piątek, 30 kwietnia 2021

Czego nauczyła mnie ośmiornica, czyli odważ się, zachwyć się

Dawno nie wzruszył mnie żaden film tak bardzo jak właśnie "My octopus teacher". Niesamowite zdjęcia idą w parze z bardzo osobistą narracją i to chyba jeszcze bardziej odróżnia ten projekt od wielu innych filmów przyrodniczych, które może i zachwycały, ale były dość chłodne. Tu naprawdę udaje się stworzyć wrażenie, że jesteśmy częścią czegoś bardzo wyjątkowego i intymnego. Nie wystarczy dobra kamera, sprzęt, ale niezbędna jest szczególna wrażliwość, byśmy jako widzowie spojrzeli na życie pod wodą w taki sposób jak bohater. 

czwartek, 29 kwietnia 2021

10 sekretów MM - Sonia Bohosiewicz, czyli poswingujmy troszkę

Kolejny raz odkładam notkę, która była szykowana na dziś, ale to nawet fajne, jak czasem idzie się za impulsem. Wywiad z Bohosiewicz u Wojewódzkiego przypomniał mi o tym krążku, znalazłem go szybko (oczywiście legalnie) i choć średnio mi się przy nim pracowało, bo to muza dość energetyczna, do głośnego słuchania, to płytka naprawdę sympatyczna i pewnie powróci niedługo do odsłuchu.
A przecież oglądając ładnych parę lat temu Excentryków już wtedy zauważyłem, że Bohosiewicz całkiem fajnie radzi sobie z jazzem i swingiem. Uważałem jednak, że to takie aktorskie wyzwanie, okazuje się jednak, że to był początek innego rodzaju kariery, bo Sonia ma za sobą już trochę koncertów. A teraz i płytę.
Są tu piosenki śpiewane przez Marylin Monroe, ale i kilka standardów jazzowych znanych bardziej z innych wykonań. Płyta zachwyca nie tylko od strony wokalnej, ale i rozbudowanych aranży - w sumie to zawsze kręciło mnie na starych filmach - duże big bandy, z rozbudowaną sekcją dętą, robią wrażenie nawet na tych, którzy za jazzem nie przepadają. Jest w tym rozmach, jest rytm, ale i zabawa, gdy raz na jakiś czas z grupy wychodzi z solówką jeden z muzyków, a inni w tym czasie robią mu tło, nic a nic nie gubiąc z melodii. Do tego trzeba umiejętności, ale trzeba to też czuć, włożyć w to trochę serca.

środa, 28 kwietnia 2021

Banksy: sztuka wyjęta spod prawa, czyli ulica ma głos

Mini dodatek do wcześniej oglądanego "Wyjścia przed sklep z pamiątkami". Moim zdaniem słabszy, choć jest to próba pokazania twórczości Banksy'ego w trochę szerszym kontekście, czyli genezy ruchu graffiti, ogromnego przełomu jaki dokonał się przez dwie dekady w tym jak ludzie postrzegają sztukę ulicy.
Rewolucjoniści nagle mogą wejść do muzeów, na salony, sprzedawać swoje prace za grube pieniądze - tylko czy w ten sposób nie tracą na swojej wyrazistości. I tu uparte podtrzymywanie anonimowości i granie na nosie bogaczom, jest jak najbardziej zrozumiałe.

wtorek, 27 kwietnia 2021

Nomadland, czyli nie są bezdomni, choć nie mają domów

Niby nie zdziwiła mnie nominacja i wygrana tego obrazu w Oscarach, Frances McDormand po raz kolejny świetna, coś jednak jest w tym filmie takiego, co mnie trochę uwiera. Mam bowiem wrażenie, że do problemu, który zmusza ludzi do tego, by oddali bankom swoje domy, by tułali się po kraju w kamperach w poszukiwaniu pracy, dorabia się trochę ideologię - zobaczcie jacy oni szczęśliwi mimo trudnych warunków i biedy. W większości przypadków to nie był wybór, ale raczej konieczność - czy też wybór mniejszego ich zdaniem zła, czyli np. nie chcieli wisieć na czyjejś głowie, nie chcieli pomocy. Potem może przychodzi również czas na to, by odkrywać dobre strony takiego życia tułacza. Kontakt z przyrodą, niezależność, brak pędu i korzeni. Sam sobie ustalasz trasę, cel, ale i punkty postoju. Rozmawiasz z ludźmi, a ponieważ zwykle jesteś sam, jest w tobie dużo więcej życzliwości i ciekawości.

Smutna to opowieść, bo mimo tego, że część z nich twierdzi, że nie chce innego życia, mówimy również o tym w jakich warunkach egzystują - ich kampery dalekie są od komfortowych turystycznych wagonów, o jakich często myślimy przy okazji podróży. Często to ludzie starsi, którzy zamiast cieszyć się emeryturą, czy nawet i zwiedzaniem kraju, muszą wciąż myśleć o tym gdzie znajdą pracę za tydzień czy dwa, bo przecież za coś żyć trzeba, a i auto na wodę nie jeździ.

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Południca - Jiří Březina, czyli pierwsza poważna sprawa

W kolejce kilka nowości muzycznych, w tym tygodniu zaczynam nadrabianie zaległości filmowych, bo to przecież noc Oscarowa już za nami. Dziś jednak kolejny kryminał. I kolejne spotkanie z czeskim krymi. Polubiłem ten cykl Wydawnictwa Afera, bo czuję, że rzeczywiście wybierają co bardziej smakowite kąski, a nie idą na ilość. Autora zdążyliśmy w Polsce już poznać - u mnie też znajdziecie recenzję "Przedawnienia" (zakładka Przeczytane na górze).
Tym razem jednak przeskakujemy w czasie do tyłu, bo poznajemy pierwszą poważną sprawę Tomáša Volfa, czyli dowiemy się za co tak naprawdę został "ukarany" przeniesieniem do archiwów w stolicy. W "Południcy" zresztą nie tylko on jest na pierwszym planie, bo towarzyszy mu jeszcze Eva Černą - oboje zostali wychwyceni przez przełożonych i mają tworzyć wydział kryminalny w Budziejowicach. Są ambitni, ale wciąż trochę zieloni, pod obserwacją nieufnych starszych kolegów. Wydział przechodził poważną rekonstrukcję, bo były jakieś afery, nowy komendant stawia więc na świeżą krew, choć wciąż ma obawy czy poradzą sobie w terenie. Zwłaszcza, że pierwsza sprawa jaka im się trafiła nie należy do prostych. 

niedziela, 25 kwietnia 2021

Islam tam i tu, czyli Młody Ahmed i Pod oliwkami

Nie przejmujcie się tytułem notki, to nie będzie żadna analiza, przypadkowo zupełnie łączę dwa filmy, choć to ciekawe, że najczęściej jeżeli myślimy o Islamie, przychodzą nam do głowy filmy opowiadające o zagrożeniu, dużo rzadziej interesujemy się wejrzeniem w głąb tej kultury. Czy naprawdę jest tak inna od naszej.

W filmie braci Dardenne trochę pobrzmiewa ten rozdźwięk między religiami i kulturami, ale jakby od drugiej strony. Oto rodzice dzieci dyskutują na temat tego co jest im najbardziej potrzebne i wielu z nich poza marzeniem o dobrej edukacji, podkreśla to, że Europa jest laicka i nienawidzi Islamu, postrzega go w kategoriach zacofania i nie rozumie. Jeżeli oni sami nie zadbają o edukację religijną dzieci, o to, żeby były wierne pewnym zasadom, szybko okaże się, że w domu mają kogoś kto się odcina od korzeni, wyśmiewa rodziców i bardzo szybko wkracza w świata konsumpcji, zabawy i braku hamulców.
Tylko gdzie jest ta granica, żeby wciąż doceniać szanse jakie daje ci nowy kraj, doceniać edukację, a jednak nie stać się człowiekiem który odrzuca Boga i wartości. I patrząc od drugiej strony - wciąż podtrzymywać tradycję, modlić się i wprowadzać w swoje życie pewien ład, ale nie stać się fanatykiem, który nienawidzi wszystkich myślących inaczej.

sobota, 24 kwietnia 2021

35 lat Voo Voo - Nabroiło się (1986-2021), czyli ta zima musi kiedyś minąć

Zespół, który znam od pierwszych płyt (nawet ostatnio odgrzebałem czarne krążki na strychu), nie mogłem więc przegapić ich najnowszego krążka i oby udało się spotkać na rocznicowej trasie koncertowej.
Mimo tego, że nie tak dawno świętowali 30-lecie i też wydali z tej okazji CD, to ten jest trochę inny, bo to aż dwie płyty - jedna z utworami z różnych lat i bardzo znanymi, a druga powiedzmy że to taki materiał ze stron B singli, czyli rzeczy mniej znane, w kilku przypadkach nawet chyba nigdy wcześniej nie publikowane.
A całość daje fajny przekrój twórczości zespołu, który przecież miał dobrą rękę do czegoś co spokojnie można by nazwać przebojami (Karnawał, Flota itp.), potrafił nagrywać z bardzo ciekawymi artystami, ale też zawsze robił wszystko po swojemu.

piątek, 23 kwietnia 2021

Światełko w tunelu - Hanna Greń, czyli pogadajmy serdecznie przy dymku

Kilka dni temu pisałem o części pierwszej cyklu "Polowanie na Pliszkę" i od razu sięgnąłem po tom drugi. Praktycznie przechodzimy automatycznie i w dość dramatyczny sposób z jednej książki w drugą, więc i ciekawość jakoś nie pozwala odłożyć na dłużej lektury. A że czyta się szybko, to i już za mną.

Kornelia i Gerard. Kobieta po różnych przejściach oraz policjant, który ją pokochał, choć początkowo miał do niej pewnego rodzaju niechęć, podejrzewając, że to z jej powodu popełnił samobójstwo jego przyjaciel. Serce nie sługa, prawda?
Greń trochę powtarza schemat: nie ufasz mi, dostrzegam w twoim zachowaniu niepewność, to się obrażam, uciekam, cierpię. A gdy wracam to się dziwię, że on też cierpiał i robi aferę. I tak kilka razy, w różnym stopniu natężenia. Kocham, ale chcę być kochana/kochany bez żadnych ale, a jeżeli coś stoi między nami, to wolę cierpieć... A potem kolejny powrót i próba rozmowy.

Wyjaśnia się sprawa tajemniczej osoby, która wysyłała Kornelii pogróżki, ale w dość nietypowy sposób, bo teraz ona znowu podejrzewana jest o to, że usunęła zagrożenie, wykorzystując okazję.

czwartek, 22 kwietnia 2021

Zero Zero Zero, czyli wojna i jej konsekwencje

Ależ to jest dobre! Nic dziwnego jednak - Roberto Saviano nie po raz pierwszy dostarczył filmowcom tak pełnokrwisty materiał, że trudno było im to schrzanić. Po serialu Gomorra powracamy do świata narkotyków i tych, którzy na nich zarabiają, tym razem jednak to spojrzenie jeszcze szersze, bo wojna o władze i pieniądze odbywa się przecież nie tylko we Włoszech.
Mamy więc równolegle plany: Kalabria, Kolumbia i Meksyk oraz Stany, czy też raczej podróż jednego konkretnego transportu, który śledzimy wraz z jego pośrednikiem. I zgodnie z efektem skrzydeł motyla, tak i tu, pewne decyzje podjęte w jednym miejscu, konsekwencje będą miały dla wszystkich. Nikt kto rozpoczyna wojnę o tym raczej nie myśli, wydaje mu się, że to po prostu kwestia determinacji, sojuszy i pieniędzy. Cena jaką przyjdzie jednak zapłacić będzie rosła z każdym dniem. I będzie rosło napięcie. Jednym zależy na tym, by transport dotarł bez problemu, inny za wszelką cenę chcą go zatrzymać, by osłabić przeciwnika...

środa, 21 kwietnia 2021

Trzypak na luzie, czyli CJ7, Fantastyczne i Amerykanin w marynacie

Miało być coś muzycznego, ale łapcie jeszcze trzy kolejne produkcje, które się uzbierały w ostatnich tygodniach. Bez rewelacji, więc w trzypaku. Zapowiadam jednak że jeszcze w kwietniu pojawi na Notatniku kilka godnych polecenia tytułów. Może jakiś serial?

"Amerykanin w marynacie".
Herschel Greenbaum emigrował z Polski do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia (w roku 1920 to chyba jeszcze nie z Polski, ale niech tam). Wypadek w fabryce sprawił, że przeżył on w stanie zahibernowania 100 lat i oto budzi się w roku 2020, próbując zrozumieć otaczający go świat. Jego mentalność nie bardzo przystaje do dzisiejszych standardów, ale w sercu i głowie jest sporo refleksji życiowych, które wcale nie są takie głupie. Jedynym żyjącym krewnym jest prawnuk, programista komputerowy, singiel i nie oszukujmy się, człowiek mało przebojowy. Ta para może dostarczyć zarówno wzruszeń jak i prawdziwie wybuchowego iskrzenia (w obu rolach Seth Rogen).

Jak kamień w wodę - Hanna Greń, czyli chłodna na zewnątrz, ale tyle ciepła w środku

Kolejna nazwisko postanowiłem sprawdzić - Hanna Greń gdzieś pojawiała się na horyzoncie pisarzy kryminałów, ale chyba trafiłem nie do końca celnie, bo "Polowanie na Pliszkę", którego pierwszy tom dorwałem, to raczej obyczaj niż kryminał.
Jeżeli jest trup i policjant, to od razu kryminał? No tak to daleko nie zajdziemy drodzy moi. To jest również kwestia rozłożenia akcentów, tego co jest na pierwszym miejscu. A w "Jak kamień w wodę" niewiele jest tajemnic, raczej jest jakiś dziwny żal i gorycz, że można tak obrywać od losu, że można żyć w takiej samotności i bólu. Nie powiem - czyta się to nieźle, ale to raczej nie tyle ze względu na intrygę, co na sympatyczną bohaterkę, za którą trzyma się kciuki.
Odrzucona przez rodziców, całe życie doświadczająca chłodu i braku ciepła, napiętnowana przez niesprawiedliwe etykietki, wyrosła na kobietę, która nie ma w sobie mimo wszystko jakiejś złości wobec świata i ludzi. Przyjmuje po prostu to co życie jej niesie, cieszy się z drobiazgów, ale też nie oczekuje żadnej życzliwości, przyzwyczajona do tego, że rzadko jej doświadcza. Boli ją to, ale zdążyła się z tym pogodzić.

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Kowale losu, czyli bez większej interakcji, ale ile frajdy


Dużo w tym miesiącu muzyki, ale jak nie ma teatru, a człowiek siedzi po kilkanaście godzin przy kompie 7 dni w tygodniu, to trzeba czymś się ratować. Każda odmiana mile widziana. Spacer, rower albo planszówka. 

I dziś właśnie o najnowszym naszym zakupie, który szybko trafił na stół. Z pozoru skomplikowane, bo rozłożenie trochę trwa, ale potem już tylko frajda i nawet dzieciaki są w stanie ogarnąć rozgrywkę. A to co chyba najbardziej pokochaliśmy to miłą odmianę w losowości, czyli turlanie kości, które cały czas ulepszamy. Nie to że wymieniamy kości, wykuwamy na nowo nasze własne :) Jesteśmy prawdziwymi kowalami losu. Co prawda nie dostajemy tej możliwości za darmo, tylko bogowie dają to nam za hojne ofiary, ale w miły sposób umila to grę. 

niedziela, 18 kwietnia 2021

Niesamowite przygody Kavaliera i Claya - Michael Chabon, czyli marzenia chłopców i porażki dorosłych

Nigdy nie byłem jakimś wielkim pasjonatem komiksów, doceniłem je dopiero na późniejszym etapie, raczej te artystyczne, a nie rozrywkowe, dlatego nie tak łatwo było mi się zanurzyć w świat kreowany przez Chabona w Niesamowitych przygodach. Superbohaterowie mają tu bardzo ważną rolę, nie tylko dlatego, że wokół tworzenia komiksów, wymyślania takich historii i przelewania ich na kadry zeszytu, kręci się fabuła - są również jakimś sposobem na kompensację własnych lęków i pragnień bohaterów, żyją w ich wyobraźni, ale są też cząstką ich samych.
Nawet jednak nie siedząc zbyt mocno w historii komiksu, nie znając specyfiki pierwszych serii, tworzenia superbohaterów, a potem kopiowania ich na różne sposoby, w sumie i tak można znaleźć sporo ciekawych rzeczy u Chabona. Przecież nie o komiksach jedynie (choć o ich twórcach) jest ta powieść. To obraz Ameryki zanim włączyła się ona do drugiej wojny światowej, aż do lat po zakończeniu wojny, powolnej stabilizacji, ale i dochodzenia do głosu konserwatystów, którzy chcieli wszystkiego zakazywać.

Spell - Ryba and the witches, czyli ni to mrocznie ni to do tańca

Przy pracy nad ankietami spędzam teraz tyle czasu przy komputerze, że muszę sobie szukać jakiegoś odmóżdżacza, dawki energii, która pozwoli utrzymać skupienie. Szukając różnej muzy skaczę od jednego wykonawcy do drugiego, i czasem, tak jak wczoraj, odkrywając dla siebie zupełnie coś nowego. Trop prowadził od Organka, który na tej płycie popełnił dwa utwory z wiedźmami, ale zespół wcale nie jest jakąś nowalijką, sama płyta Spell jest z roku 2017 więc aż dziwne że trafiam na nich dopiero teraz. Wokal ciekawy, muzycznie mam tyle skojarzeń, wspomnień, że nawet jeżeli to nie do końca moja bajka, to słucha się tego materiału z ogromną sympatią.

piątek, 16 kwietnia 2021

Do trzech razy śmierć - Alek Rogoziński, czyli zazdrość, złośliwości i... zbrodnia

Kolejne spotkanie z komediami kryminalnymi Alka Rogozińskiego. Tym razem ze stosu wygrzebałem coś od czego powinienem zaczynać część swoich przygód z tym autorem, bo to akurat pierwszy tom, wprowadzający na scenę Różę Krull, samozwańczą detektyw, a jednocześnie autorkę kryminałów. Każda z tych książek na pewno przybliża trochę bohaterów, pozwala ich poznać, może więc warto czytać je po kolei? Nie ukrywam, że "Do trzech razy śmierć" czytało mi się lepiej niż np. "Raz dwa trzy, giniesz ty". Może też żarty ze środowiska pisarzy, krytyków i blogerów książkowych są mi bliższe niż światek planu filmowego? To są jednak sprawy drugorzędne, Rogoziński ma bowiem swoich fanów, swój styl i większość tego co pisze, utrzymana jest w podobnej formule. Sprawa kryminalna nie jest tu chyba najbardziej istotna, choć zwykle właśnie na niej zasadza się akcja - cała zabawa polega nawet nie tyle na próbach odgadnięcia tego kto i dlaczego zabił, a na obserwowaniu dość zwariowanych perypetii, w których biorą udział bohaterowie, ich podejrzeń i chaotycznych pomysłów na prowadzenie śledztwa równolegle wobec policji. Jak się domyślacie zwykle powoduje to dość nerwowe reakcje prowadzących sprawę, bo więcej tu utrudniania niż pomocy, powiedzcie jednak sami: czy bez pomocy bohaterów, policja połapałaby się w tym gąszczu środowiskowych powiązań, wzajemnych sympatii i antypatii, plotek, kłamstw i gry pozorów? 

czwartek, 15 kwietnia 2021

Mi - Tęskno, czyli trzy propozycje nie tylko dla wrażliwców



Notka dedykowana wszystkim wrażliwcom. Miało być o muzyce, ale mam też dwie inne polecajki, więc o nich najpierw. A muzyka niech Wam towarzyszy w tle.

Po pierwsze - rusza kolejna edycja Wierszy w mieście - w tym roku ze względu na sytuację pandemiczną w dużej mierze to od nas wszystkich zależy to jak szeroki zasięg przez Sieć będzie miała akcja. Wbijajcie więc na www.wierszewmiescie.eu, zobaczcie czy znajdziecie tam coś co Was poruszy. I udostępniajcie! Niech Słowo budzi zachwyt, niech budzi zaskoczenie, niech budzi refleksję, niech budzi radość.
Poniżej znajdziecie coś co ja wybrałem dla siebie :)

 

Druga polecajka jest niestety bardziej stacjonarna, choć nie do końca. Owszem - wystawa jest stacjonarna, ale prace można znaleźć też na stronie miluna.pl/. Co  jest w nich wyjątkowego? A to już sami zobaczcie albo na wystawie (Dom Kultury Portiernia w Warszawie (dawne zakłady Ursus - brama główna) jeszcze przez ponad miesiąc. Albo w sieci. Zachwyca nie tylko sama oryginalność techniki cyjanotypii, ale i wyobraźnia artystki. Cudowne połączenie fotografii i malarstwa, bo efekt łączy obie dziedziny.  

No i wreszcie muzyka.
Płyta pod nazwą Mi, zespół Tęskno. I już sam tytuł sugeruje z czym będziemy mieli do czynienia. Wrażliwość, piękno, ulotność... Tęsknota.

środa, 14 kwietnia 2021

Trzypak dziwaczny, czyli W labiryncie, Melancholijna dziewczyna, Góra

Czasem trafią się produkcje tak dziwne, specyficzne, że trudno je w ogóle oceniać. Podobają się jakieś sceny, może gra aktorska, jakiś pomysł, ale całość jest tak dziwaczna, że nawet nie wiesz co próbowano w ten sposób opowiedzieć. Czasem pozostajesz z jakąś masą domysłów i interpretacji i wtedy przynajmniej jest jakaś satysfakcja, ale bywa też tak że zostajesz z jednym wielkim pytaniem WTF i wściekasz się na to, że można było tak spieprzyć ciekawą ideę.

Melancholijna dziewczyna jak dla mnie jest manifestem feminizmu i zabawą wizualną. Nie chodzi tu o fabułę, a raczej o pokazanie nam pewnej postawy bohaterki, jej przemyśleń. Relacje z mężczyznami, pieniądze, praca, poszukiwanie swojego miejsca... A na ekranie snucie się ze znudzoną miną i powtarzanie ogólników. Marazm, pustka, której nie rozjaśnia żadne poważne zaangażowanie. Skoro nie można doświadczyć czegoś intensywnie, to łatwo powiedzieć, że coś takiego jak szczęście nie istnieje i nic nie ma specjalnego sensu. Pogoń za czymś? Po co? By dać sobie wmówić co tym szczęściem ma być?

wtorek, 13 kwietnia 2021

Wojna - Jacek Ostrowski, czyli ja dla nich nie pracuję!

Mieliście kiedyś tak, że świeżo kupiona książka, wy wciągnięci na maksa, a tu zonk, bo nie ma w niej ponad 20 stron? Ot chochlik drukarski pozamieniał strony, ale weź człowieku i czytaj jak masz dziurę fabularną... Wydawnictwo nie odpowiada. No co mogę zrobić? Iść do księgarni i prosić o wymianę? Uznają albo i nie... A ja chcę czytać. Chcę wiedzieć co było dalej.
I dzięki Panie Boże za takich autorów, którzy pochylą się nad dolą czytelnika z wyrozumiałością i podeślą brakujące strony choćby i w wersji roboczej, jeszcze przed składem! Połknąłem więc powieść mimo pracy, masy obowiązków w jeden dzień :)
Ale w końcu to Zuza Lewandowska. Pokochałem ten cykl od pierwszego tomu (wszystkie książki Ostrowskiego możecie znaleźć w zakładce Przeczytane na górze bloga) i nieustannie mam przy lekturze masę frajdy. Nawet nie chodzi o samą intrygę kryminalną, ale o ciekawe połączenie: tła dla fabuły, którym są czasy PRL i miasto Płock oraz charakternej, bardzo oryginalnej bohaterki, czyli pani mecenas, która co i rusz wplątuje się w jakieś skomplikowane sprawy kryminalne. Mir wokół niej na mieście nie maleje, bo nie dość, że w sądzie potrafi wygrać i obronić człowieka, nie zwracając uwagi czy majętny czy nie, ale i mordercę potrafi schwytać lub wskazać. I chyba właśnie ta sława specjalistki od spraw trudnych tym razem nie wyszła jej na dobre. Zuza musi bowiem przyjąć zlecenie od swoich największych wrogów, czyli od władzy ludowej, której nienawidzi szczerze od lat. Musi albo nie musi... Chce to zrobić, bo nie wierzy w to, żeby Milicja obywatelska złapała seryjnego mordercę i wierzy, że prowadząc własne śledztwo prędzej trafi na jego ślad, ratując życie kolejnych ofiar. No i nie uśmiecha jej się obóz dla internowanych, a to jej zafundowano jako alternatywę.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Trzypak komediowy, czyli Wszystko o Stevenie, Swingers, Borat

A jakoś tak uzbierało się trochę starszych produkcji, które leciały w TV, więc notka zbiorcza. A jutro pewnie wreszcie filmowo-książkowo o Krainie Lovecrafta.

Na początek Sandra Bullock i film, za który otrzymało złotą malinę, czyli nagrodę za najgorszą rolę kobiecą roku. Czy słusznie? Ano jak się gra przerysowane role, to się właśnie tym ryzykuje. Trudno zaprzeczyć, że bohaterka "Wszystko o Stevenie" jest bardzo zakręcona. Inteligentna,ekscentryczna, o wielkim sercu i równie wielkim darze do nieustannego gadania. Dla facetów chyba jeden z większych koszmarów, nic więc dziwnego że Steve'a (Bradley Cooper) wydaje się wariatką i próbuje się trzymać od niej z daleka. Ona już jednak zagięła na niego parol i nie popuści, choćby miała jechać przez cały kraj.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Serca twego chłód - Przemek Corso, czyli patrzę ci w oczy i widzę zło

Przemka Corso znałem dotąd jedynie z powieści młodzieżowych, takiej całkiem fajnej mieszanki przygodowo-kryminalnej. A tu proszę - rasowy, mocny thriller z ciekawym rozegraniem zakończenia, no i te portrety. Postacie w "Serca twego chłód" są nie tylko dobrze wymyślone, ale każda z nich ma przestrzeń na to, by opowiedzieć nam swój punkt widzenia, wyrzucić z siebie frustracje, złość, lęki. Dzięki temu wydaje nam się, że mniej więcej wszystkich znamy, że wiemy do czego są zdolni, niektórych lubimy bardziej, innych mnie. Przemek Corso nie owija bowiem w bawełnę, nie wygładza fałdek, żeby wszystko wyglądało ładnie - wręcz odwrotnie, to co wygląda na idealne życie, bardzo często wcale takim nie jest. Wciągani jesteśmy w analizę związków, relacji, tego na ile ktoś czuje się wspierany, czy kochany... Zbrodnia jest ważna dla fabuły, ale naprawdę nie ona jest tu najciekawsza. To postacie stanowią siłę tej książki - to że nas zainteresowali, to że rozumiemy ich lęk, czy załamanie, że wszystko spieprzyli. I owszem - gdy mrok ogarnie nie tylko ludzi im nie znanych, ale ich samych i bliskich, poczujemy ten dreszcz emocji, jak może być spotkanie z psychopatą. Czy sobie poradzą?

sobota, 10 kwietnia 2021

Zabij to i wyjedź z tego miasta, czyli przemijamy... ale czy to źle?

Jutro kolejny thriller kryminalny, przerabiam tego naprawdę sporo, natomiast inne tytuły idą mi dużo wolniej, taki to już etap i mówi się trudno. Z filmami też przestój. Jak nie praca, to szukam okazji do wyjścia z domu, choćby na rower, by dać sobie trochę w kość, by oczyścić głowę. Ale na blog próbuję znaleźć chwilę. Choćby po to by napisać parę zdań.
O "Zabij to i wyjedź z tego miasta" napisano już bardzo wiele, więc ja nie będę się rozpisywał. Rzeczywiście mamy do czynienia z produkcją dość wyjątkową i nie tylko dlatego, że powstawała przez 14 lat, ale dlatego że przez ten długi proces na pewno inaczej ten film się odbiera. To już nie tylko bardzo osobista impresja Wilczyńskiego na temat pętli życia, od dorastania aż do śmierci, bo tu nie tylko sam scenariusz i rysunki opowiadają pewną historię. Przez 14 lat na prośbę twórcy, pomocy udzielali jego znajomi, przyjaciele i tak w cudowny sposób na taśmie słyszymy też głosy ludzi, których już z nami nie ma. No i muzyka Nalepy. W cudowny sposób prowadząca nas przez całą historię...

piątek, 9 kwietnia 2021

Klątwa Lucyfera - Krzysztof Bochus, czyli to miejsce już nie jest świete

Trzecia powieść "współczesna" napisana przez autora, którego polubiłem za kryminały retro. I zdania nie zmieniam - wciąż bardziej urzeka mnie klimat powieści z serii o radcy Abellu i wachmistrzu Kukułce i przedkładam je ponad te współczesne. Choć może jest w nich szybsza akcja, nie są pozbawione tego co lubię, czyli ciekawostek historycznych, mam wrażenie, że chyba trudniej uzyskać efekt zaskoczenia, oryginalności, a i niestety o błędy dużo łatwiej.
Kto jest ciekawy co pisałem o dwóch poprzednich powieściach z cyklu o dziennikarzu Adamie Bergu, który zasłynął ze spraw odkrywania dzieł sztuki i zaginionych skarbów kultury, niech klika tu:
Lista Lucyfera
Boski znak

"Klątwa Lucyfera" nie ma aż tak bardzo rozdmuchanej akcji, jest bardziej kameralnie, mniej jest elementów przygodowych, czy sensacyjnych, atmosfera jest bardziej duszna. Może ma na to wpływ umieszczenie centrum fabuły w niewielkim klasztorze sióstr szarytek na Kujawach? A może starając się uchwycić atmosferę zagrożenia, jaką przyniosła pandemia, przeniósł to też na karty powieści, rozbudowując mocno przemyślenia głównego bohatera, jego różne stany emocjonalne i dylematy. Trochę tego tu jest, bo i kryzys w związku, misja o jaką prosi go przeorysza klasztoru i wątpliwości z nią związane, do tego jeszcze sprawa ojca Adama Berga, który z niewiadomych mu powodów, jakoś był mocno związany z tym miejscem...

czwartek, 8 kwietnia 2021

Szczygieł, czyli zmarnowany potencjał

Powieść, choć tak bardzo kusiła gdy wszyscy o niej dyskutowali, wciąż u mnie czeka na stosie i prawdę mówiąc po obejrzeniu filmu (wiem że to mało wymierne), jakoś jeszcze mniej mam ochoty, by zanurzać się w to tomiszcze.
Pulitzer niby o czymś świadczy, a film mógł zostać spłycony, ale trochę się boję, że tak czy inaczej jest to historia, która jest zbyt rozdęta jak na treść jaką przekazuje. Czasem tak pisarze mają, że próbują dodać "głębi", a w efekcie jedynie przynudzają... Ocenię może jeszcze w tym roku. Wersja filmowa byłaby spokojnie do odchudzenia. I gdyby oceniać "Szczygła" tylko na jej podstawie, powiedziałbym, że to co najciekawsze to gdzieś zostaje w tle.

Theodor Decker, mając trzynaście lat, przeżywa nieoczekiwany zamach terrorystyczny na Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Chociaż sam wychodzi z incydentu bez szwanku, w wypadku ginie jego matka. Pod wpływem impulsu, tuż przed wyjściem z miejsca wybuchu, chłopak zgarnia cenny obraz, który oglądał wraz z matką, tytułowego Szczygła. To jego pamiątka po matce, ale zarazem też jakaś cząstka lepszego świata, tego sprzed wybuchu. Potem już jego życie staje się inne, a on nie potrafi się z tym pogodzić.

Lonely is an eyesore, czyli po prostu 4AD

Kolejny czarny krążek, który odgrzebałem ze stosu na strychu? Ucieszyłem się nim jak małe dziecko, bo o ile swoich ulubieńców czyli Dead Can Dance i projekt This Mortal Coil zgormadziłem na CD, tak tej składanki w kolekcji nie mam i powracam do niej po latach. A przecież można by rzec, że to od niej się wszystko zaczynało. I od audycji Tomka Beksińskiego. To on wyszukiwał taką muzykę, opowiadał o niej, tłumaczył teksty i to dzięki jego wieczornym audycjom wytwórnia 4AD zagościła w moim sercu praktycznie na całe dotychczasowe życie.
Lonely is an eyesore jest składanką, ale nietypową, bo każdy wykonawca nagrał coś nowego, specjalnego, co najwyżej później ten utwór wykorzystywał też u siebie. To taka flaga wytwórni - zobaczcie naszych artystów, zobaczcie jaki klimat tworzymy. I to słowo jest tu ważne. Mimo całej różnorodności stylów, tworzą oni tu bardzo harmonijną całość. Rockowe brzmienie, elektronika, aż po monumentalne kompozycje pełne chórów i niepowtarzalnej wokalizy - Ivo Wats Russel miał niesamowitego nosa do odkrywania oryginalnych artystów. Niektórych legenda trochę już przebrzmiała, niektóre zgasły jeszcze w latach 80, ale inne na stałe zagościły na półkach z najbardziej genialną, ponadczasową muzyką.

Podarować niebo - Romuald Pawlak, czyli podglądając niczym mrówki

Pawlaka kojarzyłem z kilku rzeczy czytanych przed wielu laty w klimatach fantasy, a tu proszę - twarde S-F. Całkiem przyjemne, choć jako audiobook szło mi nie za szybko. Drażnili mnie bohaterowie i relacje między nimi, fabuła nie wciągnęła tak jak bym tego oczekiwał... Tyle, że to przecież nie kryminał i wcale nie fabuła musi być najbardziej istotna. Co więc takiego mnie zainteresowało w "Podarować niebo"?
Jeżeli pamiętacie historie Danikena, który sugerował, że ludzkość była wspierana przez obce cywilizacje, to teraz odwróćcie role. Czy ludzkość może czegoś nauczyć, przekazać coś istotnego, co może pomóc w rozwoju jakiejś formie życia na innej planecie?

środa, 7 kwietnia 2021

Under the flag - Fad Gadget, czyli zanim pojawiło się Depeche Mode

Od kilku dni cieszę się nowym zakupem - stylizowanym na starą skrzynkę radiową zestawem do odtwarzania muzyki i wreszcie mogłem ściągnąć po wielu latach płyty ze strychu. O rany! Ileż tam skarbów. A ile dziwnych rzeczy, o których zapomniałem... Polska muzyka alternatywna i rzeczy nie wznawiane, jakieś klasyki wydawane jeszcze przez sowiecką Melodię, pierwsze rzeczy zagraniczne, które zdobywało się albo na giełdach albo zdaje się w sklepie Tonpressu. Nawet na CD potem już nigdy nie upolowałem pewnych tytułów. Wśród nich np. tego dziwactwa. Po blisko 40 latach brzmi chwilami może i zabawnie, ale wciąż zaskakuje połączeniami i odwagą z jaką funduje się tą mieszankę słuchaczom. Muzyka elektroniczna, taneczna, chwilami bardzo przypominająca wczesne Depeche Mode - i owszem. Ale do tego dodajcie całkiem poważne teksty i masę odjechanych pomysłów, które raczej nie dodawały tej muzyce popularności w dyskotekach. Zgrzyty, dziecinne chórki, przeszkadzajki, sprzężenia... Punkowa energia. Do tego ten bardzo dziwny wokal... Pierwszy raz usłyszałem o Franku Toveyu (bo Fad Gadget to pseudo) chyba u Kaczkowskiego i potem trafiłem ten czarny krążek. Tyle lat go nie słuchałem (pewnie około 30), a gdy tylko płytę odpaliłem od razu wróciły te melodie i zaczęło się nucenie.  

wtorek, 6 kwietnia 2021

Anglik, który ocalił japońskie wiśnie - Naoko Abe, czyli "Cherry" Ingram i jego historia

Urokliwa historia i cudownie, że ktoś poświęca swój czas, by przybliżyć/przypomnieć światu takich ludzi. Nie znajdzie on pewnie miejsca w podręcznikach, encyklopediach, jego dokonania pamiętają pewnie głównie znawcy, kolekcjonerzy i pasjonaci. Kiedykolwiek jednak w Japonii lub może w innym miejscu na świecie zachwycicie się pięknie kwitnącymi wiśniami, po lekturze tej książki, z pewnością z uśmiechem i wdzięcznością wspomnicie tego pana. Collingwood Ingram pokochał Japonię, pokochał drzewka, które tam kwitły w tylu miejscach, w tylu odmianach i ponad połowę życia poświęcił, by różne odmiany rozpowszechniać po świecie, by te najbardziej cenne nie zaginęły, by pojawiały się wciąż nowe.
Kaprys arystokraty, który nie musiał specjalnie przejmować się pracą, wydatkami? Ktoś mógłby tak pomyśleć, ale to akurat nie był typ człowieka wykorzystującego innych, oczekującego od życia jedynie piękna, przyjemności. Owszem - kochał podróże, kochał spotkania z ludźmi, kochał piękno przyrody, fascynowały go ptaki. Szukał swojego miejsca, jakiejś pasji, w której jego kolekcja, jego głos, doświadczenie, mogłoby zostać docenione. Nie bał się też ubrudzić rąk, sam doglądał drzewek, szczepił je i pakował, gdy wysyłał w drugi koniec świata. Pisał, rysował, pragnąć przybliżać świat natury ludziom. Po co?

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Pokonani, czyli życie w podzielonym mieście

Zrujnowany Berlin, bieda, wszechobecna przemoc, władze próbujące robić porządek w swoich strefach, a jednocześnie rozgrywające jakieś własne interesy - takie tło wydawało się na tyle obiecujące i ciekawe, że liczyłem chyba na więcej niż to co mi w "Pokonanych" zafundowano.
I nie chodzi mi wcale o ewentualne kontrowersje, że ktokolwiek śmie przedstawiać Niemców jako ofiary wojny, bo przecież ludność cywilna po części jednak była ofiarą tego wszystkiego co im zafundowano i na co nie mieli wpływu. Moje rozczarowanie związane jest raczej z marnie zarysowaną fabuła, pourywanymi wątkami i robieniem z widza ewidentnego idioty poprzez sugerowanie, że to prawdziwy obraz powojennego Berlina. Z tego wszystkiego to może ruiny są bliskie prawdy, ale twórcy goniąc za widowiskowością nagle w tych ruinach rozstawiają oświetlenie jak ze studia filmowego (pewnie agregat w walizce, nie?) i rozgrywają schematami (czyli Amerykanie balują, a Rosjanie tworzą więzienia i twierdze wojskowe). Z historii znajdziemy tu więc niewiele, po prostu nałożono na tło, jakiś pomysł na kryminalną intrygę, czyli sztampowy pościg za kimś kto zasługuje na karę za swoje czyny.

Dwadzieścia lat ciszy - Przemysław Wilczyński, czyli uważaj na czarne auto

Powoli trzeba wracać do pisania na blogu, bo się rozleniwię i potem już Notatnik nie będzie taki sam. Wracam więc do rytmu jedna notka dziennie, a teraz nawet więcej, żeby nadrobić zaległości.
Na początek coś szybkiego i raczej do zapomnienia. Przemysław Wilczyński próbuje skonstruować kryminał z elementami horroru, kto wie - może inspirując się wczesnym Kingiem. Brakuje mu niestety zarówno umiejętności, jak i konsekwencji.
Ja rozumiem, że element niesamowitości czasem może zostać pozostawiony bez logicznego wyjaśnienia, nie można jednak prowadzić rozgrywkę z przeciwnikiem, który jest nie tylko inteligentny, ale i nie do złapania, bo posiada paranormalne zdolności, a potem robić ludzi w balona, że dało się go ograć jak małe dziecko. Takich rozwiązań zdecydowanie nie lubimy.

czwartek, 1 kwietnia 2021

Szusta rano - Adam Szustak OP, czyli rusz się z miejsca i życzenia na Wielkonoc

Przed nami Triduum Paschalne. Trzy dni, które niestety zwykle jeszcze umykają nam w bieganinie, a potem świętujemy przez kolejne dwa dni, nie rozumiejąc co tak naprawdę świętujemy, co się wydarzyło w trakcie tej bieganiny. Notka więc jak co roku w Wielki Czwartek i znikam z bloga i raczej z Sieci na trzy dni. Choć w tym roku będą kusiły jak mało kiedy, bo jutro dość szalony plan (kliknij tu jak chcesz pomóc) i aż by się chciało dzielić relacją. Zobaczymy.
W każdym razie dziś krótko o książce i życzenia. I od nich zacznę.

Trudny to był rok dla nas wszystkich. Czy czegoś się nauczyliśmy? Czy coś zmieniliśmy? Co robimy z naszymi pragnieniami, z poczuciem pustki, ze słabościami?
Życzę więc i sobie i Wam.
Żebyście jak najrzadziej czuli się samotni, opuszczeni i nieszczęśliwi. Abyście nawet w takich chwilach potrafili odnaleźć Światło. I Nadzieję. Bo one są, nawet gdy wydaje nam się, że ciemności są nieprzeniknione. Wystarczy poszukać. Czasem w sobie, czasem wokół siebie. Uświadomić sobie, że niepokój i to co nas dręczy, jest tu i teraz, a nie na całe życie, że jest coś więcej, dalej, wyżej. Jednymi z najważniejszych dla mnie słów z Pisma od lat pozostaje 1 list św. Jana. Bóg zna nasze serca. Zna kryzysy, zwątpienia, małość. Nawet zwątpienie w sens bycia blisko Kościoła, który zamiast leczyć to zadaje rany. Szukać pokoju, szukać prawdy, szukać dobra, a nie tego co frustruje, tego co niszczy, tego co osłabia. Gdy nie widzę sensu, żyć tą odrobiną dobra, której doświadczyłem albo którą może samemu udało się zasiać. A może szansą, że mogę jeszcze coś zrobić dla kogoś. I w tym jest sens. 

„Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego. Powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział” (Mk 16, 6-7).

Nie bójmy się więc. Nie poddawajmy zwątpieniu, ale bądźmy ludźmi w drodze. Do Galilei. W poszukiwaniu Zmartwychwstałego. W poszukiwaniu wiary, nadziei i miłości. W poszukiwaniu pokoju, prawdy, piękna i dobra.

Rozgadałem się jak zwykle. Ale może będziecie mieli jeszcze siłę i chęć przeczytać kilka zdań na temat lektury. Nigdy tego nie robiłem  w ten sposób: czytałem do końca, ale tym razem notka powstaje zanim dotarłem do końca książki. Dlaczego?