka, na pewno jednak bardzo ciekawa.

niedziela, 4 lutego 2024

Jutro, jutro i znów jutro - Gabrielle Zevin, czyli o grach komputerowych już dawno nikt tak ciekawie nie pisał

Trochę nostalgii na latami 80 i 90 XX wieku, fascynacji grami komputerowymi no i opowieść pełna rozterek, zranień, obaw i tęsknot, bardzo przypominająca mi atmosferą "Małe życie". Młodzi ludzie, którzy nie zawsze otwarcie potrafią powiedzieć o swoich uczuciach, idą za impulsem, a potem już nie bardzo potrafią się wycofać, są bardzo wrażliwi na punkcie samooceny, pełni kompleksów i potrafią nawet drobiazg rozdmuchać do poziomu całkiem sporej afery. 
Może i dziwnie mało atrakcyjnie to wszystko brzmi jako opis dość rozbudowanej powieści, ale uwierzcie na słowo: czyta się naprawdę przyjemnie. Pomimo wad chyba cholera jakoś się kibicuje tym młodym ludziom, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

Nie ma tu jakiegoś szerszego tła społeczno-politycznego, oni żyją trochę we własnym świecie, żyjąc grami, a nie innymi sprawami. A ponieważ nie tylko są użytkownikami, ale i twórcami, wchodzimy w ciekawy sposób w proces przygotowywania się do wydania jakiegoś tytułu. I nie ukrywam, że o ile jestem raczej dość obojętny wobec tej formy rozrywki (teraz, bo kiedyś to...), to z fascynacją czytałem jak nawet o głupawej strzelance lub budowaniu społeczności w stylu Simsów, można napisać w sposób porywający i pokazujący głębsze zamysły twórców.

Olbrzymia przygoda Billy'ego - Jamie Oliver, czyli gdy naruszony zostaje Rytm Natury...

Od jutro trochę notek filmowych, m.in. te oscarowe, ale dziś jeszcze dwie książki - jedna dla dzieci, druga poważniejsze wieczorem albo rano.
Jamie Oliver - chyba wszyscy kojarzą tego gościa, znanego szefa kuchni, ale i propagatora zdrowego żywienia, prowadzącego różne programy kulinarne w tv. I oto kolejna jego książka to nie przepisy, ale... książka dla dzieci? Hmmm. Z jednej strony trochę obawa, no bo czemu wszyscy celebryci próbują monetyzować swoją sławę nie tylko przez wspomnienia ale i pisanie bajek. Z drugiej zaś - kto, szczególnie jeżeli są rodzicami, może im odebrać prawo opowiadania swoim pociechom różnych fascynujących historii. A wtedy zawsze jest pokusa, że jeszcze bardziej będą one dumne jeżeli ukaże się to drukiem.

Okładka przyciąga uwagę, zachwycają mnie ilustracje bo jest ich dużo (choć są chwilami ciut mroczne, może dlatego że tylko czarno-białe), od razu zaznaczmy że to dopiero początek pewnej historii, będzie jej ciąg dalszy. A fabuła?

sobota, 3 lutego 2024

Biznes od kuchni, czyli na nowej drodze życia

Tym razem recenzja na dwa głosy:

Jeśli ktoś marzy o zajęciu wygodnego teatralnego fotela, by oczekiwać na rozpoczęcie się spektaklu, to będzie zaskoczony. Tu jest inaczej niż w typowej sztuce i trzeba na jakiś czas zapomnieć o wcielaniu się w rolę widza – wygodną fotelem, intymną i anonimową ciemnością przygaszonych świateł. W jaki sposób skutecznie zintegrować grupę gości teatralnych wie dobrze Diana Karamon – autorka i reżyserka spektaklu „Biznes od kuchni”.

Niebanalnie i zaskakująco – tak jest od samego początku. Szybko, radośnie, głośno, dynamicznie. Temu, kto zliczy aktorów pierwszej sceny – chylę czoła. Oficjalnie jest ich czworo, ale do końca spektaklu można mieć wrażenie, że i kilku, i nawet kilkudziesięciu. 

Upiory spacerują nad Wartą - Ryszard Ćwirlej, czyli czekiści mogliby się od naszych chłopaków wiele nauczyć

Wirus grypy sprawił, że ostatnie dni nie miałem sił na nic, przysypiałem i chyba jedynie audiobooki dawały mi trochę radości. Co prawda z gorączką i trochę odlatując, wciąż musiałem się cofać, bo coś mi uciekało, ale to i tak lepsze niż czytanie, gdy po jednej stronie już zamykają ci się oczy.
Na początek Ćwirlej. I w dodatku jak się okazuje sam początek serii "milicyjnej". Miałem już do czynienia z tymi bohaterami, których autor doprowadził aż do czasów współczesnych, ale to właśnie te pierwsze części, których akcja dzieje się jeszcze w PRL, są dla mnie najciekawsze. Miesza się tu bowiem śledztwo prowadzone przez zespół milicjantów z Komendy Wojewódzkiej MO z Poznania, z atmosferą lat 80, gdy wszystko było na kartki, trzeba to było wystać w kolejkach. Polacy sobie jednak radzili i ten wisielczy humor na najlepszy ustrój na świecie, uchwycony został tu naprawdę trafnie.
Sama praca milicjantów też wygląda zupełnie inaczej niż współcześnie, no bo kto dziś wyobraża sobie picie w pracy, wymuszanie częstowania alkoholem w trakcie pracy w terenie... Ćwirlej stworzył ciekawą galerię postaci, z chorążym Olkiewiczem, starym ubekiem, który dołączył do ich zespołu, na czele. To główne on jest prowodyrem picia i szuka do tego nawet najmniejszej okazji, niespecjalnie angażując się w pracę. Kapitan Marcinkowski nie ma specjalnie z niego pożytku, ale też nie ma za bardzo jak się go pozbyć, daje mu więc jakieś mniej znaczące zadania.