sobota, 30 listopada 2013

W ciemność. Star Trek, czyli obcy człowiekowi obcym

Koniec listopada, ostatnia notka w tym miesiącu i jak obiecywałem - coś lightowego. Takich rzeczy jeszcze trochę mam w zanadrzu, bo przypomniałem sobie najnowszego batmana, czytam już trzeci tom Diakowa, a z tv nagrałem Straż dzienną i nocną. W końcu nie tylko rzeczami bardzo ambitnymi żyje człowiek. 
Przypominam o pakiecie na listopad - 3 książki i jeszcze tylko dziś szansa na zgłoszenia (zakładka konkursy). Pakiet na grudzień już naszykowany, ale ponieważ jutro trochę czasu zajmie mi prowadzenia akcji wymiany książek u mnie w miasteczku, ogłoszenie wyników poprzedniego konkursu i ogłoszenie nowego pewnie w poniedziałek. Cierpliwości. 
A co mam do powiedzenia o najnowszym Star Treku? Jakoś nigdy nie byłem pasjonatem starej serii (wolałem Gwiezdne wojny) i mało mnie rajcują detale, byłem wolny od wszelkich porównań, szukania różnic. Prawdę mówią ci, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, może więc trzeba zaakceptować, że w tej chwili filmy bazujące na znanych lata temu w popkulturze motywach nie będą kontynuacją, wiernym odtworzeniem, kierowanym do starych fanów, ale raczej do nowego, młodego widza, który ma szansę poznać coś trochę "podrasowanego", czyli dostosowanego do dzisiejszego odbiorcy i jego upodobań. 

czwartek, 28 listopada 2013

Żywe trupy 1-4, czyli szpadlem w łeb

Do końca listopada zostały mi dwie notki, więc z uśmiechem na ustach zabieram się do ich szkicowania. I obie troszkę lightowe, a może raczej powiedzmy z obszaru kultury masowej. Dziś Walking Dead, a jutro Star Trek. A co! W końcu nie tylko rzeczami super ambitnymi żywi się człowiek :)
Ach! I jeszcze jedna zaległa notka: Obywatel GC- Selekcja
***
Żywe trupy, czyli inaczej Walking Dead. Najpierw był komiks, potem serial, który rozsławił serię, ale okazuje się, że to nie jest koniec. Bo oto w Polsce powstała pierwsza adaptacja tego komiksu w wersji audio! Ciekawe jak wygląda praca nad tworzeniem tekstu na podstawie obrazków :) Aż mam ochotę podpytać Michała Wojnarowskiego, który dokonał tej pracy. A potem studio Sound Tropez (to ci od Gry o tron) przerobili to na słuchowisko.

środa, 27 listopada 2013

Jesteś bogiem, czyli plus i minus za film

Fenomen kinowy ostatnich lat, film, który przyciągnął tylu młodych widzów, ile zwykle udaje się tylko produkcjom zachodnim. Hip Hop jednak ma u nas swoich fanów, a dla większości z nich Paktofonika to legenda. A może w tym obrazie młodzie ludzie widzą obraz swojego pokolenia, swoich frustracji, swoich nadziei?
Kurcze, ponieważ ja jednak fanem hip hopu nie jestem, do tej generacji dorastającej w latach 90-tych też się nie poczuwam, wiec do filmu podchodziłem dość chłodno. 
Historia spotkania i drogi do kariery 3 kolesi:  Magika (Marcin Kowalczyk), Rahima (Dawid Ogrodnik) i Fokusa (Tomasz Schuchardt) - zwykłych chłopaków z blokowisk, mogłaby być rzeczywiście ciekawym materiałem na film.

wtorek, 26 listopada 2013

Policja - Jo Nesbo, czyli lubisz być zaskakiwany?

Moje drugie spotkanie z Nesbo i po raz kolejny w wersji audio. Tym razem już nie słuchowisko, a Mariusz Bonaszewski jako lektor. Nie znając wszystkich poprzednich książek o Harrym Hole nie mogę dokonywać porównań, ocen na ile rzeczywiście krytycy twierdząc, że to najlepsza książka cyklu, mają rację*. Ale wiem jedno: Nesbo w Policji dokonał czegoś co w ostatnio połkniętych przez mnie kryminałach było rzadkością. On nie tylko myli tropy, ale robi to na tyle perfidnie, że cały czas człowiek czyta ze ściśniętym żołądkiem, stopniowane napięcie prowadzi nas do wydawałoby się nieuchronnego, oczekujemy (ba, jestem pewny tego co się wydarzy) czegoś potwornego, mając już konkretne obrazy w głowie a tu... Po kilku takich sytuacjach pozostaje mi tylko bić brawo dla jego mistrzostwa. Wzbudzić takie emocje, zaskakiwać w kryminałach potrafi mało kto. Schematyczny model: detektyw - seryjny zabójca, dobry - zły, tajemnica - rozwikłanie, zapętlmy z 10 razy żeby zrozumieć czym się różni Policja od przeciętnego kryminału. Pomysłów starczyłoby przynajmniej na kilka powieści, a tu, gdy wszystko wydaje się jasne, wpadamy od razu w dalszy ciąg historii, a wątki, które nam się wydawały istotne, okazują się tylko ciekawym tłem.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Obywatel GC - Selekcja, czyli odkrywając na nowo. I mała przypominajka

Kolejna płytka, jaką ściągając z półki przecieram z kurzu by zabrać do auta. Co prawda od nagrań solowych Ciechowskiego dużo bardziej lubię niepowtarzalną dawną Republikę, ale ta płyta pokazuje jaki ten artysta miał w sobie potencjał, w jak różnych kierunkach mógł zmierzać. Żałuję tylko, że to składak, bo pewnie gdybym słuchał tych kawałków w pełnym zestawie, na tle tego co na danym albumie nagrał, zabrzmiałyby jeszcze pełniej. Pierwsze 7 numerów to prawdziwe perełki, w większości bardzo znane, ale bynajmniej się jeszcze nie przejadły, jeden numer z filmu Stan Strachu, a potem już nowsze nagrania z płyty Obywatel Świata i jeden numer premierowy. Te ostatnie już jakoś nie mają w sobie tej energii, tych emocji. Ale początek?

niedziela, 24 listopada 2013

Little Creatures - Talking Heads, czyli coś radosnego na drogę w deszczu

Brrr Prawie cała droga w deszczu, a do Krynicy w dodatku dojechałem już po ciemku. Teraz tylko wygrzać się, żeby żadne poważniejsze przeziębienie się nie przyplątało. Na szczęście droga całkiem przyjemna. Od dawna przyzwyczaiłem się, że na radio nie ma co liczyć (bo albo sieczka, albo radio M), więc biorę płyty. Jak widzicie obok - znowu sięgam na półki po starocie. Płytka ma już blisko 30 lat, ale brzmi równie fajnie jak kiedyś. W ogóle te lata 80-te w muzyce były naprawdę ciekawe. No i MTV zajmowało się muzyką. Dlaczego o tym wspominam, bo słuchając Talking Heads warto wspomnieć, że oprócz zwariowanej muzyki, robili równie ciekawe teledyski. To chyba też dlatego, że David Byrne zawsze lubił eksperymenty wizualne.

sobota, 23 listopada 2013

Nauczyciele, czyli co do cholery z tą szkołą?

Co prawda wczoraj widziałem kolejną część "Igrzysk śmierci", ale chyba poczekam kilka dni, może córka napisze parę słów, bo to na pewno film bliższy jej pokoleniu niż mojemu. Zastanawiałem się też czy nie napisać paru słów o jednym z seriali, które wpadły w oko, ale chyba poczekam na ich rozwój, bo albo mam nadzieję, że się rozkręcą (Morderstwa we Fjallbace), albo nie jestem pewien czy utrzyma się moja ciekawość (Top of the lake). Seriale więc na inny dzień, a dziś krótka notka z dedykacją dla nowej p. minister edukacji :) Ciekawe czy widziała ten obraz.
Przypomnę: rok 1984 i Stany Zjednoczone, kraj w którym od dawna szkoły publiczne mają opinię miejsca, którego lepiej unikać (to się trochę zmieniło od lat 80-tych, ale chyba nadal nie jest idealnie). Ciekawe czy my już najgorsze mamy za sobą  do takich problemów nie dojdziemy, czy też (tfu tfu) dopiero one są przed nami.  

piątek, 22 listopada 2013

Andrzej Sapkowski - Sezon burz, czyli zamiast porządnej powieści dostajemy...

Chyba dołączę do chóru malkontentów. Kiczowata okładka, niby bohater ten sam i treść podobna, ale po
pierwsze ja już nie ten sam co 20 lat temu, a po drugie chyba wszyscy oczekiwaliśmy nie tyle odcinania kuponów od tamtego, ale czegoś świeżego, zaskakującego. Skoro się skończyło sagę, to po co do niej wracać, jeżeli nic nowego nie ma się do powiedzenia? Bo ten tomik - owszem czyta się fajnie, lekko, ale już emocje nie te same i wszystko ma posmak dania odgrzewanego (i to nie za dobrze). Ładnie to ktoś określił: Sapkowski zamiast porządnej powieści wypuścił rzecz, która przypomina fanfic, tyle, że bardziej dopracowany. Czyli wymyślił sobie, że dopisze jakieś przygody słynnego wiedźmina Geralta i wrzuci je gdzieś pomiędzy wydarzenia sagi.
Niby klimat jest, akcja jest, Geralt ten sam, ale gdzieś zniknęło całe napięcie, więcej emocji chyba budziły pierwsze opowiadania niż ta książka. Gdy porównuję sobie to z niedawno przesłuchanym pierwszym tomem trylogii husyckiej, to tu jakbym widział zamiast zdolnego pisarza, zwykłego rzemieślnika, który bawi się znanymi schematami i chwytami.

czwartek, 21 listopada 2013

Elena, czyli traktat o egoizmie

Muszę przyspieszyć z notkami, bo szykuje mi się trochę bardziej intensywny tydzień (szkoda, że ominie mnie trochę wydarzeń kulturalnych), wyjazd, a tu szkiców notek zrobiło się tyle, że niektóre rzeczy ulatują już z głowy. W każdym razie plan na najbliższe dni: skończyć wreszcie "Łaskawe", zdobyć jakieś bilety na grudzień (koncert, teatr), jutro nocny maraton filmowy z córką i jej koleżankami (a i sam obejrzę kolejną część Igrzysk śmierci z przyjemnością, no i jakiś audiobook na drogę do Krynicy. Ostatnio częściej słucham powieści niż płyt z muzyką.
Na jutro w planach notka książkowa (tylko zastanawiam się co z 3 przeczytanych ostatnio wybrać), a na dziś film. Andriej Zwiagincew już po pierwszym obrazie został okrzyknięty geniuszem i następcą Tarkowskiego. Ja dotąd pisałem u siebie jedynie o Wygnaniu, przy którym miałem mieszanie uczucia. I od razu muszę powiedzieć, że Elena zrobiła na mnie większe wrażenie, chyba na dłużej ją zapamiętam. O ile w poprzednim filmie urzekała forma, to tu raczej treść mnie rozwaliła.

Robbie Williams - Swings both ways, czyli nieśmiertelny urok standardów

Nie potrafię się powstrzymać. Zwykle piszę o jakiejś muzie przynajmniej po przesłuchaniu całości, a tu od pierwszego utworu tak maną buja, że natychmiast postanowiłem zrobić notkę. Mówcie co chcecie - że to kiczowate, że odtwórcze, że nic trudnego zagrać i zaśpiewać takie standardy... Ale do cholery, buja i kręci mnie tak, jak mało co z rzeczy współczesnych. I na imprezę, i do autka, i do słuchania w biurze (o ile możesz pracować gdy nogi ci chodzą), po prostu na każdą okazję polecam tą płytkę. Energia niesamowita!  

środa, 20 listopada 2013

Popiełuszko. Wolność jest w nas, czyli pamiętać trzeba


Ten film widziałem jeszcze zanim zacząłem pisać bloga, więc notki o nim u mnie nie znajdziecie, ale emisja serialu w TVP zainspirowała mnie do tego by sobie go przypomnieć i skreślić kilka słów. Jak to bywa w takich przypadkach, trochę to dziwny serial - prawie nie kojarzę scen i wątków, które by były zupełnie nowe. Po prostu tnie się całość na 40 minutowe części, dodaje jakieś nieistotne detale i robi "premierę" czegoś co udaje nowe. Ech, żal. Ale pal licho politykę TVP, ważne że sporo osób, które kina omijają z daleka (a sporo takich) mogło tą produkcję zobaczyć. A uważam, że jak najbardziej warto. Mimo pewnych jej słabości.


wtorek, 19 listopada 2013

Martyna Jakubowicz - Burzliwy błękit Joanny, czyli kobiecość i delikatność

Już wczoraj wspomniałem co w ostatnich dniach zagościło u mnie w głośnikach. Od kilku dni wsłuchuję się w najnowszą płytę Martyny Jakubowicz. Pamiętacie? Pewnie pokolenie słuchające muzy w latach 80-tych i 90-tych lepiej będzie kojarzyć ten głos i tę postać. Pani Martyna nie tylko dalej śpiewa, nagrywa, ale i potrafi zaskakiwać. Od zawsze kojarzyła mi się z bluesem, z tekstami śpiewanymi spokojnym, ale i mocnym głosem - do Dylana, któremu złożyła już kiedyś hołd muzyczny, pasowało to jak ulał. A teraz otrzymujemy kolejną płytę będącą ukłonem dla innej gwiazdy. Jak sprawdza się Martyna w delikatnych, troszkę zwiewnych piosenkach Joni Mitchell? 
Album ukazał się u nas 7 listopada, w 70-tą rocznicę urodzin artystki z Kanady, a teksty przetłumaczył Andrzej Jakubowicz. 

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Eurazji - Wojciech Zajączkowski, czyli spojrzenie od wewnątrz

W głośniczku snuje się najnowsza płytka Martyny Jakubowicz, a ja znowu już późnym wieczorem, dopiero zabieram się za notkę. Ale tym razem chyba będzie krótko. Nie dlatego, że to mało ciekawa lektura, ale jak dla mnie jedna z tych, o których mi ciężko pisać na szybko. Nie jestem ani historykiem (choć mnie to pasjonuje), ani politologiem, żeby pisać dogłębne analizy, wskazywać na nowe źródła, dyskutować, czy spierać o to czego zabrakło. Przy takich pozycjach po prostu mam kłopot. Mogę powiedzieć jak mi się czytało (w tym przypadku dobrze), mogę wskazywać na najciekawsze fragmenty, czy znalazłem coś nowego (całkiem sporo). Ale tu pojawia się kolejna trudność. Niestety póki co nie zdobyłem tego tytułu w wersji papierowej, czytałem to jedynie na smartfonie w ramach abonamentu Legimi. Czytałem i kląłem. Bo to ewidentnie nie jest lektura na komórkę - zdjęcia, zestawienia statystyczne, mnóstwo dat... Tyle razy ma się ochotę by się cofnąć, do czegoś wrócić, a tu kłopot. Ale nie mogłem sobie odpuścić, bo jednak lektura na tyle była interesująca, że nie chciałem jej porzucać. Męczyłem się, robiłem sobie przerwy, ale wracałem. I nie tracę nadziei, że jeszcze kiedyś do niej będę mógł wrócić.

Oz wielki i potężny, czyli Dorotko wróć!

Już parę dni temu wspominałem, że ostatnimi czasy więcej rzeczy oglądam nie tylko "swoich", ale i tych familijnych. Jedne sprawiają mi więcej frajdy, inne mniej, ale staram się przede wszystkim nimi cieszyć, tak jak cieszą się moje córy. Może nawet o paru książkach wkrótce napiszę - podsuwam, szukam, rozmawiam. Dobrze, że to jeszcze taki czas, gdy bez żenady możemy sobie pogadać o lekturach czy filmach, że nie mają oporów przed wspólnymi seansami (ze starszą idę chyba na maraton z Igrzyskami)...
O filmie Oz trochę słyszałem, dzieci były nawet w kinie i miałem w głowie, że to widowiskowe (chyba było pokazywane w 3D) i sporo się dzieje. Kurcze, jednak na małym ekranie ten film chyba traci połowę swojego uroku.

sobota, 16 listopada 2013

Bojowa pieśń tygrysicy - Amy Chua, czyli a wszystko z miłości

W Stanach książka wywołała burzę, ale jak się okazało na DKK, mimo średniej wartości literackiej, rzeczywiście i w Polsce pobudza do wielu refleksji i prowokuje dyskusję. A więc może spełnia swój cel? Rozumiem, że cel pierwotny, czyli zarobienie kasy udało się zrealizować w 100%, ale co w nas zostanie jeżeli chodzi o emocje? Czy jedynie złość i oburzenie na matkę, która "znęca się" nad dziećmi, czy też rzeczywiście zastanowimy się nad tym co ją popycha do tego by zmuszać dzieci do wysiłku?
Pokazanie różnic w mentalności wielu amerykańskich rodziców, oraz tym co autorka nazywa rodzicielstwem wg. modelu chińskiego, to jakby wartość dodana. Oczywiście jest to przerysowane, ale mimo wszystko jakoś wiele naszych obserwacji i doświadczeń mocno pokrywa się z tym co pisze Amy Chua.

piątek, 15 listopada 2013

Rząd, czyli jaką cenę płaci się za utrzymanie władzy

Weekend zapowiada się jako spędzony na kurowaniu pod kocem, więc może będzie wreszcie chwila na dłuższe poczytanie :) Zwłaszcza, że do czytania sporo, oj narobiło się zaległości, a ja wciąż znoszę nowe rzeczy. Dziś na DKK (rozwija się aż miło) ustaliliśmy lektury na 3 miechy do przodu, więc już książki zniesione i wylądowały na szczycie stosu. Chyba biję własne rekordy: 3 książki papierowe, jedna w wersji audio, jedna czytana na kompie, jedna na komórce. Czyli 6 jednocześnie... Może choć jedną uda się skończyć do poniedziałku. Bo kuszą kolejne, a rozsądek już odmawia.
Ale obok czytania, jest przecież jeszcze drugie moje maniactwo, czyli filmy. Zacząłem przygodę z Lackberg, tym razem w wersji filmowej, kontynuuję Wallandera (cholera, im starszy tym lepszy, ten aktor coraz bardziej mi pasuje, a tak marudziłem przy pierwszym sezonie), a na dziś o jeszcze innym serialu. Porównywanym do House of Cards, ale mam wrażenie, że to trochę inna liga. Bliżej mu raczej do naszej "Ekipy" (kto jeszcze pamięta ten serial?), ale ja mam chyba jakąś słabość do takich historii. To znaczy utopijnych opowiastek o tym, że polityka może być uprawiana w sposób uczciwy, otwarty i jeszcze na dodatek dla dobra ludzie. No normalnie Sci-Fi. W Ekipie doszukiwano się agitki pro-Tuskowskiej, ale pal licho jakiego człowieka by się widziało w głównym bohaterze. Daj Boże żeby wreszcie którykolwiek z polityków, choć trochę starał się być właśnie takim politykiem. Aby przywrócić zaufanie i sens chodzenia na wybory...

czwartek, 14 listopada 2013

Samo voo voo, czyli i tyle mi wystarczy

Od czasu do czasu szukając okazji wysupłuję jakieś ostatnie grosze na płyty, ale chyba równie często jak rzeczy nowe, są to starocie, którymi uzupełniam kolekcje. Najlepsza okazja to trójpak (albo pięciopap). Wiem, że brakuje ładnych wkładek, tekstów, ale ta ile muzy! Za jedną płytę wychodzi około 10-12 zeta. Tak właśnie kupiłem zestaw starszych płyt kapeli, którą uwielbiam, czyli Voo Voo. Zanim wiec w moje ręce trafi najnowsza produkcja ojca i synów Waglewskich, dziś o Samo Voo Voo. Proste, rockowe granie, nieskomplikowane rytmy, ale jak to jest genialnie zagrane, jak ładnie komponuje się w całość. Czterech panów, którzy znają się jak łyse konie, tym żadnych gości i oto muza, która wciąga niczym niejedna wypieszczona produkcja nad którą siedzą dziesiątki speców. No i do tego te teksty. Po prostu uwielbiam Waglewskiego i jego melancholijny, a zarazem bardzo trafny sposób opisywania świata, jego metafory i skojarzenia.

środa, 13 listopada 2013

Chce się żyć, czyli empatia, a nie współczucie

Gdy tylko zobaczyłem zwiastun tego filmu, wiedziałem, że będzie to coś czego nie przegapię. Nie tylko ze względu na kierunek swoich studiów i zainteresowania, ale raczej o to, że wciąż brakuje nam filmów pokazujących w jakiś normalny sposób świat niepełnosprawnych. Nie przez pryzmat litości, tragedii, ograniczeń, inności, ale raczej poprzez ich człowieczeństwo, umysł, uczucia, które wcale nas tak bardzo nie różnią (o czym często zapominamy). Ile razy trafiam na takie obrazy, staram się nie tylko sam je oglądać, ale i rekomendować znajomym (tak jak ostatnio troszkę kontrowersyjne, ale ciekawe Sesje). Dlaczego? Bo to jeden z lepszych sposobów w prosty sposób zmieniać ludzkie nastawienie, przełamywać różne uprzedzenia, brak zrozumienia, obojętność. Wiadomo - najlepiej zmienia to osobisty kontakt (np. wizyta w Laskach, albo na Niewidzialnej Wystawie może być fajnym wejściem w poznanie świata ludzi niedowidzących lub niewidomych), ale niech będzie to i film. Może od niego zacznie się zmieniać nasze nastawienie, myślenie, a przy spotkaniu już będziemy bardziej otwarci, mniej skrępowani. 
I pewnie z powodu tego, że zawsze interesują mnie takie filmy (polecam np. Nienormalnych), nie wiem czy moja opinia na temat "Chce się żyć" będzie obiektywna. Całemu światu bowiem ogłaszam: to bardzo dobra rzecz i trzeba koniecznie ją obejrzeć!

wtorek, 12 listopada 2013

Wśród obcych - Jo Walton, czyli ile w życiu znaczą książki

Zwykle gdy myśli się o książkach, które zdobywają rozgłos, wiele nagród i to wygrywając z utworami znanych autorów, przychodzi nam do głowy wyobrażenie czegoś porywającego, odkrywczego, a jeżeli mówimy o sci-fi i fantasy to w głowie uruchamiają się od razu przykłady takich wielkich powieści.
Tymczasem skromna powieść Jo Walton (zupełnie chyba u nas nie znanej) wykosiła konkurencję (Hugo, Nebula i inne najważniejsze nagrody) i będąc zaskoczeniem dla każdego fana tej literatury. Nie znajdziecie tu żadnych nowych światów, wspaniałych bohaterów, obcych cywilizacji, żadnej akcji, pytań filozoficznych... I tak można by ciągnąć długo, czego nie znajdziecie. Ale paradoksalnie to i tak książka, którą chyba najlepiej zrozumie właśnie fan literatury fantastycznej (szeroko pojmowanej). Dlaczego? Bo chyba w niewielu
mi znanych powieściach, jest tyle miłości do tego gatunku, tyle pasji. To jak fanzin rozbudowany do powieści o miłości do książek, o dorastaniu i zbudowaniu własnego świata w głowie.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Panny Wyklęte, czyli brawa dla Fundacji Niepodległości

Pisałem już o koncercie, a dziś pora na płytę, to dobry dzień, bo przecież projekt też w jakiś sposób odnosi się do naszej historii i walki o niepodległość. Zachęcam do zerknięcia do tamtej notki, bo wtedy będziecie znali troszkę kontekst, a ja tym razem króciutko o samej muzyce.
Po "Pannach morowych", Darek Melejonek ze swoim zespołem po raz drugi zaprosił różne młode wokalistki do napisania i zaśpiewania tekstów nawiązujących do historii. Współczesna muza, czasem dość odważne zestawienia stylistyczne - można odnieść wrażenie, że to płyta skierowana głównie do młodych odbiorców, którym nie będzie to zgrzytać. Jeżeli podobne melodie słyszymy w radiu na co dzień, to może budzić trochę zdziwienie, że tu śpiewa się o poważniejszych rzeczach. A dla młodych to chyba właśnie jest plus.

niedziela, 10 listopada 2013

Mała miss, czyli pieprzyć to...

Uwielbiam takie filmy. Pokręcone, absurdalne, a jednocześnie mające w sobie jakąś sporą prawdę o życiu. I śmieszne i gorzkie zarazem. Tu nie trzeba specjalnych starań by nas rozbawić, gagów, wysiłku, nikt nie zaplanował przerw sitcomowych na to żeby wybrzmiał rechot. Tu mamy samo życie - gdy wszystko wydaje się walić ci na głowę, przychodzi taki moment, że przestajesz się przejmować tym co pomyślą inni, że wezmą cię za wariata. 
Świetnie zarysowane postacie, trochę konfrontacji, które zachwieją ich sposobem patrzenia na świat, banalne wydawało by się rozwiązanie by wysłać bohaterów w jakąś podróż i oto mamy film, który zapamiętuje się na długo.

sobota, 9 listopada 2013

Narrenturm - Andrzej Sapkowski, czyli ty się bawisz, a tam płoną stosy

Najnowszy Wiedźmin już w czytaniu, ale prawdę mówiąc trochę to chyba bardziej sentymentalny powrót, niż rzeczywisty hit tej jesieni. Dużo więcej frajdy mam za słuchania. Doczekałem się wreszcie zakończenia produkcji trzeciego tomu (dzięki http://kolekti.pl/) w wersji audio, zaczynam więc przygodę z całą trylogią husycką w formie słuchowiska. Wrażenie niesamowite! Rzeczywiście nazwanie tego megaprodukcją nie było bezzasadne, bo to chyba pierwsza książka, która zrobiona została w taki sposób: muzyka, efekty dźwiękowe i tło charakterystyczne dla epoki, 112 aktorów... To naprawdę robi wrażenie.

piątek, 8 listopada 2013

Hotel Transylwania, czyli potwory też mają uczucia

Pora na kolejną notkę, tak by nadgonić listopadowe zaległości i po raz kolejny to rzecz z worka "familijnych". Coraz rzadziej córy chcą oglądać rzeczy animowane (obawiam się, że już wkrótce czeka mnie etap produkcji typu Zmierzch), ale zdarzają się jednak takie, przy których chichramy się wszyscy razem. Ta produkcja na pewno do takich należy. I co jest dodatkowym plusem - po Meridzie, jest to kolejna rzecz, która daje fajną okazję do przemyśleń (obu stron) i obgadania tego co dzieje się/może zadziać się w komunikacji między rodzicem, a dzieckiem. Tam była płaszczyzna matka-córka, a tu mamy ojca. Co z tego, że samotnie wychowującego, co z tego, że to wampiry, ale pewne mechanizmy są przecież takie same, nie? ;)
Hotel Transylwania

Paranoid - Black Sabbath, czyli jak 3 minuty mogą przypomnieć o genialnej płycie

Ta notka ma dziwny początek. Kilka dni temu wszedłem do sekretariatu w swojej firmie (zwykle gra tam trójka) i natychmiast zelektryzowały mnie dźwięki gitary, które tam brzmiały. Zamiast załatwić szybko sprawę i wyjść, stałem ze 3 minuty i słuchałem jak zahipnotyzowany. Od razu stwierdziłem, że to musi być jakaś klasyka, bo teraz tak nikt nie gra... I rzeczywiście Kaczkowski nie podając tytułu powiedział tylko: Black Sabbath. No i potem wieczorem było szukanie tego kawałka, co to mogło być?
Cholera po 43 latach ta płyta nadal ma siłę bomby atomowej. Surowe granie, ale ileż w tym emocji. Żadna współczesna kapela metalowa, czy hardrockowa nie wywołuje u mnie aż takich ciarek Nie robi aż takiego wrażenie wokal Ozzy'ego, ale te gitary, rozbudowane pasaże, miejsce na długie (kawałki po 7-8 minut) solówki, improwizacje (również na perkusji). Cholera, kto teraz tak gra, by fragmenty instrumentalne były dłuższe niż te z wokalem?
No jak tu nie przypomnieć o takiej płycie i o tej muzie? Skoro pisałem o Zeppelinach, Doorsach, to musi być przynajmniej jedna notka na kolejnego klasyka.

czwartek, 7 listopada 2013

Na zawsze Laurence, czyli kino wytrawne rodem z Kanady

photo.titleOd dłuższego czasu najlepszym sposobem na zdobycie jakichś nagród na festiwalach oraz pochwał krytyków, jest zrobienie filmu który:
- jest kontrowersyjny i jak głoszą zachwyty "przełamuje tabu",
- opowiada o mniejszościach seksualnych, a jeżeli nie to przynajmniej musi być tam dużo odważnych scen miłosnych,
- pokazuje patologię, dramat i unika promowania jakichkolwiek tradycyjnych wartości,
- rozmywa wszelkie granice między dobrem a złem, najlepiej jeżeli bohater pozytywny wyjdzie na świnię, a ten, który jest np. mordercą zostanie zaakceptowany przez widzów...
Pewnie można by tak ciągnąć tą listę punkt po punkcie zastanawiając się ile znajdziemy wyjątków od tej reguły. Ja niestety coraz częściej mam takie poczucie, że wszelkie zachwyty i nagrody dawane są trochę "na wyrost" właśnie za to, że film jest inny, kontrowersyjny. A gdy reżyserem jest też ktoś głośno deklarujący swoją inność, to już jak nic musi kręcić same genialne dzieła. 
Jakoś tak mi się taki wstęp wydał dziś bardzo na miejscu. Od razu uprzedzę pytania: nie widziałem poprzednich głośnych filmów Xaviera Dolana, więc nie mam zamiaru oceniać całej jego twórczości, czy dokonywać jakiś prób generalizowania. Ale oglądają ten najnowszy film, nie mogłem uwolnić się od właśnie takich refleksji: im bardziej kontrowersyjnie tym dla mnie lepiej. Choć doceniam wrażliwość (bo ją widać w tym obrazie) i talent tego młodego chłopaka, to zastanawiam się ile w podjęciu takiego tematu i formy artystycznej było cynizmu. Staram się nie szufladkować filmów (to LGBT, to jeszcze coś innego), ale doszukując się jakiejś prawdy lub fałszu w opowiadanej historii, próbuję wyczuć też intencje, przekaz. Po to by znaleźć tam coś dla siebie, ale i po to by analizować to trochę głębiej, dostrzegać to jak różne obrazy i treści wpływają na nasz sposób percepcji świata, zmieniają go. Pytanie tylko czy pozytywnie. 

środa, 6 listopada 2013

Układ zamknięty, czyli jakiego koloru są świnie




Układ. To słowo już tyle razy odmieniano przez przypadki, używano, by zaatakować przeciwnika, że chyba straciło trochę swoją siłę. Niektórzy nawet zaczęli traktować to trochę jak bajkę o złym wilku, twierdząc że to chore teorie spiskowe i paranoja fanatyków. A przecież nie chodzi o tu tylko o konkretne powiązania nazwisk polityków, urzędników i wpływowych oficjeli. Tu chodzi raczej o pewien mechanizm funkcjonowania władzy - bardzo często by ja osiągnąć już wikłasz się różne zobowiązania, znajomości, a potem łatwo przyzwyczajasz się do tego, że bez znajomości nic nie da się załatwić. Skoro tylu innych ciągnie profity ze swego urzędu, to czemu nie ty? W naszym kraju niestety urzędnik prawie nigdy nie ponosi odpowiedzialności za swoje błędy - najwyżej straci stołek, albo premię. Tymczasem od jego decyzji zależeć może dużo więcej - np. przedsiębiorcy mogą stracić nie tylko pracę, dorobek całego życia, ale i pójść do więzienia za domniemane winy. Pamiętacie historię Optimusa? A przecież to jedna z wielu jaka się u nas wydarzyła. 
Historia z "Układu zamkniętego " też wydarzyła się naprawdę. I oglądając ten film warto o tym pamiętać. Bo wtedy nawet na pewne niedoskonałości można przymknąć oko. 

wtorek, 5 listopada 2013

Gra Endera - Orson Scott Card, czyli zanim zrodził się Harry Potter


W kinach właśnie promowany jest film, ale po przeczytaniu kilku recenzji, nie mam jakoś ochoty psuć sobie swoich wspomnień. Bo ta książka to dla mnie sentymentalny powrót do lektur z czasów młodości. Gdy o Harrym Potterze nikt jeszcze nie myślał i niewiele lat minęło od zaczytywania się przygodami Tomka Wilmowskiego, Niziurskim, Nienackim, ta powieść była jak zetknięcie się z innym światem. Dosłownie. Bo fantastyki w tamtych czasach było malutko, dobre rzeczy poznawaliśmy najczęściej w odcinkach z miesięcznika Fantastyka i potem zszywaliśmy te wyrwane strony w zeszytowe wydanie, które z dumą stawialiśmy na półce. A tu nie dość, że dobre sci-fi, to powieść wciągająca, no i z bohaterem, którego lubiło się jak mało którego. 
Gdy tylko Audeo wydało tę powieść i zaproponowało do recenzji (podziękowania!), stwierdziłem że nie przepuszczę okazji do wspomnień i powrotu do tej historii. Pal licho film, książka to jest to! A wersja audio naprawdę fajnie mi się sprawdziła (czyta Roch Siemianowski i szybko się przyzwyczaiłem do jego stylu), a jedyny problem to fakt, że smartfon musiałem częściej ładować. No i miła niespodzianka - wydanie zostało wzbogacone o dodatkowe opowiadanie napisane przez Carda specjalnie dla fanów w Polsce, przybliżające nam historię rodziny Endera.

Niesamowici bracia Bloom, czyli rozbudowany przekręt

Uwielbiam tego typu historyjki, które opowiadają o jakichś przekrętach, oszustwach, zaskakujące i rozbudowane. Nie ważne czy jest to współczesny klimat sensacyjny (Ocean's eleven), czy przygodowo-kostiumowy. Dużo ważniejsze jest żeby był jakiś fajny pomysł, by się chciało kibicować głównym bohaterom, by były zwroty akcji. Czemu więc tu, mimo że schemat po który sięgnięto powinien mi bardzo odpowiadać, czuję jakieś rozczarowanie? 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Liza Marklund - Testament Nobla, czyli czy istnieją kryminały dla kobiet

Szkiców notatek zrobiło się sporo, ale jakoś znowu czasu braknie na pisanie. Na razie zapycham dziury po różnych konkursach i tak znajdziecie nowe notki o:
składance 2/20 - polskie kapele promowane przez portal TegoSłucham
Asterix i Obelix w służbie jej królewskiej mości,
Dziś spotkanko w Edipresse z M.C. Beaton i uzupełnienie kolekcji (dobrze powiedziane - ludzie myślą, że jak się lekko czyta, to znaczy że równie lekko się pisze), doprecyzowanie zasad współpracy z publio (miły kontakt i chyba będzie pojawiać się więcej e-booków u mnie), czyli całkiem miły dzionek. I tylko tęskno mi do jakiegoś wyjścia do teatru, do kina. Plan na listopad! Koniecznie! 

A na dziś kolejne podejście do kryminałów skandynawskich. Tylu mamy już autorów na naszym rynku, że trudno być ze wszystkim na bieżąco. Ale skoro wokół tyle szumu i wciąż wydaje się kolejne tytuły, to czasem z czystej ciekawości warto sięgnąć. Z Nesbo łyknąłem haczyk, z Lackberg raczej bez zachwytów, a teraz pora na Lizę Marklund. Po spotkaniu autorskim już trochę byłem nastawiony na inne klimaty niż to co znam choćby z Mankella. No i potwierdziło się. Tym samym krótka notka jest nie tylko o książce, ale jest też moim pytaniem do Was:
Czy dostrzegacie różnice w tym jak kryminały piszą kobiety, a jak mężczyźni? Co wam bardziej pasuje?

sobota, 2 listopada 2013

Asterix i Obelix w służbie jej królewskiej mości, czyli trochę odgrzewane kotlety. I rozstrzygnięcie rozdawajki

Korzystając z tego, że telewizor kilka tygodni temu został wskrzeszony, znowu zapycham do granic możliwości dysk dekodera. Tyle przecież mam zaległości. Na takie filmy jak Asterix i Obelix do kina przecież dzieci idą już od dawna same (mi szkoda kasy), ale i tak z sentymentu do komiksu i animowanych filmów, które mnie bawiły w dzieciństwie, jak tylko mam okazję sięgam po kolejne wersje fabularyzowane.
Szkoda tylko, że mam wrażenie, że to już coraz mnie wspólnego ma z komiksem, charakterem postaci, a nawet w porównaniu do poprzednich filmów, kolejne sprawiają wrażenie robionych coraz bardziej "na siłę". Zmiany aktorów, trochę wysilony humor i schemat, który sprzedawany jest po raz n-ty. Te odgrzewane kotlety jak zwykle w naszej wersji trochę ratuje dubbing - jak zwykle z jajem, z pomysłem (ponglish :)).